Reklama

Anna Kempys, Interia: "Jesteśmy narodem zawstydzonym seksem, mamy trudności w mówieniu o nim z najbliższymi, a co dopiero na gruncie zawodowym" - powiedziałaś w wywiadzie w 2021 roku. Minęły trzy lata, coś zmieniło się od tego czasu?

- Potwierdzam, że tak nadal jest. Idzie zmiana, ale wolno. Nasz język w sprawach seksu też nam nie pomaga - jest albo infantylny, albo biologiczny, albo po prostu wulgarny. Mamy trudności z dobieraniem słów podczas prób i na planie. Ewidentnie widać też efekty braku edukacji seksualnej - sama jej nie dostałam. Obserwuję to jako wykształcony seksuolog i sex coach.

Reklama

Jesteś koordynatorką scen intymnych, więc może wyjaśnijmy, czym są takie sceny w filmie lub serialu. Bo nie są to, jak większości osób chyba się wydaje, tylko sceny o zabarwieniu erotycznym.

Marta Łachacz: - To prawda. Mam poczucie, że dla wielu intymność równa się seks, więc dobrze byłoby wyjaśnić, czym właściwie są te sceny intymne. Oczywiście są to sceny o zabarwieniu erotycznym i kontekście seksualnym, sceny nagości, ale również badania ginekologicznego, porodu, branie kąpieli bądź prysznica, a także - i to ważne - sceny bliskości nienacechowane seksem, wymagające większego skupienia. Na przykład w Stanach dla niektórych aktorów są to sceny picia alkoholu. Ważne są potrzeby aktora, jego poczucie bezpieczeństwa i stawianie granic. Wspólnie określamy, która scena jest intymna. To są zawsze indywidualne ustalenia pomiędzy mną, aktorami i reżyserem.

Czym zajmuje się koordynator scen intymnych? Do czego jest potrzebny na planie?

- Jest mediatorem, adwokatem pomiędzy wizją reżysera a granicami i potrzebami aktorów. Ustalam, jak sceny widzi reżyser i omawiam je z aktorami.  Często w scenariuszach sceny są zapisane dość ogólnikowo, dlatego ważne, by rzetelnie przekazać aktorom pomysły na ich realizację. Omawiamy granice i to jest moment, by zgłosić uwagi, prośby, żeby coś zmienić. Wtedy właśnie zaczyna się jedna z moich ról - negocjatora.

- Wprowadzamy również zasady realizacji scen intymnych. To jest taki regulamin, który dostarczam produkcji. A w trakcie dni zdjęciowych jestem na planie, żeby te ustalenia egzekwować i to nie tylko od ekipy, ale też od aktorów - obie strony muszą postępować tak, by każdy czuł się dobrze i te zasady temu służą. Chodzi, chociażby o to, żeby w pomieszczeniu, gdzie realizowana jest taka scena, ograniczyć liczbę osób do niezbędnego minimum.

Kiedy w polskich produkcjach po raz pierwszy pojawili się koordynatorzy scen intymnych? To chyba zaczęło się od serialu Netfliksa "Sexify", tak?

- To prawda, to był pierwszy moment, kiedy taka funkcja pojawiła się w Polsce. Wcześniej koordynatorzy pojawili się w krajach anglosaskich i było to związane z ruchem #metoo, dzięki któremu ujawniono wiele nadużyć w branży filmowej.  Uznano, że skoro na planie jest opieka dla dzieci, nawet dla zwierząt, to dlaczego nie ma opieki dla aktorów w sytuacjach, kiedy muszą oni obnażyć się nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie.

- Jestem w tym zawodzie dopiero od czterech lat, ale pracuję bardzo intensywnie. Miałam przyjemność pracować z wieloma aktorami - myślę, że to może być nawet 200 osób. Spośród nich nie było praktycznie ani jednej osoby, która by nie miałaby choć jednego niemiłego wspomnienia z planu, kiedy grała nago albo miała scenę intymną. To mógł być niepotrzebny komentarz, niezaopiekowanie się nagością czy przekroczenia np. dotyczące sfery cielesnej, czyli niepotrzebny lub nieustalony dotyk.

