Reklama

Idąc ulicami Krakowa, zwróciłam uwagę na kamienicę na rogu ulic Limanowskiego i Tarnowskiego. To tutaj istniał kiedyś jeden z miejskich skłotów. Weszłam do sąsiadującego z opuszczoną kamienicą budynku i nacisnęłam dzwonek do mieszkania pierwszego po prawej. Otworzyła mi młoda dziewczyna, nie mogła mieć więcej niż 25 lat. Spytałam ją o pustostan na rogu. Mówiła, że były tam jakieś protesty, bo policja chciała "ich" eksmitować. Przeprosiła, niewiele pamięta. Pamiętał tata. Z pokoju wyszedł starszy mężczyzna. Ponowiłam pytanie. Uśmiechnął się. - 

To byli młodzi ludzie. Mili tacy. Towarzystwo władz chciało ich wygonić. Ani ich słychać nie było, ani widać za bardzo. Nie przeszkadzali.

Reklama

Kolejny przystanek to ulica Worcella. Szukałam numeru osiem, gdzie jeszcze kilka lat temu mieścił się skłot Gromada. Numer sześć, kolejny to dziesięć... Zaczepiałam mężczyznę w garniturze, wychodzącego z pobliskiego supermarketu. Spytałam, czy wie, gdzie jest budynek z numerem osiem. Czy w ogóle jest taki budynek. Wzrok pana w garniturze zmienił w jednym momencie. - Może i wiem, a co? - odpowiedział z agresywną nutą w głosie. Zaczęłam tłumaczyć, że był tam kiedyś skłot i... Zanim udało mi się skończyć, jego wzrok ewoluował z podejrzliwego na rozzłoszczony. - Osobiście ten budynek burzyłem. Młodzi jacyś myśleli, że mogą wejść i zająć czyjąś własność. No i co, że stał pusty? Wygoniłem ich, a budynek zburzyliśmy. Banda gówniarzy.

"Bo kultura tu podobno jest"

"Wiesz, bo to jest tak, że są skłotersi różnej maści" - czułam, że ta historia nie będzie krótka, więc wygodniej rozsiadłam się na kanapie. Moim mentorem był Smalec, wokalista zespołu Ga-Ga/Zielone Żabki. Na niejednym skłocie był, na wielu grał koncerty.

Sam jest zaangażowany w działania alternatywy na terenie jaworskiego zamku piastowskiego. Opuszczone przestrzenie zamkowe zostały przekształcone w studia nagraniowe, kameralną salę koncertową, szkołę muzyczną, pracownię artystyczną Street Art Studio czy nawet stowarzyszenie abstynentów.

- Od lat 90. w zamku były wynajmowane przestrzenie na próby, tak że to przejęcie nie było do końca nielegalne. Potem też zaadaptowaliśmy trochę przestrzeni na studio. Jako muzycy mieliśmy problemy, gdzie grać, a to było opuszczone miejsce, gdzie czynsz był niewielki i dzięki temu to alternatywne środowisko mogło się jeszcze bardziej zintegrować. Koncertów niby nie można było tu organizować, ale uznaliśmy, że skoro pomieszczenia stoją puste i jest potrzeba robienia takich imprez, to możemy zachować się już trochę mniej praworządnie i je organizowaliśmy - opowiadał.

Z tych nieformalnych spotkań wyrosło Towarzystwo Aktywności Kulturalnej TAK Jawor, które obecnie współpracuje z miejskim ośrodkiem kultury.

Kim są skłotersi?

Rozróżnić można dwa rodzaje skłotów. W zasadzie trzy, ale ten trzeci to "taki nie-do-końca-skłot". Pierwsze to skłoty stricte mieszkalne. - To często jakieś niewielkie mieszkania, przestrzenie, które można wykorzystać tylko do tego, żeby tam spać i trochę pomieszkać. Często zajmują to punkowcy, którzy niekoniecznie są związani z kulturą anarchistyczną, tylko po prostu chcą gdzieś mieszkać i uważają, że skoro stoi jakiś pustostan, to mogą tam funkcjonować - tłumaczył wokalista.

Druga kategoria to skłoty, w których też znajdują się pomieszczenia mieszkalne, ale przede wszystkim są one ośrodkami działania organizacji anarchistycznych. - Ci najbardziej związani z kulturą skłoterską będą się angażować nie tylko w samo przejmowanie mieszkań i, że tak powiem, spanie za darmo, ale bardziej w rozszerzanie myśli wolnościowej i solidarnościowej - wyjaśnił.

Trzecią grupę tworzą tak zwani postskłotersi. - Zdarza się, że ekipa, która chce budynek przejąć, dogaduje się z miastem, że może to zrobić przy niewielkim czynszu albo bez czynszu, ale z opłatami np. za prąd. Więc nie są to zajęcia całkiem nielegalne - dodał.

Rozbrat zostaje

Kamil Siemaszko to zawodnik Muaythai, wielokrotny mistrz i wicemistrz Polski oraz trener personalny. Żyje w myśli idei Vegan Straight Edge - postawy, której podstawą jest odrzucenie wszelkich używek, wegetarianizm i niekorzystanie z przedmiotów odzwierzęcych, takich jak skórzane ubrania czy obuwie.

