Reklama

Gdy w 1788 roku Sejm Wielki uchwalił pięciokrotne powiększenie polskiego wojska - z 20 do 100 000 żołnierzy - stało się jasne, że każdy wykwalifikowany oficer będzie w nim na wagę złota. Szczególnie taki, który dysponuje bitewnym doświadczeniem, a tego nie brakowało i Kościuszce, i Poniatowskiemu. Na tym jednak podobieństwa się kończyły - o ile przyszły Naczelnik, walczył o niepodległość Stanów Zjednoczonych i państwo republikańskie, o tyle książę wziął udział w agresji Austrii na Turcję, służąc monarchii absolutystycznej. Z odmiennych doświadczeń wynikały również różnice w poglądach na sztukę wojenną - Kościuszko nie wykluczał prowadzenia wojny z udziałem zarówno sił regularnych, jak i ochotniczych, Poniatowski stawiał głównie na pierwsze z nich.

Dodajmy, że "Pepiego" łączyły słabsze więzi z Polską - co prawda jego ojciec, Andrzej Poniatowski, był bratem ostatniego króla Rzeczpospolitej, ale na stałe mieszkał w Austrii, służąc w tamtejszej armii. W związku z tym, dzieciństwo i młodość Józef spędził nad Dunajem, obracając się w środowisku międzynarodowej arystokracji. Obiady, bale, spektakle - to był świat księcia, choć na polecenie stryja (król zaangażował się w wychowanie bratanka po śmierci jego ojca) spędzał też wiele godzin na lekturze książek o historii wojen i teorii wojskowości. Zaowocowało to pójściem w ślady ojca i karierą w wojsku austriackim - Józef  dosłużył się stopnia drugiego pułkownika. Czy zostałby tam generałem? Tego się już nie dowiemy, bo na wezwanie króla w 1789 roku przyjechał do Warszawy i wdział polski mundur.

Reklama

Porzucenie dotychczasowego życia i podróż do ojczyzny, której tak naprawdę nie znał, z pewnością się "Pepiemu", nie uśmiechały, ale trudno odmówić królowi. Tym bardziej że Stanisław August był stanowczy: “Bóg dał Ci urodzić się Polakiem, a sądzę, iżem Ci dowiódł, że Ci zastępuję ojca. Z tytułu jednego i drugiego piszę do Ciebie i żądam, abyś się nam powrócił". Czym kierował się monarchia, sprowadzając ukochanego bratanka do kraju? Można wskazać co najmniej kilka powodów, w bliższej perspektywie chodziło zapewne o wzmocnienie wpływów Stanisława Augusta w armii. W ten sposób król budował także pozycję swojego rodu na scenie politycznej (jego brat, Michał, w1784 roku został prymasem Polski). Długofalowo wojsko mogło zaś się okazać dla młodego Poniatowskiego trampoliną do tronu...

W przypadku Kościuszki tak możny protektor nie wchodził w grę, choć warto dodać, że po powrocie ze Stanów Zjednoczonych (1784) nasz bohater szukał pomocy u Czartoryskich. Trafił jednak pod zły adres - książę Adam Kazimierz pokłócił się właśnie z królem i prośba o przydział wojskowy dla przyszłego Naczelnika (miała mu się marzyć komenda pułku ułanów) mogła nie tyle zawiesić, co pogrzebać wojskowe ambicje Kościuszki. Tadeusz zdecydował się więc na osobistą wizytę u monarchy - “król przyjął chętnie generała armii amerykańskiej, gdyż był ciekaw nowinek zza oceanu, ale etatu wojskowego dla niego nie miał". Nie tylko wówczas, ale jeszcze przez kilka lat - dopiero wspomniana decyzja Sejmu o zwielokrotnieniu liczebności armii i interwencje sympatyzujących z Kościuszką osób (m.in.  marszałka konfederacji litewskiej, Kazimierza Sapiehy, ale też dawnej ukochanej, Ludwiki Sosnowskiej) zmieniły sytuację o 180 stopni.

Kabriolet, tańce i manewry

Nowy etap w życiu dwójki bohaterów - służba w wojsku polskim - rozpoczął się jesienią 1789. Wtedy to Stanisław August zatwierdził ich nominacje na stopień generała majora i obydwaj mogli rzucić się w wir wojskowej pracy. A było czym się zajmować - budowana niemal od zera armia, mająca konkurencję w postaci prywatnych wojsk magnackich (liczących nawet po kilka tysięcy żołnierzy), cierpiała na chroniczny niedobór wszystkiego. Od butów, przez koszule, po konie - Kościuszko przekonał się o tym osobiście podczas przeglądu własnych oddziałów. Przykładowo, w chorągwi wicebrygadiera Michała Walewskiego brakowało 34 wierzchowców, a u rotmistrza Wincentego Mniewskiego aż 47. I Tadeusz, i Józef alarmowali o tym Warszawę w swoich raportach.

