W kwietniu 2015 r. przy drodze pomiędzy miejscowościami Ognica i Krajnik Dolny w województwie zachodniopomorskim znaleziono martwe zwierzę. Badania potwierdziły, że był to szakal złocisty. Tym samym prawdą stały się krążące od kilku tygodni pogłoski, że w Polsce pojawił się gatunek, który wcześniej nie był u nas spotykany.
Oficjalnie jego występowanie w naszym kraju potwierdził parę miesięcy później dyrektor Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży prof. Rafał Kowalczyk, ekspert od szakali złocistych.
Szakal złocisty (Canis aureus) ma przeciętnie od 70 do 105 cm długości z 25-centymetrowym ogonem. Wysokość mieści się w granicach 38-50 cm w kłębie. Samce ważą 7-15 kg - przeciętnie o ok. 15 proc. więcej od samic.
Jeśli ktoś nie zetknął się z książką Fredericka Forsytha "Dzień Szakala", to zapewne kojarzy film pod tym samym tytułem z 1973 r. w reżyserii Freda Zinnemanna. W pierwszym z nich samotny zabójca - zagrał go Edward Fox - polował na Charles’a de Gaulle’a, w drugim zlecenie dla rosyjskiej mafii próbował zrealizować Bruce Willis, a jego ofiarą miała być żona prezydenta USA.
Tak, szakale to samotni zabójcy. W taki sposób polują, choć wędrują zazwyczaj w parach lub niewielkich grupach składających się z czterech-sześciu osobników.
Przywędrowały do Europy z Bliskiego Wschodu. W latach 80. ubiegłego wieku dotarły na Węgry i do Serbii. Dzisiaj obecne są w niemal wszystkich krajach Europy, po Danię i Estonię. W Polsce pierwszego osobnika zaobserwowano pięć lat temu, a obecną ich populację w naszym kraju szacuje się od 20 do nawet 200 sztuk.
Szakale dotarły do nas w naturalny sposób - migrowały. Mogło przyczynić się do tego wiele czynników, przede wszystkim ocieplenie klimatu. Jednak duży wpływ na ich ekspansję na północ miało wytępienie populacji wilka w XX w., naturalnego wroga szakala, a także znaczne przerzedzanie lasów i konieczność poszukiwania nowych terenów łowieckich.
Szakal uznawany jest wprawdzie za zwierzę, które nie zagraża ludziom, raczej od nich stroni i człowieka nie zaatakuje, ale z racji wielkości najmocniej oddziałuje na wyobraźnię. Często też mylony jest z wilkiem, lisem lub zdziczałymi psami. Według doniesień w styczniu 2018 r. w Gryfinie szakal dostał się do jednej ze szkół się przez uchylone drzwi. Miał być agresywny.
Z szakalem problem może być inny, a znają go węgierscy rolnicy. Jeszcze w 1989 r. szakal złocisty był nad Balatonem uważany za gatunek wymarły, a dziś szacuje się, że jest ich na Węgrzech ponad 15 tys. Każdego roku straty powodowane przez szakale w tym kraju liczone są w milionach. Polują one wprawdzie głównie na gryzonie i małe zwierzęta leśne, ale także na cielęta jelenia i sarny. No i oczywiście owce oraz jagnięta.
Mieszkańcy wsi w Polsce również zaczęli się bać. Niektórzy twierdzą nawet, że szakale mogą powodować większe straty niż ataki watah wilków.
Prof. Rafał Kowalczyk uspokaja. - Szakal nie jest żadnym problemem.
Naukowiec zapewnia, że większość doniesień dotyczy zwykłych psów lub innych drapieżników mylonych z szakalem. - Populacja szakala w Polsce jest bardzo efemeryczna. W zasadzie nie można mówić o populacji.
To, że liczebności tego gatunku w Polsce nie da się dokładnie oszacować, nie przeszkodziło w 2017 r. ówczesnemu ministrowi środowiska Janowi Szyszce wydać zgody na odstrzał tych drapieżników. W sezonie 2019/2020 myśliwi mogli odłowić 1270 sztuk, co spotkało się z niezbyt przychylnym przyjęciem przez przyrodników. Szakala trudno bowiem w terenie odróżnić od wilka czy lisa, a więc zwierzęta mogą paść ofiarą pomyłek podczas polowań.
Prof. Kowalczyk komentuje wprost: - Jest to niezgodne z wytycznymi unijnymi.
Szakal został bowiem umieszczony w załączniku V do Dyrektywy Siedliskowej, grupującym gatunki zwierząt i roślin ważnych dla Wspólnoty, których pozyskiwanie ze stanu dzikiego, odstrzał, nie może naruszać stanu ochronnego populacji. Szacunki, że szakali w Polsce jest ponad tysiąc, nazywa "absolutną bzdurą".
