Reklama

"Kill a tourist" ("Zabić turystę") - taki napis pojawił się z początkiem roku na jednym z budynków na Teneryfie. Być może przeszedłby bez echa, gdyby nie to, że mieszkańcy hiszpańskich Wysp Kanaryjskich od wielu miesięcy prowadzą batalię wymierzoną w przyjezdnych.

Zaczęło się blisko rok temu. Mieszkańcy archipelagu wyszli w kwietniu na ulice pod hasłem "Wracajcie do domu". Domagali się zmiany polityki i postawienia na świadomą turystykę, która nie niszczy wysp i nie pogarsza poziomu życia ich mieszkańców - informował "Diario de Avisos", dziennik z Teneryfy. Aktywiści jednego ze stowarzyszeń ogłosili nawet strajk głodowy.

Wyspy Kanaryjskie: To przerażające

Reklama

Uważane za jeden z rajskich zakątków globu wyspy, zamieszkuje niewiele ponad 2 miliony osób, ale corocznie. Co roku odwiedza je jednak ponad 15 milionów turystów. I choć każdy z nich wydawał średnio 184 euro dziennie, to wyspy pozostają jednym z najuboższych rejonów Hiszpanii. Bezrobocie sięga 20 proc, a wśród młodych, poniżej 24. roku życia, przekracza 30 proc.  

Na archipelagu powstają kolejne kompleksy hotelowe, pola golfowe. Budowane zazwyczaj przez zagranicznych inwestorów i obsługiwane przez pracowników z innych krajów. Wiele z nich powstało na terenach objętych ochroną. Zagraniczni rezydenci podbijają ceny na rynku nieruchomości. 

Rodzimych mieszkańców nie stać na kupno mieszkań i bywa, że jedynym wyjściem jest przeprowadzka do przyczepy campingowej. Nie stać ich także na wynajem, bo ceny wzrosły o 25 proc. w ciągu roku.

Czarę goryczy przelał projekt budowy Cuna del Alma - kompleksu 420 luksusowych willi wznoszonego w enklawie rzadkich gatunków ptaków i zwierząt. Na dodatek trwała budowa nadmorskiego hotelu La Tejita, który - zdaniem oponentów - nie ma odpowiednich pozwoleń. 

Turyści znaleźli się na cenzurowanym. W październiku ubiegłego roku tysiące osób wyszły na plaże popularnych kurortów, aby zaprotestować przeciwko masowej turystyce. Jednym z postulatów demonstrantów było nałożenie podatku, na każdego przyjeżdżającego. Manifestacje odbywały się również w Barcelonie i na Majorce.

Protestujący skarżą się, że przez pół roku regionalny rząd nie zrobił nic, by rozwiązać problem. - Gdy wielkie sieci hotelowe napychają sobie kieszenie, ludzie walczą o przetrwanie - stwierdzili organizatorzy manifestacji. Kiedy bogaci turyści odpoczywają w luksusowych hotelach jedna trzecia mieszkańców Wysp jest zagrożona ubóstwem, a wielu ma problemy ze związaniem końca z końcem - wynika z danych Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu.

Złowieszczy napis na budynku, o którym pierwsza poinformowała angielska stacja radiowa Leading Britain's Conversation (LBC), wskazuje, że możemy być o krok od tragedii. W rozmowie z rozgłośnią mieszkańcy zapewniali, że to idzie za daleko. - Ludzie desperacko pragną zmian, ale to nie usprawiedliwia takich działań. To przerażające - powiedział jeden z rozmówców stacji.

Władze Teneryfy zdecydowanie potępiły nawoływanie do nienawiści. Niemniej jednak po rozpowszechnieniu informacji Brytyjczycy zaczęli masowo wycofywać rezerwacje pobytu na rajskich wyspach.

Hiszpania: Ukryte wywłaszczenie

Hiszpanie mają problem również w części kontynentalnej. A jeden z największych w Barcelonie, którą każdego dnia odwiedza średnio około 170 000 gości.

Turystyka jest obecnie trzecim najbardziej niepokojącym problemem dla 1,6 miliona mieszkańców stolicy Katalonii - wynika z badań przeprowadzonych przez władze miasta, odzwierciedlając trend obserwowany w innych turystycznych punktach w całej Europie.

