Reklama

Izabela Rzepecka, Interia: "Wszyscy mamy takie krzesło" - na pewno kojarzysz tego mema. Krzesło w pokoju, a na nim sterta ubrań. Codziennie lądują tam spodnie, koszulki, skarpetki... Nie zaczniemy jednak od patentów na to, jak utrzymać porządek i takiego krzesła nie mieć, a od twoich obserwacji. Byłaś w setkach domów i mieszkań. Takie krzesło faktycznie stało się integralną częścią przestrzeni większości z nas? A gdy trzeba posprzątać, stosujemy metodę "byle z oczu" i upychamy rzeczy po szafach i szufladach?

Agnieszka Witkowska, Architekt Porządku: - Takie krzesło czy “szuflada wstydu" faktycznie jest w większości domów, jakie znam - nawet tych uporządkowanych. Umówmy się, nawet Monika w serialu "Przyjaciele" miała swój sekretny schowek na bałagan. Uważam, że miejsce na bałagan w domu trzeba mieć. Nawet doradzam klientom, z którymi wychodzimy wspólnie z zagracenia, żeby zorganizowali sobie jakieś jedno (małe!) miejsce na bieżący bałagan, gdzie będą lądowały rzeczy, których w danej chwili nie mają czasu odłożyć. Zasada jest taka, że gdy to wyznaczone miejsce się skończy, robią tam porządek. Pozbywają się tego, co zbędne, a potrzebne rzeczy odkładają na swoje miejsce. Jeśli tej zasady się trzymają, to porządkowanie tego miejsca na bałagan nie trwa tak długo jak porządkowanie i zbieranie rzeczy po całym domu.

Reklama

Sama miałaś, a może masz takie krzesło, na którym piętrzą się ubrania?

- Nie doradzałabym klientom czegoś, czego sama nie stosuję w swoim domu, więc i ja mam miejsce na bałagan, ale nie jest to krzesło. Na rzeczy za czyste do prania, a za brudne do schowania mam wieszak. W salonie mam pudełko odwleczonych decyzji - lądują tam rzeczy, które raczej nie znajdą miejsca w moim domu lub którymi nie mam czasu się zająć: zapisane kartki z informacjami, które wydawały się warte zapisania, części od czegoś, czego nie jestem w stanie w danej chwili zidentyfikować, a także przeróżne “magiczne" przedmioty, które znosi do domu mój syn. Gdy pudełko się zapełnia, siadam sobie z nim na kanapie i przeglądam zawartość. Trwa to zwykle 15 minut. Większość rzeczy jest na tyle mało istotna, że się ich pozbywam, ale te, które wymagały czasu i wysiłku, aby je odnieść, schować, skompletować, są zaopiekowane.

Możesz powiedzieć o sobie, że kiedyś byłaś bałaganiarą?

- Tak, zdecydowanie. Byłam totalną bałaganiarą i sentymentalnym chomiczkiem. Do tego uwielbiałam zakupy. Nowe hobby czy zainteresowanie jakimś nowym sportem okazywałam od razu entuzjastycznie, czyli zakupem nowych gadżetów. Często nagradzałam się też zakupami, np. ubrań. Miałam bardzo dużo rzeczy i wszystko było mi przydatne, albo na zapas, albo szkoda było mi się tego pozbyć, bo przecież wydałam na to pieniądze. Przy tym moje rzeczy nie miały wyznaczonych miejsc do przechowywania. Były zwykle tam, gdzie ostatnio z nich korzystałam, albo poupychane, żeby ich widok nie straszył gości. Czyli "bzo" - "byle z oczu" (śmiech). Nie mogę przy tym powiedzieć, że nie lubiłam sprzątać. Lubiłam sobie coś poprzestawiać z kąta w kąt, ale robiłam to kompulsywnie tak jak zakupy.

W takim razie, kiedy to wszystko się zaczęło? Możesz wskazać taki moment, który dał początek Architektowi Porządku?

