Reklama

Urodzeni w latach 1981-1996, dziś mają między 28 a 44 lata. Swoje dzieciństwo i młodość spędzili w świecie, którego już nie ma - to właśnie na czas ich dorastania przypada moment przechodzenia z rzeczywistości analogowej do cyfrowej. Rewolucja początkowo była dość łagodna, komputery czy telefony komórkowe pojawiały się w domach stopniowo. Szybko jednak nowoczesne technologie stały się integralną częścią rzeczywistości, w której każdy musiał się odnaleźć. Millenialsi doświadczali także transformacji społecznej i ekonomicznej, co wiązało się z nowymi ekscytującymi możliwościami, ale i niepokojami.

Świat, którego już nie ma

Także wychowywanie pokolenia Millenialsów znacznie różniło się od tego, co widzimy dzisiaj. Dzieci z kluczami na szyi, dobranocka o 19.00, przegrywane od kolegów kasety VHS z klasykami Disneya, szybkie rozmowy przez telefon stacjonarny, aby rachunek nie był zbyt wysoki. Dzieciństwo było wtedy "podwórkowe", nieco "samopas". Rower, trzepak, gra w gumę czy dwa ognie, długie godziny na zewnątrz bez nadzoru dorosłych. Dziś wielu wspomina to z nieukrywanym sentymentem, ale jednak coś ściska w gardle na myśl o kolejnym aspekcie, czyli wychowywaniu w duchu autorytarnym. Niejednokrotnie rodzice byli surowi, wymagający i emocjonalnie niedostępni. Rozmowy o tym, co się czuje, były rzadkością. Najlepsze dziecko tamtych lat? Posłuszne dziecko.

Reklama

Nie bez powodu mówi się niekiedy, że Millenialsi to pokolenie traumy - ale nie swojej, tylko swoich rodziców i dziadków, doświadczonych wydarzeniami, chociażby II wojny światowej czy głębokiego komunizmu. Były to czasy, kiedy większość osób nie przerabiała swoich traum, a problemy zamiatało się pod dywan, obciążały więc one również dzieci. Tylko że właśnie te dzieci - dzisiejsi Millenialsi - gdy tylko dorośli, powiedzieli STOP. Chcieli inaczej. Poczuli, że muszą przerwać cykl wielopokoleniowej przemocy wyrażanej na różne sposoby, nie tylko poprzez fizyczne karanie, ale również emocjonalną niedostępność. Wielu z nich było oczywiście dziećmi kochanymi - znacznie mniej jednak dziećmi wysłuchiwanymi.

Millenialsi - rodzice 2.0?

Jakimi rodzicami są Millenialsi? Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywiście jednoznaczna. Wielu z nich powiedziałoby bez wahania: lepszymi niż ich rodzice. Czy to rodzice 2.0, ulepszona wersja tego, co było w przeszłości? Przyjrzyjmy się bliżej. Co cechuje rodziców z pokolenia Millenialsów? Bez wątpienia w tym układzie rola dziecka jest zupełnie inna niż w latach osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych czy wczesnych dwutysięcznych. Starając się puścić w niepamięć sposób traktowania najmłodszych członków rodziny sprzed kilkudziesięciu lat, rodzice Millenialsi uważają swoje dzieci właściwie od urodzenia za pełnoprawne osoby, z odrębnymi emocjami i złożonymi potrzebami, którym oni - opiekunowie - muszą sprostać. Zamiast kar jest rozmowa, a dobrze znane hasło “dzieci i ryby głosu nie mają" tak łatwo współczesnym rodzicom nie przejdzie przez gardło. A przecież ich opiekunowie właśnie w ten sposób niejednokrotnie kończyli domowe dyskusje.

Kiedyś dzieci wychowywano intuicyjnie, Millenialsom to nie wystarcza - chętnie zagłębiają się w różnego rodzaju naukowe nurty, a hasła takie jak rodzicielstwo bliskości, pozytywna dyscyplina czy Montessori są im doskonale znane. Przede wszystkim - w kontraście do pokolenia swoich rodziców - w kontakcie z własnymi dziećmi stawiają na rozmowę o emocjach i naukę przeżywania ich w sposób bezpieczny. Dobrze wiedzą przecież, do jakich problemów może prowadzić ich tłumienie. Znają to aż za dobrze.

