Sto procent pozytywnych, entuzjastycznych recenzji od widzów i krytyków na portalu Rotten Tomatoes praktycznie się nie zdarza. Tym razem się zdarzyło i nie jest to przypadek. W ciągu pierwszych czterech dni od premiery serial "Dojrzewanie" włączono w 25 milionach mieszkań, dzięki czemu trafił na pierwsze miejsce rankingu oglądalności Netfliksa w 91 krajach. W tym w Polsce.
Termin "arcydzieło" zwykle nie pojawia się w przypadku streamingowych produkcji. Zwłaszcza przy serialach, obliczonych na bezrefleksyjne "zaliczanie" - oglądasz jeden, a gdy się kończy, sięgasz po kolejny. Ale tu mamy do czynienia z kompletnie innym przypadkiem.
W przypadku czteroodcinkowego "Dojrzewania", o którym od dnia premiery mówi cały świat, to niemożliwe. Minęły dwa tygodnie od dnia, a raczej od nocy, podczas której "połknęłam" całość w trakcie czterogodzinnego seansu. I choć - z powodów zawodowych - powinnam, wciąż nie jestem w stanie oglądać nic innego.
Tak, "Dojrzewanie" to projekt bliski artystycznej doskonałości, na nowo definiujący to, co wybitny serial może osiągnąć. Udowadniający, że wbrew temu, co wiemy, dorównuje najlepszym produkcjom kinowym. Jego twórcy rzucają wyzwanie przyzwyczajeniom widza - włącznie z prostą strukturą przyczyny i skutku, i głęboko zanurzają się w umysłach bohaterów, zmuszając nas przy tym do zastanowienia się nad sobą. Jakby tego było mało, każdy z godzinnych odcinków nakręcony jest w jednym ujęciu, dzięki czemu akcja rozgrywa się w czasie rzeczywistym. Efekt jest powalający, o czym za moment.
W skali 1 do 10 wielu krytyków najważniejszych branżowych tytułów na świecie ocenia serial na 9 lub nawet 10. Sama także się pod tą oceną podpisuję. Ale lojalnie ostrzegam: "Dojrzewanie" to dzieło emocjonalnie dewastujące. Nokautujące widza, który z całą pewnością nie jest gotów na to, co zobaczy i usłyszy. Mimo to powinien je obejrzeć.
Nic lepszego nie zobaczycie w tym roku. Także w kinie.
"Zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie przez cały czas rośnie" - mawiał Alfred Hitchcock, pytany o przepis na porywające kino. Tak właśnie dzieje się w "Dojrzewaniu", choć nie jest ono jak kino mistrza dreszczowcem, lecz dramat psychologicznym z wątkiem kryminalnym.
"Dojrzewanie" niemal we wszystkim różni się od filmowych opowieści, do jakich przywykliśmy. Jak wiemy, serial śledzi aresztowanie 13-letniego Jamiego Millera za zamordowanie koleżanki z klasy. Nie jest to spoiler, bo informacja pojawia się nawet w zwiastunie i podają ją sami twórcy - scenarzyści Jack Thorne i Stephen Graham, (zarazem odtwórca roli ojca Jamiego) oraz reżyser Philip Barantini. Już choćby to różni projekt od innych kryminalnych historii, które zwykle szukają odpowiedzi na pytanie: "Kto zabił"? Tutaj sprawcę znamy od pierwszego odcinka, interesuje nas pytanie: "Dlaczego to zrobił?".
Każdy kolejny odcinek poszerza zakres naszej wiedzy o zbrodni i jej okolicznościach. Pierwszy koncentruje się na aresztowaniu Jamiego oraz przerażeniu i niedowierzaniu, stojących murem za synem rodziców. Drugi śledzi detektywów, którzy udają się do szkoły chłopca, aby znaleźć odpowiedzi na temat motywu i narzędzia zbrodni. Trzeci odcinek koncentruje się na sesji Jamiego z psycholożką, która ma za zadanie napisać raport przedprocesowy na temat jego zdrowia psychicznego. (O nim więcej za moment). Ostatni, czwarty odcinek pokazuje nam rodzinę Jamiego kilka miesięcy po jego aresztowaniu i to, co stało się z ich życiem po tym wydarzeniu.
