Historycznym nerdom czy surowym miłośnikom uczenia prawdy, a nie fikcji może się to nawet wydawać czymś szkodliwym. Jordańska pustynia Wadi Rum, zachwalana przez przewodników nie historyczną rolą dla niepodległości arabskich państw (przemierzał ją m.in. Lawrence z Arabii) czy unikatowymi formami geologicznymi, a tym, że kręcono na niej ‘Diunę" i "Marsjanina". Miasteczko Tatoine, kolebka Skywalkerów z "Gwiezdnych wojen", jest przedstawiana jako największa atrakcja turystyczna Tunezji, która przecież może się pochwalić autentycznymi szczątkami Kartaginy. Egipt wciąż stara się przyciągać przede wszystkim swoją autentyczną historią, ale Ozyrys jeden raczy wiedzieć, ilu turystów decyduje się go zobaczyć pod wpływem "Poszukiwaczy zaginionej Arki", "Gwiezdnych wrót" czy "Mumii". Zresztą grobowce faraonów pobudzają do szaleństwa nie tylko twórców przygodowego science-fiction. W swoim w sumie bardzo historycznym "Napoleonie" Ridley Scott umieścił kompletnie zmyśloną, absurdalną wręcz scenę, gdzie Napoleon każe strzelać do piramid z armat.
Któż Hollywood zabroni! I czemu nie skorzystać. Szczególnie, że wszystkie te dzieła żywią się jakimiś elementami historycznymi, a turystyka żywi się potem tymi dziełami. Pełna symbioza. Wyjątkową rolę wśród filmowych zabytków pełni jordańska Petra, czyli miejsce, w którym znajduje się Zaginione Miasto z "Ostatniej Krucjaty" Indiany Jonesa i Świątynia Graala. Ostatecznie Petra, dziś jedna z największych światowych atrakcji turystycznych, skalne miasto, starożytnych Nabetyjczyków, bajecznie bogate za sprawą ulokowania na skrzyżowaniu szlaków handlowych, faktycznie była takim zaginionym miastem, a pierwszych archeologów, którzy do niego docierali, prowadziła legenda nie mniej fantastyczna niż ta z filmu. Muzułmańscy beduini wierzyli, że pochowano w niej brata Mojżesza Aarona (tak naprawdę miasto rozwinęło się tysiąc lat po czasie, w którym tradycja religijna umiejscawia życie proroka). Dziś - pomimo upływu 35 lat - spora część gadżetów z Indianą, które znajdują się w polskich domach, pochodzi właśnie z Petry. Duża zasługa w tym władz jordańskich, które w ramach coraz większej promocji turystyki w swoim kraju stworzyły bardzo atrakcyjne warunki dla tanich linii i biur podróży.
Zanim jednak Petra zaczęła być kojarzona z Indianą, zagrała w specyficzny sposób w innym filmie. Twórcy bodajże największego widowiska historycznego w dziejach, czyli filmu “Ben Hur" z 1959 roku zbudowali pięćdziesiąt kilometrów od Rzymu gigantyczny plener dla słynnej sceny wyścigu rydwanów. Wzorowali się w dużym stopniu na głównym, świątynnym placu Petry - zabytku wówczas dopiero badanego przez archeologów i rozpoczynającego swoją epopeję ze zorganizowaną turystyką. Tej konstrukcji jednak nie zobaczymy. Podzieliła los sztucznego Rzymu z polskiego “Quo Vadis" zbudowanego pod Piasecznem, który zgodnie z powieścią noblisty efektownie spłonął. Sztuczna Petra z Ben Hura zniszczona została jednak już po nakręceniu filmu po to, by nikt inny jej nie mógł wykorzystać.
Już ponad pół wieku temu wielu widzów ze zdziwieniem odkrywało z końcowych napisów, że kowboje przemierzający w westernach amerykańskie i meksykańskie prerie i toczący pojedynki w tamtejszych salonach, tak naprawdę krążyli po górach Jugosławii. Reżim Tito we współpracy z Włochami, ZSRR ale też choćby filmowcami zarówno ze Wschodnich i Zachodnich Niemiec najpierw dostarczał plenerów dwóm europejskim gatunkom westernowym - czerwonym westernom, sowieckim filmom imitującym westerny, ale też włoskim spaghetti westernom, z których kilka było muzycznymi i dialogowymi arcydziełami, jak “Dobrzy, źli, brzydcy" Sergio Leone, zresztą w gwiazdorskiej, amerykańskiej obsadzie. Dochodziły do tego zapomniane już i zdecydowanie mniej wybitne dzieła, jak seria o Winnetou, za to rewelacyjnie pokazujące Jugosławię, do tego filmy były kręcone na terenie całego kraju, więc dzisiejszy polski turysta, tak często dobrze znający ten kraj będzie miał sporo zabawy. O plenery z komunistyczną Jugosławią konkurowała inna dyktatura, zupełnie innej już proweniencji, czyli Hiszpania, wówczas wciąż pod rządami generała Franco. Zaletą tych dwóch krajów, było to, że uznano, iż mają najbardziej amerykańskie krajobrazy w Europie, ale też bardziej merkantylny argument nie był bez znaczenia - wynajęcie plenerów i obsługa planu była o niebo tańsza niż w górzystym Kolorado czy Wyoming.
