Reklama

Orły przednie (Aquila chrysaetos) są drapieżnikami. Polują głównie na małej i średniej wielkości ssaki, np. zające, kuny, susły czy świstaki. Potrafią jednak zapolować także na lisa, owcę, młodą kozicę, a nawet - co zostało udokumentowane - na jelenia wschodniego (sika). Nic dziwnego, mają niezwykle ostre szpony osadzone na potężnie umięśnionych łapach, potrafią nawet zmiażdżyć czaszkę zwierzęcia. 

Zdobyczy wypatrują, siedząc na skalnej półce lub drzewie albo szybując i krążąc na niewielkiej wysokości. Mogą ją wypatrzeć z odległości nawet kilku kilometrów. Później następuje złożenie skrzydeł w locie i błyskawiczny atak z prędkością ponad 300 km/h.

Orzeł nie chciał puścić ofiary. Walczyły z nim trzy osoby

Reklama

7 września w regionie Trøndelag w środkowej części Norwegii świeciło słońce. W małym gospodarstwie rolnym z ładnej pogody postanowiła skorzystać kobieta z dziećmi. Wszyscy beztrosko bawili się na podwórku, gdy zabawę przerwał niespodziewany atak wielkiego ptaka, który rozpostarł skrzydła na szerokość niemal dwóch metrów i próbował odlecieć z najmłodszym z dzieci, dwudziestomiesięczną dziewczynką, dla której ptak był prawdziwą bestią.

Kiedy ostre szpony drapieżnika wbijały się w ciało ofiary na ratunek rzuciła się matka. Udało jej się powstrzymać ptaka przed wzbiciem się w powietrze. Nie potrafiła jednak wyrwać napastnikowi ukochanej córeczki.

Walkę zauważyła sąsiadka, która również pospieszyła z pomocą. Dwie dorosłe kobiety to było jednak za mało. Ptak nie rezygnował. Dopiero odsiecz sąsiada, który złapał odruchowo jakiś drąg i zaczął nim walić orła po skrzydłach, przyniosła skutek. Ptak odpuścił. 

Zdarzenie relacjonował później mediom ojciec dziecka, którego nie było wprawdzie na miejscu w ataku, ale jego dokładny opis przekazała mu żona (sama zbyt mocno przeżyła to, co zaszło i nie wypowiada się dla mediów). - Orzeł pojawił się znikąd i porwał moją córeczkę. Wtedy żona podskoczyła i chwyciła ptaka, ale ten nie chciał się poddać. Musiał jej pomóc także sąsiad.

20-miesięcznemu dziecku założono kilka szwów z tyłu głowy, a pod brodą i na twarzy ma ślady po orlich pazurach. Jeden z nich przeciął skórę tuż przy oku. 

Wprawdzie obrażenia dziewczynki nie wydają się poważne, ale... - To traumatyczne przeżycie dla żony i starszego rodzeństwa, które było przy ataku - zauważył ojciec zaatakowanej.

Już po ataku norweskie media podały, że w ciągu kilku dni do kilku podobnych incydentach doszło w różnych częściach kraju.

Przed atakiem ptaka obronił się m.in. Francis Ari Sture, 31-letni kurier rowerowy wybrał się na pieszą wędrówkę po górach. W pewnej chwili poczuł uderzenie. Najpierw pomyślał, że ktoś usiłuje zepchnąć go z klifu, po chwili zdał sobie sprawę, że to nie człowiek. Orzeł przedni sześciokrotnie przypuszczał na niego szturm. Sture bronił się, używając plecaka jako tarczy, sam zadał ptakowi kilka kopnięć. Prawdziwa bitwa trwała ok. 10 minut.

- Najbardziej bałem się tego, że się poślizgnę, a upadając uderzę o coś i stracę przytomność. Orzeł mógłby zacząć mnie po prostu zjadać - opowiadał po incydencie.

Kiedy orzeł w końcu odleciał, mężczyzna, krwawiąc z ran i bez zasięgu w telefonie, miał jeszcze dwie godziny wędrówki z powrotem do swojego kempingu, skąd mógł w końcu zadzwonić do ojca.

