Reklama

Na zagadnienia związane z żywieniem człowieka wiele osób wciąż patrzy z przymrużeniem oka. "Przecież wiadomo, że żeby żyć, trzeba jeść. Nie ma sensu się nad tym rozwodzić" - usłyszałam z ust pacjenta w trakcie jego pierwszej konsultacji dietetycznej.

Myślę, że pomiędzy jedzeniem a odżywianiem jest zasadnicza różnica. Pierwsze ma zaspokoić głód, można wtedy zjeść paczkę chipsów i skutecznie go zagłuszyć. Drugie, czyli odżywianie, polega na doborze takich składników, które odżywią komórki. Będą nie tylko źródłem kalorii, ale też witamin, minerałów, przeciwutleniaczy, białek, węglowodanów złożonych i najzdrowszych tłuszczów, w tym najbardziej pożądanych dla zdrowia wielonienasyconych kwasów tłuszczowych omega-3. W chipsach ich nie znajdziemy.

Dietetyka to odrębna dziedzina nauki

Reklama

Choć jest odrębną, olbrzymią dziedziną, dietetyka wciąż jest traktowana po macoszemu. Większość społeczeństwa zakłada, że te zagadnienia są częścią studiów medycznych. Tymczasem przyszli lekarze nie mają odrębnego przedmiotu o żywieniu człowieka. Zdarza się, że ich świadomość żywieniowa jest bardzo mała. Niejednokrotnie miałam okazję usłyszeć w gabinecie lekarskim zalecenia dietetyczne, które wprawiały w osłupienie. Na szczęście coraz więcej lekarzy odsyła swoich pacjentów do specjalistów do spraw żywienia. Sami też ich odwiedzają. Jak powiedziała mi profesorka, która znaczną część swojej praktyki przeznaczyła na zagadnienia związane z żywieniem człowieka z dysfunkcjami metabolicznymi, znaczna grupa jej pacjentów to lekarze. Prosiła o zachowanie anonimowości, wszak na co dzień z nimi współpracuje.

W rozmowie z dr n. med. Marią Matejko usłyszałam z kolei, że sama próbowała przemycać zalecenia dietetyczne w trakcie rozmów z pacjentami. "To cenna wiedza, ale trudna do wdrożenia. Niełatwo zmienić utrwalone nawyki i przemodelować styl życia na podstawie jednej czy nawet kilku wizyt. Inna sprawa, że pacjenci niekoniecznie chcą się stosować do zaleceń dietetycznych. Najczęściej oczekują, że ktoś zrobi coś za nich". Jak dodała: "Codzienność dietetyka to frustrująca praca u podstaw".

Skrajności są niezdrowe

Żadna skrajność nie jest dobra dla zdrowia. Pomiędzy jedzeniem chipsów a ortoreksją, czyli obsesją na punkcie zdrowego odżywiania, jest nieskończona mnogość możliwych scenariuszy żywieniowych. Większość społeczeństwa znajduje się gdzieś pomiędzy punktami krańcowymi. Kusi, żeby napisać w środku skali, jednak w dobie wysokoprzetworzonej żywności punkt ciężkości jest wyraźnie przesunięty w stronę symbolicznych chipsów, czyli żywności pozbawionej wartości odżywczych, ewentualnie ubogiej w cenne składniki odżywcze. To, co u wielu budzi zdziwienie, to fakt, że osoby z nadwagą i otyłością też mogą mieć anemię. Ten stan chorobowy doskonale oddaje różnicę pomiędzy zagłuszaniem głodu a mądrym odżywianiem ciała. Nie jest sztuką zjeść dużo, sztuką jest wybrać wartościowe produkty. Nie jest sztuką zapełnić żołądek. Sztuką jest mądrze jeść.

Od gadania się nie chudnie

Obsesja na punkcie szczupłej sylwetki jest powszechnym zjawiskiem. Wbrew pozorom, nie dotyczy wyłącznie osób szczupłych. Choć ortoreksję i szeregi innych zaburzeń w sferze odżywiania niemal automatycznie zestawiamy z wizerunkiem "niedożywionej" nastolatki, z podobnymi trudnościami zmagają się też ludzie ze zbyt wysokim BMI (Body Mass Index, czyli wskaźnik masy ciała).