Zaczynałaś od produkcji filmowych - byłaś kierownikiem produkcji i producentem. Jesteś też seksuologiem i sex coachem. Skąd pomysł, żeby zawodowo zająć się koordynacją scen intymnych?

- Przez 12 lat pracowałam z sukcesami w produkcji, jednak w pewnym momencie poczułam, że ta praca już mnie nie cieszy. Chciałam robić coś zupełnie innego, stąd pomysł na zostanie seksuologiem. Poszłam na studia na SWPS [Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej - red.] i certyfikowałam się na sex coach’a w Stanach. Planowałam pracę w gabinecie i pomaganie ludziom, aby mieli lepsze życie seksualne. Wtedy wpadł mi w ręce wywiad z Itą O’Brain, brytyjską koordynatorką scen intymnych w serialu "Sex Education". Kiedy przeczytałam, jak opisywała swoją pracę, stwierdziłam, że nie ma w Polsce osoby, która tak dobrze zna plan zdjęciowy i ma wykształcenie kierunkowe. Postanowiłam, że spróbuję swoich sił w tej funkcji. Taką szansę dostałam przy filmie "Hiacynt", a niedługo potem Netflix zaprosił mnie na certyfikację. Obecnie mam na koncie 45 zrealizowanych projektów.

- W Polsce jest w tej chwili, według mojej wiedzy, 10 osób certyfikowanych, czyli mających dokument na to, że są przygotowane do pracy jako koordynatorzy scen intymnych. Każdy z nas ma inny background - ktoś jest choreografem, psychologiem, czy właśnie seksuologiem jak ja. Takie wykształcenie i umiejętności pomagają w  głębszej pracy nad postacią. Wiele osób uważa, że ta praca jest atrakcyjna i prosta, często ekipy widzą ostatni etap naszej działalności, czyli już dzień realizacji sceny, zupełnie nie zdając sobie sprawy z naszego zaangażowania w trakcie przygotowań do scen. Dlatego sama certyfikacja trwa kilka dobrych miesięcy ze względu na to, na jak wielu płaszczyznach możemy wesprzeć twórców, aktorów i produkcję. To wymagająca funkcja i zawsze pytam osoby z produkcji, czy zatrudniliby bez uprawnień kaskadera albo kierownika planu? Tak samo nie należy zatrudniać osób, które nie mają certyfikacji. Dla mnie to nie podlega dyskusji.

Czy można certyfikować się Polsce? I czy na planach w roli koordynatorów scen intymnych pracują głównie kobiety czy zdarzają się też mężczyźni?

- Nic mi nie wiadomo na temat możliwości certyfikowania się w Polsce. Ja i większość osób zostaliśmy certyfikowani przez platformę Netflix. Według mojej wiedzy w Polsce jest tylko jeden certyfikowany mężczyzna, ale chyba nie jest aktywny na rynku, nie pracuje.

- Dwa lata temu byłam na pierwszym zjeździe koordynatorów scen intymnych z całego świata. Była duża różnorodność - byli mężczyźni, kobiety oraz osoby niebinarne. U nas tak się ułożyło, że są to obecnie głównie kobiety.

W czerwcu tego roku w podcaście "Rok dla ciała" powiedziałaś, że kiedy pojawiasz się na planie często słyszysz zdanie: "Kiedyś was nie było i wszystko było OK". Nadal tak jest?

- Często słyszę takie słowa. Nie słyszę tego natomiast nigdy od twórców młodego pokolenie. Są otwarci, rozumieją i wiedzą, że ta funkcja jest potrzebna, nie dziwi ich nasza obecność, wręcz pytają o to i proszą o wsparcie. Natomiast moje pokolenie i starsze wciąż nie potrafi pracować z nami bez tych wszystkich zbędnych komentarzy. Nazywają nas paniami od seksu, porno nianiami albo kontrolerkami. Dużo edukacji jeszcze przed nami.