Zarówno Thorne, jak i Graham jasno dają, że nie jest to opowieść o konkretnej zbrodni, która się wydarzyła. Jednak Graham - pomysłodawca serialu - podkreśla, że jest on inspirowany alarmującym wzrostem liczby prawdziwych zbrodni popełnionych w Wielkiej Brytanii przez nastolatków, w ciągu ostatniej dekady.
"Przeczytałem artykuł o młodej dziewczynie, którą młody chłopak dźgnął nożem na śmierć, a kilka miesięcy później w wiadomościach usłyszałam o kolejnej dziewczynie, która również została śmiertelnie pchnięta nożem przez młodego chłopaka w innej części kraju - mówi w rozmowie z portalem Deadline Stephen Graham. - To pozostawiło zadrę w moim sercu i pytałem głośno: Dlaczego takie rzeczy się dzieją? Jak doszliśmy do punktu, w którym jest to możliwe i jaki był tego powód?"- dodaje.
W trakcie wyjaśniania okoliczności zbrodni staje się jasne, że nękanie w sieci odegrało najważniejszą rolę w podsycaniu agresji Jamiego wobec jego ofiary, Katie. Pozornie niewinne emotki - serduszka, lajki, które policjanci brali za dowody sympatii, okazały się zawoalowaną formą nękania. W tej "grze" to oskarżony o zabójstwo Jamie, był ofiarą, a dziewczyna - oprawcą. Trzeba było wyjaśnień syna detektywa, który "rozkodował" niejako system emotek - różnokolorowych, wybuchających pigułek, by policja zrozumiała, że Katie z ich pomocą określała Jamiego jako incela. (W subkulturze internetu to mężczyzna żyjący w przymusowym celibacie).
Ale scena, w której syn tłumaczy ojcu zawiłości internetowego świata, uświadamia wiele również nam, dojrzałym widzom. Bo jeśli wydawało nam się, że skoro także używamy na Facebooku emotek, korzystamy z You Tube’a i nawet znamy młodzieżowe słowo roku, to wiemy już wszystko o dzieciach, pora sobie uświadomić, że tak naprawdę nie mamy do ich świata dostępu.
- Chcę, żeby to pokazano w szkołach, w parlamencie w Wielkiej Brytanii. To jest kluczowa sprawa, bo będzie tylko gorzej - mówi współscenarzysta serialu, Jack Thorne. W parlamencie brytyjskim jeszcze filmu nie pokazano, ale brytyjski premier Kier Starmer, już oglądał go z dwojgiem nastoletnich dzieci. Był zdruzgotany.
A potem odniósł się do tego podczas wystąpienia w parlamencie, podkreślając, że pokazane w serialu dramaty "są kwestią kultury i ważne jest, abyśmy wszyscy w parlamencie pochylili się nad tym narastającym problemem". Premier rozważał nawet powołanie specjalnego Ministra mężczyzn - to ponoć projekt sprzed lat - ostatecznie jednak z niego zrezygnował.
Dla większości widzów, którzy dawno wyrośli z okresu nastoletniego, czy nawet młodzieńczego, terminologia, jaka pojawia się w filmie, może być niezrozumiała.
Wielokrotnie jest tu mowa o manosferze - czyli internetowej społeczności mężczyzn, wyznających poglądy mizoginistyczne i antyfeministyczne. Za jej nieformalnego "przywódcę" uważany jest amerykański influencer mediów społecznościowych i były kickboxer Andrew Tate, o którym również w serialu wspominają bohaterowie. Znany jest przede wszystkim z wygłaszanych teorii o ultra-męskości i nieskrywanej, agresywnej mizoginii, którą wręcz się afiszuje. Głosi, że "kobieta należy do domu" i w nim ma się spełniać, poza tym jest "dana mężczyźnie na własność i ma on pełne prawo ją kontrolować". Mimo iż był oskarżony o gwałty przez kilka kobiet, a nawet o handel ludźmi, cieszy się wielką popularnością, a na platformie X ma 11 milionów obserwujących. Inne platformy usunęły jego konta za pełne nienawiści wpisy o kobietach, ale po kupieniu dawnego Twittera przez Elona Muska, powrócił na jego serwis społecznościowy.
