Mamy już kandydata na zdobywcę Złotej Maliny za najgorszy film 2024 roku, choć do jego zakończenia pozostało jeszcze kilka miesięcy. To "Borderlands" Eli Rotha - dziwaczna adaptacja popularnej gry komputerowej, z akcją osadzoną w realiach science-fiction. Nie pomogła doborowa obsada aktorska - poczynając od samej Cate Blanchett w głównej roli, poprzez Jamie Lee Curtis, Kevina Hurta i Édgara Ramíreza, którzy męczą się w plątaninie pozbawionych spójności wątków. W dodatku o ile gra przypomina krwawą sieczkę, to film (u nas z dubbingiem) ma chyba udawać kino familijne, co mu nie wychodzi.
Fani oryginału będą zszokowani też wiekiem bohaterów - średnio dwukrotnie starszych niż w grze. "To najgorszy film, jaki widziałem od lat. Mnóstwo utalentowanych aktorów wyglądających bardzo niekomfortowo. Zakładam, że nie przeczytali scenariusza przed podpisaniem umowy na ten bałagan" - pisze krytyk "New Jork Timesa". I chyba ma rację. Blanchett w roli Lilith, łowczyni nagród o szemranej reputacji, powraca na planetę Pandora, gdzie żyła w przeszłości i rekrutuje zgraję dziwaków do własnej bandy. Im dalej, tym dziwniej i coraz bardziej bezsensownie.
Na portalu Rotten Tomatoes (czyli Zgniłe Pomidory - amerykańskiej stronie internetowej gromadzącej i sumującej recenzje filmów) suchej nitki na filmie nie zostawiają krytycy i "zwykli" użytkownicy. Laikom wyjaśnijmy, że nazwa Rotten Tomatoes nawiązuje do praktyki rzucania przez publiczność zgniłymi pomidorami na znak dezaprobaty dla słabego występu scenicznego. Użytkownicy istniejącego od ćwierć wieku portalu oceniają zamieszczone filmy i recenzje przyznając im świeże (czerwone) lub zgniłe (Rotten) pomidory. Osobno robią to krytycy filmowi.
Serwis przedstawia liczbę wszystkich opublikowanych recenzji krytyków, a także oblicza w procent pozytywnych oraz negatywnych opinii użytkowników. Jeśli liczba pozytywnych opinii przekracza 60 proc., film uznawany jest za "świeży" (czerwony), jeśli zaś nie - uznawany on jest za zgniły (zielony). Ostateczną oceną sumującą czołowych amerykańskich krytyków i użytkowników jest tzw. "Tomatometer". Gdy wskazuje on ponad 75 proc. pozytywnych opinii obraz otrzymuje tzw. "Certyfikat Świeżości" (Certified Fresh).
W analogiczny sposób to właśnie Rotten Tomatoes tworzy zaktualizowane listy najgorszych filmów. Twórcy portalu analizują produkcje, które uzyskały najniższe noty - od 0 do 6 proc. na skali Tomatometru, mające odpowiednio dużo recenzji. Dzięki temu odrzucają niszowe filmy, a w centrum ich uwagi są tytuły mające dystrybucję na całym świecie.
Większość z nich otrzymuje potem przynajmniej nominacje do Złotych Malin czyli anty-Oscarów, niektóre zaś okazują się zdobywcami tych wątpliwych "wyróżnień".
Już teraz możemy obstawiać, że wspomniany "Borderlands" ma duże szanse co najmniej na kilka.
Nim przejdziemy do najświeższej pierwszej 10 "najgorszych filmów", przyjrzyjmy się kilku głośnym tytułom z pierwszej setki.
I tak na miejscu 97 tegoroczny zdobywca aż pięciu Złotych Malin - w tym tej najbardziej "obciachowej" - dla najgorszego filmu 2023 roku "Puchatek: Krew i miód". Prawdziwy koszmarek, w którym ukochani bohaterowie dzieci Puchatek i Prosiaczek, porzuceni przez Krzysia, zmieniają się w żądne krwi bestie i atakują mieszkańców Stumilowego Lasu. Nie da się tego oglądać mimo najszczerszych chęci, co jednak nie przeszkadzało filmowi zarobić ponad 100 mln dolarów! Minie zapewne kilka lat, nim wart ciężarówki zgniłych pomidorów tytuł trafi do pierwszej 10. Tak się stanie, gdy przybędzie mu ocen i recenzji.