Na skłot Rozbrat trafił kilka miesięcy po przeprowadzce do Poznania. Od początku starał się uczestniczyć w "podziemnym" życiu, udzielał się w poznańskim oddziale Federacji Anarchistycznej i innych inicjatywach ruchów wolnościowych. - To był również główny powód wprowadzenia się na skłot. Zresztą z biegiem lat aktywność społeczno-polityczna w ruchu anarchistycznym stała się obowiązującym warunkiem zamieszkania na skłocie" - wspominał.

W ośrodku działa między innymi kuchnia, wykorzystywana nie tylko przez mieszkańców, ale także lokalne Food Not Bombs, czyli organizację, która gotuje wegańskie posiłki i rozdaje je w różnych częściach miasta. - Miejsce często się zmienia, bo nie wszystkim władzom się to podoba, że ktoś pamięta o problemie niedożywienia. Wolą, żeby było to zamiatane pod dywan, nie chcą, żeby jacyś anarchiści dawali za darmo jedzenie w przestrzeni publicznej - mówił.

- Ekipa Rozbratu mocno angażuje się też w prawa mieszkaniowe. Jeżeli są nielegalne eksmisje ludzi, którzy mieszkają gdzieś od lat, a potem nagle zmienia się właściciel i są wyrzucani na bruk, jeżeli są łamane prawa człowieka, jeżeli chodzi o prawo do posiadania mieszkania, to anarchiści zawsze się w to angażują. Bardzo często też ludzie, którzy są pokrzywdzeni, sami zgłaszają się do skłotersów po pomoc - opowiadał Siemaszko. Ściśle współpracują również z Inicjatywą Pracowniczą, niezależnym związkiem zawodowym.

Pomimo tego, że władze Poznania nie raz podejmowały próby zamknięcia skłotu, ten wciąż jest jednym z ważniejszych ośrodków polskiej alternatywy. Na demonstracji w obronie Rozbratu pojawiło się ponad półtora tysiąca osób, w tym wielu obcokrajowców. Poznański sąd organizował już dwie licytacje kompleksu, jednak na żadnej z nich nikt nie podjął próby wykupienia ośrodka.

Dla jednych jest to dom, inni wykorzystują go jako miejsce pracy, dla młodych artystów Rozbrat to okazja do pokazania swojej twórczości w szerszej perspektywie. Nawet osoby, które nie popierają formy zajęcia budynków, przyznają, że Rozbrat ma niewątpliwy wkład w życie Poznania. - Jest kompleksowym i na pewno wielowymiarowym zjawiskiem, bo łączy w sobie wszystkie cechy - jest zapleczem ruchu, centrum społeczno-kulturalnym, domem ludzi w nim mieszkających. Przez to, jak długo trwa i jak mocno działa, wpisał się w społeczną mapę Poznania, a w aspekcie ruchu anarchistycznego na pewno całej Polski i tej części Europy - podsumował Kamil.

Dlaczego na skłoty?

"Bo wiedziałem, że żyją tam ludzie, których, że tak powiem, szukam. Ludzie, którzy myślą do mnie podobne. A trafiłem na skłot po znajomości" - wspominał z kolei Krzyś, mieszkaniec skłotu Kopi Wagenplatz oraz działacz Food Not Bombs i Anarchistycznego Czarnego Krzyża. Kim są ludzie, których szuka? - To tacy, którzy buntują się przeciwko systemowi. Wzięli życie w swoje ręce i chcą robić coś dla siebie, a nie wspomagać rząd i wszystko, co nie pozwala być wolnym - wyjaśnił zwięźle.

"Bezdomne oszołomy"

Był drugi dzień świąt. Gdzieś między kolejnymi dokładkami ciasta padło pytanie, o czym aktualnie próbuję pisać. O jakich skłotersach? Kiedy mówię, że takich, którzy mieszkają w pustostanach, wszyscy wlepiają wzrok w resztki na talerzu. Tylko jedna para oczu wciąż patrzy na mnie: - Popieram takich ludzi, przeciwników systemu. Popieram zajmowanie pustostanów. Jak można brać kredyt i najpierw płacić same odsetki, a potem dopiero kwotę właściwą. Cieszę się, że są tacy ludzie. Oni wychodzą z systemu bycia niewolnikiem.

Opinie o skłotersach są podzielone. "Niech sobie żyją, komu to przeszkadza", "O ile ich obecność w budynku nie przeszkadza nikomu i nie wpływa na sąsiedztwo, to w porządku" - mówią jedni. "Nie podoba mi się bezprawne zajmowanie jakiegoś miejsca. Myślę, że nie tak powinna wyglądać walka z brakiem mieszkań", "Z jednej strony każdy powinien mieć prawo do mieszkania. Wydaje mi się jednak, że ludzie  którzy lądują na ulicy, są sami sobie winni. Z doświadczenia wiem, jak łatwo jest znaleźć pracę choćby w głupiej sieciówce. Są też ludzie, którzy na nieruchomościach zarabiają i z tego się utrzymują. Także raczej nie popieram" - mówią drudzy.