Tate swego czasu popisywał się filmikami, w których wyrzuca z domu byłą partnerkę, i takimi, w których jej następczynie wyzywa od "dziwek i szmat". Do niedawna przebywał wraz z bratem w Rumunii, licząc, że uniknie procesu. Ostatnio jednak pod wpływem nacisków Donalda Trumpa na rząd rumuński wydano mu paszport i wrócił do Ameryki. Ma się jednak znakomicie na wolności i jest czołobitnym fanem obecnego prezydenta USA.
W serialu dość szybko odkrywamy, że poglądy Jamiego i jego kolegów na relacje damsko-męskie zostały ukształtowane przez internet i manosferę. W dodatku przez szczególnie mocno zradykalizowaną jej subkulturę tzw. inceli - czyli mężczyzn, którzy żyją w mimowolnym celibacie, za co winią niedostępność kobiet. Stąd pojawiające się w serialu hasło internetowe "100", którego nie rozumieją niewtajemniczeni policjanci, śledzący konta młodych bohaterów na Instagramie. Oznacza ono teorię, w myśl której "80 procentom kobiet podoba się tylko 20 procent mężczyzn", tych najbardziej atrakcyjnych. Cała reszta, musi je oszukiwać, aby ich zaakceptowały.
Incele uchodzą za najbardziej agresywnych przedstawicieli manosfery. Ich frustracja i gniew niejednokrotnie prowadziły do przemocy, w tym także do zabójstw, które oni sami uważali za karę, na jaką ofiary (zwykle kobiety), w pełni zasłużyły. Cały świat słyszał o zamachu w Toronto, 23 kwietnia 2018 roku. Sprawcą był 25-letni Alek Minassian, który wjechał w grupę pieszych. Zamach miał charakter mizoginistyczny, Minnasian był prawiczkiem i kierowała nim chęć zemsty na kobietach, które stanowiły większość jego ofiar. Na chwilę przed atakiem na Facebooku opublikował wpis wychwalający innego mordercę, Elliota Rodgera, który cztery lata wcześniej dokonał podobnego zamachu. "Bunt Inceli już się rozpoczął" - napisał.
Josh Glover, koordynator australijskiej organizacji non-profit promującej zdrową męskość tłumaczy: "Nie chodzi o to, czy chłopcy będą narażeni na działanie manosfery... [oni] zostaną przez nią wyłapani" - mówi. Używając choćby You Tube’a trafią na nią za sprawą algorytmu, który przekieruje ich na jej strony. Tak działa internet. (Dziewczynkom, które skarżą się w mediach społecznościowych na brak urody, podsuwa natomiast...kosmetyki).
W 2020 powstał raport pokazujący, jak manosfera wpływa na przekonania młodych ludzi na temat feminizmu; chłopcy powtarzają 1:1 głoszone tam poglądy, a nawet nękają nauczycielki.
Wśród czterech znakomitych odcinków serialu jest jeden szczególny, mający moc rażenia pioruna. Mowa o wspomnianej trzeciej części, rozgrywającej się na krótko przez rozprawą sądową, ostatniej rozmowie Jamiego z Brioną, psycholożką (w tej roli znakomita Erin Doherty, znana z "The Crown"), która pisze raport przedprocesowy na temat jego zdrowia psychicznego.
Dlaczego jest tak wyjątkowy? Bo jak w pigułce pokazuje proces stopniowej przemiany, jaki musiał dokonać się w umyśle i w duszy chłopca. A także jego przyczyny. Już wiemy, że skrajna radykalizacja 13-latka dokonała się właśnie za sprawą internetu.
Rozmowa z Brioną zaczyna się od niewinnych pytań o tatę i dziadka, a Jamie zachowuje się na początku jak karny, dobrze wychowany chłopiec, świadomy oczekiwań rozmówczyni. Stopniowo jednak pytania robią się niekomfortowe, i chłopiec nie ukrywa, że mu "nie pasują". Oskarża swoją psycholog o "zastawianie pułapek", bo wpojono mu teorię, że mężczyzna powinien manipulować kobietą, ale nigdy odwrotnie.