- Zależność gospodarcza od sektora turystycznego jest nadmierna - stwierdził Daniel Pardo ze Zgromadzenia Dzielnic, dodając, że jest rozczarowany, że po pandemii nastąpił "agresywny" wzrost turystyki.

W październiku ubiegłego roku mieszkańcy wyszli na ulice, by zaprotestować przeciwko zorientowanemu na turystykę modelowi ekonomicznemu miasta. W wielu miejscach miasta pojawiło się graffiti o treści "Turyści, wracajcie do domu".

Akcję potępili politycy i biznesmeni, nazywając ją "anegdotyczną".

Innego zdania są jednak mieszkańcy, także lokatorzy budynku w pobliżu głównego dworca kolejowego, którzy toczą batalię prawną z właścicielem nieruchomości, chce on przekształcić 120 mieszkań w krótkoterminowe wynajmy wakacyjne.

Ponad 30 mieszkań zostało już przekształconych, co według krytyków jest przykładem tego, jak masowa turystyka przyczynia się do niedoboru mieszkań i zmienia charakter dzielnic mieszkalnych.

- Mieliśmy przypadki, gdy turyści wymiotowali na sąsiadów z jednego balkonu na drugi. Organizują hałaśliwe imprezy, wszędzie czuć zapach marihuany - opowiada Pamela Battigambe, wieloletnia mieszkanka budynku. Obawia się, że będzie zmuszona opuścić Barcelonę, gdzie czynsze wzrosły o 68 procent w ciągu ostatniej dekady.

Tu wojna ma jeszcze jedno oblicze. Właściciele apartamentów turystycznych domagają się ponad 4,2 miliarda euro odszkodowań za plan zamknięcia takich obiektów.

Zamiar likwidacji lokali krótkoterminowego najmu typu Airbnb ogłosił w czerwcu 2024 roku socjalistyczny burmistrz Barcelony Jaume Collboni. Pomysł był prosty, brak odnawiania licencji na takie obiekty noclegowe - ostatnie wygasną do listopada 2028 r.

Pomysł z zachwytem powitali mieszkańcy miasta, ale właściciele takich lokali są wściekli. Apartur, który reprezentuje firmy zarządzające i indywidualnych właścicieli apartamentów turystycznych, nazwał w oświadczeniu ten środek "ukrytym wywłaszczeniem".

Roszczenia zostały w grudniu przedstawione rządowi północno-wschodniej Katalonii, której stolicą jest Barcelona, i dotyczą 7200 mieszkań. Jeśli rząd nie odpowie na żądanie odszkodowań w ciągu sześciu miesięcy, Apartur pójdzie do sądu.

"Apartamenty turystyczne nie są przyczyną problemu mieszkaniowego, a ich likwidacja nie gwarantuje, że staną się domami mieszkalnymi" - podkreślił w oświadczeniu prezes Apartur Enrique Alcantara.

Włochy: Hotele jak bankomaty

Z nadmiarem turystów walkę podejmują władze wielu miast Italii, od Wenecji po Riwierę Włoską. Problem dostrzegają także władze państwa. Rzym rozważa podniesienie podatku turystycznego, aby przybysze stali się "bardziej odpowiedzialnymi".

Zgodnie z projektem, który pojawił się przed rokiem, rząd Giorgii Meloni rozważa podniesienie podatku turystycznego - obecnie około pięciu euro za noc - do 10 euro za pokoje kosztujące 100 euro, 15 euro za te kosztujące ponad 400 euro i 25 euro za luksusowe apartamenty kosztujące ponad 750 euro.

To oczywiście nie spodobało się branży. - Nie możemy odstraszać turystów wysokimi podatkami - powiedziała w rozmowie z AFP Marina Lalli, szefowa organizacji zawodowej Federturismo.

- Mamy już bardzo wysoką stawkę VAT, wynoszącą 22 procent, a jeśli dodamy nowe podatki, ryzykujemy pogorszeniem konkurencyjności Włoch, zwłaszcza w przypadku zorganizowanych wycieczek all inclusive.

Jeszcze dosadniej wypowiedział się Bernarbo Bocca, prezes stowarzyszenia hotelarzy Federalberghi, który oskarżył rząd o traktowanie "hoteli jak bankomatów".