Osoby, którym uzbierało się kilka, czasem kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt, zupełnie zbędnych kilogramów, potrafią nieustannie mówić o odchudzaniu, trzymaniu wagi i przechodzeniu na dietę, najczęściej od jutra. To symboliczne "jutro" jest naznaczone wysokim kredytem zaufania. Tylko do kogo? Bo raczej nie do siebie. Bezrefleksyjnie wypowiadane słowa i puste deklaracje odbierają nam poczucie sprawstwa. Przecież już tyle razy wyznaczaliśmy sobie to magiczne "jutro", że mówiąc o nim po raz kolejny, podświadomie zakładamy porażkę. "Od gadania się nie chudnie" - rzucił kiedyś inny pacjent, z wysoką motywacją do pozbycia się piwnego brzuszka.

Kusi cię kolejna moda żywieniowa?

Rozwiązywanie łamigłówek pozwala zachować sprawność umysłową. Czytanie i zdobywanie wiedzy, również żywieniowej, jest ważne, ale efekty przynosi tylko działanie. Żaden lekarz i żaden dietetyk nie są w stanie zadbać o nasze zdrowie i sylwetkę w naszym imieniu. Największą pracę wykonać musimy sami, a dobre odżywienie i utrzymanie prawidłowej masy ciała bywa dla niektórych osób wyjątkowo trudnym, czasem frustrującym, wyzwaniem. Wszak nic tak nie cieszy, jak szybkie i spektakularne efekty. Ponoć dlatego ludzie lubią rąbać drzewo.

Mądre odchudzanie, tak jak rozsądne przybieraniem na wadze - wszak problem niedowagi, choć rzadszy, jest równie istotny - wymaga czasu, cierpliwości i konsekwencji. Korekta masy ciała, a czasem nawet utrzymanie wagi w ryzach, bywa potężnym sprawdzianem siły charakteru. Cierpliwość i konsekwencja czasem zawodzą, i z tego powodu wiele osób szuka dróg na skróty, magicznych diet cud czy rekomendowanych przez celebrytów mód żywieniowych. Wielu spektakularnie chudnie, zbiera ochy i achy oraz lajki w mediach społecznościowych, w których ochoczo dzieli się swoimi sukcesami. O ile są one trwałe? O efekcie jo-jo większość mówić nie chce, o problemach zdrowotnych, wynikających z przeprowadzanych na własne życzenie eksperymentów żywieniowych, tym bardziej.

Biegun pierwszy. Nadwaga i otyłość

Wystarczy rozejrzeć się wokół, żeby zauważyć, że nadwaga i otyłość zbierają potężne żniwo wśród coraz młodszych osób, w tym dzieci. Jak można przeczytać w Raporcie z badań "Zdowie dzieci w pandemii COVID-19", problem nadmiernej masy ciała u najmłodszych wciąż się nasila. Specjaliści z Instytutu Matki i Dziecka wzięli pod lupę 8-latków. Z ich obserwacji wynika, że nadwaga i otyłość rośnie w tej grupie wiekowej w zastraszającym tempie. W 2018 roku dotyczyła 32,proc., po trzech latach, w 2021, już 35 proc. 8-latków. Problem jest poważny, bo zbędne kilogramy niosą szereg negatywnych konsekwencji dla zdrowia. Jednak wytykanie palcami i czcze dyskusje nie są tu żadnym rozwiązaniem. Kierowane w stronę osób z nadwagą i otyłością szykany mogą być jedną z przyczyn problemu po drugiej stronie żywieniowego globu. Nastolatki potrafią sprawnie przeskoczyć z nadwagi i otyłości do ekstremalnie szczupłej sylwetki. Takie ekspresowe zabiegi są bardzo ryzykowne. Zdarza się, że kończą się anoreksją.