Na miejscu 83 niesławne "Movie 43", czyli zdobywca wszystkich najważniejszych Złotych Malin - dla najgorszego filmu, reżysera i za scenariusz. To zlepek kretyńskich dowcipów i nieśmiesznych gagów w wykonaniu tak wybitnych aktorów jak Kate Winslet, Hugh Jackman czy Naomi Watts, którzy nie mieli pojęcia, że w całości wypełnią one ten tzw. film.
Kto pamięta głupawych "Geniuszy w pieluchach" z 1999 roku, które w zestawieniu RT sytuują się na 51 miejscu? Najwyraźniej do twórców, którzy chcieli - ale nie umieli - opowiedzieć o tym, że niemowlęta porozumiewają się między sobą w sposób dla dorosłych niepojęty, nie dotarło, że stworzyli bardzo zły film. Po latach bowiem doczekał się on się kontynuacji, tym razem awansując do pierwszej 10 najgorszych filmów.
Kto myśli, że Polacy pozostali "niedocenieni" przez Rotten Tomatoes, jest w błędzie. Bardzo blisko pierwszej 10, bo na miejscu 12, mamy kręcone w Polsce z udziałem Jima Carreya "Prawdziwe zbrodnie", w których zresztą pojawili się także najwybitniejsi nasi aktorzy, m.in. Agata Kulesza i Robert Więckiewicz. Film powstał w oparciu o głośną książkę "Amok" aresztowanego później za morderstwo kochanka żony Krystian Bali i osadzonego w więzieniu. Autor opisał w niej swoją historię, włącznie z popełnioną zbrodnią. W filmie Carrey gra oficera podążającego śladem pisarza i jego dziewczyny i trafiającego do świata pełnego korupcji, przemocy i seksu.
Film okazał się kompletną katastrofą, choć powstawał w atmosferze wielkiego wydarzenia. Miejsce 12 w pełni zasłużone.
Pierwszą 10 najgorszych filmów według użytkowników Rotten Tomatoes prześledzimy od tyłu, podążając ku wstydliwemu podium.
Otwiera ją czwarty już film odcinający kupony od wielkiego sukcesu obrazu Stevena Spielberga "Szczęki", nie mający wiele wspólnego z zachwycającym świeżością i trzymającym w napięciu oryginałem. O ile druga część filmu także była udana, trzecia, już bez Roya Scheidera, okazała się klęską. Ale w czwartym filmie niejaki Joseph Sargent udowodnił, że zawsze może być jeszcze gorzej.
Przede wszystkim nie znajdziemy w tym pożal się Boże "thrillerze" ani grama realizmu, bliżej mu raczej do fantasy - tyle, że chyba nieświadomie. Bo oto mamy niemalże personifikację rekina, który postanawia... zemścić się na ludziach! Scheider słusznie nie chciał mieć nic wspólnego z produkcją, za tu udało się namówić wielkiego Michaela Caine'a, który później bardzo tego żałował. Worek nominacji do Złotych Malin zasłużony, żal, że skończyło się na jednej, za kuriozalne efekty specjalne.
Na miejscu dziewiątym zawitał u nas znany wyłącznie z Netflixa "Ostatni skok w historii USA". Rząd amerykański chce ostatecznie rozprawić się z kryminalistami i w tym celu planuje wysłanie specjalnego sygnału, który uniemożliwi ludziom popełnianie przestępstw. Niby pomysł na fabułę jest, ale jego rozwinięcie to już absolutne kuriozum, pozbawione jakiejkolwiek logiki i spójności.
Fatalne aktorstwo dopełnia katastrofy i aż dziwne, że nie skończyło się workiem anty-Oscarów.
Mało zaszczytne ósme miejsce wśród "filmowych paździerzy" zajmuje nieznana u nas - w zamierzeniu - komedia kryminalna "W krzywym zwierciadle: Poszukiwacze złota". To opowieść o dwóch nieudacznikach, którzy pragną się bez wysiłku się wzbogacić. Po nieudanej próbie obrabowania dwóch 70-letnich sióstr, lądują za kratkami. Gdy oskarżenia zostają wycofane, a chłopcy zostają zaproszeni do posiadłości starszych dam w Beverly Hills, postanawiają je poślubić. Banalna fabuła podlana sosem niesmacznego wręcz erotyzmu i takich samych dowcipów sprawia, że mamy ochotę zapaść się pod ziemię, słuchając rozmów młodych bohaterów. Pod żadnym pozorem nie oglądać, gdy ktoś pechowo natknie się na tytuł.