Przed Duomo, majestatyczną katedrą Mediolanu, turyści przepychający się między gołębiami, aby zrobić sobie selfie, byli podzieleni w sprawie możliwego podniesienia podatku. - Podniesienie podatku byłoby spekulacją. Pojechałbym gdzie indziej, do innych krajów, w których nie ma takiego podatku - stwierdził Fabea Wiegand, 25-letni student ekonomii ze Szwajcarii.

Problem tylko w tym, że takich miejsc i krajów jest coraz mniej. A jeśli, to zazwyczaj ciężko im równać się bogatemu dziedzictwu kulturowemu i oszałamiającej linii brzegowej Włoch. Czwartemu najpopularniejszemu kierunkowi turystycznym na świecie - w 2023 roku odwiedziło kraj 57,2 miliona osób, które wydały 55,9 miliarda dolarów (dane Światowej Organizacji Turystyki UNWTO).

Na ruch rządu nie czekała Wenecja. Od 1 kwietnia tłoczący się na wąskich uliczkach i mostach jednodniowi turyści zapłacą dodatkowe 5 euro. Bilet za wstęp do miasta opłacić można wyłącznie online za pośrednictwem oficjalnej strony internetowej: cda.veneziaunica.it.

Jedyny dotychczas tego typu programu na świecie testowano już w ubiegłym roku. Bilety sprzedawano w wybranych dniach, w których spodziewano się wyjątkowo dużej frekwencji. Burmistrz Luigi Brugnaro powiedział mediom, że pierwszego dnia bilety kupiło 15 700 osób. Jego brak może oznaczać 300 euro kary.  

Także inne miasta wprowadzają nowe opłaty. Na włoskiej Riwierze, gdzie w szczycie sezonu tworzą się korki na szlakach między kolorowymi wioskami Cinque Terre wzdłuż zachwycającego północno-zachodniego wybrzeża, wprowadzono opłatę w wysokości 5 euro za wejście na niedawno odnowioną "Ścieżkę Miłości" (pieszy szlak wiodący przez pięć miasteczek - od Riomaggiore, przez Manarolę, Corniglię, Vernazzę po Monterosso al Mare).

Włosi, podobnie jak Hiszpanie, postanowili również "wyczyścić" sprawę noclegów typu Airbnb. Na początek zdecydowano o zakazie montowania skrzynek na klucze i możliwości samodzielnego meldowania się w wynajmowanych apartamentach. Zarządzenie zostało wydane na podstawie decyzji Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Uznano, że gości należy przyjmować osobiście, by móc faktycznie zweryfikować ich tożsamość.

Zakaz był nieunikniony, gdyż Włosi od dawna protestowali przeciwko przeznaczaniu kolejnych mieszkań i niemal całych kamienic na wynajem, podczas wielu akcji zaklejali skrzynki na klucze do apartamentów bądź je całkowicie zrywali.

W wielu miastach, podobnie jak w Barcelonie, pojawiły się graffiti z hasłem "Turyści, wracajcie do domu!". Jeden "zdobi" m.in. mosty renesansowego klejnotu Florencji.

Grecja: Tłumy, pożary i trzęsienia ziemi

Innego rodzaju problemy czekają na turystów w Grecji. Rekordowo wysokie temperatury i fale upałów sprawiają, że pobyty urlopowe są coraz krótsze i pilnujemy, by z portfeli nie wyciekało nadmiernie dużo gotówki.

Ale zwiedzających i tak przybywa, a ubiegły rok był pod tym względem rekordowy - 35 mln osób. Prawdziwa inwazja dotknęła takie destynacje, jak Mykonos i Santorini. By nad tym zapanować (i zarobić) premier Kyriakos Mitsotakis ogłosił wprowadzenie opłaty w wysokości 20 euro dla pasażerów statków wycieczkowych wysiadających na wyspach.

W 2023 roku około 800 statków wycieczkowych przywiozło około 1,3 miliona pasażerów na liczące zaledwie 15 500 mieszkańców Santorini - wynika z danych Hellenic Ports Association.

Obiekty zostały tak przeciążone, że władze tymczasowo wstrzymały wydawanie nowych pozwoleń na budowę obiektów turystycznych na najpopularniejszych wyspach Morza Egejskiego.