Biegun drugi. Obsesja na punkcie szczupłej sylwetki

Obsesja na punkcie szczupłej sylwetki nie jest żadną nowością. Towarzyszy wielu osobom (częściej kobietom), na całym świecie, czasem przez całe życie. Choć coraz więcej mówi się o ważnej, szczególnie dla zdrowia psychicznego, akceptacji własnego ciała, wciąż nie brak zachowań skrajnych, łącznie z autodestrukcyjnymi. Bo czym jest głodzenie się czy chorobliwe przejadanie, a później zmuszanie do torsji, jeśli nie robieniem sobie krzywdy? Bulimia, tak jak anoreksja, jest przewlekłym zaburzeniem odżywiania. Ich leczenie wymaga połączenia sił specjalistów z wielu dziedzin. Zazwyczaj potrzebny jest psycholog, psychiatra, lekarz rodzinny i dietetyk.

Mądra, zbilansowana dieta odpowiada na indywidualne potrzeby organizmu

Temat żywienia, wbrew pozorom, nie jest ani banalny, ani uniwersalny. Jak wiadomo, przyjmując konkretny lek, nie zawsze otrzymamy ten sam efekt, co zażywająca go sąsiadka. Choć słynna pani Goździkowa sporo w tej sprawie namieszała. Dziś wiemy, że nie ma uniwersalnych leków i nie ma uniwersalnych produktów spożywczych, bo potrzeby naszych organizmów są mocno zindywidualizowane.

Dobrym przykładem są skoki cholesterolu po zjedzeniu jaj. Naukowcy wciąż badają zależność, która budzi w społeczeństwie wiele emocji. Zgodnie z najnowszymi obserwacjami, reakcja organizmu na cholesterol spożywczy jest osobnicza i zapisana w genach. Są osoby, u których spożycie dwóch jaj doprowadzi do większego skoku cholesterolu we krwi niż u większości populacji.

180 stopni od choroby to nadal jest choroba

Zaburzenia odżywiania, zwłaszcza u osób dorosłych, są nierzadko bagatelizowane i zbywane słowami: "wie, co robi, jest dorosła/y". Czy aby na pewno? Zajadanie stresu, lęku czy napięcia, czyli kompulsywne objadanie się robi krzywdę nie tylko osobie dorosłej, ale również dzieciom i nastolatkom w jej otoczeniu. Nie chcemy o tym myśleć ani o tym rozmawiać, ale nasze wybory żywieniowe są punktem wyjścia do tych, jakie będą podejmowały nasze dzieci i inne młode osoby z najbliższego otoczenia. One nas obserwują. Możemy stać się dla nich przykładem albo symbolem kogoś, do kogo nigdy nie będą chciały się upodobnić. Tak czy inaczej, wpłyniemy na ich życie. Choć niekoniecznie pójdą w stronę tego samego bieguna, bo może się zdarzyć, że przerażone otyłością rodziców dziecko będzie robiło wszystko, by obsesyjnie pilnować wagi. Nie zmienia to faktu, że oba scenariusze oparte są na zaburzeniu relacji z jedzeniem. 180 stopni od choroby to nadal jest choroba.

Najlepszym, co możemy zrobić dla młodych osób, które mamy w swoim otoczeniu, to dać im dobry przykład. Trudno namówić dziecko czy nastolatka do zjedzenia marchewki, jeśli w naszych rękach widzi hamburgera, chipsy i słodzone napoje gazowane. Trudno się dziwić, że nie będziemy dla niego autorytetem. Jak wielokrotnie zostało już powiedziane - dziecko nie potrzebuje pustych słów, a dobrego wzorca. Warto o tym pamiętać, bo nasze błędy, a czasem autodestrukcyjne nawyki żywieniowe, determinują nawyki i wpływają na zdrowie młodych osób, z którymi mamy kontakt.