Na siódmym miejscu kontynuacja wspomnianych "Geniuszy w pieluchach’’, czyli kolejne kuriozum, przebijające stopniem nieprawdopodobieństwa i kiczu pierwszy film. Gdy mało zdolni filmowcy biorą na warsztat wątek geniuszy, nic dobrego nie może zresztą z tego wyniknąć. Warto też dodać, że przed dekadą ranking "IMDb Bottom 100" (czyli dolna 100) ogłosił ten właśnie obraz "Najgorszym filmem na świecie". Jakim cudem twórcy dostali pieniądze na tę kontynuację pozostanie tajemnicą.
Równie idiotycznego scenariusza ze świecą trzeba szukać. O ile poprzedni film zakładał, że niemowlęta używają wyrafinowanego języka, który pozwala im rozmawiać o sekretach wszechświata, to tym razem bobasy mają za zadanie... ratowanie świata przed potężnym potentatem medialnym (Jon Voight), który w blond peruce i kostiumie Hitlera chce zawładnąć światem. Brzmi idiotycznie? Nie bardziej niż sceny, w których trzylatek ratuje sieroty z Berlina Wschodniego i walczy z komunistami!
Największym zaskoczeniem jest jednak to, że mimo nominacji w głównych kategoriach do Złotych Malin, w 2004 był film jeszcze gorszy, który "Geniuszy..." pokonał. Był to faktycznie koszmarny obraz "Kobiet-kot" z piękną Halle Berry w roli tytułowej.
Miejsce szóste przypadło adaptacji kultowej powieści Carla Collodiego, na którą porwał się Roberto Benigni (skądinąd twórca wspaniałego filmu "Życie jest piękne)". Jak zawsze samego siebie obsadzając w głównej roli.
Pomysł na realizację "Pinokia" według podobnego scenariusza miał jednak tak naprawdę jego wielki rodak Federico Fellini, ale nie zdążył go zrealizować. Tylko on był Fellinim, jednym z największych filmowców w całej historii kina. Gdy w podobną estetykę próbował wskoczyć Roberto Benigni, twórca nader specyficzny, na podskakiwaniu przed kamerą się skończyło.
Ta piękna historia w filmie, gdzie 51-letni Pinokio stroi miny, nieustannie wrzeszczy jak podszczypywany i drażni potwornie ilością sztuczności i egzaltacji, wyłącznie irytuje. Jeśli film ogląda dziecko, musi czuć się oszukane i znudzone. Główny bohater nie wyzwala przy tym żadnych pozytywnych uczuć w widzach. Przeciwnie, jest tak denerwujący, że wbrew sobie zaczynamy mu źle życzyć. Przepiękne kostiumy jeszcze bardziej potęgują cyrkową błazenadę obrazu. Collodii byłby zdruzgotany!
Siedem nominacji do Złotych Malin i ostatecznie anty-Oscar dla aktora i zarazem reżysera całości, niestety zasłużony.
Piąty wśród najgorszych filmów według Rotten Tomatoes "Gotti" w reżyserii Kevina Connolly’ego również trąci kiczem i niezamierzoną groteską. To bodaj najgorszy film z udziałem Johna Travolty w jego całej karierze. Tytułowy Gotti przeszedł drogę od nędzy i drobnego złodziejaszka do głównego bossa rodziny Gambino - jednej z największych mafijnych rodzin, kontrolujących przestępczość zorganizowaną w Nowym Jorku w latach 70. i 80. Miał w kieszeni prokuraturę, ale też budził strach, dopóki nie został skazany na dożywocie m.in. za zlecanie zabójstw konkurentów. Był przestępcą-celebrytą. Trafiał na okładki tabloidów, uwielbiał przepych i obnoszenie się ze swoim bogactwem. Ale miał też charyzmę.
W filmie Travolta nie ma żadnej z tych cech. Jest wyłącznie nijaki, co najwyżej śmieszy i budzi zażenowanie. Razi sztucznością, zachowuje się jak błazen i narcyz na przemian, nie jak gangster. Scenarzysta nie poradził sobie z historią, która rozpada się na wiele wątków, a te nie zostają rozwinięte. A przecież to bajecznie filmowa opowieść! Travolta to dobry aktor, ale nie w tej roli. Nie czuje swojego bohatera, denerwuje jak Begnini w roli Pinokia.