- Mój moment przełomowy? Pożar mieszkania sąsiadki, która mieszkała nade mną. W trakcie akcji gaśniczej moje mieszkanie musiało zostać zalane. Dostałam szansę od strażaków na to, aby uratować najważniejsze dla mnie rzeczy. Dali mi dwie minuty na to, abym weszła do swojego mieszkania i zabrała to, co dla mnie najważniejsze, najcenniejsze, najpotrzebniejsze. Idealny test dla osoby, dla której każda rzecz ma jakieś znaczenie, wszystko jej się przyda i nie wie, co gdzie ma.

Wiedziałaś, co chcesz ze sobą zabrać?

- Nawet jak wpadałam już na to, co chcę zabrać, to nie mogłam tego znaleźć. W sumie nie byłam nawet pewna, czy to mam. Nie było czasu na szukanie. To były dwie minuty, które uzmysłowiły mi, że nie panuję nad tym, co znajduje się w mojej przestrzeni. Po całej akcji przyszedł czas na wielkie odgracanie. Mój osobisty pierwszy decluttering był dość ekstremalny, bo nie decydowałam tak jak moi klienci, co chcę, aby zostało w mojej przestrzeni, a z czym chcę się już pożegnać. Decydowałam, co chcę odzyskać, czemu poświęcę czas, energię, a nawet środki finansowe, aby nie było zalanym, śmierdzącym spalenizną, zniszczonym i brudnym gratem, tylko znów stało się moją rzeczą.

Twoja przestrzeń, do tej pory wypełniona przedmiotami, nagle opustoszała. To musiało być trudne doświadczenie.

- Musiałam pozbyć się mnóstwa rzeczy, ale po tym odgracaniu poczułam się bardzo lekko, poczułam, że odzyskałam kontrolę nad swoją przestrzenią, zaczęłam działać bardziej efektywnie. Znacznemu skróceniu uległy tak prozaiczne czynności jak ubieranie się, a decyzje, które podejmowałam podczas odgracania, okazały się treningiem decyzyjnym w sprawach już mniej materialnych, a o wiele ważniejszych niż rzeczy. Ta lekkość, którą poczułam po odgracaniu, przeniosła się szybko na inne sfery mojego życia. Sprzedałam mieszkanie, w którym nie lubiłam mieszkać, zmieniłam pracę, uwolniłam się od toksycznych relacji.

Otworzyłaś firmę sprzątającą.

- Faktycznie przez kilka lat prowadziłam firmę sprzątającą, ale jej powstanie nie było związane z tym, że tak bardzo polubiłam się z porządkiem. Firmę sprzątającą otworzyłam razem z moim partnerem, bo biznes, w który weszliśmy wcześniej, nam po prostu nie wypalił. Szukaliśmy biznesu, który ma niskie bariery wejścia. Usług, na które jest duży popyt. Sprzątanie pasowało idealnie.

To było "to"?                                            

- Zaczynaliśmy naszą działalność w 2012 roku, kiedy bardzo dużą popularnością cieszyły się zakupy grupowe. Nasza firma sprzątająca była pierwszą w Polsce, która wybrała właśnie taki kanał sprzedaży i to był strzał w dziesiątkę. Bez nakładów na reklamę zyskaliśmy w pierwszej kampanii dostęp do ponad 500 klientów. Ta działalność przetrwała do dzisiaj, tyle że w innej formie.

Firma sprzątająca to trochę decluttering, ale nie do końca. Kiedy stwierdziłaś, że właśnie tym się zajmiesz?

