Reklama

Tak jak dziki drapieżnik, nawet umierający huragan jest wciąż śmiertelnie niebezpieczny. 

Nawet, kiedy prędkość wiatrów spadnie na tyle, by meteorolodzy klasyfikowali go już nie jako huragan, a jako burzę tropikalną, wciąż jest zdolny do siania zniszczenia w postaci potężnego wiatru, tornad i błyskawicznych powodzi. 

Reklama

Przekonali się o tym ostatnio mieszkańcy Nowego Jorku i okolic. Burza Ida, która 29 sierpnia uderzyła w Luizjanę jako huragan czwartej kategorii, zmusiła władze metropolii do ogłoszenia pierwszego w historii alarmu ostrzegającego przed błyskawicznymi powodziami. 

W ciągu zaledwie godziny w Central Parku spadło osiem centymetrów deszczu. Zamknięte zostały niemal wszystkie linie metra, zakazano wyjeżdżania na ulice jakichkolwiek samochodów poza tymi należącymi do służb ratowniczych. 

Mimo to, co najmniej dwanaście osób zginęło. Tonęli w porwanych przez wodę samochodach, w zalanych piwnicach, ginęli w domach rozrywanych przez towarzyszące burzy tornada. 

Oznacza to, że burza już po tym, jak przestała być huraganem, zabiła więcej ludzi, ilu zginęło podczas jej pierwszego uderzenia. A nawet po jej przejściu ginęli kolejni. Dwóch pracowników firmy energetycznej zginęło podczas naprawiania zerwanej przez sztorm sieci, a jeden wyjątkowo pechowy mieszkaniec Luizjany został zabity przez kryjącego się w powodziowej wodzie aligatora. Straty materialne ciągle są szacowane, ale w samej Luizjanie wyceniono je już na co najmniej 15 mld dolarów. 

Co oznacza, że tym razem USA się upiekło. Zniszczenia wywołane przez Idę, a także liczba jej ofiar, blednie w porównaniu z innymi podobnymi huraganami. 

Mitch, Maria, Ivan, Katrina...

W 1998 roku Huragan Mitch zabił w Hondurasie 11 tys. ludzi. W 2019 r. Maria, huragan najwyższej, piątej kategorii, zabił półtora tysiąca ludzi, pozbawił elektryczności 90 proc. Portoryko i sparaliżował wyspę na wiele miesięcy. W 2004 r. Ivan uderzył w wybrzeża Florydy, Alabamy i Missisipi, przynosząc fale osiągające nawet 45 metrów wysokości. A dokładnie na 16 lat przed uderzeniem Idy, Luizjanę nawiedziła niesławna Katrina, która zatopiła 80 proc. Nowego Orleanu, zabiła 1800 ludzi i spowodowała straty szacowane na ponad 160 mld dol. 

A to tylko huragany, czyli tropikalne cyklony pojawiające się nad Atlantykiem. Podobne burze sieją zniszczenia na całym świecie. W 1970 r. cyklon Bhola spowodował śmierć co najmniej pół miliona ludzi w zalanym potężnymi falami Bangladeszu. 

Ida mogła wywołać o wiele większe zniszczenia, gdyby nie to, że władze Luizjany odrobiły lekcje po Katrinie. Nowy Orlean został otoczony zaporami powodziowymi, które zdały egzamin. Poprawiono też systemy wczesnego ostrzegania i ewakuacji, bo w obliczu potęgi rozszalałych huraganów często jedynym sposobem na uratowanie życia jest ucieczka. 


Tyle tylko, że wszystko wskazuje na to, że uciekać i bronić się przed nimi będzie coraz trudniej. A burze potwory staną się jeszcze groźniejsze. Ida może być przedsmakiem tego, co nas czeka. 

"Zmiany klimatyczne nie spowodowały huraganu Ida" - napisała na Twitterze prof. Katharine Hayhoe, fizyk atmosfery z Texas Tech University. "Ale jest praktycznie pewne, że pogorszyły sytuację".

Koszmar meteorologa

Niezwykłe w Idzie było to, jak szybko burza przybierała na sile. 27 sierpnia minęła Kubę jako huragan kategorii pierwszej. 18 godzin później była już huraganem kategorii 2. Zaledwie 12 kolejnych godzin zajęło jej osiągnięcie kategorii 3, a 25 godzin później była już burzą kategorii 4. W kulminacyjnym momencie stała prędkość wiatru wynosiła 240 km/h. 

- To koszmar meteorologa - mówi "New York Timesowi" prof. Kerry Emanuel, meteorolog z MIT. - Jeśli burza tropikalna w ciągu doby zmienia się w huragan kategorii czwartej, nie ma czasu na ewakuację ludzi. 

Badania wskazują, że tak gwałtownie rozpędzających się burz będzie coraz więcej. Już dziś wyraźnie widać ten trend. W swoim badaniu z 2017 r. Emanuel wylicza, że burze, które zwiększały prędkość wiatru o 120 km/h lub więcej w ciągu jednej doby, trafiały się przed 2005 r. średnio raz na stulecie. Pod koniec tego wieku mogą powstawać nawet raz na 5 lat. 

