Jego życie naznaczyła tragiczna śmierć starszego brata, która na długie lata rozciągnęła nad nim mrok. Mówi, że zmieniła go na zawsze. Najlepsze role, jakie do tej pory zagrał, też są naznaczone mrokiem. Jak odepchnięty przez ojca, będący wcieleniem zła cesarz Kommodus w "Gladiatorze", czy walczący z nałogami Johnny Cash w "Spacerze po linie". Przede wszystkim jednak Arthur Fleck, czyli tytułowy "Joker" z filmu Todda Phillipsa, zarolę odebrał przed zasłużonego Oscara.
To jedyny taki przypadek w historii Oscarów, by za tę samą rolę wcześniej nagrodzono już innego aktora. Jak wiadomo, za kreację Jokera w filmie "Mroczny rycerz" uhonorowano już bowiem w 2008 roku pośmiertnie Heath Ledgera. Dodajmy, że był on bliskim przyjacielem Joaquina Phoenixa.
Od niedawna wiemy już, że Phoenix i jego życiowa partnerka Rooney Mara zagrają główne role w thrillerze Pawła Pawlikowskiego "Wyspa". Scenariusz filmu oparty został na prawdziwych wydarzeniach. Akcja toczyć się będzie w latach 30. XX wieku i skupi na parze Amerykanów, którzy uciekli od cywilizacji, budując prywatny raj na odludnej wyspie. Ich spokój runie jak domek z kart, gdy tajemnicę bohaterów brukowce zamienią w sensację. Na wyspie pojawią się niechciani goście - zmanierowana hrabina wraz z grupą mężczyzn, marząca o przejęciu wyspy i zbudowaniu dochodowego hotelu. Dodatkowo między przybyszami a mieszkańcami wyspy, toczyć się będzie "gra naznaczona zazdrością i zdradą, prowadząca do tragedii".
Zdjęcia do filmu Pawlikowskiego rozpoczną się w nadchodzącym roku, do kin obraz trafi w 2024. Ale nim to nastąpi, Joaquin pojawi się w obrazie Ridleya Scotta "Kitbag", gdzie wcieli się w Napoleona Bonapartego. Cesarzową Józefinę zagra Brytyjka Vanessa Kirby.
Joaquin Phoenix słynie z tego, że starannie wybiera role. Rzadko zgadza się na udział w wielkich produkcjach jak ta Ridleya Scotta. Najbardziej pożądany dziś aktor Hollywood wciąż chętnie z niego ucieka do skromnych, niezależnych produkcji.
Na początku lat 80. dwóch małych chłopców śpiewało piosenki Beatlesów i tańczyło na ulicach Hollywood, by dołożyć się do rodzinnego budżetu. W żółtych koszulach i spodenkach śpiewali i tańczyli, świetnie się przy tym bawiąc. Trudno powiedzieć, który z nich był zdolniejszy.
Gdy Joaquin przyszedł na świat, mały River już tańczył i śpiewał. Urodził się 28 października 1974 roku w San Juan, w Portoryko, jak mówi: "W wolnym państwie, stowarzyszonym z USA". Jest drugim z dzieci Arlyn Jochebed - córki węgierskich Żydów i Johna Lee Bottoma - Irlandczyka. Rodzice byli hipisami i tzw. misjonarzami Dzieci Boga - ruchu religijnego założonego w latach 60. przez pastora Davida Berga. W wywiadzie dla "Variety" Joaquin stwierdził, że o życiu jego rodziny napisano taką ilość bredni, że nadal musi je prostować. Miał trzy lata, gdy głośno stało się o tym, że guru Dzieci Boga namawia nastolatki, aby seksem wabiły nowych członków. Przerażeni rodzice zabrali wtedy dzieci i wyjechali do Los Angeles. Tam na świat przyszła jeszcze trójka Bottomów - dziewczynki Rain, Liberty i Summer, już pod zmienionym nazwiskiem Phoenix. Miało ono symbolizować odrodzenie się rodziny z popiołów.
