Reklama

Co o Holokauście powiedział duchowny? Dorosła dziś Miriam nie pamięta.

- Jednak od tamtej pory często czułam tęsknotę za tym utraconym światem, którego przecież nie znałam. Starałam się więc jak najwięcej dowiedzieć o Żydach, którzy mieszkali kiedyś w Polsce - mówi Miriam Rosenberg.

Reklama

Pochodzi z katolickiej rodziny, w której wiara jest żywa, obrzędy przestrzegane, a rytuały nadal mają znaczenie. Jednak któregoś dnia podsłuchała rozmowę babci ze strony taty, która wyznała swojemu bratu, że w ich rodzinie "byli kiedyś Żydzi". Miriam próbowała pociągnąć temat, jednak babcia za każdym razem go ucinała. Dlatego postanowiła zapytać drugiej babci. Ta powiedziała, że rodzina na pewno nie ma żydowskich korzeni, jednak snując opowieść o przodkach, wspomniała o dziewczynie, której nadano dość nietypowe imię.

- Jedna z moich prababć nazywała się Salomea - wyjaśnia Miriam. - To żydowskie imię. Chrześcijańskiej dziewczynce raczej by go nie nadano.

Po rozmowach z babciami Miriam zrozumiała,  że od rodziny nie dowie się niczego więcej.  Dlatego zaczęła szukać informacji w archiwach.

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę na Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

- Znajomy genealog powiedział mi, czego dokładnie mam szukać - opowiada Miriam. - Nie mogły to być wpisy o przebywaniu członków rodziny w getcie, pobyt w getcie nie udowadnia, że dana osoba jest Żydem w świetle naszego prawa. Potrzebowałam wpisu do księgi urodzeń lub zgonów albo ketuby, czyli dokumentu o zawarciu małżeństwa. I to wyłącznie ze strony mamy, bo tak dziedziczy się pochodzenie żydowskie.  Po pewnym czasie zaczęłam wątpić, czy kiedykolwiek coś znajdę, bo podczas wojny zniszczono lub zagubiono 70 proc. wszystkich dokumentów. Nie miałam żadnych dowodów na to, że jestem koszerną (z urodzenia - przyp. red.) Żydówką.

W końcu się udało. Jeden z przodków Miriam, trzy pokolenia wstecz, został zapisany w żydowskiej księdze urodzin. Jednak o tym, że intuicja jej nie zawiodła, dowiedziała się już wcześniej. Po śmierci babci ze strony ojca kuzynki robiły porządki na strychu. Wśród rupieci znalazły menorę i książeczkę po hebrajsku.

Nauki ortodoksyjnej pani domu

Odnalezienie dokumentu miało swoje zalety. Dzięki niemu sąd żydowski uznał Miriam za Żydówkę, dlatego przed ślubem nie musiała przechodzić konwersji. Przyszłego męża poznała w Londynie, gdzie wyjechała na studia.

- Jest koszernym Żydem, ale jego rodzina wyznaje judaizm liberalny. Dlatego, choć miał silne poczucie żydowskiej tożsamości, nie wiedział zbyt wiele o wierze przodków. Dopiero kiedy zamieszkał w Izraelu, poznał ortodoksyjny styl życia - opowiada Miriam.

Choć po przylocie do Wielkiej Brytanii Miriam nadal była chrześcijanką i regularnie chodziła do kościoła, zaczęła też uczęszczać do jednego z centrów, w których osoby, które niedawno odkryły swoje pochodzenie lub osoby z domów niereligijnych, mogą nauczyć się podstaw religii i języka hebrajskiego.

- Razem chodziliśmy na wykłady z halachy (prawa żydowskiego - przyp. red.) i szybko zafascynowaliśmy się judaizmem, prawem religijnym, atmosferą Szabatu, modlitwami w synagodze - mówi Miriam.

Wraz z narzeczonym doszli do wniosku, że chcieliby wieść życie ortodoksyjne, które wiąże się - przynajmniej ze świeckiego punktu widzenia, z wieloma zakazami i nakazami. Żeby je wszystkie poznać i wprowadzić w życie, potrzebowali trochę czasu. Po zaręczynach, zgodnie ze zwyczajem, zaczęli uczęszczać na indywidualne zajęcia przygotowujące ich do małżeństwa i założenia rodziny.