Dziś Jugosławia przyciąga jednak przede wszystkim fanów zupełnie innego gatunku. To tam kręcono najbardziej widowiskowe miejskie sceny w "Grze o tron". Nie był to oczywiście jedyny plener, wykorzystywano też angielskie i irlandzkie zamki, znowu hiszpańskie wybrzeża i pustkowia, ale jednak serial najbardziej został skojarzony z chorwackim Dubrownikiem. Perła Adriatyku występuje w wielu innych filmach, włącznie z “Powrotem Jedi" i "Jamesem Bondem".
Niestety, tylko najbogatsza grupa turystów podążyć może za bezkresami z "Władcy Pierścieni" czy "Hobbita" bo Peter Jackson najbardziej spektakularne widoki nakręcił w swojej ojczyźnie - Nowej Zelandii. Kosztowna także będzie wyprawa do miejsca, gdzie nakręcono najbardziej atrakcyjną wizualnie scenę "Incepcji". Orientalny zamek z filmu znajdował się w głowie jednego z bohaterów, ale można zobaczyć go naprawdę. To 400-letni zamek Nijo w Kyoto, jeden z największych zabytków Japonii. Jeszcze dłuższą trasę muszą pokonać fani "Avatara". Większość scen egzotyki z dalekiej planety była kręcona na Hawajach. Tu trzeba przyznać twórcom dużą konsekwencję, bo Hawaje faktycznie są wyjątkowo oddalone od wszystkich innych miejsc. Także tam dinozaury z "Jurassic Parku" pożerały nieszczęsnych ciekawskich. Na Hawajach kręcono oczywiście także "Pearl Harbour". Tu mamy pełną zgodność miejsca filmowego i rzeczywistego.
Za to, ci, którzy przed upałem w wakacje uciekają, mogą zobaczyć obce pejzaże z "Interstellara", mroźny świat zza muru z "Gry o Tron", czy zimową część świata z "Łotra 1. Gwiezdnych wojen - historii". Wystarczy polecieć na Islandię, ostatecznie przez niektórych niedawno jeszcze nazywaną siedemnastym województwem ze względu na wszechobecny język polski.
Do zupełnie innej kategorii należą filmy w rodzaju "Mamma Mia" czy "Moje greckie wesele". Politycy z Aten miewają problemy z zarządzaniem budżetem, natomiast mają za sobą pokolenia doświadczeń w promowaniu swojego kraju przez kulturę masową. Dlatego filmowcy kręcący filmy o Grecji mogą liczyć na rozmaitego rodzaju zachęty, pomoc i wsparcie.
Zresztą kultura masowa sama uwielbia wykorzystywać światowy boom na turystykę i muzealnictwo, wzmacniany przez coraz większe zastępy zafascynowanych europejską kulturą przybyszów z Azji, szczególnie z Chin. Po ekstremalnie ahistorycznym “Kodzie Leonarda da Vinci" zapchała się na jakiś czas przepustowość Luwru, ale wzrost ruchu turystycznego zaliczało także Muzeum Watykańskie, pomimo, że ulokowana obok papieska administracja potępiała film.
Kolejnym liderem jeśli chodzi o akcję filmową, jest oczywiście Los Angeles, przy którym znajdują się największe wytwórnie filmowe, ale żaden konkurent nie pokazuje tak wielu lokalizacji w mieście jak "La la Land". Historia komedii romantycznych i filmów obyczajowych, które niemal obowiązkowo muszą prezentować Manhattan albo Londyn to historia na osobny tekst, ale jednak dziś wciąż największą siłę turystyczną prezentuje chyba Harry Potter. Hogwart jest do bólu brytyjski, a przyciągają przede wszystkim peron na stacji Charing Cross, jedno z najpopularniejszych punktów do selifie w stolicy Wielkiej Brytanii, Uniwersytet Oxfordzki z collegami w stylu specyficznego angielskiego gotyku, który za sprawą Harrego przeżył trzeci już renesans. Mały czarodziej zresztą dorobił się największej ilości, "najlepszych i najbardziej autentycznych" Hogwartów w parkach tematycznych na całym świecie, na czele z Wielką Brytanią (Londyn), obydwoma wybrzeżami USA (USA i Disneyland) na czele, Japonią (Osaka). Szkocja, czująca się najbardziej potterowym miejscem świata i namaszczona na takie przez samą Rowling, oferuje wielodniowe wycieczki śladami bohatera. Jednym z najbardziej zatłoczonych przez turystów miejsc w portugalskim Porto jest księgarnia Lello, która miała być inspiracją zarówno dla pisarki, jak i dla filmowców. A i u nas osoby odpowiedzialne za promocję “zamku" (tak naprawdę pałacu) w Mosznej na opolszczyźnie wymyśliły, że to najbardziej harropetterowa sceneria w Polsce.
Turystyka “filmowa" staje się pomału osobnym działem całego biznesu, a lokalizację kręcenia filmów mogą zaskoczyć. Wystarczy wspomnieć, że “Gladiatora" kręcono przede wszystkim w Maroku. Nie zmienia to faktu, że widz widowisk historycznych czy romansów chce przede wszystkim zobaczyć i te miejsca, o których opowiada film, jak i te, w których jest kręcony. Dlatego rządy państw coraz bardziej zabiegają o to, by to one gościły ekipy filmowe kręcące wielkie hity kinowe lub najpopularniejsze seriale. Dlatego byłoby miło, gdyby Polacy nie tylko jeździli tropem swoich ulubieńców, ale by oni też przyciągali w ten sposób większą ilość ekip i widzów do Polski.