- Rodzice nigdy nas nie zaniedbywali, dostaliśmy od nich wiele miłości, choć żyliśmy biednie. Mama i tata byli idealistami. W grupie ‘Dzieci Boga’ szukali poczucia bezpieczeństwa. Nikt nas nigdy nie molestował. Gdy wyszły na jaw ciemne sprawki Berga, zerwali z grupą kontakty. Stąd zmiana nazwiska - opowiadał.
Wszyscy w rodzinie Phoenixów są weganami, mocno zaangażowanymi w walkę o prawa zwierząt. W LA początkowo mieszkali w jednym pokoju w pięcioro. Mama pracowała jako sekretarka w stacji NBC, a ojciec jako cieśla. Zarabiali mało, a że niebawem na świecie pojawiły się jeszcze dwie dziewczynki, koszty utrzymania rosły. Ponieważ dzieci zdradzały talenty artystyczne, River wpadł na pomysł, że będą występować na ulicy i zarabiać na własne potrzeby. Na początku chłopcy występowali we dwóch, a potem dołączyły kolejne siostry. LA nie bez powodu nazywane jest fabryką snów. Choć o aktorstwie marzył tylko River, agentka Iris Burton, która ich wypatrzyła, zatrudniła całą piątkę. Najpierw w reklamach. Z tym że mama pozwoliła im reklamować... wyłącznie produkty wegańskie, więc "70 procent reklam odpadało na starcie".
Mimo to River i Phoenix zostali dostrzeżeni. Zaczęli pojawiać się w serialach. Pierwszy z przekonaniem, drugi, bo nie chciał być gorszy. Po raz pierwszy 12-letni wówczas River i 8-letni Joaquin zagrali w serialu "Siedmiu braci dla siedmiu sióstr". Potem w paru innych. Przełomem w przypadku obu chłopców (choć w różnych filmach) okazał się rok 1986. To wtedy 12-letni Joaquin zabłysnął rolą w filmie "Kosmiczny obóz". Stał się rozpoznawalny. Już wtedy pociągały go mroczne klimaty. W jednym z odcinków serialu "Alfred Hitchcock przedstawia" grał głuchego 10-latka, który jest świadkiem morderstwa i opracowuje plan szantażu mordercy. Był zachwycony.
W tym czasie jego 16-letni znacznie przystojniejszy brat, po sukcesie "Stań przy mnie" Roba Reinera, stał się sławny. Gdy rok później zagrał w obrazie Sidneya Lumeta "Stracone lata", dał popis tak dojrzałego aktorstwa, że otrzymał nominację do Oscara. Okrzyknięto go nowym Jamesem Deanem, którego nieco przypominał.
Po wielkich sukcesach Rivera i paru niezłych rolach Joaquina rodzina Phoenixów stała się sensacją medialną. W 1987 roku zaprezentowano ją w magazynie "Life", w którym znalazło się zdjęcie Rivera udającego, że złamał nos Joaquinowi. Rivera popularność cieszyła, Joaquin nie znosił jej od początku. Wraz z sukcesami pojawiły się jednak pieniądze. Za najgłośniejszą swoją rolę w "Moim własnym Idaho" Gusa Van Santa, u boku Keanu Reevesa, River nie tylko kupił rodzinie dom w LA, ale i posiadłość w Kostaryce. Był 1991 rok, a 21-letni aktor stał się największą gwiazdą swojego pokolenia.
Joaquin nie zazdrościł bratu, bo nie był pewien, czy to także jego droga. - Gdy miałem 16 lat, River przyniósł do domu kasetę ze ‘Wściekłym bykiem’ Scorsese. Kazał mi oglądać Roberta De Niro, który miał obudzić we mnie miłość do aktorstwa - wspomniał po latach Joaquin. Z jakiegoś powodu starszy brat był przekonany, że Joaquin będzie kiedyś sławny, jak wielki Bobby, choć on myślał o studiowaniu biologii. River szykował się wtedy do roli w filmie Neila Jordana "Wywiad z wampirem", a Joaquin mu kibicował. Nigdy wcześniej nie byli z sobą tak blisko.