- Moje nauki trwały 2,5 miesiąca u żony rabina, pełny pakiet - tłumaczy Miriam. - Najważniejsze było dokładne poznanie zasad prawa rodzinnego, bo w żydowskiej rodzinie to żony pilnują, by było przestrzegane. Ale rozmawiałyśmy o wielu innych sprawach. Dowiedziałam się na przykład, że to mężczyzna decyduje o tym, do jakiej synagogi należy rodzina i w jakiej szkole uczą się dzieci, a wszystko, co związane z domem, jest domeną kobiety. To znaczy, że mąż nie może przyprowadzić do nas nikogo, kogo ja nie zaakceptuję. Nie powinien też wtrącać się w sprawy związane z urządzeniem domu. Jeśli chciałabym mieć błękitny dywan w różowe grochy, mąż musi mi na to pozwolić, rację przyzna mi każdy rabin - śmieje się Miriam i dodaje, że dzięki lekcjom poznała nie tylko swoje obowiązki, ale i prawa.

Po sześciu miesiącach, na początku lutego 2018 roku (26 miesiąca szwat według kalendarza hebrajskiego - przyp. red.), odbył się ślub, na który przylecieli bliscy Miriam.

- Byli zaskoczeni, że po ceremonii kobiety i mężczyźni bawili się osobno, mimo że wiedzieli, że to będzie ślub ortodoksyjny - mówi Miriam. - Na początku mojej drogi nie mówiłam im wszystkiego, choć nie ukrywałam, że chodzę do rabinów, do synagogi, obchodzę Szabat. Na szczęście moi rodzice i siostra są bardzo otwarci. Rozumieją, że nie porzuciłam religii, że wróciłam do wiary naszych przodków. Że to ten sam Bóg. Mam rodzinną grupę na Whatsappie i tam pisałam o mojej codzienności, tłumaczyłam zwyczaje i święta. Oni wiedzą, że zawsze mogą mnie o wszystko zapytać. Ja staram się nie narzucać, nie podejmować tematów, na które nie są gotowi. W końcu przez pochodzenie - zarówno od strony mamy, jak i taty, wszyscy jesteśmy Żydami.

Choć bliscy zdziwili się obyczajami ślubnymi, zaakceptowali męża i podwójnie nową drogę życia Miriam. Z narzeczonej stała się bowiem żoną, a zmiana stanu cywilnego jest w judaizmie ortodoksyjnym ważnym wydarzeniem, z którym wiąże się szereg obowiązków.


Zakrywanie włosów i kąpiele w mykwie

- Za sprawą serialu "Unorthodox" wiele osób słyszało o tym, że Żydówki golą sobie po ślubie głowy - zaczyna Miriam. - Ale to zwyczaj, który przetrwał niemal wyłącznie wśród chasydów z dworu Satmar (Żydzi ultraortodoksyjni, których korzenie wywodzą się z Rumunii i Węgier). Ja nie zgoliłam głowy, choć zaczęłam zasłaniać włosy. Mam perukę, ufundowaną przez gminę żydowską, ale zdecydowanie bardziej wolę kolorowe chusty. Wiem, że dla wielu kobiet to trudne. Ja sama, kiedy po raz pierwszy wyszłam na ulicę w peruce, miałam lekki atak paniki. Pomyślałam: "i tak ma być już do końca życia?!". Ale zrobiłam to kolejnego dnia i kolejnego. Można się przyzwyczaić. Poza tym nikt mnie do tego nie zmusza. To micwa, którą chcę wypełnić, bo odpowiada mojemu poczuciu skromności.

Inną micwą, czyli dobrym uczynkiem, który obowiązuje zamężne kobiety, jest chodzenie do mykwy, w której dokonuje się rytualnego oczyszczenia. Są mykwy, które wyglądają jak łaźnie, są i takie, które bardziej przypominają luksusowe SPA. Łączy je jedno - w każdej musi znajdować się zbiornik z naturalną wodą, połączony ze zbiornikiem na wodę deszczową. Wszystkie wybudowane mykwy są połączone ze zbiornikiem wody deszczowej, inaczej taka mykwa nie byłaby koszerna .

- Chodzenie do mykwy nie jest dla mnie przykrym obowiązkiem - zapewnia Miriam i dodaje: - Zwłaszcza kiedy przypominam sobie o rosyjskich Żydówkach, które, z braku mykwy, chodziły oczyszczać się do przerębli. Tak bardzo chciały zachować prawa czystości.

