Duże znaczenie miała tutaj pandemia. Przed pierwszym lockdownem mało kto myślał, że to rozwiązanie stanie się popularne na tak wielką skalę. Gdy w marcu 2020 roku świat wstrzymał oddech i nieznana była przyszłość muzycznego biznesu, menadżerowie i artyści musieli na szybko dostosować się do nowej rzeczywistości. W końcu w czasie, gdy rynek koncertowy na całym globie stał w miejscu, oni też musieli mieć się z czego utrzymać. Nie było przecież wiadomo, jak szybko i czy w ogóle świat wróci do normy.
Dwa lata po tych wydarzeniach wiemy, że lato 2022 roku przejdzie do historii - w ciągu trzech letnich miesięcy organizatorzy festiwali i koncertów starają się nadrobić ponad 700 dni koncertowego przestoju. Pojedyncze imprezy odbywały się z obostrzeniami, ale wielcy artyści, którzy planowali trasy np. po USA czy Europie parokrotnie musieli się zastanowić nad podjęciem ryzyka ich ogłaszania, sprzedawania biletów, a potem przekładania lub odwoływania.
W naszym kraju w przeciągu kilkudziesięciu dni wystąpią m.in. Nick Cave, Guns N’ Roses, Coldplay, Pearl Jam, Harry Styles, Iron Maiden czy Robert Plant. Niektóre z wydarzeń pierwotnie były ogłaszane jeszcze w 2019 roku. Jak na razie nic nie wskazuje na to, żeby muzycy mieli się martwić nagłym zanikiem wpływów z tras koncertowych (które de facto obok gadżetów około muzycznych są ich głównym źródłem przychodu), mimo to wielu decyduje się na wszelki wypadek zabezpieczyć przyszłość swoją, swoich bliskich, a także artystycznej spuścizny.
W niepewnych (pod względem epidemicznym, a także geopolitycznym) czasach artyści szukają rozwiązania, by nie tracić finansowej płynności. Remedium na ich zmartwienia jest sprzedaż muzycznych katalogów. Wszystko dlatego, że muzyka paradoksalnie w ostatnich czasach stała się cenniejsza od złota. Szalejąca inflacja, niepewne ceny surowców. Koncerty, na które wejściówki są coraz droższe - choć zainteresowanie nimi nie spada, to zawsze nawrót pandemii może je na nowo zahamować.
Winyle rosną w siłę, płyty CD, choć nie są już tak popularne, to nadal się sprzedają. W tym wszystkim streaming staje się najważniejszym graczem. W zaciszu domowego ogniska nic nie stoi na przeszkodzie, by co wieczór słuchać kultowego albumu "Rumours" Fleetwood Mac albo przestudiować na nowo całą twórczość Boba Dylana. I nie potrzeba do tego specjalistycznego odtwarzacza, a jedynie konto na jednej z platform z muzyką.
Katalog muzyczny to nic innego jak zbiór utworów, które pochodzą od tego samego właściciela. Posiada on i kontroluje prawa autorskie - decyduje o publikacji, masteringu czy dostosowywaniu twórczości do różnych sytuacji (np. użycie w filmie, czy reklamie). Za każdym razem, gdy muzyka jest konsumowana przez użytkowników, otrzymuje dochód z tantiem.
W latach 80. Paul McCartney nie musiał już robić niczego - był utytułowanym Beatlesem, który z sukcesami prowadził swoją solową karierę. Na oku jednak miał rozwijający się biznes związany z kupowaniem praw do utworów muzycznych. To do niego należał m.in. katalog słynnego Buddy’ego Holly (w ostatnich latach trafił ponoć w ręce BMG).
Anegdota, którą opowiadał sam, McCartney głosi, że Michael Jackson po wydaniu albumu "Thriller" zarobił tak ogromne pieniądze (było to około 140 milionów dolarów w ciągu dwóch lat od ukazania się płyty), że dosłownie nie wiedział, co z nimi robić. Przyjaźń między muzykami kwitła, a były Beatles bał się, że ufny jak dziecko Jackson posłucha złych doradców i zmarnuje swój finansowy potencjał. Już wtedy zachęcił go, by zaczął inwestować w katalogi muzyczne do utworów, które ukochała publiczność.