Taksówką pojechał do najbliższego szpitala, gdzie lekarze opatrzyli mu głębokie rany na twarzy. Przed poważniejszymi obrażeniami uchroniły go okulary przeciwsłoneczne i gruba bluza z długimi rękawami.

Dzień wcześniej pomocy wzywała Mariann Myrvang. Orzeł zaatakował ją w okolicach Orkanger. - Coś dużego i ciężkiego wylądowało znienacka na moich ramionach - wspomina. Była zmuszona "upaść na kolana". - Nie mogłam wstać.

Mąż Myrvang chwycił leżącą opodal gałąź i przegonił napastnika, ale szpony orła wbiły się głęboko w ciało kobiety. W tym przypadku również konieczne okazało się założenie szwów oraz - podobnie jak u innych ofiar ptaka - podanie penicyliny i zastrzyku przeciwtężcowego.

Naukowcy zachodzą w głowę: Dlaczego?

Ornitolog Alv Ottar Folkestad z Norweskiego Towarzystwa Ornitologicznego opisał zachowanie jako "zupełnie nieznane". - Nie znajdziesz nic na ten temat w literaturze - mówił w rozmowie z norweską telewizją publiczną NRK.

Norweska Agencja Ochrony Środowiska doszła do wniosku, że cztery ataki, także ten z udziałem małej dziewczynki, zostały przeprowadzone przez tego samego orła. Ale już przy dwóch innych użyto słowa "prawdopodobnie".

Ofiary ataków, które miały miejsce między 3 a 7 września, nie odniosły na szczęście obrażeń zagrażających życiu. 

- Konfrontacje między orłem przednim a ludźmi, do których doszło w kilku miejscach Norwegii w ciągu ostatnich paru tygodni, są zupełnie wyjątkowe - przyznała Susanne Hanssen, przedstawicielka agencji.

- Nie znamy żadnych podobnych incydentów ani w Norwegii, ani za granicą. Orzeł zachowywał się bardzo nietypowo i nie czuł żadnego strachu przed ludźmi - dodała.

Kilkoro badaczy wysunęło teorię, że drapieżnik mógł być karmiony przez ludzi. Nie formułując żadnych ostatecznych wniosków, Hanssen zauważyła, że faktycznie "zachowanie to przypomina zachowanie ptaków, które dorastały w niewoli". - Nie mamy żadnych innych teorii wyjaśniających nietypowość zachowania orła.

Warto zauważyć, że w Norwegii chwytanie i rozmnażanie dzikich zwierząt na użytek domowy jest zabronione.

- Ten prawdopodobnie miał zaburzenia behawioralne - powiedział Alv Ottar Folkestad. W rozmowie z Associated Press przyznał, że zachowanie ptaka "radykalnie różniło się od normalnego".

Per Kåre Vinterdal, strażnik łowiecki w Orkdal, przyznał w rozmowie z dziennikiem "Verdens Gang" (VG), że przybył na miejsce krótko po ataku na 20-miesięczną dziewczynkę i "poddał ptaka eutanazji". Nie ujawnił, w jaki sposób drapieżnik został zabity. Fakt, że ataki ustały, pozwala przypuszczać, że rzeczywiście za wszystkimi stał ten sam osobnik.

"Ptaki" Alfreda Hitchcocka. Historia prawdziwa

Choć ataki orłów na ludzi to zjawisko niezwykłe, to jednak dla innych gatunków to dość częste zachowanie. Każdy zapewne zna film "Ptaki" - jeden z najważniejszych dreszczowców w historii kina w reżyserii Alfreda Hitchcocka.  Ale czy wszyscy wiedzą, że dzieło mistrza suspensu z 1963 roku nie jest zupełnym wymysłem? Fabułę oparto bowiem o autentyczne zdarzenia, które miały miejsce parę lat wcześniej w kalifornijskiej miejscowości Capitola nad zatoką Monterey.