Santorini z kalderą wulkaniczną , ulubiony przystankiem dla rejsów, z kopułami kościołów w kolorze morza i światowej sławy zachodami słońca, będzie w tym sezonie miała też inny problem. Po serii trzęsień ziemi i ucieczce w lutym tysięcy mieszkańców i pracowników branży, także goście zaczęli zastanawiać się nad bezpieczniejszymi miejscami i zaczęli odwoływać rezerwacje.

Inne miejsca niekoniecznie oznaczają atrakcje poza Grecją. Wybór pada często na rzadziej wybierane dotychczas wyspy, jak np. Hydra. Takiego scenariusza mieszkańcy już zaczynają się obawiać. - Musimy zachować elegancję Hydry - stwierdza 52-letni właściciel restauracji Nikos Daglis.

Urokowi wyspy, na której obowiązuje zakaz poruszania się samochodami (a nawet rowerami), ulegli liczni artyści - przede wszystkim legendarny kanadyjski poeta i piosenkarz Leonard Cohen.

Szyk i prestiż idzie w parze z wyższymi cenami i większymi tłumami. - Sytuacja wymyka się spod kontroli - przyznaje Hilda Eksian, menedżerka hotelu Phaedra. Ceny pokoi sięgają 1600 euro za noc, a znalezienie leżaka na plaży lub wolnego stolika w restauracji graniczy z cudem. 

- Hydra nie może przyjąć więcej osób - stwierdza Eksian. Chciałaby, żeby dziennikarze przestali promować to miejsce, argumentując, że wyspa "jest już bardziej znana niż powinna być".

Wśród zagrożeń, jakich obawiają się mieszkańcy, są nie tylko ceny i tłumy. Coraz częściej występują niedobory wody, zanieczyszczenia, a także klasyczne przypadki źle zachowujących się gości.

Jeden z nielicznych porośniętych lasem obszar na wyspie stanął w lecie w ogniu. Pożar wznieciły fajerwerki wystrzelone z jachtu turystycznego.

Władze greckie starają się zapanować nad tymi problemami, ale tak, by nie stracić przychodów z branży. Próbują zachęcić gości do odejścia od klasycznej formuły "plaża i słońce", zachęcając do innych aktywności, takich jak nurkowanie i wędrówki piesze.

- Staramy się również promować miejsca, które są mniej znane, zwłaszcza w kontynentalnej Grecji - powiedziała minister turystyki Olga Kefalogianni

Inną opcją jest rozwój turystyki poza sezonem - teraz sprzyjają temu łagodniejsze zimy, co jest związane z globalnym ociepleniem.

Wydłużenie sezonu pomogłoby również zrekompensować utratę gości, którzy unikają Grecji latem z powodu fal upałów i pożarów

Japonia: Rozdarte kimono, papieros w kołnierzu

Problem rozlewa się daleko poza Stary Kontynent. Coraz mocniej daje o sobie znać w dalekiej Azji, a najwyraźniej widoczny jest w Japonii, którą w 2024 roku odwiedziła rekordowa liczba 36,8 mln turystów.

Atrakcyjność tego "miejsca z listy marzeń" wzmocniła pozycja jena, który w ciągu ostatnich trzech lat gwałtownie stracił na wartości w stosunku do innych walut. Wszystko stało się bardziej przystępne cenowo, od miski ramenu po ręcznie robiony japoński nóż kuchenny.

Rząd Kraju Kwitnącej Wiśni wyznaczył sobie jeszcze ambitniejszy cel - podwojenia liczby turystów do 60 milionów rocznie . Chce go osiągnąć do 2030 roku.

Władze twierdzą, że dzięki równomiernemu rozmieszczeniu gości, unikną wąskiego gardła turystów chcących uwiecznić wiosenne kwiaty wiśni lub żywe kolory jesieni.

Ale podobnie jak w przypadku innych globalnych magnesów turystycznych mieszkańcy takich miejsc jak starożytna stolica Kioto mają serdecznie dość przybyszów.

Miasto przesiąknięte tradycją, oddalone zaledwie o kilka godzin jazdy pociągiem ekspresowym od Tokio, słynie z występów gejsz w kolorowych kimonach i coraz bardziej zatłoczonych świątyń buddyjskich.