Paul pod koniec lat 60. nie dopilnował własnego biznesu, bo firma Northern Songs, która posiadała prawa do utworów Beatlesów, została kupiona przez ATV Music. Gdy po latach, w 1985 roku firma ATV trafiła na aukcję, w szorstki sposób zakończyła się znajomość Jacksona z McCartneyem. Król popu przebił ofertę McCartneya i kupił katalog Beatlesów od ATV za 47 milionów dolarów. Po śmierci Jacksona pojawiały się plotki, że tancerz w testamencie zwrócił Paulowi prawa do jego piosenek, ale okazały się być nieprawdziwe. "Jakiś czas temu media wpadły na pomysł, że Michael Jackson pozostawi swój udział w piosenkach Beatlesów mnie w swoim testamencie. [To] było całkowicie wymyślone" - pisał muzyk na swojej stronie internetowej.
Sprawa zakończyła się pozytywnie dla McCartneya dopiero w 2017 roku, gdy po ugodzie z Sony/ATV udało mu się odzyskać prawa do piosenek. Z tym że po 37 latach ich wartość szacowano na... miliard dolarów! To najlepszy przykład na to, jak nieobliczalne, ale jednocześnie duże zyski mogą trafić do właścicieli katalogów muzycznych.
Merck Mercuriadis jest założycielem i dyrektorem generalnym Hipgnosis Songs Fund. To jedna z głównych spółek, która w ostatnim czasie skupuje prawa do katalogów muzycznych. Biznesmen jakiś czas temu zasugerował, że w dzisiejszych czasach nie ma nic pewniejszego i cenniejszego od muzyki. "Jeśli Donald Trump robi coś szalonego, wpływa to na cenę złota i ropy, podczas gdy piosenki są zawsze konsumowane" - stwierdził.
Można przyjąć, że całe szaleństwo związane ze sprzedażą katalogów zaczęło się od właśnie tej firmy, utworzonej w 2018 roku. Jej twórcami są wspomniany Mercuriadis oraz Nile Rodgers, legendarny gitarzysta zespołu Chic. Szacuje się, że od początku działalności spółka zarobiła już na handlu katalogami muzycznymi około... 1,3 mld dolarów! Ich pierwsza transakcja dotyczyła piosenek "What Do You Mean?" Justina Biebera oraz anglojęzycznej wersji przeboju "Despacito". Tego samego roku, konkurencyjne Primary Wave przeznaczyło 50 milionów dolarów, by częściowo wykupić prawa wydawnicze nieżyjącego już Boba Marleya. Obie firmy w krótkim czasie kupowały kolejne katalogi, m.in. Timbalanda, Raya Charlesa (twórczość sprzed 1954 roku), Whitney Houston, Barry’ego Manilowa czy Ritchiego Sambory. W międzyczasie także inni gracze zaczęli nabywać prawa autorskie, które w zaledwie parę miesięcy stały się bardzo chodliwym towarem.
Jeśli spojrzymy więc na muzykę w inny sposób, niż tylko emocjonalna, nostalgiczna podróż do przeszłości, to okaże się, że przykładowo utwór "Every Breath You Take" grupy The Police (napisany przez Stinga), jest tym jednym z najcenniejszych kruszców na rynku. Piosenki nie znajdziemy w rozpisce z cenami surowców na giełdzie, ale przez lata stała się ona aktywem finansowym. Wspomniany utwór w 2014 roku miał zarabiać dziennie z tantiem około 2 tysięcy dolarów. Rocznie twórcy dawało to 730 tysięcy dolarów przychodu - za jedną piosenkę! Nie każdy utwór ma takie szczęście, bo wpływy z tantiem generowane są okresowo, np. "Wonderful Christmas Time" Paula McCartneya przez cały rok nie cieszy się wielką popularnością, ale gdy zbliża się okres Bożego Narodzenia, piosenka jest puszczana na całym świecie. Według danych z 2021 roku pozwala to na wpływy w okolicach 600 tysięcy dolarów rocznie.