18 sierpnia 1961 roku lokalna gazeta alarmowała o tysiącach burzyków szarych (Ardenna grisea), które przypuściły samobójczy szturm na domy i samochody położone na wybrzeżu. Ptaki uderzały z całą mocą w okna, zwracając przy tym niestrawione sardele. 

Mieszkańcy byli przerażeni, a naukowcy latami zachodzili w głowę, co stało za tym przedziwnym zachowaniem. Zagadkę rozwiązano dopiero po kilku dekadach. Pod koniec 2011 roku biolodzy z Louisiana State University ogłosili: ptaki uległy masowemu zatruciu. Ustalili to po przeprowadzeniu sekcji padłych przed półwieczem mew, burzyków i żółwi. Mogli zbadać zawartość żołądków tych zwierząt, gdyż próbki z 1961 roku są przechowywane w Scripps Institution of Oceanography.

Wyniki badań były jednoznaczne. U zwierząt stwierdzono duże ilości kwasu domoikowego - neurotoksyny uszkadzającej struktury ośrodkowego układu nerwowego. Aminokwas ten jest produkowany przez morskie mięczaki i okrzemki, kumuluje się w organizmach m.in. sardeli i kałamarnic, które są pokarmem ptaków morskich. Uszkadzając mózg, kwas domoikowy może doprowadzać do dezorientacji, bywa, że kończy się śmiercią.

Prof. Sibel Bargu w publikacji zamieszczonej w czasopiśmie "Nature Geoscience" wyjaśniła, że kwas domoikowy wykryto w 79 proc. planktonu zjedzonego przez sardele i kałamarnice. Choć hipoteza o zatruciu ptaków pojawiała się już wcześniej, to brakowało na to dowodów. - My pokazaliśmy próbki planktonu z zatrucia z 1961 r., w których znalazły się wytwarzające neurotoksynę morskie okrzemki planktonowe Pseudo-nitzschia - podkreśliła prof. Bargu.

Do podobnego zdarzenia z udziałem zatrutych ptaków doszło trzydzieści lat później, w 1991 roku, również u wybrzeży zatoki Monterey. Tym razem ofiarami padły pelikany brunatne (Pelecanus occidentalis). Wyniki były identyczne, ryby, stanowiące dietę tych ptaków, zawierały wyjątkowo duże ilości okrzemek Pseudo-nitzschia i kwasu domoikowego.  

Choć już wiadomo, co odpowiadało za dziwne zachowanie morskich ptaków, to nadal nie jest jasne jaka była bezpośrednia przyczyny zakwitów planktonu. Naukowcy przypuszczają, że odpowiedzialne mogą być pestycydy, ale nie wykluczają innego scenariusza - na przeżywającym budowlany boom terenie dochodzi do wycieku z domowych szamb.

Zakrwawieni Polacy, Serbowie, Węgrzy

Wszystkie opisane wcześniej przypadki zdarzyły się dość daleko od Polski. Jesteśmy bezpieczni? No nie do końca. Bywa bowiem, że i w naszym kraju można doświadczyć ptasiego ataku, najczęściej ze strony wron siwych (Corvus corone) i sójek (Garrulus glandarius). W tym przypadku jest to działanie instynktowne, jak każde zwierzęta stają one w obronie swojego potomstwa.

Niespełna cztery miesiące temu wrony siwe napadły na mieszkańców warszawskiego Ursynowa. Jeden z mężczyzn przypłacił spotkanie z ptakiem ranami na głowie, a ściekająca obficie krew zakrzepła na jego ubraniu. "Scena niczym z Hitchcocka" - napisał poszkodowany w mediach społecznościowych. Zdjęcia, które dołączył do postu są zbyt drastyczne, by je pokazywać.

Rok wcześniej głośno było o innej mieszkance dzielnicy. Kobieta idąc do pracy zauważyła na trawie pisklę, któremu chciała pomóc. Błyskawicznie pojawiła się przy niej para bojowniczych wron. Na szczęście napadnięta miała kurtkę, co uchroniło ją od poważniejszych obrażeń - skutecznie odgoniła nią napastników. 