- Pomysł ten nie przyszedł do mnie od razu. Sprzątając osobiście u klientów (pierwsze 100 mieszkań obsłużyliśmy z moim partnerem sami), czy wprowadzając do nich naszych pracowników, doszłam do wniosku, że standardowy zakres usług tradycyjnej firmy sprzątającej nie zapewnia w przestrzeni porządku. Naszym zadaniem było doprowadzenie przestrzeni do czystości, więc zawsze zostawialiśmy mieszkanie czyste, ale bałagan pozostawał. Przepełnione szafki w kuchni, upchnięte rzeczy w szafach, rzeczy w przypadkowych miejscach... Pierwsze usługi declutteringu i organizacji świadczyłam u najbardziej zaprzyjaźnionych klientów przy okazji, na zasadzie koleżeńskiej porady. Nie tylko oni odczuwali po tym wielką zmianę, ale ekipy sprzątające zaczęły spędzać w tych przestrzeniach mniej czasu, bo sprzątanie szło im po prostu szybciej.

- W takcie prowadzenia firmy sprzątającej wróciłam jeszcze na etat, pracowałam jako dyrektor sprzedaży, ale brakowało mi działania w atmosferze wdzięczności i jasnej misji. Pomysł na Architekta Porządku i świadczenie odrębnie usług declutteringu i organizacji przestrzeni ogłosiłam w maju 2018 roku na moim kanale na Instagramie. Znalazłam w tym sposób na to, aby realizować swoją misję, pomagać innym i robić coś więcej niż doprowadzać domy do czystości. Miałam już dowody na to, że uporządkowana i dobrze zorganizowana przestrzeń zmienia nie tylko domy, ale może być również początkiem większych zmian w życiu.

Pracownicy firm sprzątających nie mówią raczej: "Z tym ma pan/pani problem", "Pokażę panu/pani, jak dobrze sprzątać". Przychodzą, robią swoje i wychodzą. Jako Architekt Porządku wskazujesz ludziom, co mogą zmienić.

- Czasem właśnie osoby zajmujące się sprzątaniem mają rady dla klientów i to zwykle oznacza, że mają świetne zadatki na to, aby zostać architektem porządku, ale decluttering, organizacja czy konsultacje w tych dziedzinach nie są po prostu w ich zakresie. Moim zadaniem jest już pomoc w zidentyfikowaniu problemu, a następnie znalezienie rozwiązania. Podaję je, stwarzam plan działania, dobieram metodę, wskazuję rozwiązania organizacyjne, które będą wspomagały w utrzymaniu porządku (to w ramach konsultacji) lub podaję je i działam razem z klientem, wspierając go w procesach mentalnie i fizycznie (to w ramach usług declutteringu i organizacji). Odgracania i organizowania przestrzeni uczę też osoby, które chcą się tym zajmować zawodowo.

Zdarzyło się, że przeraziło cię coś, co zastałaś w czyimś domu lub mieszkaniu?

- Nie, ale trafiałam np. do mieszkań osób, które dotknęło zaburzenie nazywane syllogomanią, czyli patologiczne zbieractwo. To były moje największe wyzwania zawodowe. Zwykle o pomoc prosili mnie bliscy takich osób, bo to im zwykle bardziej doskwiera to zaburzenie niż osobie, która na nie cierpi. Te zlecenia były bardzo trudne, ale też wiele mnie nauczyły. Przede wszystkim odróżniać zaburzenia od zwykłego bałaganu i tego, że w takich sytuacjach niezbędne jest wsparcie psychologa.

Kiedy zgłasza się do ciebie ktoś z prośbą o pomoc, chce, żebyś mu pokazała, jak ogarnąć ten cały bałagan i więcej go nie robić, jak działasz? Od czego zaczynasz?

- Najpierw rozmawiam. Poznaję klienta, jego styl życia, przyzwyczajenia, poznaję jego dom i rzeczy (np. zapoznaję się z układem domu, miejscami do przechowywania), a na końcu poznaję bałagan (np. dowiaduję się, jaka jest jego historia, identyfikuję, skąd się wziął i jaką metodą będzie najlepiej zadziałać). Zwykle podczas pierwszej konsultacji proponuję, abyśmy razem uporządkowali jakąś małą przestrzeń. Wtedy poznaję proces decyzyjny danej osoby, dowiaduję się, jakie towarzyszą jej przekonania dotyczące jej rzeczy i domu, a także, jaka jest jej motywacja do tego, aby uporządkować tę przestrzeń. Poznanie klienta jest kluczowe, bo generalnie nie pracuję z rzeczami, a z ludźmi, którzy je posiadają. Rzeczy same się nie bałaganią, więc zapoznaję się z nimi na samym końcu.