Był 30 października 1993 roku, dwa dni po jego dziewiętnastych urodzinach. Joaquin Phoenix w towarzystwie Rivera i siostry Rain spędzał wieczór w klubie Johnny'ego Deppa "The Vipper Room" na Sunset Boulvard. River był tam największą gwiazdą imprezy.
Joaquin twierdzi, że jego brat nie był uzależniony od narkotyków. Tamtego wieczoru w klubie znajomy gitarzysta wręczył mu kubek zawierający miksturę heroiny i kokainy. A River to wypił jak zwykły drink. Pół godziny później, gdy Joaquin wraz z dziewczyną wyszedł przed klub, zobaczył brata leżącego na ziemi. Wstrząsały nim drgawki. Wyglądało, jakby się dusił. Przerażony Joaquin zaczął dzwonić na numer 911. "Przyjedźcie tu natychmiast! Mój brat chyba umiera! Błagam, przyjedźcie natychmiast!" - krzyczał do słuchawki telefonu. Kilka godzin później to nagranie odtwarzały wszystkie amerykańskie media.
Było parę minut przed północą, gdy Joaquin dzwonił, wzywając pomoc. Karetka dotarła na miejsce po północy. River już nie żył. Umarł na rękach brata chwilę wcześniej. Badania toksykologiczne wykazały w organizmie obecność narkotyków znacznie przekraczającą śmiertelną dawkę. Miał zaledwie 23 lata.
Gdy Hollywood opłakiwało swoją wschodzącą gwiazdę, media snuły teorie spiskowe. Phoenixowie nie mogli tego znieść. Zostawili LA i wyjechali do Kostaryki. Do domu, który kupił River.
Minęło sporo czasu, nim Joaquin przyznał: "Odzyskanie życia zajęło mi kilka lat. Byłem pewien, że nie wrócę do aktorstwa".
Tragiczna śmierć Rivera sprawiła, że nazwisko Phoenix stało się głośne. Znienawidził wtedy media. Całymi godzinami przesiadywał w lesie, gdzie nikt nie mógł go znaleźć. Do dziś tak robi, gdy czuje się pogubiony. Minęły cztery lata, zanim znów, trochę wbrew sobie, stanął na planie. Reżyser Gus Van Sant, przyjaciel Rivera, który nakręcił z nim "Moje własne Idaho", namówił go do zagrania w filmie "To Die For".
Główną rolę w tym filmie, opowiadającym o kobiecie opętanej zrobieniem telewizyjnej kariery, grała Nicole Kidman. Phoenix wcielił się w nastolatka, który z miłości do niej zabija. Po raz pierwszy pojawił się na ekranie jako dorosły aktor. W więziennym mundurze, z ogoloną głową, jako mamroczący przestępca o mrocznym spojrzeniu, emanował tragizmem. A może tak go odbierano, bo był bratem zmarłego Rivera?
Zebrał świetne recenzje. Poczuł, o dziwo, że znowu chce grać. Przypomniał sobie, jak River zapewniał go, że kiedyś będzie świetnym aktorem. Na planie melodramatu "Abbottowie prawdziwi" poznał piękną Liv Tyler.
Zakochał się od pierwszego wejrzenia. Z wzajemnością.
Jest facetem, który niczego nie robi na pół gwizdka. Jako wielbiciel metody Stanisławskiego wchodzi w rolę tak głęboko, że gubi granicę oddzielającą fikcję od życia. Inaczej nie potrafi. Gdy w 2004 roku grał Johnny'ego Casha zmagającego się z alkoholizmem, uznał, że nie może tego robić na trzeźwo. Po zdjęciach sam trafił na odwyk. I choć za przejmującą, zachodzącą za skórę rolę dostał nominację do Oscara, rodzi się pytanie: czy cena, jaką za to płaci, nie jest za wysoka?