Na czym polegają te prawa? Kobieta uznawana jest za nieczystą w trakcie połogu, menstruacji i siedem dni po ustaniu krwawienia. W tym czasie nie może współżyć z mężem, ani go dotykać, np. podając mu klucze czy szklankę.

- Chodzi nie tylko o dotyk, ale także o samo poczucie bliskości - tłumaczy Miriam. 

Po siedmiu "czystych" dniach Żydówki ortodoksyjne udają się do mykwy. Zawsze po zmroku, żeby nie spotkać mężczyzn, którzy korzystają z niej w ciągu dnia. Kiedyś mykwy były te same dla kobiet i dla mężczyzn, teraz są osobne, ale zwyczaj chodzenia po zmroku jest dalej przestrzegany.

- W środku są specjalne pomieszczenia, w których można się przygotować. Trzeba się dokładnie umyć, obciąć paznokcie tak krótko, by pod nimi nie został żaden brud i zmyć lakier. Kiedy kobieta jest gotowa, naciska guzik, wtedy przychodzi pracownica mykwy, której zadaniem jest zaprowadzenie kobiety do basenu i przyglądanie się, czy zanurzyła się cała. Po 3-5 zanurzeniach ogłasza, że kobieta jest koszerna. Koszerna, czyli dozwolona mężowi. Zachowywanie praw czystości może wydawać się skomplikowane, ale gwarantuję ci, że dzięki niemu wielu małżonkom udaje się zachować w sypialni atmosferę miesiąca miodowego. Kiedy kobieta wraca z mykwy, oboje się bardzo szczęśliwi - śmieje się Miriam.

Prawa czystości dotyczą także gotowania. Każda ortodoksyjna Żydówka ma dwa komplety garnków i naczyń - jedne do potraw mlecznych, drugie - mięsnych. Zakaz łączenia tych składników wywodzi się z Tory, świętej księgi Żydów. Poza tym nie można spożywać jedzenia trefnego (niekoszernego), np. wieprzowiny czy owoców morza, a mięso krów, owiec czy drobiu, powinno pochodzić z uboju rytualnego.

- Jestem mężatką od trzech lat, ale nadal uczę się, jak dobrze prowadzić swoją kuchnię, co bywa czasochłonne - mówi Miriam. - Choć owoce i warzywa są koszerne, np. kiedy kupuję sałatę muszę upewnić się, że nie ma w niej lokatorów, na przykład jakichś niekoszernych ślimaków. Otuchy dodają mi znajome, które, choć urodziły się w ortodoksyjnych rodzinach, uczciwie przyznają, że zdarzają im się wpadki. Bardzo często załamujemy ręce nad naszymi mężami, bo któryś zjadł płatki z mlekiem z miski na mięso i nie wiemy, co mamy z takim naczyniem zrobić. Ot, takie gadki ortodoksyjnych pań domu.


Małe tęsknoty

Zmiany wyznania w ramach jednej religii, np. z katolickiego na ewangelicko-augsburskie, nie sposób porównać do zmiany religii. Zmienia się bowiem cały styl życia.

- Myślę, że wszyscy konwertyci albo osoby, które powróciły do judaizmu, znają ten problem - zgadza się Miriam. - Nie chciałam być Żydówką, która w soboty chodzi do synagogi, a w sercu nadal jest chrześcijanką. To musiała być zmiana na dobre. Na przykład wiem, że nigdy już nie poczuję smaku potraw z dzieciństwa, bo moja mama nie ma koszernej kuchni, ani nie skosztuję dań w jakichś znanych restauracjach. A musisz wiedzieć, że uwielbiam kosztować nowych smaków. Ale to nie kulinarne ograniczenia są najtrudniejsze.

- Przez pierwsze lata najtrudniej było mi w grudniu, przed świętami Bożego Narodzenia - przyznaje Miriam. - Widok choinek, kolorowych lampek czy świąteczne piosenki budziły we mnie tęsknotę. Nie starałam się jej zagłuszyć, udawać, że jej nie ma. Przyjęłam, że wypracowywanie nowej tożsamości to proces, który trwa. Dzięki Bogu, mamy wiele pięknych świąt, choćby grudniową Chanukę, a przede wszystkim - Szabat. Z czasem zaczęłam czekać i cieszyć się właśnie na te dni. Gościnność i troska Żydów są naprawdę niespotykane. Czasem myślę, że nie poradziłabym już sobie w świeckim świecie.