Nie samym jednak wojskiem żyje człowiek, nawet oficer - tę prawdę wziął sobie do serca zwłaszcza "książę Pepi". Szybko zasłynął wśród bywalców warszawskich przyjęć i balów - dał się we znaki zwłaszcza tancerzom, mając niemal na wyłączność co piękniejsze panny. Jego specjalnością był mazur, a z innej namiętności młodego Poniatowskiego, kart, korzystali gorliwie szulerzy. Stołeczna ulica zapamiętała za to "Pepiego" z widowiskowych przejażdżek konnych. Dysponując pojazdem zaprzężonym w 8 koni - "kabrioletem-whisky" - książę powoził do woli, nie zważając ani na ruch na drodze, ani na prędkość, ani na ból kręgosłupa (kierował na stojąco!). W tych brawurowych jazdach często towarzyszyli mu przyjaciele i znajomi, podobno na pokład “kabrioletu" załapał się kilkukrotnie i sam Kościuszko.

Więcej czasu niż w powozie nasi bohaterowie spędzili jednak na wspólnych manewrach pod Bracławiem, odbytych we wrześniu i październiku 1791. Intensywne ćwiczenia obejmowały szereg elementów, od obrony obozu piechoty czy obrony zapasów paszy przed nieprzyjacielem po rozwijanie się piechoty plutonami w prawo. Jak się spisali dwaj generałowie? Za przykład niech posłuży ćwiczenie dwustronne z 2 października, gdy siły księcia Józefa pozorowały atak na obóz piechoty, broniony przed podkomendnych Kościuszki. Nadzorujący manewry z ramienia Komisji Wojskowej, starosta brański Michał Starzeński, był zachwycony owym ćwiczeniem do tego stopnia, że z prywatnej kasy przeznaczył 500 dukatów dla najlepszych żołnierzy.

Zresztą, Starzeński uważał manewry za udane jako całość. Podsumowując je, pisał do Komisji Wojskowej: "w ogólności piechota jest tak dobra, iż czynnie użytąby być mogła i mało jej brakuje, aby się mogła równać z zagraniczną. Park artylerii w zupełnym jest porządku. Z kawalerii narodowej celuje brygada Wielhorskiego (...).".

Niestety, pozytywne oceny nie mogły przesłonić faktu, że wojsko wciąż znajdowało się w powijakach, a przy granicy polsko-rosyjskiej gromadziły się coraz większe siły wschodniego sąsiada. Część naszych polityków, w tym król Stanisław August, była przekonana, że jest to jedynie straszak, którym caryca Katarzyna chciałaby wymusić na Rzeczpospolitej wycofanie się z niektórych reform (m.in. Konstytucji 3 Maja). Prawda okazała się jednak o wiele gorsza - Rosjanie szykowali się do inwazji na polskie ziemie. 

Współpraca czy rywalizacja?

Agresja stała się faktem 18 maja 1792 roku, gdy granicę przekroczyły wojska generała Michaiła Kachowskiego. W tym momencie książę Józef pełnił funkcję naczelnego wodza armii koronnej (polskie siły zbrojne były podzielone na 2 części: koronną i litewską, na Litwie dowodził książę Ludwik Wirtemberski - przyp. red.), a Kościuszko był jego podkomendnym - stał na czele jednej z dywizji na Ukrainie. Mogło się wydawać, że dotychczasowa, raczej harmonijna, współpraca obu wojskowych będzie miała swój pozytywny ciąg dalszy. Niestety, dzieje wojny polsko-rosyjskiej 1792 to w przypadku Poniatowskiego i Kościuszki historia narastających zgrzytów. Tak było pod Zieleńcami, tak było też pod Dubienką, ale po kolei.

Bitwa pod Zieleńcami, rozegrana 18 czerwca, to jedno z największych starć omawianej przez nas wojny, a zarazem pierwszy poważniejszy polski sukces. Polacy, dowodzeni przez księcia Józefa (15 500 żołnierzy), zdołali wówczas zmusić do odwrotu atakujący ich korpus generała Arkadija Markowa (11 000 żołnierzy). Decydujący okazał się kontratak Poniatowskiego na prawe skrzydło Rosjan, przeprowadzony siłami trzech batalionów piechoty i brygady kawalerii. Zwycięstwo było pierwszym polskim triumfem na placu boju od niemal stu lat i nic dziwnego, że szybko zrobiło się o nim głośno. Zadbał też o to Stanisław August - król podjął wokół starcia szereg działań propagandowych, z tej okazji ustanowił też Order Virtuti Militari. Pierwszy odznaczenie otrzymał oczywiście jego bratanek, ale jako drugi został wyróżniony Kościuszko.