Piękna córka lidera grupy rockowej Aerosmith - Stevena Tylera - postawiła go do pionu. Kochało się w niej pół Hollywood, a ona wybrała kilka centymetrów niższego od niej Joaquina. Oboje mieli na koncie doświadczenia związane z uzależnieniem bliskich im osób. Swojego ojca Liv poznała w wieku 10 lat. Gdy przyszła na świat, Steve Tyler był w takim ciągu narkotycznym, że nie miał pojęcia o jej istnieniu.
Liv i Joaquin poznali się, gdy ona miała 18, a on 21 lat. Związek trwał trzy lata i wiele wniósł do życia obojga. Po 20 latach, jakie minęły od ich rozstania, wciąż mówią o sobie z czułością. - Wierzę, że ludzie, którzy wkraczają w nasze życie, pojawiają się w nim z jakiegoś powodu. Kiedy Liv i ja się poznaliśmy, to naprawdę jej potrzebowałem, a ona mnie. Jest zjawiskowa, każdy, na kogo zwróci uwagę, zakocha się w niej natychmiast. Ale ja widziałem całkiem zwyczajną Liv, z którą uwielbiałem przebywać - opowiadał. W pewnym momencie podjęli jednak decyzję o rozstaniu, choć uczucia nie wygasły.
Nie należy do artystów, których nazwisko kojarzone jest z długą listą kobiet. Przyznaje, że jest wstydliwy, i nie wie, co może czynić go dla nich atrakcyjnym. Minęła niemal dekada, zanim plotkarskie media wypatrzyły u jego boku kolejną partnerkę - muzykującą projektantkę Allie Teilz. Ale to trwało krótko. Potem znów przez lata wszędzie pokazywał się sam.
Na szczęście znacznie więcej niż o partnerkach, zaczęto mówić o jego rolach.
W 2000 roku Ridley Scott obsadził go w roli zdeprawowanego cesarza Kommodusa, ojcobójcy, który dla zdobycia władzy nie cofnie się przed niczym. W roli, którą młody Joaquin przyćmił Russella Crowe’a, mimo że to jemu przypadł Oscar. To był przełom w jego karierze. Siejącego wokół spustoszenie Kommodusa - będącego przeciwieństwem szlachetnego Maximusa - Crowe'a - co prawda lubić się nie dało, ale dzięki Phoenixowi można było próbować zrozumieć. Za tę kreację otrzymał swoją pierwszą nominację do Oscara. Trzeba wielkiego talentu aktorskiego, by z jednoznacznie złego bohatera, wykrzesać nieco człowieczeństwa.
Ridley Scott zapewnił go wtedy, że na pewno znajdzie jeszcze rolę na miarę jego możliwości. I choć musiały minąć dwie dekady nim przyszła propozycja zagrania Napoleona, warto było czekać.
To, że ma nieograniczone możliwości, potwierdził po raz kolejny w "Spacerze po linie" Jamesa Mangolda, biograficznej opowieści o życiu Johnny'ego Casha. Zmarły przed premierą jeden z najsłynniejszych muzyków country, sam wybrał go na odtwórcę tej roli. Musiał nauczyć się śpiewać i grać na gitarze jak Cash, co zajęło mu pół roku. Jest w filmie - obok problemów alkoholowych bohatera - bolesny wątek walki syna z ojcem, szukanie własnego, muzycznego brzmienia, są bieda i choroba, a wszystko wpisane w historię żarliwego uczucia Johnny’ego do żony, June. Za tę rolę Phoenix otrzymał kolejną nominację do Oscara oraz pierwszy Złoty Glob. Pisano, że Oscar nie trafił w jego ręce, bo tuż po nominacjach oświadczył: "Oscary to tylko marketing i PR. I kwestia kasy, jaką w nie włożysz. To wszystko". Po co w takim razie miałby o niego walczyć?
Kolejne świetnie przyjęte kreacje to te z filmów: "Królowie nocy", "Droga do przebaczenia" czy niezależnego dramatu "Kochankowie". Na następną, naprawdę wielką rolę Phoenix musiał jednak poczekać dłużej. Ale wcześniej wybuchła bomba, którą sam spreparował.