Nie pół, ale dwa migdały, przeżute powoli i bardzo dokładnie

Wzorem dla Gigi - światowej sławy gwiazdy modelingu, stała się jej mama, Yolanda, była modelka. Jak donoszą media, przesiąknięta własnymi doświadczeniami z życia na wybiegu, kobieta stała się strażniczką diety swoich córek. Gigi ma siostrę, ale to ona zadzwoniła któregoś dnia do matki, mówiąc, że źle się czuje i, jak przyznała, zjadła tylko pół migdała. Yolanda poradziła córce, by zjadła dwa migdały - powoli i bardzo uważnie je przeżuwając. Udostępnione w mediach społecznościowych nagranie tej rozmowy szybko stało się viralem, a "ekspercka porada" zyskała przydomek "almond parenting" (migdałowe rodzicielstwo).

Wirusowy marketing i "wirusowe nawyki"

Viralem określa się intrygujący filmik, który szybko zyskuje popularność - w krótkim czasie dociera do szerokiego grona odbiorców. Ten mechanizm nazywany jest wirusowym marketingiem, bo udostępniana treść, podobnie jak wirus, infekuje kolejnych odbiorców. W przypadku nagrania, którym podzieliły się Yolandy i Gigi Hadid, określenie to nabiera jeszcze większego znaczenia. Wszak z ich powodu moda na "migdałowe rodzicielstwo" zainfekowała głowy wielu nastolatek na całym świecie i, jak się okazuje, niestety również ich matek. Choć komitywa matki z córką brzmi uroczo, również w tej relacji mogą pojawić się zachowania destrukcyjne.

Na szczęście, obok niezdrowego zainteresowania migdałową modą, pojawia się coraz ostrzejsza krytyka tego trendu. Eksperci biją na alarm - "migdałowe rodzicielstwo" to ślepa uliczka i niezawodny sposób na problemy ze zdrowiem.

Świat modelingu i zaburzenia odżywiania

Modelki, aktorki, piosenkarki - kobiety, które pojawiają się na wybiegach, scenach czy na dużym ekranie, są tą grupą społeczną, od której - w aspekcie fizyczności - wymaga się najwięcej. Brzmi niedorzecznie, ale tak wygląda ich rzeczywistość. W świecie, który próbuje nas zaciekawić ciałopozytywnością, kobiety wciąż są oceniane bardzo krytycznie.

Jest lepiej niż w latach 80. czy 90., gdy dziewczynkom powtarzano, że mają być grzeczne, miłe i ładnie się uśmiechać. Półgębkiem ktoś czasem dodał, żeby pamiętały o tym, że warto być sobą, ale nie przywiązywano do tego aspektu tak dużej wagi, jak do wyglądu dziewczynek, nastolatek i dorosłych kobiet. Panowie zwykli dumnie powtarzać, że oni mają inne atuty, ale prężyli się jak pawie, gdy towarzyszyła im piękna, czytaj szczupła, kobieta. Jakie koszty miała ta obsesja na punkcie piękna i smukłej sylwetki u kobiet na świeczniku? Jednym słowem można to ująć: przerażające. Wiecznie głodne, marzące o zjedzeniu czegoś pysznego i przyzwyczajone, że należy udawać radość - wiadomo, uśmiech to podstawa, przecież nikt nie lubi smutasów.

Jak modelki i aktorki oszukiwały głód? Wodą, sałatą, zgodą na to, że - w imię piękna - są głodne, i to jest w porządku, no i oczywiście migdałami. Te, zjadane dokładnie według instrukcji, jakiej matka udzieliła Gigi, pozwalały oszukać głód, ale nade wszystko utrzymać zgrabną sylwetkę i wymarzoną wagę. Bo z tego uczyniono cel nadrzędny.

Odchudzanie nie jest celem, a skutkiem ubocznym mądrego sposobu odżywiania

Słysząc słowo "dieta", wielu z nas automatycznie myśli o odchudzającej. Taki przekaz został nam skutecznie wdrukowany, co niesie za sobą szereg poważnych, negatywnych konsekwencji. Póki nie nauczymy młodych ludzi, że odchudzanie nie jest celem, ale skutkiem ubocznym mądrej, zbilansowanej diety, będą tracić czas, zdrowie i kolejne lata życia na nieustającą "szarpaninę z wagą". Bo jak inaczej określić okresowo wdrażane szablony, których celem jest szybka redukcja masy ciała?