A zdarzają się komentarze ze strony ekipy, jakieś dwuznaczne żarty, zdania typu: "dzisiaj kręcimy TĘ scenę", "dzisiaj jest TEN dzień"?

- Tak, jednak bardziej mnie dziwią pytania: "Co ty tutaj dzisiaj robisz, skoro oni się tylko całują?". Dziwi mnie ten brak zrozumienia, co aktorzy muszą zrobić, bo akurat pocałunek jest akcją, której nie mogą udawać, tego nie da się zbytnio oszukać, zagrać inaczej. Brak empatii jest czasem porażający.

Jakie sceny, twoim zdaniem, są dla aktora najtrudniejsze do zagrania?

- Myślę, że to jest znów indywidualne, ale na pewno sceny intymne i takie, które wymagają od aktora  czegoś bardzo emocjonalnego. W tym przypadku koordynator scen intymnych też może pomóc przez stworzenie odpowiednich, bardziej kameralnych warunków do grania, choć te sceny nie są nacechowane erotycznie.

Wypisałam sobie parę filmów i seriali, przy których pracowałaś: "Hiacynt", "356 dni. Ten dzień", "Słoń", "Norwegian Dream", "Lęk", "Imago", "Doppelganger", "Dziewczyna influencera", "Bokser", "Wielka woda", "Rojst. Millennium", "Brokat" - któryś był szczególnie trudny, zapadł w pamięć? Czy ta praca zawsze wygląda podobnie?

- Z jednej strony ta praca wygląda podobnie, ale z drugiej za każdym razem jest zupełnie inna, bo za każdym razem są inni aktorzy, inny scenariusz, inny reżyser, inni twórcy. Także każdy projekt stawia nowe wyzwania.

- Są oczywiście filmy, które kosztowały mnie więcej, na przykład mój debiut "Hiacynt", gdzie bohaterowie byli osobami homoseksualnymi, a jedna z postaci dopiero odkrywa swoją seksualność. I właśnie w takich przypadkach przydałyby się różne osoby, będące koordynatorami scen intymnych, ponieważ mają inne doświadczenia. Uważam jednak, że razem z aktorami stworzyliśmy tam bardzo ładną scenę. Film "Słoń" jest podobnym przypadkiem. Zawsze dużo zależy od aktorów, ile mogą dać od siebie. Nie przychodzę na plan jako osoba, która mówi, jak zagrać taką scenę, niczego nie narzucam - to jest zawsze praca zespołowa. Mogę podsunąć jakieś pomysły, jeśli reżyser da mi do tego przestrzeń.  Są tacy, którzy mówią: "Wymyśl mi tę scenę", są tacy, którzy mówią: "Przygotuj mi to tak, jak ja to widzę".

- Ciekawe są projekty, w których seksualność bohaterów jest ważna, na przykład w serialu "Brokat". Mamy tam trzy postacie w różnym wieku o różnym background’zie, z różną motywacją do uprawniania seksworking’u. Dla mnie jako seksuologa było interesujące, jak budować seksualność takiej postaci, żeby wiedzieć, dlaczego w ogóle uprawia seks, co sobie tym załatwia, czy znajduje w tym przyjemność itp. Niezwykle ważne jest to, co te sceny dają historii i czy nie są tylko ozdobnikiem. W scenach, gdzie bohaterowie filmu lub serialu uprawiają seks, są też oczywiście emocje. To jednak reżyser odpowiada za emocje, a ja za przygotowanie i choreografię takich scen.

- W tym momencie największym projektem dla mnie - "projektem życia" w funkcji koordynatora scen intymnych - jest serial "Lady Love", ponieważ liczba scen intymnych, które miałam tam do przygotowania i współtworzenia była bardzo duża. Cieszę się, że mogłam pracować przy takim projekcie i czerpać z doświadczenia, które zdobyłam przez ostatnie lata. Niełatwo było zbudować tę postać, bo to przecież jest gwiazda porno. Od początku prac nad postacią scenarzystom, producentom i reżyserowi serialu chodziło o to, żeby właśnie nie robić z tego porno, a pokazać gorącokrwistą kobietę, która ma swoje motywacje. Reżyserem tego serialu jest Bartek Konopka, z którym bardzo dobrze mi się pracuje. Główną bohaterkę gra Anna Szymańczyk, znana ze "Znachora", która moim zdaniem świetnie wywiązała się z niełatwego zadania zagrania takiej postaci. To serial realizowany dla platformy Max. Trzy miesiące temu skończyliśmy zdjęcia, trwa etap postprodukcji. Premiera planowana jest już pod koniec tego roku - bardzo na to czekam.