Gdy Sting stworzył "Every Breath You Take", jego praca nie skończyła się na samym napisaniu piosenki. Potrzebował jeszcze zespołu, który go wspomagał (wówczas było to The Police), studia nagraniowego, w którym mógł zarejestrować piosenkę, a także dystrybutora, który "puścił w świat" jego nowe dzieło. W ten sposób jego sukces miał wielu ojców, choć on jako autor miał główny wkład i zapewnił sobie niezbywalne, osobowe prawa autorskie. Prawa majątkowe w tym wypadku są inną kwestią, bo każdy ze wspomagających mógł domagać się swojego kawałka tortu.
Firma Primary Wave za około 100 milionów dolarów stała się właścicielem katalogu Stevie Nicks, a parę dni później ogłoszono, że Bob Dylan oddał prawa do swoich utworów w ręce Universala za... rekordowe 400 milionów dolarów! Na początku tego roku sprzedał także oryginalne taśmy z nagraniami swoich wszystkich płyt - tym razem w ręce Sony i za dodatkowe 200 milionów dolarów.
Neil Young sprzedał połowę swojego katalogu za 150 milionów dolarów - zrobili to też m.in. Red Hot Chili Peppers (materiał sprzed 2020 roku; za 140 milionów dolarów), Massive Attack (kwoty nie podano), David Bowie (250 milionów dolarów), ale do rekordzistów zaliczają się także Bruce Springsteen, który zarobił na tym 500 milionów dolarów oraz Sting - 300 mln dolarów.
Teraz pytanie - dlaczego pozbywać się kury znoszącej złote jaja? Większość gwiazd muzyki, które sprzedały swoje katalogi na co dzień mieszka lub rozlicza się z podatków w USA. Joe Biden, który w 2020 roku został prezydentem Stanów Zjednoczonych, w jednym z postulatów głosił, że nadszedł czas na zmiany w rozliczaniu podatków dochodowych w przypadku sprzedaży aktywów powyżej miliona dolarów. W praktyce wygląda to tak, że według jego koncepcji podatek ze sprzedaży aktywów powyżej miliona dolarów wzrasta z 20% do 37%. Wielu artystów chciało zdążyć przed tymi zmianami - między innymi Bob Dylan, który pod koniec 2020 roku sprzedał swój katalog za 400 milionów dolarów. Niekorzystna dla jego finansów zmiana spowodowała, że podjęciem takiej decyzji zapłacił państwu mniej - zamiast 145 milionów dolarów przekazał w podatkach jedynie 80 milionów dolarów.
Sprzedaż katalogu muzycznego to wydarzenie, które zwykle usatysfakcjonuje obie strony - artystę, a także firmę kupującą, która wcześniej wyłoży miliony dolarów, by nabyć je na wyłączność. Nabycie katalogu daje dostęp do praw do piosenek, procentu z tantiem artysty, pozwala na przychody ze sprzedaży towarów (płyt, gadżetów). W tej chwili otwiera też horyzonty na przemysł nieco raczkujący, choć szybko rozwijający się. Mowa tu o występach hologramów - gdy w przyszłości któregoś z artystów już zabraknie, właściciel jej katalogu muzycznego ma otwartą drogę do tego, by urządzać koncerty z wizerunkiem danego muzyka. Dzięki temu nowi właściciele mogą już tylko zastanawiać się, w jaki sposób w przyszłości pomnożyć przychód generowany przez twórczość np. Stinga.
A co w tym wszystkim z artystą? Nie wyrzeka się przecież swoich dzieł za parę groszy. Wciąż ma prawa autorskie osobiste i może wykonywać piosenki, otrzymuje też procent z tantiem. Jeśli wyruszy w trasę koncertową, to śpiewa własne utwory, na czym także zarabia. W niepewnych czasach pandemii i wojny sprzedaż jest dla niego jednak szansą - gdyby sprawy potoczyły się nie po jego myśli, mógłby zostać z niczym.