"Może faktycznie mają trochę racji, ale takie bezprawne działania raczej nie przynoszą efektów, a niestety zniechęcają tym do siebie większość społeczeństwa. Problem nie jest na tyle nagłośniony, przynajmniej według mnie, żeby takie akcje zajmowania pustostanów przynosiły pozytywne skutki", "Dla mnie jest to podobne zjawisko, co np. freeganizm, czyli jedzenie odpadków - niby rozumiem filozofię za tym stojącą, jednak jakoś ciężko mi sobie wyobrazić te osoby jako zupełnie normalne. Uważam, że człowiek ze swojej natury potrzebuje mieć poczucie własności, taki swój kąt, który sobie sam urządzi i dlatego mieszkanie w pustostanach uważam za pewnego rodzaju dewiację - komentują inni.

Dzicy lokatorzy nazywani są anarchistami, pustelnikami czy hipisami, jednak najczęściej pojawia się słowo "bezdomni". Jedna z osób nawet rozwija myśl: "Bezdomne oszołomy".

Wolne duchy czy przestępcy?

Krzysiu, słyszał pod swoim adresem wiele nieelokwentnych określeń. - Ale tylko od ludzi, co nie mają życia. Kurde. Tylko ci, co mówią, że trzeba się dawać okradać, co nie mają nic innego w życiu do roboty, tylko krytykować - skomentował. Kamil nieprzyjemności doświadczał nie ze strony konkretnych osób, a od innych zorganizowanych środowisk. Nie raz prowadził dyskusje na temat poznańskiego Rozbratu i samego tematu skłotingu. - Musieliśmy też odpierać fizyczne ataki faszystów na Rozbrat bądź na organizowane przez środowisko anarchistyczne wydarzenia w przestrzeni miejskiej -  podsumował.

W wielu krajach dzicy lokatorzy uważani są za przestępców. W innych jest to jedynie konflikt na linii lokatorzy - właściciel. Choć prawo jest zazwyczaj po stronie właściciela, to skłotersi za ważniejszą uważają walkę z niedoborem miejsc mieszkaniowych. Smalec wytłumaczył, że zajmowanie mieszkań, to nie anarchistyczne widzimisię, bo ktoś wymyślił, że chce mieszkać w "o właśnie tym budynku". "One są skłotowane w myśl anarchistycznej zasady, że mieszkanie nie jest przywilejem, tylko generalnie każdemu należy się schronienie. To taka ludzka zasada, którą anarchiści bardzo mocno pielęgnują i wprowadzają w życie" - wyjaśnił.

Jak wygląda dzień na skłocie?

- Wiesz, też jemy i śpimy. Jak normalni ludzie - śmieją się chłopaki, słysząc moje pytanie o typowy dzień w takim miejscu. "Nie sądzę, żeby różnił się specjalnie od dnia osoby niemieszkającej na skłocie, więc podaruję sobie opisy. Z racji specyfiki budynków i dużej ilości przestrzeni skłotersi więcej czasu spędzają na prace związane z jej utrzymaniem i wydarzeniami, które mają w jej obrębie miejsce. Oczywiście organizacja życia w miejscu, gdzie bezpośrednio mieszka dwadzieścia kilka osób niesie ze sobą konsekwencje" - uzupełnił Siemaszko.

- Na pewno jest lepiej na skłocie niż w mieszkaniu. Nikt ci nic nie narzuca. A w mieszkaniu to strach pomyśleć. O sąsiadach i w ogóle - Krzysiu rzucił porozumiewawcze spojrzenie. - U mnie dzień wygląda inaczej. Mieszkamy na działkach w wagonach cyrkowych. Mamy dużo ludzi z dużą ilością zajawek - są żonglerzy, malarze, muzycy, fani sztuk walki. Więc cały czas się coś dzieje. Mamy ludzi, co robią wszystko z niczego. Każdy dzień jest pełen wrażeń.

- Mieszkanie na skłocie umożliwia łatwiejsze działanie w ruchu wolnościowym, po pierwsze przez bliskość ludzi, a po drugie - bazy do tego działania - tłumaczy Kamil. Z racji tego, że za pustostan nie trzeba płacić czynszu, lokatorzy więcej czasu mogą poświęcić na działanie "w wyższym celu". "I po co płacić, jak można mieszkać w miejscu, które stoi puste" - dodaje Krzysiu. - "Jest, to trzeba używać".

Prawdziwy dom

Powszechnie skłoting to zamieszkiwanie pustostanów, najczęściej przez członków subkultur czy ruchów anarchistycznych. Nieświadomi na równi stawiają skłotersów i bezdomnych.

Dla Kamila skłot to "narzędzie ruchu wolnościowego albo indywidualny sposób ludzi na radzenie sobie z trudną sytuacją mieszkaniową i kryzysem, którego ta sytuacja jest pochodną". Krzysiowi po tym pytaniu pierwszy raz przez chwilę zabrakło słów. "Dom. Miejsce, w którym czujesz się potrzebny. Które pozwala ci się rozwijać, pomagać innym. Dom, w którym każdy jest równy".