Lustro z filtrem

W tym wszystkim nie da się pominąć bardzo istotnego aspektu, być może najważniejszego - rola mediów społecznościowych współcześnie jest ogromna. Siłą rzeczy dominują one więc również codzienność rodziców, którzy nie tylko szukają na Instagramie, Facebooku czy TikToku odpowiedzi na nurtujące pytania, lecz także w wolnych chwilach scrollują i chłoną znajdujące się tam treści.

Millenialsi to rodzice, którzy (czasem, zanim jeszcze dziecko pojawi się na świecie) czytają eksperckie książki, słuchają podcastów o wychowaniu, sięgają do webinarów na temat rozwoju. Obowiązkowo śledzą także internetowe dyskusje na nurtujące ich tematy i chętnie wyrażają tam swoje zdanie. Media społecznościowe to bez wątpienia przestrzeń, która może oferować mnóstwo inspiracji, ale w rodzicielstwie ma też ciemną stronę - niejednokrotnie wywołuje presję, nieustające porównywanie się, a w efekcie rosnące poczucie winy.

- Już od pierwszych tygodni ciąży jak większość koleżanek czytałam fora i grupy dla rodziców, chcąc dowiedzieć się więcej, być bardziej świadomą. Zaskoczyło mnie, że nawet w takim temacie jak karmienie piersią, poród czy rozszerzanie diety można tak szybko się pokłócić i obstawiać za swoją racją - mówi Justyna, świeżo upieczona mama Hani i Juliana.

Zarówno doświadczeni jak i początkujący rodzice potrafią godzinami rozprawiać w Internecie o najdrobniejszych szczegółach życia z dziećmi - m.in. o właściwej pielęgnacji, najlepszych gadżetach, dolegliwościach czy kwestiach rozwojowych. Dyskusje w sieci przybierają różne formy, wiele osób nieco lukruje rzeczywistość, co nie uchodzi uwadze specjalistów od zdrowia psychicznego.

- Media społecznościowe to dziś coś w rodzaju drugiego placu zabaw, tylko że zamiast dzieci biegają tam ambicje, kompleksy i filtry. Pokolenie Millenialsów, czyli obecni trzydziesto i czterdziestolatkowie, to pierwsi rodzice, którzy wchodzą w rodzicielstwo z telefonem w ręku i ciągłym dostępem do życia innych ludzi. A dokładniej do wyselekcjonowanych, pięknie wykadrowanych momentów tego życia. Z psychologicznego punktu widzenia takie ciągłe porównywanie się może prowadzić do zjawiska, które nazywamy “społeczną presją idealności" - tłumaczy w rozmowie z Interią psycholożka Diana Homa. - Rodzic oglądający na Instagramie tylko zdrowe obiady spożywane w sterylnej przestrzeni domowej, może wpaść w spiralę poczucia winy, bo jego dziecko właśnie wcina parówkę na podłodze wśród rozsypanych zabawek. I zamiast myśleć: “To był trudny dzień, dałem z siebie wszystko", zaczyna myśleć: “Nie jestem wystarczająco dobry". A to już prosta droga do frustracji, napięcia i obniżonego poczucia własnej wartości

Z punktu widzenia psychologów, media społecznościowe są dla współczesnych rodziców swego rodzaju lustrem - warto jednak zaznaczyć, że to lustro z filtrem bardzo zakrzywiającym rzeczywistość. Wszyscy znamy idealne obrazki z Instagrama, zawsze czyste i pięknie ubrane dzieci oraz wystylizowane mamy z nienagannym makijażem i fryzurą, wciąż wymyślające nowe rozwijające zabawy dla swoich maluchów. Gdy scrollujemy ekran, siedząc w dresie i pijąc zimną kawę, podczas gdy nasz kilkulatek robi kolejną aferę z bajką w tle, nietrudno o frustrację. Konsekwencje mogą być jeszcze poważniejsze.