Dieta jest sposobem odżywiania. Jej celem jest umiejętne dobieranie produktów o wysokiej wartości odżywczej i odpowiedniej do potrzeb konkretnego organizmu kaloryczności. Dieta odchudzająca powinna bazować na produktach nisko- i średniokalorycznych, które mają jednocześnie wysoką zawartość składników aktywnie biologicznych. To jest przepis na zdrowie - tak fizyczne, jak i psychiczne, utrzymanie sił witalnych, sprawności fizycznej, a przy okazji dobrej sylwetki. Przechodzenie tego procesu od końca, stawianie szczupłej figury ponad aspektami zdrowotnymi, nie jest dobrym rozwiązaniem - dla nikogo, a szczególnie dla dziecka, które, z zaszczepionymi w rodzinnym domu nawykami, wyrusza w świat. 

Zagłuszone jedzeniem emocje ujawnią się w kolejnym autodestrukcyjnym scenariuszu

Z danych Ogólnopolskiego Ośrodka Zaburzeń Odżywiania wynika, że 33 proc. nastolatków ma za sobą przynajmniej jedną próbę redukcji masy ciała. Nie byłoby w tym nic złego, wszak nadwaga i otyłość jest plagą w naszym czasów, dotyczy również dzieci, problem w tym, na jakie metody redukcji masy ciała decydują się młodzi ludzie. Migdałowa moda rozrosła się w przerażającym tempie. Nie trzeba być dietetykiem, żeby wiedzieć, że to nie jest dobry nawyk - dla nikogo, a tym bardziej dla młodego, rozwijającego się organizmu. Najlepsze, co możemy zrobić, to uczyć dzieci zdrowych nawyków i poprawnych relacji z jedzeniem. Pokarm nie jest produktem na poprawę nastroju, nie jest nagrodą ani karą. Nie jest sposobem na zagłuszenie bólu, strachu, lęku czy złości ani jedyną metodą celebracji sukcesów.

Na drugim biegunie też jest cierpienie

Można się pokusić o pytanie, co jest gorsze - wmuszanie jedzenia w dziecko, które mogłoby żyć powietrzem czy ograniczanie wielkości porcji u tego, które ma wyraźną nadwagę? Żadna z opcji do przyjemnych nie należy. Potwierdzi to każdy rodzic, którego dziecko powszechnie nazywa się "niejadkiem" i tego, które ma zbyt duży apetyt. Mocno utkwiły mi w głowie słowa matki otyłej dziewczynki: "wie pani, ja to chyba bym już wolała wciskać Madzi to jedzenie, bo czuję się podle gdy muszę je jej wydzielać". 

Migdałowy sposób na macierzyństwo?

Świat się bardzo zmienił w ciągu ostatnich czterech dekad. Dziś nikt już raczej nie wiąże dziewczynkom gigantycznych kokard, które mają zdobić kucyki czy warkocze. Coraz więcej mówi się o tym, że umiejętność wyrażania emocji - wszystkich emocji, bez ignorowania i tłamszenia tych, które przez lata uważano za negatywne (złość, smutek), jest niezbędna do prawidłowego rozwoju dziecka - każdego dziecka, niezależnie od płci. Chłopcy mają prawo płakać, a dziewczynki mają prawo być smutne i odczuwać złość.

Może za jakiś czas nie będą też musiały być idealne. Dziś dużo się o tym mówi, ale praktyka nie zawsze nadąża za teorią. Kobieta, która wciąż nie pozwala sobie na bycie niedoskonałą, nie będzie w stanie przekazać córce, czy innej młodej kobiecie, takich umiejętności, choćby życzyła jej tego całym sercem. Mężczyzna, który nie pozwala sobie na słabość, choćby nie wiem, jak magicznych słów używał, nie nauczy tego swojego syna ani córki. Możesz zaprowadzić człowieka tak daleko, jak sam zaszedłeś.