Czy jest różnica w pracy z aktorami, jeśli scena intymna jest pomiędzy osobami tej samej płci? Czy aktorzy odczuwają wtedy większy wstyd?

- To jest bardzo indywidualne. Każdy projekt jest inny, każdy aktor ma swoje doświadczenia. Chodzi o to, żeby powstała scena, która dla wszystkich będzie komfortowa.

A czy wiek ma znaczenie? Czy aktorzy, którzy są dojrzali mają większy problem z takimi scenami czy właśnie młodzi? Czy kobiety czują większy wstyd niż mężczyźni? Czy w ogóle da to się tak ocenić?

- Trudno na to jednoznacznie odpowiedzieć. Mam poczucie, że jest taki mit, że zawsze bardziej skupiamy się na kobiecie, na jej bezpieczeństwie, a przecież mężczyźni też przeżywają swoje "wstydy" i potrzebują wsparcia. Ja wszystkich traktuję równo i dla mnie jest ważne, żeby każdy się czuł dobrze. Gorzej, jeżeli jedna ze stron odmawia współpracy, nie widzi potrzeby przygotowań, zostawia tą partnerującą osobę samą sobie. To czasem się zdarza i nie jest komfortowe dla nikogo. Staram się zawsze przekonać do spotkań lub choć wspólnej rozmowy o scenie.

Zdarzyło się, że aktorzy lub reżyserzy powiedzieli, że nie potrzebują koordynatora scen intymnych?

- Zdarza się, że mówią, że nie chcą. Ja zawsze wtedy pytam: "Kto weźmie odpowiedzialność za tę scenę, za aktorów, twórców i ich relacje?". Bywa, że produkcja idzie za ich prośbą. Ja się nie narzucam.

Czy obecnie producent musi taką osobę zatrudnić na planie, czy to jest tylko jego dobra wola? Czy reżyser może powiedzieć, że takiej osoby nie potrzebuje i na planie koordynatora scen intymnych nie będzie?

-  Jeżeli chodzi o produkcje Netfliksa, a ta platforma nas certyfikowała, to zawsze jesteśmy na planie. Przygotowujemy dokumenty. Oprócz wspomnianego regulaminu szacujemy ryzyko, czyli risk assessment - opisujemy te sceny, zaznaczamy, co jest potrzebne, aby sceny odbyły się w poczuciu komfortu i bezpieczeństwa. Ryzyko może być niskie, średnie lub wysokie.  Nigdy nie miałam scen wysokiego ryzyka, bo zawsze rzetelnie wszystko przygotowuję, bardzo angażuję się w proces powstawania filmu, staram się wszystko przewidzieć.

- Mam poczucie, że inne platformy streamingowe nie chcą być gorsze i tam też się to przyjęło. Studenci przygotowujący etiudy czy dyplomy proszą o wsparcie, coraz częściej firmy niezależne. Reżyserzy również są coraz bardziej otwarci, bo widzą, że nie zabieramy im pracy, ale możemy pomoc, wesprzeć, w czymś odciążyć. Jeżeli jakiś reżyser drugi, trzeci raz zaprasza mnie do projektu, to czuję, że robię dobrą robotę.

Jak wygląda przygotowanie do nagrywania sceny intymnej? W scenariuszu jest na przykład napisane: "scena łóżkowa", ale trzeba chyba wymyślić, co na łóżku czy gdzie indziej ma się dziać. Trzeba opracować... choreografię? Można tak to nazwać?