To naprawdę bardzo zły film.
"Tysiąc słów" w reżyserii Briana Robbinsa, (czwarty tytuł na liście najgorszych filmów RT) miał być komediodramatem. Pomysł fabularny był ciekawy, ale ten kto wpadł na pomysł obsadzenia w głównej roli Eddiego Murphy’ego, rzucił kłody pod nogi twórcom.
Murphy gra egocentrycznego agenta literackiego, który lekceważy żonę i swojego asystenta i całe otoczenie. Nie czyta też książek klientów. My możemy odnieść wrażenie, że Murphy nie przeczytał scenariusza i nie zrozumiał, kogo gra. Jego denerwująca paplanina cichnie dopiero, gdy rani się o drzewo, które magicznie wyrasta w jego ogródku. Odkrywa, że z każdym słowem, które mówi lub pisze, spada liść... Gdy wypowie jeszcze tysiąc słów umrze. Dopóki nie przeżyje duchowej przemiany i nie stanie się lepszym człowiekiem, groźba będzie realna.
Historia brzmi nieźle, ale została opowiedziana w nieznośnie manierycznej konwencji, która (chyba?) miała trącić mistycyzmem. Powtarzającym się żartem jest to, że Jack musi komunikować się bez mówienia. Robi to przy użyciu mówiących lalek i odgrywa pantomimę, co wygląda żałośnie. To rola dramatyczna, nie komiczna, a Murphy zachowuje się identycznie jak w "Grubym i chudszym". Pseudo-spirytualistyczny bełkot, który towarzyszy opowieści jest przy tym nie do zniesienia.
Okazuje się, że film został nakręcony w 2008 roku i przez cztery lata przekładano premierę. To jeden z trzech filmów obok "Pinokia" i królującego na miejscu 1 najgorszych filmów w historii Rotten Tomatoes "Ballistic" który otrzymał ocenę... zero. Absolutnie nikt nie ocenił go pozytywnie.
I to w zasadzie mówi o nim wszystko.
Filmem "Czasy ostateczne: Pozostawieni" Vika Armstronga wkraczamy do pierwszej trójki najgorszych tytułów. To zasłużona ocena, bo w tym filmie złe jest absolutnie wszystko. Nawet usytuowanie go gatunkowe jest problemem.
Fabuła od razu rusza z grubej rury. Ziemię ogarnia chaos, co prowadzi do konsekwencji politycznych i gospodarczych. Ludzie znikają, a pozostali stają się świadkami proroctwa biblijnego, które zwiastuje koniec świata. Wśród ocalałych są: pilot (Nicolas Cage) i jego córka Chloe, młody dziennikarz oraz pastor. Wszyscy zastanawiają się nad misją daną im przez Boga i nad tym, czy mają szansę na zbawienie.
Jak słusznie zauważył Peter Bradshaw, to mógłby być drugi "Port lotniczy" z ewangelicznym akcentem, ale twórcy zabrakło samoświadomości, krępował się też zapewne połączyć jedno z drugim. Bo za kamerą stanął - zamiast doświadczonego reżysera - wieloletni kaskader. W efekcie dostaliśmy tandetę. Bóg zaczyna wzywać do nieba tych o czystym sercu: głównie dzieci, ale także dorosłych. Na początku nikt nie zdaje sobie sprawy, że znikają za sprawą Boga. Chaos się pogłębia, gdy reżyser do głosu dopuszcza drugoplanowe postacie z samolotu, które prowadzą z sobą dyskusje i spory. Gdy próbuje okrasić je komizmem, wypada to boleśnie nieśmiesznie.
Mimo dużego budżetu, na ekranie zupełnie nie widać tych pieniędzy, efekty specjalne są bowiem żadne, a film jest katastrofą na wszystkich poziomach. W rzekomo dramatycznych scenach Armstrong pokazuje ludzi biegających dookoła i machających rękami w powietrzu.
Cage - jako pilot, ufarbowany na czarno (a może to peruka?), wygląda idiotycznie i tak się zachowuje. Odbywa trudną rozmowę z córką, ale nim nadejdzie Armagedon, bardziej interesuje go urodziwa stewardesa. Nic tu do siebie nie pasuje - powaga miesza się z niezamierzoną śmiesznością. Tylko trzy nominacje do Złotych Malin - w tym za najgorszy film, to nader łaskawy werdykt.