- Podam przykład - opowiada Miriam. - Kilka lat temu wybrałyśmy się z przyjaciółką do Maroka, żeby odwiedzić grób pewnego cadyka. W walizkach miałyśmy trochę jedzenia i własne patelnie, żeby przygotować jakiś skromny Szabat. Kiedy szłyśmy po ulicy, zobaczyłyśmy chłopaka, który niósł jakąś hebrajską książkę. Od razu padło jedno z najważniejszych dla Żydów pytań, mianowicie: "gdzie spędzicie Szabat?" i ani się spostrzegłyśmy, już byłyśmy zaproszone na Szabat do jego znajomych, którzy, jak się okazało wieczorem, gościli już jakichś Amerykanów, którzy mieszkali o 30 minut drogi stamtąd. Nie mam pojęcia, jak oni ich znaleźli, ale podjęli nas jak najlepszych gości.

Powrót i co dalej?

Miriam przyznaje, że nadal się uczy. Pomaga jej w tym rabin, którego poznała na jednej z grup na Facebooku.

- Odpowiadał tam na pytania dotyczące halachy, które mi się spodobały. Potem założył grupę uczniów, dla których organizuje regularne spotkania na Zoomie. Ja mieszkam w Londynie, on w San Diego w Kalifornii, ale cenię go i mu ufam. On wie, z jakiego świata pochodzę, rozumie moją wrażliwość i mentalność. Wcześniej obawiałam się, czy jakiś rabin, który nie zna świeckiego życia, będzie rozumiał moje wątpliwości i strapienia. Czy będzie umiał odpowiedzieć mi, biorąc pod uwagę moją historię.

- To ważne - tłumaczy dalej Miriam -  bo Żydzi nie mają kogoś takiego jak papież. Jest wiele tradycji, w końcu było dwanaście plemion Izraela. Każdy rabin ma prawo interpretować prawo po swojemu i nawet, jeśli będą to interpretacje sprzeczne, nie znaczy to, że któryś się myli. Wyjaśnię ci na przykładzie pierwszego przykazania z Tory, czyli "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się". Dla Żydów ortodoksyjnych dzieci są bardzo ważne, co nie znaczy, że nie można stosować antykoncepcji (z wyjątkiem prezerwatyw - przyp. red.). W razie wątpliwości można iść do rabina i on wypyta, dlaczego para nie chce mieć dzieci. Może kobieta choruje? Może niedawno urodziła? Może małżonkowie chcą się jeszcze uczyć lub zbierają pieniądze na dom? To wszystko jest brane pod uwagę. Warto znaleźć mądrego rabina z podobną wrażliwością, bo jeżeli zapyta się go o to, jak postąpić, jego opinia będzie wiążąca.

W Polsce śp. ks. Jan Kaczkowski rozsławił termin "churching", czyli szukanie kościoła, który będzie najbliższy duchowo wiernemu. Wśród Żydów popularny jest termin "Synagogue-Hopping", który oznacza to samo - szukanie synagogi, której rabin i nauczanie są bliskie wiernym.

- Znam ludzi, którzy mają synagogę pod domem, ale spędzają w samochodzie godzinę, żeby dojechać do tej, w której się lepiej czują albo mają przyjaciół - zgadza się Miriam. 

Coraz lepsze poznawanie religii przodków sprawiło, że Miriam i jej mąż chcieliby zamieszkać w Ziemi Obiecanej, w Izraelu. Tam, gdzie wszyscy, religijni czy nie, obchodzą Szabat; tam, gdzie w każdym sklepie można kupić koszerne jedzenie; tam, gdzie są dobre religijne szkoły dla dzieci.

- Mam nadzieję, że niedługo to się uda - mówi Miriam. - A tymczasem koncentruję się na codzienności. Wiesz, dlaczego przesunęłam naszą rozmowę na później? - pyta. - Bo kupiłam sobie nową szklankę i musiałam iść do mykwy dla naczyń ją skoszerować. Wpadła mi na samo dno, musiałam zanurzyć rękę po pachę, żeby ją wyjąć - tłumaczy i z uśmiechem upija łyk herbaty.