Zaczęło się od dziwnego zachowania aktora w programie Davida Lettermana. Phoenix wydawał się nieobecny, zarośnięty, z szopą włosów i długą brodą. Coś bąkał i głupawo się uśmiechał. Siedział i milczał. Kilka dni później szepnął od niechcenia dziennikarzowi: "Rzucam aktorstwo. Zaczynam karierę rapera". Wkrótce dudniły o tym wszystkie media. Był rok 2008, a na ekrany trafili "Kochankowie". Wkrótce zaczął się cyrk, który miał na celu przekonanie mediów, że Phoenix nie blefuje. Zarośnięty, niedomyty, w brudnych ciuchach i ciemnych okularach, budził sensację i litość. Organizował też koncerty, z których każdy był spektakularną klęską, choć przecież umiał śpiewać. W końcu uznano, że Phoenix się stoczył - że zmarnował talent i stracił kontakt z rzeczywistością.
Gdy Hollywood postawiło już na nim krzyżyk, w 2010 roku w kinach ukazał się film dokumentalny "Jestem, jaki jestem", do którego scenariusz Joaquin napisał z Casey'em Affleckiem. Film parodystyczny, w którym dawał do zrozumienia, że wszystko to było wielką mistyfikacją. Zorganizował ją, aby pokazać, iż media kupią wszystkie brednie, jakie się im podsunie.
Sprowokował go do tego kretyński reality show, w którym "wszystko było od początku do końca wyreżyserowane, a twórcy przekonywali, że uczestnicy są spontaniczni i nieprzewidywalni". Powstało wtedy tysiące tekstów i programów szeroko analizujących rzekomy "upadek" Phoenixa . Analizowano w nich nawet kolejne jego "fazy".
Osiągnął dokładnie to, na czym mu zależało.
W rzeczywistości najlepsze było wciąż przed nim. Po czteroletniej przerwie pojawił się na planie filmowym jednego ze swoich ulubionych reżyserów Paula Thomasa Andersona w obrazie "Mistrz", u boku Philipa Seymoura Hoffmana. I jak jednogłośnie uznano - tym razem go przebił. Reżyser zafundował widzom zimną, racjonalną analizę sekciarskiej szarlatanerii, której tytułowym mistrzem uczynił postać fikcyjną. Skojarzenia z L. Ronem Hubbardem, założycielem Kościoła scjentologicznego, są jednak czytelne.
Trudno nie dostrzec, że tragiczna śmierć otacza zewsząd Phoenixa. W mistrza wcielił się Hoffman, zmarły tragicznie krótko potem, zaś Phoenix zagrał wojennego weterana, cierpiącego na urojenia. Spotkanie dwóch szaleńców - oparte na wzajemnej fascynacji, a nawet i erotycznym przyciąganiu - stanowi sedno zawikłanej fabuły. Pełne bełkotu dyskusje o stworzeniu "człowieka bezgrzesznego" obnażają bezlitośnie myślową pustkę scjentologii. Rola przyniosły obu aktorom kolejne nominacje do Oscara.
Ale na Phoenixa czekała już nowa niespodzianka. W niezwykłym filmie Spike'a Jonze'a "Ona" zagrał samotnego pisarza w trakcie rozwodu, który zakochuje się w komputerowym programie o głosie Scarlett Johansson. Opowieść z gatunku science fiction, po trosze też z dramatu psychologicznego, opierała się głównie na dialogach pisarza z programem. Całość przedsięwzięcia dźwigał na swoich barkach Phoenix i czynił to genialnie. Film z pozoru zabawny, w rzeczywistości smutny i poruszający, obnażał epidemię samotności. Obraz otrzymał Oscara za scenariusz. Czemu Joaquin nie dostał nawet nominacji, pozostaje niewiadomą. W zamian za to los sprawił mu inny prezent - na planie zawarł znajomość z delikatną i eteryczną Rooney Marą, gwiazdą "Dziewczyny z tatuażem". Od sześciu lat są parą, a w 2020 roku na świat przyszedł ich synek, który otrzymał imię po zmarłym bracie Phoenixa - River.