- Niezależnie od tego, czy jest to mała, testowa przestrzeń, czy jedno pomieszczenie, czy już cały dom, najczęściej stosuję metodę WYPROWADŹ SIĘ - wyprowadzam z przestrzeni klienta jego rzeczy, tak, aby, po pierwsze - zobaczył, ile ich tak naprawdę jest, po drugie - by je skategoryzować, po trzecie - odgracić, a po czwarte - zorganizować to, co jest potrzebne, przydatne, piękne, pamiątkowe.

Przed przyjściem gości raczej staramy się posprzątać. Ty dodatkowo zaglądasz do szaf, szuflad, rozmaitych schowków, więc wyobrażam sobie, że jest presja, żeby nie wyjść na "zaawansowanego w robieniu bałaganu". Ale przez to musi ci być trudno ocenić skalę problemu.

- Takie porządkowanie na szybko utrudnia i niepotrzebnie maskuje problem, dlatego radzę i proszę moich klientów, aby nie sprzątali przed moją wizytą. Osoba, która zawodowo i profesjonalnie świadczy usługi declutteringu i organizacji przestrzeni, nie ocenia twojego bałaganu, nie prowadzi jakiegoś rankingu bałaganów. Jeśli zależy ci na pełnej dyskrecji, to twojego bałaganu nikt poza tą osobą, ewentualnie jej zespołem realizacyjnym, nie zobaczy - choć z doświadczenia wiem, że chęć pochwalenia się efektami before & after jest bardzo duża.

Czyli najpierw odgracanie, a potem?

- Potem organizacja przestrzeni, czyli wyznaczenie najlepszych dla rzeczy i najwygodniejszych dla domowników miejsc do przechowywania. Najlepszych dla rzeczy, czyli takich, gdzie się mieszczą, gdzie są blisko swojej kategorii, gdzie są bezpieczne. Najwygodniejszych dla domowników, czyli takich, gdzie branie i odkładanie jest najbardziej logiczne, biorąc pod uwagę ruchy przy czynnościach, do których te rzeczy są potrzebne. Oznaczam również miejsca do przechowywania i dbam o to, aby wypracowany system organizacyjny poznali wszyscy domownicy. Aby nie byli zagubieni w swoim własnym domu, aby jedna osoba w domu nie była obciążona ciągłymi pytaniami, co gdzieś jest, a co najważniejsze, aby wiedzieli, co to znaczy odkładać na miejsce.

Potem pasowałoby jeszcze, żeby weszło nam to w nawyk.

- Pomoc w wypracowaniu nawyków, czyli schematów regularnego dbania o porządek, to przedostatni krok. Składają się na niego: ustalenie zasad dotyczących rzeczy (np. wspomniane już miejsca na bałagan), ustalenie harmonogramu działań (np. wymiany sezonowej czy cyklicznego odgracania), a nawet wypracowanie nowych schematów dotyczących nabywania rzeczy. Ostatni krok to weryfikacja po jakimś czasie, czy wszystko działa, i ewentualne wprowadzenie drobnych korekt.

Nad którymi miejscami trzeba pracować szczególnie? Które miejsca w domu, mieszkaniu mamy najbardziej zagracone?