W czym więc problem - ktoś zapyta? Ano w tym, że rzeczywisty wkład Kościuszki w wiktorię był niewielki. Choć jego oddziały stanowiły bezpośrednie zaplecze sił Poniatowskiego, nie wsparły go podczas bitwy. Inna sprawa, że książę specjalnie o tę pomoc nie prosił, popełnił też błąd, nie nakazując pościgu za Markowem. Co ciekawe, nie minęło wiele czasu, a nastąpiła idealna zamiana ról. 18 lipca talentem dowódczym błysnął bowiem Kościuszko, który przez kilka godzin powstrzymywał kilkukrotnie liczebniejsze (5000 do 25 000 żołnierzy) siły rosyjskie pod Dubienką. Bezczynnością “wykazał się" za to naczelny wódz, stacjonujący niedaleko ze swoim korpusem. Obrońca Poniatowskiego przed sądem historycznym mógłby jednak argumentować, że to przyszły wódz insurekcji zwlekał z prośbą o posiłki.

Między wojskowymi doszło jeszcze do kilku drobniejszych utarczek słownych - z czego wynikały te wszystkie zadrażnienia? I książę, i Kościuszko zdawali sobie sprawę, że tak krytyczny dziejowy moment wymaga z ich strony współpracy. Niekiedy jednak górę brała ambicja i chęć udowodnienia i sobie, i drugiemu, że wie się lepiej, że przyjęta koncepcja walki jest słuszna, że samodzielnie można zasłużyć na wojenny laur itd. Na szczęście, rywalizacja bohaterów nie miała aż tak wielkiego wpływu na przebieg działań, zdążyli nawet zapisać parę ładnych militarnych kart. Efekt był taki, że choć armia koronna od pierwszego dnia wojny cofała się, dotarła nad Wisłę niepobita, a żołnierze byli przepojeni duchem bojowym. W związku z tym, książę Józef opracował 2 plany wojenne.

Pierwszy zakładał, że Polacy podzielą wojsko na cztery części (jedną z nich miała tworzyć armia litewska), “zależnie od kroczących czterema szlakami nieprzyjaciół, w celu możliwego ich powstrzymywania i tym samym osłonięcia stolicy". Drugi z wariantów rozpatrywanych przez Poniatowskiego przewidywał, że wydzielona część armii przejdzie do ofensywy i, skupiona w ramach jednego dużego zgrupowania, “cały ciężar rzuci na jaki odosobniony korpus rosyjski, aby zdruzgotać go ze szczętem lub dobrze poturbować". Zwłaszcza ten plan dawał nadzieję na kontynuowanie walki z sukcesami i naczelnemu wodzowi całości wojsk, Stanisławowi Augustowi, nie pozostawało nic innego jak go zaakceptować. Niestety, król nie miał w sobie grama determinacji i gdy tylko caryca zażądała od niego kapitulacji, pokornie spuścił głowę i nakazał bratankowi złożenie broni.

Insurekcyjne wzloty i upadki

Decyzja monarchy wzbudziła w wojsku powszechne oburzenie. Przybrało ono na tyle duże rozmiary, że wśród oficerów narodziła się myśl porwania władcy do obozu. Tam trzymano by go niemal pod kluczem, a wojskowi wzięliby na siebie ciężar dalszej walki. Orędownikiem tego planu był Kościuszko, ale wśród zwolenników znalazł się i młodszy z Poniatowskich. Co więcej, szybko przeszedł od słów do czynów i nakazał księciu Eustachemu Sanguszce zorganizowanie akcji. W szczegółach miało to wyglądać następująco: Sanguszko rusza ze swoją brygadą do Warszawy - według oficjalnej wersji po to, aby zdać armaty i amunicję do arsenału. Na miejscu zaprasza Stanisława Augusta na rzekomą paradę wojskową, a gdy ten pojawia się u boku księcia, zostaje porwany i odstawiony do obozu.