Rooney jak on jest weganką, oboje są również zaciekłymi obrońcami środowiska naturalnego i praw zwierząt. Joaquin jest także rzecznikiem PETA i firmował swoją twarzą głośną kampanię "We Are All Animals", zachęcał do "życia wegańskiego". Rooney i Joaquin aktywnie uczestniczą też w protestach nawołujących do walki z globalnym ociepleniem klimatu.
Poza najbliższymi nikt nie ma jednak pojęcia, ile kosztuje Joaquina uprawianie aktorstwa.
- Jest niesamowicie nieśmiały. Większość uważa, że to musi być jakaś gra z jego strony - mówi reżyser James Gray, który pracował z nim przy kilku projektach. Filmowiec wspomina sytuację, gdy obaj czekali za kulisami na wywiad telewizyjny. Aktor był tak zdenerwowany, że wymiotował. On sam przyznaje, że na kilka tygodni przed rozpoczęciem nowego projektu zmaga się z ogromnym niepokojem i czuje się wręcz "fizycznie chory".
Chrapliwy głos. Wstydliwy uśmiech. Wyobcowanie i utajona wściekłość. Mroczny świr. Joker w wydaniu Joaquina Phoenixa był właśnie taki. - To jest ktoś, kto, jak wszyscy musi być wysłuchany i zrozumiany. Musi dostać głos. Satysfakcja przychodzi, gdy staje pośród szaleństwa - tłumaczy Joaquin. Takiego właśnie Jokera - Arthura Flecka - zagrał w filmie Tedda Phillipsa. Wiele osób jest zdania, że to rola jego życia. On ma nadzieję, że ta wciąż przed nim.
Joaquin przyznaje, że rola w filmie Phillipsa pojawiła się, gdy zaczął myśleć, że wreszcie skończył z mrocznymi postaciami. Po raz pierwszy raz od lat za sprawą Rooney Mary poczuł się znów szczęśliwy. I to właśnie wtedy, w 2017 roku Phillips przywiózł mu scenariusz "Jokera". Rozmowy trwały cztery miesiące, bo Phoenix bez końca zadawał pytania, zanim dołączył do filmu. Phillips wymyślił historię Jokera jako klauna i chorego psychicznie samotnika z Gotham z późnych lat 70. i 80., czerpiąc z filmowej palety takich klasyków, jak "Taksówkarz" Martina Scorsese czy "Lot nad kukułczym gniazdem" Milosa Formana. - Nie znam aktora, który tak intuicyjnie jak Phoenix wyczuwałby ciemną stronę ludzkiej psychiki. Gdyby odmówił, ten film nigdy by nie powstał - przyznał Todd Phillips, nie tylko reżyser, ale i współscenarzysta filmu. Pisał tę rolę od początku z myślą o nim. - Nie wyobrażałem sobie nawet, by ktokolwiek inny mógł ją zagrać. Nasz Joker, stworzony jest przecież z niewysłowionego, kosmicznego wręcz niepokoju, który nosi w sobie Joaquin.
Dziś już wiemy, że film doczeka się kontynuacji, oczywiście z Phoenixem w głównej roli. Zdjęcia do obrazu pt. "Joker: Folie à deux", zaczną się prawdopodobnie wiosną. Niech tylko aktor zdąży wziąć oddech po roli Napoleona, nad którą właśnie pracuje z Ridleyem Scottem. No, a potem wraz z Rooney Marą, wejdą na plan nowej produkcji Pawła Pawlikowskiego.
- Joaquin Phoenix to dziś największy aktor swojego pokolenia. Przypomina Roberta De Niro w najlepszym momencie kariery. Także dlatego, że jak on jest wielbicielem metody - mówił Ridley Scott w wywiadzie dla "Variety", towarzyszącym rozpoczęciu zdjęć do filmu o Napoleonie.
Czy Joaquin pamięta, że właśnie to przepowiedział mu tragicznie zmarły, starszy brat?