- Najbardziej zagracone przestrzenie to niewątpliwie piwnice, strychy, schowki i garaże. To takie bardzo duże pudełka odwleczonych decyzji, niedokończone procesy. Rzeczy najczęściej trafiają tam, gdy już wiemy, że ich nie potrzebujemy, tyle że łatwiej coś wstawić do garażu, znieść do piwnicy niż podjąć ostateczną decyzję i dokończyć proces pozbywania się. Na drugim miejscu postawiłabym pokoje dziecięce. To pokoje, w których najbardziej dynamicznie zmienia się zawartość i bardzo szybko przybywa nowych rzeczy. Dzieci wyrastają z ubrań i zabawek, szybko zmieniają się zainteresowania młodego użytkownika pokoju, więc ta zmienność jest w porządku, tyle że pozbywanie się rzeczy wymaga sporej dyscypliny, zasad i regularności. Podium zamykają kuchnie i szafy ex aequo. W szafach mieszka najwięcej wymówek (np. "Jak schudnę", "Będzie okazja", "Szkoda"). W kuchniach natomiast najczęściej brakuje dobrej organizacji.

Dlaczego tak chętnie gromadzimy rzeczy, a tak trudno przychodzi nam ich pozbywanie się?

- Rzeczy są łatwo dostępne - są tanie i zwyczajnie są, kiedyś tak nie było. Jesteśmy podatni na reklamę (w tym promocje, gratisy), mamy jakiś schemat nabywania rzeczy wyniesiony w domu (np. trzeba mieć swoje, żeby się nie prosić), mamy jakieś przekonania (np. osoba o takim statusie powinna mieć takie rzeczy lub tyle rzeczy), kompulsywnie robimy nieprzemyślane zakupy, mamy na coś miejsce (metraż), więc coś trzymamy lub nabywamy. Brakuje nam asertywności, aby powstrzymać pojawianie się w naszym domu rzeczy, których nie potrzebujemy (np. prezentów od najbliższych), brak organizacji sprawia, że coś kupujemy, bo nie wiemy, że coś takiego lub podobnego mamy. Gdy chodzi o pozbywanie się rzeczy, to tu podobnie powodów jest kilka: "Przyda się", "Szkoda", "Wydałam na to pieniądze", "Zmarnuje się", "Mam miejsce", "Mam sentyment", "To prezent, pamiątka". Czasem to wymówki, a czasem przekonania.

Czy jest jeden sprawdzony przepis na porządek?

- Jest! Uwaga, podaję składniki. To: plan, motywacja, realizacja, nawyki. Każdy z tych składników jest tak samo ważny. Niezależnie od tego, czy są to gruntowne porządki, czy bieżące porządkowanie, należy dobrze zaplanować sobie czas na poszczególne czynności i rozpisać je sobie w formie listy. Wtedy wyczytamy z planu, co jest nam potrzebne, ile mniej więcej potrzebujemy na wszystko czasu, być może zorganizujemy sobie pomoc, aby coś przyspieszyć. Działając bez planu, jesteśmy bardziej podatni na rozproszenie, zajmowanie się czymś, co w ogóle nie jest istotne w porządkowaniu. Nie planując, narażamy się na rozczarowanie, że trzeba skończyć w połowie - mamy poczucie, że tylko rozgrzebaliśmy jeszcze bardziej ten bałagan albo rzeczy, z którymi znów nie mieliśmy czasu się rozprawić, zmieniły tylko swoje miejsce i zostały znów gdzieś upchnięte. Musimy zadać sobie też pytania: "Dlaczego chcę to zrobić?", "Jaki cel, jaki efekt chcę osiągnąć?", "Jak się będę czuć, gdy uporządkuję tę przestrzeń?". Odpowiedzi na te pytania ratują w momentach krytycznych, gdy przychodzi zmęczenie, niechęć, przerażenie ilością rzeczy. Gdy łapiemy się na wymówkach i za często pada odpowiedź “Przyda się".

To mamy plan, motywację, z realizacją i nawykami gorzej.