Duży i nagły wpływ gotówki pozwala mu na zachowanie finansowej płynności. Większość artystów, którzy otrzymali najwięcej pieniędzy, jest już w jesieni życia, lub też podeszłym wieku (jak np. 81-letni Bob Dylan czy 76-letni Neil Young). Sprzedaż daje im pewność - możliwość skorzystania z pieniędzy, które od razu otrzymują. 100 milionów dolarów nie chodzi przecież piechotą i trzeba ciężko na nie pracować, a dzięki temu rozwiązaniu oni także mogą planować przyszłość swoją i bliskich na długie lata. Można też sprzedawać części katalogu lub pojedyncze utwory, ale nikt nie będzie chciał za nie zapłacić tak dużych kwot w krótkim odstępie czasu.
Należy pamiętać, że artyści mają także swoje zobowiązania i problemy finansowe - oprócz kariery i popularności są przecież ludźmi, którzy muszą zaspokoić także najbardziej przyziemne problemy, jak przyszłość dzieci czy wnuków.
Bob Dylan napisał "Knockin’ on Heaven’s Door" w 1973 roku. Przez dekady utwór zapewnił sobie miejsce w panteonie klasyków rocka. Niemal 50 lat później to nadal ceniona piosenka, ale czy młode pokolenie ją zna? 30-latkowie pewnie tak. Ale czy 20-latkowie chcą jej słuchać? Przed tym dylematem stają artyści decydujący się sprzedać prawa do swoich utworów. W ciągu roku wychodzi tak wiele premierowej muzyki, którą wytwórnie i stacje radiowe starają się wywindować do statusu przeboju, że sporo wartościowych dźwięków po prostu ginie w zalewie treści. Jedna piosenka rządzi w streamingu w czerwcu, by w październiku stać się przestarzałym hitem. A na jej miejsce wskakuje kolejna. Dzięki zbieraniu dokładnych danych łatwo można teraz ocenić wartość utworu (po ilości jej odsłuchów).
Łatwo jest sobie uzmysłowić, że w tak dynamicznej rotacji przedstawiciele starszego pokolenia mogą być nieco zdezorientowani. Nie wiadomo, czy jeśli nie pozostawią przy sobie praw do utworów, to za parę lat nie będą mieli z nich większego przychodu. Prościej jest im pogodzić się ze stratą i pocieszyć większą sumą pieniędzy otrzymaną od razu, niż żyć w niepewności, czy w pewnym momencie Spotify nie przyśle im faktury z wpływem równym zero.
Jak podawało Hipgnosis, artyści otrzymują od nich za katalogi niemal 15-krotność rocznego przychodu z tantiem. Universal miał nieco lepiej potraktować Boba Dylana, któremu przekazano 25-krotność wpływu z tantiem, które przypadłyby mu za jeden rok. Czy to oznacza, że dla starszych artystów liczą się już tylko pieniądze? Nie, bo na listach figurują nazwiska także młodszego pokolenia: Shakiry, Marka Ronsona czy Justina Timberlake, który miał otrzymać za swój katalog 100 milionów dolarów. To raczej rozwiązanie przyszłości, które w najbliższych latach z pewnością będzie udoskonalane.
Sprzedaż katalogu nie jest przecież podkreśleniem grubą kreską własnej kariery - wręcz przeciwnie, niektórzy zgadzają się w umowach, że na ich bazie powstaną premierowe wydawnictwa (np. taśmy master Dylana sprzedane firmie Sony; porozumienie mówi ponoć o prawach do przyszłych nagrań).
Niektórzy już przekonali się, jaka jest przyszłość przemysłu muzycznego, a inni muszą dopiero to zrozumieć. W sześćdziesięciolecie The Rolling Stones zapytano Keitha Richardsa, czy Stonesi zdecydowali o sprzedaży praw do własnych utworów. "Nie rozmawialiśmy o tym z Mickiem na poważnie. Nie wiem, czy jesteśmy gotowi na sprzedaż naszego katalogu. Może trochę to przeciągniemy, dodamy tam jeszcze kilka rzeczy. Jeśli myślisz o sprzedaży katalogu, to znak, że się starzejesz" - stwierdził legendarny gitarzysta.
Może w jego słowach jest jakieś filozoficzne przesłanie o tym, że taka sprzedaż dla niektórych będzie zakończeniem pewnego etapu. Starzejesz się, czy nie, to jedno jest pewne - będzie łatwiej przeżyć jesień życia w luksusowym samochodzie, niż na starym rowerze.