Mieszkańcy narzekają na awanturujących się turystów, którzy nękają gejsze, by zrobić sobie z nimi zdjęcia, a także stali się przyczyną ulicznych korków i walających się wszędzie śmieci.

Najbardziej napięta sytuacja między mieszkańcami a turystami jest w dzielnicy Gion, znanej m.in. z licznych herbaciarni, w których "geiko" - lokalna nazwa gejszy - i ich uczennice "maiko" wykonują tradycyjne tańce i grają na instrumentach.

Kiedy doszło do incydentu, w którym turysta rozdarł kimono "maiko", a inny włożył niedopałek papierosa za jej kołnierzyk, mieszkańcy wymusili na władzach wprowadzenie zakazu wstępu na niektóre wąskie uliczki.

Warto też zauważyć, że od 2019 roku w dzielnicy obowiązuje "zakaz fotografowania na drogach prywatnych", a grzywny sięgają 10 000 jenów (ponad 60 euro).

W celu poprawy sytuacji - i zarobienia pieniędzy - Kioto zapowiedziało w połowie stycznia podniesienie podatków od zakwaterowania, "aby zrealizować ‘zrównoważoną turystykę’ z wysokim poziomem satysfakcji dla wszystkich". W przypadku noclegów w cenie powyżej 100 000 jenów (ok. 620 euro) za noc wzrośnie on dziesięciokrotnie - do 10 000 jenów. Przy tańszych ofertach podatek wzrośnie dwukrotnie - do 1000 jenów za osobę za noc.

Podjęto również inne kroki, wprowadzono opłaty za wstęp do wielu miejsc i ustalono dzienny limit liczby gości wspinających się na górę Fudżi.

Najbardziej zdesperowani uciekali się do rozwiązań drastycznych - w położonym u stóp majestatycznej góry mieście Fujikawaguchiko, przed jednym ze sklepów całodobowych ustawiono w ubiegłym roku barierę uniemożliwiającą fotografowanie ośnieżonego wulkanu. 

Zdjęcia robiono z wąskiego chodnika przed gabinetem dentystycznym, a ośnieżona góra fotogenicznie wznosiła się w niebo za sklepem spożywczym. Problem w tym, że ludzi z aparatami było mnóstwo, dochodziło do przepychanek, wielu wbiegało na ulicę.

Po paru miesiącach barierę usunięto, gdy do Japonii zbliżał się tajfun, później już jej nie zamontowano. Ale urzędnicy z Fujikawaguchiko ostrzegają, jeśli turyści wrócą i znów zaczną się problemy, zasłona góry też wróci.

Z innym problemem zmierzyli się mieszkańcy położonego 500 kilometrów na północ od Fudżi Ginzan Onsen, mieście w regionie Yamagata , z gorącymi źródłami, z zaśnieżonymi widokami, jakby stworzonymi na Instagram. W grudniu zaczęto tam zatrzymywać każdego, kto przybywa po godzinie 20, jeśli nie ma zarezerwowanego hotelu.

Mieszkańcy miejscowości z licznymi zabytkowymi budowlami, które zimą, kiedy są pokryte śniegiem, a miękkie światło z ulicznych lamp tworzy nostalgiczną atmosferę, mieli dość ciągłych awantur, hałasów i wiecznych korków. - Ulice stawały, ponieważ samochody grzęzły w śniegu, a to za sprawą podróżnych jeżdżących na letnich oponach - wyjaśniał Takayuki Saito, szef handlu i turystyki w gminie Obanazawa. Lokalna strona internetowa opisywała przypadek karetki, która stanęła w takim zatorze, a ratownicy na miejsce zgłoszenia musieli biec z noszami.

Inną niedogodnością dla jednodniowych gości, oprócz nocnego zakazu przebywania, jest konieczność parkowanie w oddalonym od miasteczka o dwa kilometry centrum turystycznym i skorzystanie z autobusu.

Z powodu ogromnego zainteresowania, wystrzeliły ceny noclegów.  Na hotele w Tokio i wielu innych dużych miastach przestało być stać nawet firmy wysyłające pracowników na delegacje. Nie dziwi więc, że coraz większą popularnością cieszą się słynne klaustrofobiczne hotele kapsułowe.