- W porządkowaniu przestrzeni nie ma żadnej magii. To po prostu masa pracy do wykonania. Planowanie i szukanie motywacji pójdzie na marne, jeśli za tym nie zaczniemy po prostu działać. Realizacja to zarówno decydowanie, jak i działanie fizyczne. Możemy oczywiście ułatwić sobie realizację, działając rodzinnie, zespołowo lub korzystając z usług profesjonalisty. Bez nawyków efekt porządkowania będzie chwilowy. To nudna i żmudna praca, którą trzeba wykonywać codziennie, odkładając rzeczy na swoje miejsce, planując posiłki, planując zakupy czy wykonując drobne prace porządkowe.

Ale przyznaj - gdy w domu jest kilkoro dzieci, zrobienie porządku, a potem jego utrzymanie to już prawdziwe wyzwanie.

- Rodziny, które mają trójkę lub więcej dzieci, które znam osobiście, uważam za mistrzów organizacji czasu, podziału obowiązków i mistrzów nadawania priorytetów różnym sprawom. Myślę, że to, co jest tutaj kluczem do sukcesu, to właśnie podział obowiązków, który w naturalny sposób włącza również dzieci do dbania o dom, w którym żyją - oczywiście w odpowiednim czasie. Bardzo częstym błędem, który pojawia się nie tylko w dużych rodzinach, jest to, że obowiązki związane z bieżącym dbaniem o przestrzeń, organizację domu bierze na siebie jedna osoba. Jeśli wszyscy domownicy nie zaangażują się w sprzątanie i nie będą działali wedle zasad, nie będą pracować razem nad nawykami, które ułatwiają wszystkim funkcjonowanie, to ta jedna osoba będzie zmęczona, a w efekcie zniechęcona do dbania o porządek.

- Myślę, że warto tu również przypomnieć sobie, czym jest dla nas porządek. Bo dla każdego oznacza on coś innego. Jeśli rodzic trójki dzieci za wzór porządku przyjmie katalogowe mieszkanie czy kadry z wnętrzarskiego Instagrama, to oczywiście, że może uznać, że ma wieczny bałagan. Ale jeśli określi sobie swój stan, w którym czuje się w porządku, rzeczy go nie przytłaczają, funkcjonuje mu się dobrze i wygodnie, realizując przy tym swoje inne obowiązki efektywnie, zadowalająco, to wcale ta zabawka na środku salonu czy naczynia czekające w zlewie na zmycie nie będą oznaczały bałaganu, którym trzeba się zadręczać.

Sama w domu sprzątasz codziennie?

- Uwielbiam sprzątać nasze mieszkanie. Odczuwam satysfakcję i odpoczywam psychicznie, gdy sprzątam. To moja najlepsza forma relaksu zaraz po drzemce. Można powiedzieć, że porządkuję dom i przy okazji swoją głowę. Robię to, kiedy tylko mogę. Jeśli nie jesteśmy równo obciążeni pracą i innymi obowiązkami, to mój partner przejmuje sprzątanie, okazjonalnie korzystamy z pomocy osoby z zewnątrz. Mamy ułożoną listę porządków codziennych, tygodniowych i miesięcznych. Dzięki nim możemy szybko podzielić się obowiązkami lub oddać całość komuś innemu.

Twoi znajomi nie spinają się i nie sprzątają na błysk przed twoim przyjściem?

- Jeśli ktoś nie zaprasza mnie na konsultację, a zdarza się, że również znajomi mnie o nią proszą, to nie wyobrażam sobie doradzać czy zwracać na coś uwagę niepytana o zdanie. Uważam, że to byłoby zwyczajnie nie na miejscu i nie chciałabym, aby ktoś, kogo ja zapraszam do siebie, oceniał mój dom przez pryzmat tego, czym się zajmuję zawodowo. Dom postrzegam zawsze jako czyjąś intymną przestrzeń i szanuję to, że ktoś mnie do tej przestrzeni zaprasza.

Porządku można się nauczyć, można lubić porządek wokół siebie, ale niekoniecznie trzeba lubić sprzątać. Co wtedy? Nie każdego stać na zatrudnienie osoby, która zrobi to za niego. Czy jest sposób na to, by sprzątanie polubić? Co radzisz osobom, które nie lubią sprzątać?