- Dokładnie tak. Na początku najważniejsza jest wizja reżysera i od tego zaczynamy. Zawsze wnikliwie czytam cały scenariusz, a nie tylko wybrane sceny, bo chcę wiedzieć, z czego wynika, że taka scena w ogóle się pojawia. Potem o niej rozmawiamy, pytam o różne rzeczy. Czasami jest to dosyć mocno sprecyzowane, czasami mogę coś zaproponować. Następnie spotkam się z aktorami i ustalamy granice, zaczynamy te sceny obmyślać, wymieniamy się pomysłami. Każdy też mówi, jak wyobraża sobie tę scenę, co czuje z punktu widzenia swojej postaci, czy ona by się tak zachowała czy nie. I to jest wspaniały proces kreacji tych scen! Oczywiście przychodzę z pomysłami, ale niczego nie narzucam. To reżyser ma swoją wizję, aktorzy tą wizję realizują, a ja mogę tylko podrzucać pomysły. Cieszę się, kiedy moje sugestie czy uwagi przechodzą. Zdarza się też, że wymyślam całą scenę od A do Z. Trzeba jednak pamiętać, że ja nie zajmuję się emocjami, nie zajmuje się dialogami, żeby było jasne, że "nie wchodzimy reżyserom w buty".

W podcaście "Rok dla ciała" powiedziałaś też, że w dzisiejszych czasach już prawie nikt nie gra nago i że są "pewne zabezpieczenia". Co to znaczy?

-  Nie ma potrzeby, żeby grać nago, bo można w postprodukcji dorobić różne części ciała - to po pierwsze. Po drugie są różne zabezpieczenia. Po trzecie, po co narażać ludzi na sytuację, że mają chodzić nago i wszystko pokazywać? Oczywiście zdarza się, że aktorzy sami chcą tak grać, bo jest im łatwiej, zawsze o tym rozmawiamy i znajdujemy najlepsze rozwiązanie.

Czy tu jest miejsce na jakąś spontaniczność albo improwizację?

- Na początku po certyfikacji byłam przekonana, że wszystko musi być ustalone i nie można się przesunąć ani o centymetr. Szybko przekonałam się, że to tak nie wygląda i nie można aktorów ograniczać. Wiadomo, że pewne rzeczy trzeba ustalić, na przykład jakie będą pozycje, ile czasu potrzebujemy, czy musimy zagrać orgazm, czy jesteśmy od razu w łóżku, czy dopiero musimy tam trafić i jak to się dzieje, czy jest wcześniej jakieś uwodzenie. Gdyby wszystko było sztywno ustalone, aktorzy wyglądaliby jak roboty. Najważniejsze jest to, żeby wiedzieć, gdzie możemy się dotykać, całować, a gdzie nie. Na przykład aktorka nie życzy sobie, by łapać ją za pośladki, partner o tym wie i złapie ją w talii. To są ważne rzeczy, do tego dochodzą emocje, dialogi i to nie może wypaść sztucznie. Musi być miejsce na spontaniczność. Kiedy potem oglądam na ekranie zmontowane te sceny, często jestem pod wrażeniem, ile tam doszło emocji, spojrzeń, które nie były dokładnie ustalone.

Czy aktorka albo aktor mogą odmówić zagrania jakiejś sceny?

- Staramy się, by dopuszczano nas do współpracy już na etapie castingu, byśmy mogli przygotować wspólnie z twórcami szkic scen oraz wymagania co do nagości i symulowanych akcji. Z taką wiedzą aktorom byłoby łatwiej podjąć decyzję, niż dowiadywać się w trakcie przygotowań, jakie rzeczy są od nich wymagane w kontekście takich scen. Bo zdarzają się oczywiście dylematy i to jest totalnie ludzkie. Jeśli ktoś ma trudność, rozmawiamy o tym i przygotowujemy się do scen. Trzeba też zrozumieć, że to postać uprawia seks na ekranie, a nie konkretny aktor. Musimy tak pracować nad postacią i tymi scenami, żeby aktorzy nie czuli, że ktoś ich ocenia.