Niestety, stanowczość "księcia Pepiego" była pozorna i choć dał Sanguszce zielone światło do przygotowań, wciąż bił się z myślami. Uprowadzenie władcy było bowiem krokiem radykalnym, tym bardziej dla królewskiego bratanka, związanego z nim i emocjonalnie, i materialnie, i politycznie. Koniec końców, Józef nie podjął ryzyka i polecił Sanguszce wstrzymać się z działaniami, podał się za to do dymisji wraz z Kościuszką i ponad 200 innymi polskimi oficerami. Drogi naszych bohaterów się rozeszły na prawie dwa lata - w tym czasie Kościuszko pozostawał aktywny politycznie (wybrał się m.in. z misją dyplomatyczną do Francji), wreszcie stanął na czele narodowego powstania. A Poniatowski? Wybrał skrajnie odmienną drogę, prowadząc wygodne życie, pełne balów, zabaw i polowań, na emigracji.

Przesadą byłoby powiedzenie, że zapomniał o ojczyźnie, ale z każdym tygodniem jego zainteresowanie sprawami polskimi malało. W tym kontekście nie dziwi, że gdy w maju 1794 Stanisław August wezwał go do kraju, bratanek ociągał się z powrotem. Król musiał ponowić wezwanie, aby "Pepi" ruszył w drogę, tymczasem insurekcja trwała już w najlepsze. Młody Poniatowski niespecjalnie się z nią utożsamiał, nie tylko z uwagi na swoje poglądy wojskowe. Niechęć do formacji nieregularnych, takich jak kosynierzy, to jedna sprawa, książę obawiał się też rewolucji społecznej przy okazji powstania. Wprawdzie w polskich warunkach poprawa bytu chłopów miała się odbywać stopniowo (wydane przez Kościuszkę uniwersały m.in. nadawały włościanom wolność osobistą i ograniczyły pańszczyznę), co w praktyce zapobiegało rozruchom, ale Poniatowski i tak się ich lękał.

Dodajmy, że jako arystokrata, "Pepi" w ogóle z trudem akceptował wzrost pozycji chłopstwa kosztem elit. Z czasem jego poglądy przesunęły się na lewo i w czasach Księstwa Warszawskiego przekonał się do takich kwestii, jak zniesienie poddaństwa na wsi, ale póki co, w sukmanie (podczas powstania założył ją kilka razy na wzór Kościuszki) wyglądał raczej groteskowo. Pierwsza wizyta u Naczelnika (27 maja) również nie należała do udanych - ubrany we frak i trzymający w ręku laseczkę Poniatowski silnie kontrastował z noszącym się na chłopsko Kościuszką. Jak zanotował wspomniany już Sanguszko, “spotkanie było suche ze stron obydwu", a rozmowa sprowadziła się do krótkiej wymiany zdań. Naczelnik miał zapytać “Czego Książe sobie życzysz?", na co jego niedawny przełożony odpowiedział "Służyć prostym żołnierzem!".

Nie tylko Kościuszko przyjął Poniatowskiego chłodno, z niechęcią odnieśli się też do niego żołnierze, pamiętający o zagranicznych hulankach "Pepiego". Początkowo nie chcieli widzieć się z dawnym wodzem, dopiero pośrednictwo Sanguszki zmieniło ich nastawienie. Gdy zaś doszło do spotkania, lody na dobre zostały przełamane, wojacy wzruszyli nawet księcia “grzmotem wiwatów". Sam udział Poniatowskiego w powstaniu to sinusoida - z jednej strony zasłużył się w sierpniu zdobyciem Gór Szwedzkich (dawne pasmo wzgórz w pobliżu Warszawy), z drugiej te same Góry utracił po nieco ponad 2 tygodniach (pozostawiając przy okazji Prusakom “prezent" w postaci 8 armat). Nie popisał się także pod koniec insurekcji, gdy przedwcześnie opuścił swój korpus. Co prawda nie pozostawił go na pastwę losu, ale dowództwo przekazał nieudolnemu (za to zaprzyjaźnionemu) generałowi Ludwikowi Kamienieckiemu. Skutki okazały się tragiczne - 6-tysięczna dywizja stopniała bowiem do 300 żołnierzy, “reszta broń i armaty porzuciwszy poszła do Warszawy". Nic dziwnego, że społeczeństwo rzucało gromy na księcia - zaufanie opinii publicznej odzyskał dopiero po kilkunastu latach. Nigdy już nie spotkał się z Kościuszką.

Wykorzystane cytaty pochodzą z publikacji: "Książę Józef Poniatowski" Roberta Bieleckiego, “Książę Józef Poniatowski" Jerzego Skowronka, “Tadeusz Kościuszko 1746-1817" Bartłomieja Szyndlera, “Wojna polsko-rosyjska 1792 roku" Adama Wolańskiego i “Naczelnik w sukmanie" Andrzeja Zahorskiego.