- Badania coraz częściej pokazują, że nadmierna ekspozycja na wyidealizowane obrazy rodzicielstwa może pogłębiać objawy depresji poporodowej, lęku, a przede wszystkim wspomniane już wcześniej poczucie winy. A poczucie winy to wyjątkowo paskudny gość, który nie tylko nie pomaga, ale też zabiera resztki sił potrzebnych do codziennych wyzwań - tłumaczy Diana Homa.

Czy jednak oznacza to, że media społecznościowe w życiu rodziców są rzeczywiście jedynie źródłem nieustającej frustracji i poczucia winy? Nie musi tak być. Wszystko uzależnione jest przecież od tego, w jaki sposób z nich korzystamy. Jak podkreśla w rozmowie z Interią psycholożka, to, co nas rani, ma także potencjał do leczenia. 

- Jest coraz więcej kont, grup i twórców, którzy mówią prawdziwie o rodzicielstwie, z jego trudem, absurdem i pięknem. W tych miejscach rodzice czują ulgę w postaci myśli: "Aha, nie tylko ja się dzisiaj popłakałem, bo dziecko rozlało mleko, a ja nie mam już siły sprzątać." Wsparcie, normalizacja emocji, wymiana doświadczeń, są to zasoby, które media potrafią dać, jeśli umiemy je świadomie wybierać. Instagram więc może być źródłem frustracji, ale może być też wentylem bezpieczeństwa. Kluczem jest świadomość i pewien balans - mówi Diana Homa.

Kiedyś dzieci wychowywało się w większym gronie, w towarzystwie innych rodziców (głównie kobiet), często w rodzinach wielopokoleniowych. Dziś model życia wygląda inaczej, młodzi rodzice są często bardziej samotni, dlatego to właśnie media społecznościowe przejmują tę rolę i stają się nową formą “wioski" wspierającej rodziców w wychowywaniu dziecka. Koleżanki z forów internetowych czy influencerki parentingowe tworzące rolki typu “story time" na temat codziennych rodzicielskich zmagań mogą okazać się nieocenione.

Rodzicielstwo pełne poczucia winy

Mimo wszystko presja mediów społecznościowych oraz chęć prześcignięcia ze wszelką cenę poprzednich pokoleń daje się Millenialsom we znaki. W rozmowach z nimi motyw poczucia winy wraca bardzo często. Chociaż chcą oni spędzać jak najwięcej jakościowego czasu ze swoimi dziećmi, żyją także w czasach trudnych, drogich, kiedy sporą część dnia przeznacza się także na obowiązki zawodowe. Dziś kobiety rzadziej zostają na kilka lat w domu z dziećmi, bo po prostu wiele z nich nie może - lub nie chce - sobie na to pozwolić. Do tego dochodzi fakt, jak dużo osób pracuje zdalnie, co, choć ma dużo plusów, sprawia również, że zacierają się granice między pracą a czasem wolnym. Wszystko to sprawia, że o równowagę trudno. Szczególnie, gdy z tyłu głowy wciąż mamy teorie z poradników dla rodziców, ale jednocześnie chcemy zawalczyć o własne “ja". Czy można pogodzić bycie idealnym rodzicem, pracownikiem, partnerem i po prostu człowiekiem w jednym momencie, mieć wszystko w jednym czasie?

- Na co dzień próbuję pogodzić odpowiedzialną pracę na stanowisku kierowniczym, dom i dwójkę przedszkolaków. Chociaż robię, co mogę, wciąż mam wrażenie, że nie wyrabiam na zakrętach, mimo tego, że mój mąż również angażuje się w ogarnianie codziennych spraw. Czasami na przeczytanie dzieciakom książki wieczorem nie starczy mi już siły, a potem wyrzucam to sobie, bo jeszcze w ciąży czytałam w wypożyczonych z biblioteki poradnikach, jakie to istotne dla rozwoju maluchów - mówi Magda, mama pięcioletniego Aleksandra i trzyletniej Klary.