Naukowiec przypomniał, że szakal był na granicy wyginięcia i włożono dużo wysiłku, żeby go chronić. - Nie demonizowałbym tego gatunku - podkreślił.
Nietoperze nie cieszą się wśród ludzi dobrą opinią. Przez nocny tryb życia, budowę i zwyczaje, utożsamiane bywają z wampirami i często pojawiają się w horrorach, zwłaszcza tych o hrabim Drakuli. Do rozpowszechnienia tego skojarzenia z pewnością przyczyniły się gatunki odżywiające się krwią ptaków i ssaków. Ale podkreślić należy, że dotyczy to jedynie trzech z Ameryki Południowej, a ssakami będącymi przedmiotem ich zainteresowania nie są ludzie. Pozostałe, blisko 1400 gatunków, są wręcz pożyteczne.
Tymczasem rośnie liczba zagrożeń, na jakie są narażone. Miejsca, w których hibernują, coraz częściej pojawiają się na liście zimowych atrakcji turystycznych. A zbyt częste przebudzenia hibernujących nietoperzy może spowodować u nich śmierć głodową.
Zmniejsza się również liczba strychów, gdzie zamieszkują, na Zachodzie likwidowane są stare kościoły, które nietoperze często wybierały za swoje lokum. Dodatkowym niebezpieczeństwem są także bardzo toksyczne środki owado- i grzybobójcze coraz powszechniej wykorzystywane do konserwacji i ochrony drewna budowlanego.
W Polsce występuje co najmniej 26 gatunków nietoperzy. Przed dwoma laty potwierdzono obecność nowego - Miniopterus schreibersii. Polscy chiropterolodzy opublikowali wówczas wyniki wieloletnich badań potwierdzających, że gatunek rozszerzył swój zasięg w kierunku północnym.
Miniopterus schreibersii jest śródziemnomorskim gatunkiem nietoperza o szaro-brązowym ubarwieniu, z nieco jaśniejszym po stronie brzusznej, z bardzo długimi i wąskimi skrzydłami. Dotychczas granicą jego występowania była Słowacja.
Pierwszy przypadek wystąpienia Miniopterus schreibersii w Polsce odnotowano w 2015 r., kiedy złapano nieznany gatunek nietoperza w stropie kamiennej piwnicy w zamku w Rożnowie. Była to samica w letargu. Po wykonaniu pomiaru i opisaniu nietoperz został odłożony na miejsce.
Dr Krzysztof Piksa i Wojciech J. Gubała rozpoczęli obserwacje tego stanowiska i jesienią 2018 i 2019 roku ponownie stwierdzili występowanie tam Miniopterus schreibersii.
Typowo śródziemnomorski gatunek latającego ssaka występuje w przybrzeżnej Afryce Północnej (Maroko, Algieria, Tunezja i Libia), południowej Europie (Półwysep Iberyjski, Apeniński i Bałkany) oraz w ciepłych regionach Europy Zachodniej i Środkowej. Występuje również w przybrzeżnej Anatolii, Cyprze. Terytorium Słowacji stanowiła dotychczas północno-zachodnią granicę jego naturalnego występowania (obecność Miniopterus schreibersii potwierdzono tam w 1997, 2012 i 2014 r.).
Pod koniec XX wieku populacje Miniopterus schreibersii spadła dramatycznie w północnych i zachodnich częściach Europy. Wymieranie nastąpiło w Niemczech i w Ukrainie, a silny spadek liczebności obserwowano na Słowacji, w Austrii, Szwajcarii, Węgrzech i Rumunii. Dlatego gatunek w Europie jest określany jako "bliski zagrożenia" wymarciem. Objęty został konwencją bońską (EUROBATS) i konwencją berneńską, w częściach zasięgu występowania, w których mają one zastosowanie. Znajduje się również w załączniku II (i IV) dyrektywy siedliskowej i gatunkowej UE, a zatem wymaga specjalnych środków ochrony, w tym wyznaczenia specjalnych obszarów ochrony.
Naukowcy ocenili, że obserwacje Miniopterus schreibersii na zamku w Rożnowie w okresie migracji jesiennej świadczą o "dość regularnych próbach migracji na północ". - Trudno jest określić, jak daleko na północ może dotrzeć - przyznali dr Krzysztof Piksa i Wojciech J. Gubała.
Ich zdaniem Dunajec, prawobrzeżny dopływ Wisły, oraz występowanie w pobliżu rzeki wielu obiektów, m.in. zamków, budowli sakralnych z obszernymi attykami, jaskiniami, mogą służyć gatunkowi jako kwatery letnie, przejściowe czy zimowe. - Pozwalają na dalszą, niezakłóconą ekspansję gatunku - stwierdzili chiropterolodzy. Zapowiedzieli prowadzenie dalszych badań.