Są znane z historii kina nadużycia w realizacji scen intymnych - wystarczy wspomnieć "Ostatnie tango w Paryżu" czy polską "Szamankę".

- Tam zabrakło szczerości pomiędzy twórcą i aktorem. Reżyser "Ostatniego tanga w Paryżu" [Bernardo Bertolucci - red.] powiedział w jednym z wywiadów, że chciał w tej scenie [gwałtu - red.] widzieć kobietę, a nie aktorkę, chciał widzieć prawdziwe, a nie zagrane emocje kobiety. Tak nie można, tak nie robimy, tak się już nie pracuje. Chyba że reżyser umawia się z aktorami, że będzie ich czymś zaskakiwał, będzie chciał zobaczyć ich prawdziwe reakcje, a oni się na to zgadzają. To wszystko jednak musi być objęte jakimś kontraktem, zasadami - wtedy przekroczeń nie będzie.

- To, co reżyser zrobił Marii Schneider w "Ostatnim tangu w Paryżu", było niewybaczalne. Trudno się dziwić, że ona żyła potem z piętnem tej sceny. W tym przypadku nie tylko reżyser, ale i aktor [Marlon Brando - red.] w tym uczestniczył. Panowie umówili się wcześniej na tę scenę, niczego aktorce nie powiedzieli, a po wszystkim nie padło nawet słowo "przepraszam". Reżyser mówił wręcz, że nie żałuje.

- Dużo takich przykładów było też w latach 90. XX wieku. Ostatnio w którymś wywiadzie Sharon Stone powiedziała, że producenci wręcz namawiali ją do tego, żeby sypiała ze swymi partnerami filmowymi, bo później ich relacja będzie lepiej wyglądała na ekranie. Z kolei Anne Hathaway wyznała, że uczestniczyła w castingu, na którym proszono ją, by się całowała z 10 różnymi mężczyznami, żeby zobaczyć, z którym ma "lepszą chemię". Te rzeczy cały czas się dzieją! Nawet Salma Hayek niedawno stwierdziła, że to nie reżyser, ale gwiazdy takiego formatu jak Brad Pitt czy George Clooney wybierają sobie aktorki, z którymi chcą grać.

Polskie aktorki czy aktorzy mało mówią o takich rzeczach. To wynika ze wstydu czy może nie chcą upubliczniać takich historii?

- Myślę, że motywacje są różne. Mogę tylko zgadywać, że to jest takie "zamiecenie problemu pod dywan", żeby nie robić problemów, że nic takiego się nie stało, że jeśli się odezwę, to zaważy na mojej karierze. Może też być zawstydzenie, że na coś takiego się zgodziłam czy zgodziłem, nie postawiłem granicy. Trudno mi powiedzieć. Faktycznie nie czytałam zbyt wielu wywiadów z naszego podwórka, gdzie spotkałabym się z jakimiś opowieściami o nadużyciach na planie opowiedzianymi wprost. Ale ostatnie lata pokazały, że i my mamy swoje #metoo, na przykład ujawnienie sytuacji, jakie miały miejsce przez lata w łódzkiej filmówce na wydziale aktorskim.

Czy uważasz, że w szkołach filmowych i teatralnych studenci powinni mieć zajęcia z koordynatorami scen intymnych w ramach "przygotowania do zawodu"?

- Prowadziłam takie zajęcia i odzywam się do szkół. Wiem, że koleżanki po fachu jeżdżą do akademii teatralnych czy łódzkiej filmówki. Uważam, że każdy rocznik w szkole filmowej czy teatralnej powinien mieć na drugim albo trzecim roku monograficzny wykład o naszej funkcji na planie lub warsztaty. O swojej pracy inaczej będę mówiła do twórców, inaczej do produkcji, inaczej do aktorów, bo ja na planie łączę te trzy światy. Takie spotkania w szkołach byłaby świetne, bo ludzie cały czas jeszcze pytają, czym dokładnie się zajmuję, na czym właściwie polega moja praca.