- Rodzicielstwo nie jest łatwe. Jako mama rezolutnego 4-latka i kolejnego dziecka w drodze, od dawna czuję, że wychowuję swoje dziecko zupełnie inaczej niż moi rodzice wychowywali mnie. Kiedy pytam moją mamę o jej doświadczenia związane z macierzyństwem, słyszę, że "jakoś to było" albo "nie pamiętam". Żadnych szczegółów. Często byłam pod opieką dziadków podczas gdy rodzice pracowali i to oni w większej części przejęli zadania rodzicielskie. Nie mam tego rodzicom za złe. Ale jednocześnie nie chcę tego schematu powielać. Wraz z mężem mimo zmęczenia po pracy, staramy się poświęcać maksimum uwagi naszemu synowi. Często przesuwamy na dalszy plan obowiązki domowe czy potrzebę odpoczynku. I chociaż zdarza się, że bałagan aż razi w oczy, to uważam, że czas spędzony z dzieckiem jest bezcenny. Bo jednak dziecko jest naszym życiem, a nie jego dodatkiem. Reszta może poczekać - podkreśla Agata.

Takich mam jak one, jest całe mnóstwo - gdy usiłujemy perfekcyjnie ogarniać dosłownie wszystko wokół, coś zawsze jest kosztem czegoś. Rodzice Millenialsi, z poradnikami o rodzicielstwie bliskości pod pachą - lub aktualnie bardziej scrollujący Instagramowe rolki na ten temat - często nie umieją poradzić sobie z poczuciem bycia niewystarczającymi, a taka długotrwała sytuacja może być niebezpieczna dla ich zdrowia psychicznego.

- Przede wszystkim poczucie winy to naturalna część rodzicielstwa. Tyle że w nadmiarze potrafi działać jak wewnętrzny sabotażysta. Rodzic nie potrzebuje być perfekcyjny. Potrzebuje być autentyczny, zaangażowany i gotowy popełniać błędy. A żeby móc w to uwierzyć, potrzebuje przestrzeni, w której może być sobą, z całą paletą emocji, od miłości po irytację - podkreśla Diana Homa.

Psychiczna apteczka pierwszej pomocy

Jak więc regulować emocje na co dzień, będąc współczesnym rodzicem? Na pewno nie jest to coś, co się ma, lub nie. To umiejętność, której można się nauczyć, także przy profesjonalnym wsparciu. Rodzice Millenialsi często już o tym wiedzą, a korzystanie z usług psychoterapeuty nie jest wśród nich rzadkością. Są pokoleniem, które zaczęło jako pierwsze mówić otwarcie o dbaniu o zdrowie psychiczne.

Jak mówi Diana Homa, terapia, szczególnie taka, która pomaga pracować nad granicami, emocjami i przekonaniami o sobie jako rodzicu bądź człowieku, może być absolutnie przełomowa. Ale nie trzeba od razu lądować w gabinecie u psychologa. Dla wielu rodziców ratunkiem są grupy wsparcia, zarówno te na żywo, jak i online. Wspólne doświadczenia mają ogromną moc. Kiedy słyszysz: “U mnie też dziecko zasnęło dopiero o północy i zjadło tylko ketchup", nagle wraca poczucie normalności. Świetnym rozwiązaniem są także dobre merytorycznie podcasty - z łatwością można włączyć je nawet w aucie czy w słuchawkach podczas szybkich zakupów w dyskoncie, co jest dobrą opcją zwłaszcza przy deficycie czasu, na który współcześni rodzice niejednokrotnie narzekają.

- Osobiście bardzo polecam rodzicom zrobienie sobie takiej “psychicznej apteczki pierwszej pomocy", a więc listy rzeczy, które naprawdę pomagają im się zregenerować. To może być 10 minut w ciszy, rozmowa z przyjaciółką, odcinek podcastu, dobra kawa wypita w spokoju. Nie lekceważmy tych drobiazgów, z nich składa się codzienna odporność psychiczna. No i najważniejsze, nie próbujmy być samowystarczalni. Rodzicielstwo nie jest zadaniem dla jednej osoby. To maraton, a nie sprint, i dobrze jest mieć po drodze stację z wodą. Albo z podcastem. Albo z terapeutą - podsumowuje psycholożka.