Kolejną ofiarą stała się pani Anna z Białołęki. Warszawianka wracała z majowego spaceru z psem i wtedy nadleciały dwie wrony i zaatakowały. Odpuściły dopiero, kiedy uciekająca kobieta upadła.

"Zakrwawiona wróciłam do domu. Wzięłam prysznic. Idę do lekarza. Głowa mi krwawi, ale niech obejrzy. Kolano zaczęło puchnąć" - napisała przed rokiem na Facebooku. Incydent skończył się nie tylko stłuczeniami i zadrapaniami, pani Anna musiała przyjąć szczepionkę przeciw tężcowi.

Podobnych historii można znaleźć sporo, także z innych miast. Nie tylko polskich.  

W maju serbski portal Niszke Vesti informował, o ataku grupy wron w Niszu, na południu Serbii. Ptaki zaatakowały pieszych na przejściu. Jedna z dziewczyn zaczęła uciekać i odganiała napastników plikiem kartek. To jednak jeszcze bardziej wzmogło agresję.  Mieszkańcy donosili o podobnych incydentach w innych częściach miasta.

Przed rokiem z licznymi atakami ptaków radzić musieli sobie Węgrzy. W wielu miastach zaatakowały ludzi - były to przede wszystkim wrony - donosił portal Index. Węgierskie media zauważyły przy tym, że w ciągu ostatnich kilku lat liczba ataków na ludzi znacznie wzrosła, głównie z powodu największej od wielu lat populacji wron. 

Jednym z drastyczniejszych przykładów było zdarzenie sprzed trzech lat z budapeszteńskiego przedszkola. Wrona, która zaatakowała dzieci, była tak agresywna, że kilkorgiem maluchów musiały zająć się służby medyczne.

 

Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Warszawie postanowiła wydać specjalną instrukcję, przypominając w niej mieszkańcom o okresie lęgowym wron siwych i zasadach bezpieczeństwa.

"Od marca do końca czerwca trwa okres lęgowy tych gatunków. Ptaki bronią przed drapieżnikami nie tylko gniazd i przebywających w nich piskląt, ale również podlotów, tj. młodych osobników, które co prawda opuściły już swoje gniazda i często przebywają na ziemi, ale nadal nie są jeszcze w pełni samodzielne - nie potrafią latać i nie zdobywają same pokarmu. Najczęściej to właśnie w przypadku, gdy mamy do czynienia z obecnością podlotów, doświadczamy agresji ze strony dorosłych osobników. Zdarza się, że podczas gdy my nie zauważamy nawet młodych osobników ukrytych wśród krzewów, w zaroślach lub pod samochodem, ptasi rodzice prewencyjnie próbują nas od nich odstraszyć lub odciągnąć. Powodem jest poczucie zagrożenia i instynkt nakazujący obronę przed nim" - napisano w komunikacie.

Eksperci podkreślają, że ptaki należące do krukowatych charakteryzują bardzo silne więzi rodzinne - w przypadku wrony siwej nawet do kilkunastu dorosłych ptaków może stanąć w obronie jednego podlota.

Jak zachować się, by uniknąć ataku? Przede wszystkim należałoby się rozejrzeć wokół i sprawdzić, czy w sąsiedztwie, na drzewie, nie ma na nim gniazda. O ile istnieje taka możliwość dobrym rozwiązaniem będzie czasowa zmiana trasy (np. rezygnacja z przechodzenia pod konkretnym drzewem). Można także zgłosić ten fakt administracji osiedla, parku czy gminie, która odpowiada za bezpieczeństwo mieszkańców.

"Z pewnością nie powinno się próbować odstraszać ptaków, a możliwie szybko oddalić się z miejsca, w którym doszło do ataku" - zalecono.

Nie ulega wątpliwości, że podobnych incydentów może być w przyszłości więcej. Powód jest prosty, ludzie zabierają zwierzętom coraz większe terytoria.