Ktoś napisał, że bohaterowie powinni się pomodlić do Pana Boga najpierw o lepszy scenariusz i innego reżysera, a potem dopiero o przeżycie.
I nie jest to wcale przesada.
Drugim najgorszym filmem według Rotten Tomatoes jest równie kuriozalna produkcja Eric Valette’a "Nieodebrane połączenie". To przeróbka porządnego, japońskiego horroru, którą Hollywood uparło się zepsuć.
Grana przez piękną Shannyn Sossamon bohaterka w ciągu kilku dni jest świadkiem śmierci dwójki znajomych. Oboje otrzymali wcześniej przerażające wiadomości - nagrania chwil poprzedzających ich śmierć. Potem zginęli dokładnie w taki sposób, jaki został przedstawiony w proroczych wiadomościach. Policja twierdzi, że kobieta postradała zmysły. Innego zdania jest tylko detektyw (Edward Burns), którego siostra zginęła w podobnych okolicznościach. Ten duet łączy siły, by rozwiązać zagadkę.
To wszystko widzieliśmy już tysiące razy, ale w japońskim oryginale film "robi" niepowtarzalny klimat wszechogarniającego strachu, który tu nie istnieje. Do tego aktorstwo woła o pomstę do nieba, mimo że Burns w przeciwieństwie do partnerki, przynajmniej się stara. Szwankuje wszystko. Muzyka jest rodem z kina familijnego nie horroru, to co w oryginale przeraża, tutaj śmieszy. Słowem fiasko na całej linii, choć upieram się, że film z Cagem zasługuje na wyższą pozycję wśród najgorszych produkcji niż ten.
I tak dotarliśmy do wstydliwego numeru 1 na liście najgorszych filmów, czyli do faktycznie marnego dzieła. Czy "Ballistic" to najgorszy film w historii? Oczywiście, że nie, każdy z wymienionej wyżej dziewięciu tytułów spokojnie mógłby zamienić się z nim numerem, choć tajlandzki reżyser Wych Kaosayananda faktycznie słynie z filmów klasy C. I tylko Antonia Banderasa żal, który jakimś cudem w tym bardzo złym filmie, tworzy przekonującą kreację.
Sama fabuła to mocno zgrana płyta. Oto zagubiony w pijackim otępieniu po śmierci żony Ecks (Banderas) zostaje namówiony na powrót do służby obietnicą informacji o tym, kto zabił jego ukochaną i dlaczego. Ostatecznie dowiaduje się, że klucz do prawdy trzyma inna tajna agentka (Lucy Liu). Trzyma również w ukryciu syna ważnej osobistości w amerykańskiego biznesmana. Jeśli Ecks znajdzie chłopca i powstrzyma agentkę, zdobędzie informacje, których szuka.
To wszystko już znamy, ale staje się jeszcze nudniejsze i głupsze niż zwykle, gdy film ujawnia serię zwrotów akcji tak absurdalnych, że jedyną reakcją widza jest wznoszenie oczu ku niebu. Do tego scenom akcji towarzyszy głośna rockowa muzyka, a co drugie ujęcie nakręcone jest w zwolnionym tempie, co jest wyjątkowo drażniące. Wypada jeszcze dodać, że 2/3 filmu wypełniają komendy: "namierzaj cel!", "padnij!", "strzelaj!", itp.
I tylko pięknego Antonia żal. Banderas stara się jak może, traktuje tę opowieść jak dramat Szekspira i nasyca swoją postać głębokim bólem i zmęczeniem. To jednak nie wystarczy, by przykryć kolejne absurdy, zwłaszcza, że piękna Liu miota się na ekranie jak niezdolna debiutantka.
Czy mogło być jeszcze gorzej? Oczywiście! To zawsze jest możliwe. Ale dziwnym trafem także w rankingu portalu IMDB, także ten film uznany został za najgorszy, trafiając na 1 miejsce. Coś więc jest na rzeczy.
Nie namawiamy nikogo do seansów tytułów z niechlubnej 10. Przeciwnie. Potraktujcie tę listę filmów jako ściągę w przypadku gdy ktoś was zapyta: "Jakie tytuły poleciłbyś największemu wrogowi"? Niech idzie do kina na "Pinokia" Benigniego czy na "Gottiego" z Travoltą. Zasłużył, by się pomęczyć.