Do 2021 roku w Polsce nie było badań dotyczących zasad realizacji scen intymnych - w anonimowej ankiecie, którą wtedy przygotowano, wzięło udział 318 osób z branży filmowej, w tym 98 aktorek i aktorów. Byłaś jedną z osób, która opracowywała tę ankietę. W odpowiedziach coś cię zszokowało, zaskoczyło? Czy od tego czasu coś się zmieniło?

- Niestety nic mnie nie zaskoczyło. Od lat pracuję w tej branży, sama też doświadczałam i widziałam zachowania, które nie powinny się w ogóle pojawiać. Często reakcją na czyjeś przekroczenie granic było wyśmiewane tekstem typu: "O, jaka obrażalska" czy "Na żartach się nie znasz?". Ale jak już wspominałam, idzie nowe pokolenie, bardziej świadome, potrafiące już stawiać granice, jest szansa, że będzie lepiej. Lepiej w sensie, że będzie więcej szacunku do przestrzeni osobistej oraz mniej strachu czy wstydu, by reagować, gdy sami jesteśmy stawiani w niekomfortowej sytuacji, ale też gdy widzimy, że innym się to przytrafia.

Co dla ciebie jest najcenniejsze w pracy koordynatorki scen intymnych?

- To, że jestem jedną z pierwszych osób w Polsce, które się tym zajmują i dzięki temu mogę "przebijać ściany". To, czego doświadczam, chociaż nie zawsze jest miło i czasami szokuje, jak ta funkcja trudno wdraża się na naszym rynku. To, że mogę pracować z większością polskich twórców obecnych czasów, przypatrywać się ich pracy. To, że mogę z nimi i aktorami tworzyć sceny, i widzieć potem swoje pomysły na ekranie.

- Cieszę się też z bezpośredniej pracy z aktorami, bo jako kierownik produkcji zajmowałam się raczej współpracą z ich agentami, załatwianiem umów i dostarczaniem wszystkiego na plan. W ogóle dla mnie to duża zmiana, że zza biurka weszłam na plan, zobaczyłam pewne rzeczy, których wcześniej nie widziałam.

- Super również jest to, że mogę wykorzystywać swoją wiedzę ze studiów. Czuję się trochę jak edukator.

Czy zdarzają się w tym zawodzie porażki?

- Czasem dziwię się, jak te sceny są zmontowane. Widzę trochę coś innego, niż miało być. Zastanawiam się wtedy, czy nie powinniśmy być też przy montażu. Ale to proces twórczy, więc zostawiam to reżyserom. Czy zdarzają się porażki? Czasem nie ma chemii z jakimś aktorem, aktorką czy twórcą. Czasem sceny nie wychodzą, bo nie zawsze możemy umówić się na próby. Nie wiem, co mogłabym nazwać jakąś porażką. Zawsze jest wyjście z sytuacji.

W Polsce jest 10 koordynatorów scen intymnych, powstaje dużo filmów i seriali. Jak bardzo masz zapełniony kalendarz swojej pracy zawodowej? Na parę lat do przodu?

- Aż tak nie, ale nie narzekam. Mam poczucie, że pracuję całkiem sporo. Na przykład w ten rok wchodziłam, wiedząc już w listopadzie 2023 roku, że do tych wakacji mam pracę. Ale są też miesiące, gdy niewiele się dzieje. Takie jest życie freelancera.

Zdarza się, że odmawiasz?

- Zdarza się, ponieważ są osoby, z którymi już nie chciałabym pracować. Trochę złych doświadczeń zebrało się po drodze. Moje zdrowie psychiczne jest ważniejsze niż praca.

Przy jakich nowych rzeczach pracujesz, co możesz zdradzić?

- Jeszcze w tym roku czekam na premiery filmów "Wrooklyn Zoo", "Diabeł" i "Błazny" - przy nich pracowałam. Jeśli chodzi o kolejne rzeczy, to skończyłam seriale "Lady Love", "Przesmyk" i film "Pieprzyć Mickiewicza 2". Obecnie jestem w zdjęciach do "Furiozy 2". Na dniach zaczynam jedną fabułę, a potem mam nadzieję, pojadę w końcu na wakacje.