Przyczyną jest globalne ocieplenie. Huragany i tajfuny są zjawiskami napędzanymi temperaturą. Powstają, kiedy temperatura wody w oceanie przekracza 27 stopni Celsjusza, a nad powierzchnią wody panują spokojne, bezwietrzne warunki. Woda z rozgrzanego oceanu intensywnie paruje. Para wodna skrapla się, tworząc chmury i wydziela jednocześnie ciepło. Cieplejsze powietrze unosi się do góry. W jego miejsce napływa powietrze z okolicy, które również ulega podgrzaniu nad ciepłym oceanem. Tak napływające powietrze zaczyna wirować (w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara na półkuli północnej, a zgodnym na południowej) wskutek działania tzw. siły Coriolisa. Coraz silniejszy wiatr wzburza morze, co, jeśli warstwa ciepłej wody jest gruba, dostarcza całemu układowi więcej energii. Im więcej ciepłej wody, tym silniejszy staje się system burzowy. W środku układu wytwarza się tak zwane oko - bezchmurny region o stosunkowo słabym wietrze. Cały wir przesuwa się nad oceanem, aż trafi nad ląd. Odcięty od źródła energii, jakim jest ciepła woda, cyklon słabnie i zanika. 



Rosnąca temperatura oceanu sprzyja więc bezpośrednio formowaniu cyklonów. Dane wskazują, że Atlantyk jest dziś średnio o 1,5 stopnia cieplejszy niż w 1870 r. 

Ostatni raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) wskazuje, że pogłębiające się ocieplanie planety sprawi, że burze zyskają na sile. "Proporcja intensywnych cyklonów tropikalnych (kategorii 4 i 5) i szczytowa prędkość wiatru najintensywniejszych cyklonów tropikalnych cyklonów wzrośnie wraz ze wzrostem globalnej temperatury" stwierdza grupa w opublikowanej w sierpniu pierwszej części cyklicznego raportu.

Ale bezpośrednie związki między rosnącymi temperaturami a siłą, częstotliwością i zachowaniem tropikalnych burz, są złożone. 

Huragany rosną w siłę

NOAA, czyli amerykańska federalna agencja ds. oceanów i atmosfery przeprowadziła symulacje tego, jak wzrost temperatur wpłynie na siłę huraganów. Wynika z niej, że każdy kolejny stopień, o jaki podnosi się temperatura Ziemi, oznacza wzrost intensywności burz o 24 do 30 proc. Oznacza to, że huragany będą coraz silniejsze i coraz więcej z nich będzie osiągało najwyższe kategorie 4 i 5. Już teraz prawdopodobieństwo, że dana burza osiągnie co najmniej trzecią kategorię, rośnie w tempie 8 proc. na każde dziesięciolecie. 

Tyle że wzrost liczby najsilniejszych huraganów wcale nie musi oznaczać, że przybędzie ich w ogóle. Tu wyniki symulacji są sprzeczne. Według badań NOAA i danych przytaczanych przez IPCC najprawdopodobniejszy jest scenariusz, w którym łączna liczba burz nie zmieni się bądź nawet nieco spadnie. To rezultat silniejszych prądów powietrznych w strefie tropikalnej, które "rozdmuchują" w zalążku rodzące się systemy burzowe. Ale inne badania, także prowadzone przez NOAA, sugerują, że wzrost liczby huraganów jednak nastąpi i wyniesie nawet 23 proc. do końca wieku. 

Bez względu na to, czy będzie ich więcej, czy nie, naukowcy nie mają wątpliwości, że cyklony będą siały o wiele większe zniszczenia. Nie tylko ze względu na prędkość wiatru. Cieplejsze powietrze może utrzymywać większą ilość pary wodnej, a to bezpośrednio przekłada się na intensywność opadów. Do końca wieku globalne opady mają w związku z tym wzrosnąć o 14 proc. Skutki tego procesu już teraz są wyraźnie odczuwalne. Huragan Harvey w 2017 r. uderzył w Teksas, zalewając Houston niespotykaną nigdy wcześniej nawałnicą. W ciągu czterech dni na miasto spadło tyle wody, ile w Warszawie pada zazwyczaj na przestrzeni trzech lat. Mark Risser i Michael Wehner z Uniwersytetu Berkeley obliczyli, że zmiany klimatu zwiększyły intensywność opadów towarzyszących burzy o 37,7 proc. A to łączy się z kolejnym problemem. Podczas gdy prędkość wiatrów towarzyszących cyklonom stale rośnie, to według badań same huragany przesuwają się coraz wolniej. Ich średnia prędkość spadła od 1947 r. o 17 proc. A to oznacza, że bardzo intensywne opady będą skupiały się na mniejszych obszarach, powodując o wiele poważniejsze zniszczenia. 

Można pocieszać się, że Europa jest bezpieczna. Tyle że nie jest. Pozostałości huraganów, migrujące na północ i powracające nad Atlantyk regularnie docierają nad Europę jako silne sztormy przynoszące silny wiatr i intensywne opady. Ale ciepła oceaniczna woda sprawia, że słabną coraz mniej. W 2017 r. sztorm Ofelia, który uformował się na południe od Azorów, zamiast kierować się w stronę Ameryki, skręcił na północ. W szczytowym okresie był huraganem kategorii 3. Gdy dotarł do Irlandii, nadal miał siłę dużej burzy tropikalnej o wietrze przekraczającym prędkość 150 km/h. Wszystko wskazuje na to, że podobnych gości nasz spokojny do niedawna kontynent będzie miał wkrótce zdecydowanie więcej.