Wszystkie gatunki nietoperzy występujące w Polsce podlegają ścisłej ochronie.
Tarantula ukraińska (Lycosa singoriensis) jest jednym z największych przedstawicieli pogońcowatych - dorosłe samice mierzą 28-40 mm długości (bez odnóży) i ważą do 7 g - i największym pająkiem występującym w Europie Środkowej.
Najbardziej na zachód wysunięty punkt jego zasięgu występowania znajduje się we wschodniej Austrii. Po wycofaniu się lodowców zaczął rozprzestrzeniać się na tereny Europy Środkowej - w połowie XVIII wieku dotarł do Węgier, a w połowie XX wieku do Moraw. W latach 60. XX wieku proces ten ustał. Ale w ostatnim czasie gatunek tego pająka niespodziewanie zaczął być obserwowany w Polsce.
W dzień przebywa na dnie nory, zaś nocą czyha na ofiarę przy wejściu. Po upolowaniu zdobyczy zaciąga ją w głąb tunelu.
Lycosa singoriensis jest pająkiem agresywnym - notowano przypadki ukąszeń ludzi i innych zwierząt. Ukąszenia wywołują zauważalne efekty, takie jak zaczerwienienie i ból w okolicach miejsca ukąszenia. Ich ugryzienie jest bolesne, a ślady po nim dobrze widoczne. Objawy mogą się utrzymywać przez kilkanaście godzin. Poważniejsze następstwa ugryzienia przez tego pająka mogą się pojawić, jeśli jesteśmy uczuleni na jad.
Pająk często spotykany był w Ukrainie, stąd jego nazwa. W ostatnich latach na Lycosa singoriensis natknąć się można w Bieszczadach, ale przyrodnicy spodziewają się dalszego "poszerzenia pola walki" tego gatunku.
Innym z pająków, które nie są typowe dla polskiej fauny, to kolczak zbrojny (Cheiracanthium punctorium). Jego jad powoduje zatrucie - trwające nawet do dwóch tygodni. Zawarte w nim hemolizyny wywołują stan zapalny, piekący ból, nudności, a nawet zawroty głowy. Szczególnie samice bywają agresywne, broniąc swojego potomstwa. Można się na nie natknąć od czerwca do listopada.
Dawniej występował głównie na południu Europy, przede wszystkim w Portugalii, Hiszpanii, Francji, we Włoszech, Austrii i Słowenii. Ale z uwagi na suche, upalne lata sprzyjające jego rozwojowi, wędruje na północ. W Polsce już bywał, jednak nigdy nie tak często, jak ostatnio.
Jego pojawienie się w lasach pod Poznaniem ogłosiło przed dwoma lat Nadleśnictwo Oborniki. "Tego typka wolałbym nie spotkać na leśniczówce"- napisał wówczas leśnik, publikując zdjęcie kolczaka zbrojnego.
Lubelskie Towarzystwo Ornitologiczne odnotowało pojawienie się w okolicach Puław mewy popielatej (Larus smithsonianus). Historycznej obserwacji dokonano pomiędzy 16 a 28 stycznia 2018 r. Mewa popielata na co dzień żyje w Ameryce Północnej i Azji.
Wprawdzie każdego roku mewy popielate pojawiają się w Europie Zachodniej, głównie w Irlandii, Francji i Wielkiej Brytanii, ale nigdy wcześniej nie docierały do Polski. By do nas dotrzeć, ptak musiał pokonać 7,5 tys. km.
Pojawienie się akurat w Puławach tego sporej wielkości ptaka - o długości ciała do 58 cm i rozpiętości skrzydeł często ponad 140 cm - było również sensacyjne z innego powodu. Ten gatunek na Starym Kontynencie widywany jest wyłącznie na wybrzeżach, nie wlatuje w głąb żadnego kraju.
Łukasz Bednarz, ornitolog i prezes Fundacji Ptasie Horyzonty, który jako pierwszy wypatrzył mewę popielatą na wiślanej łasze w Puławach, nakręcił krótki filmik, który nie pozostawia wątpliwości, co to tego, z jakim gatunkiem się zetknął.
Wymienione powyżej gatunki zwierząt, które dokonały "poszerzenia pola walki" o Polskę, to oczywiście nie jedyni przybysze. Migrujących do Polski gatunków zwierząt jest znacznie więcej i należy się spodziewać, że wciąż będzie ich przybywać. Pozostaje nam bacznie przyglądać się pojawiającym się u nas gatunkom.
Jeśli ktoś z Czytelników natknął się na niespotkane wcześniej w Polsce gatunki zwierząt i chciałby podzielić się informacjami o tych obserwacjach, prosimy o kontakt z autorem tekstu: grzegorz.lepak@firma.interia.pl