- Jeśli chcemy polubić sprzątanie, to najpierw poszukajmy powodu, dlaczego nie lubimy tego robić. Niedawno rozmawiałam o tym, ze swoją klientką. Dowiedziałam się od niej, że w jej rodzinnym domu ta czynność zwykle wiązała się ze stresem. Najpierw był krzyk o to, że jest bałagan i że trzeba posprzątać, zamiast się bawić, a potem było niezadowolenie, że nie jest tak, jak wyobrażałaby to sobie mama. Moja klientka nie odczuwała przyjemności związanej z efektami swojej pracy i była cały czas niezadowolona z tego, jak jest. Nie doceniała swojej pracy nawet w najmniejszym stopniu. Cały czas czuła też, że traci czas, bo sprząta, zamiast robić coś przyjemniejszego, bo porządkowanie wyryło się w jej głowie jako coś zamiast zabawy. Zaproponowałam jej kilka ćwiczeń na przełamanie tego schematu: połączenie sprzątania z czymś przyjemnym (słuchanie muzyki, podcastu), wyznaczanie sobie nagrody za to, że się posprzątało, check lista, która określała, że czynność dobiegła końca. Jedna z tych rzeczy albo wszystkie na raz zadziałały, więc polecam spróbować.

Pomagasz też przy przeprowadzkach. Pomagałaś m.in. Annie i Robertowi Lewandowskim, kiedy przeprowadzali się do Hiszpanii. Jak dobrze urządzić się w nowym miejscu, w nowej przestrzeni? Co radziłabyś osobom, które zmieniają miejsce zamieszkania?

- Miałam ogromną przyjemność wspierać Anię i Roberta w trakcie przeprowadzki, a dokładnie podczas rozpakowywania i organizacji domu w Hiszpanii. Dla Ani i Roberta porządek jest ważny i to z pewnością jest powiązane z tym, jak intensywnie działają na różnych polach. Dom jest miejscem regeneracji i miejscem, w którym spędzają najcenniejszy czas, czyli ten z rodziną.

- Życie miesiącami na kartonach nie musi być standardem każdej przeprowadzki. Jeśli odgracimy się jeszcze przed pakowaniem, w starym domu, przywieziemy rzeczy, które są nam faktycznie potrzebne, zaplanujemy ten proces, zorganizujemy czas na rozpakowywanie lub ekipę, która zrobi to dla nas, to szybciej będziemy mogli się cieszyć z życia w nowym miejscu.

Padło nazwisko Anny i Roberta Lewandowskich, ale twoimi klientami są też inne znane osoby. Nie pytając już o nazwiska, czy możesz zdradzić, z czym, jeśli chodzi o sprzątanie i utrzymanie porządku, najczęściej mają problem osoby, które znamy z okładek kolorowych pism? Gwiazdy to też ludzie jak my?

- Oczywiście, że tacy jak my (śmiech). Z moich obserwacji wynika, że to osoby zapracowane, zaangażowane w różne projekty, podróżujące i doświadczające zmiany ponad przeciętność, a przy tym też niesamowicie zorganizowane. Czas w domu jest zwykle ich czasem ładowania baterii, odcinania się na chwilę od wyzwań, czasem stabilizacji. Osoby znane cenią sobie porządek wokół siebie na równi ze spokojem, bo to pomaga im działać efektywnie na co dzień i odpoczywać, gdy tego potrzebują. Bałagan może pojawić się w każdym domu, w którym dużo się dzieje lub w którym mieszkają ludzie, u których dużo się dzieje. Najważniejsze jest, co z tym robimy.

Na koniec zapytam - co daje nam porządek?

- Zadałaś piękne pytanie. Radzę, aby każdy zadał je sobie po lekturze. To idealne pytanie, aby znaleźć swoje "Dlaczego?", swoją motywację. A to już pierwszy składnik w przepisie na porządek.