Rozmowie, podczas której śledzimy zwroty akcji, poświęcony jest cały odcinek. Jamie miota się między postawą niewinnego chłopca i dominującego nad kobietą mężczyzny. (W manosferze obowiązuje teoria, że kobieta to "gorsza płeć"). Kiedy Briona usiłuje wydobyć z niego definicję męskości i widzi, że "gra na nim", jak na pianinie, wpada w szał... Wybuch agresji tłumi jednak ogromny smutek, przeraźliwą tęsknotę za akceptacją. Za czułością i wiarą w to, że zasługuje na to, by ktoś go polubił. By była to atrakcyjna kobieta, za jaką uważa psycholożkę.
Jak gdyby wierzył, że jeden gest damskiej sympatii, zaprzeczy wszystkiemu, co się wydarzyło. - Czy choć trochę mnie polubiłaś? Błagam powiedz? - krzyczy na wiadomość, że było to ich ostatnie spotkanie.
Briona w końcu wie, co napisze, opiniując Jamiego.
Warto wrócić jeszcze do sposobu filmowania odcinków - każdego w jednym ujęciu. Wymagało to niemalże akrobatyki i wielkiego wysiłku. Cięcia montażowe zwykle dają aktorom (i widzom) moment oddechu. Tutaj, kamera nie odpuszcza ani na sekundę, tkwimy w pułapce przerażenia i bezradności wraz z bohaterami przez cały czas. Panika narasta z każdą minutą, a w końcu mamy ochotę zawołać: "Przerwijcie na moment! Czas na oddech!".
Metoda jednego ujęcia sprawia także, że wszystko na ekranie zdaje się dziać w czasie rzeczywistym. To daje potężny efekt realizmu. Taki przykład. Gdy na początku pierwszego odcinka uzbrojona policja wpada do mieszkania Millerów, zegar pokazuje 6.00. Gdy trwający godzinę odcinek kończy się przesłuchaniem na komisariacie, gdzie poznajemy dowody zbrodni, na zegarze jest 7.00. Siedzimy więc w środku tego dramatu wraz z bohaterami, niemalże w ich głowach.
Powszechny podziw dla takiego sposobu filmowania skłonił twórców do odsłonięcia rąbka tajemnicy. Najtrudniejszy realizacyjnie był moment końcowy drugiego odcinka, który rozgrywał się w szkole. Gdy z niej wychodzimy, kamera płynnie przemieszcza się ze szkoły na miejsce zbrodni, w jednym, nieprzerwanym ujęciu. Mamy wrażenie, że operator wraz z nią płynie nad chmurami. Widzimy drogę wiodącą ze szkoły, tyle tylko, że na wysokości czubków wysokich drzew, a potem nad domami, jakbyśmy spacerowali w powietrzu, kilkanaście metrów nad ziemią. Ten "spacer" wiedzie wprost do miejsca zbrodni, gdzie ojciec Jimiego kładzie kwiaty.
To wydawało się fizycznie niemożliwe do realizacji. Reżyser Philip Barantini tłumaczy: "Przypięliśmy kamerę do drona, który wystartował nad światłami ulicznymi i przeleciał 0,3 mili nad planem zdjęciowym do miejsca, gdzie został przechwycony przez operatora kamery i ekipę techniczną, którzy płynnie przeszli do bliskiego ujęcia bohatera granego przez Stephena Grahama".
Efekt podbija jeszcze niesamowita muzyka (requiem?), która prowadzi nas do miejsca zbrodni. Emocjonalnie ta scena to cios prosto w żołądek. Podobnie działających scen jest w filmie mnóstwo.
Na osobny materiał zasługują aktorskie kreacje w serialu. To, co prezentuje 14-letni Owen Cooper, wybrany spośród 500 kandydatów, naprawdę wbija w ziemię. Warto dodać, że to jego pierwszy występ przed kamerą, w co trudno uwierzyć. Rzesze krytyków, ale także reżyserów porównują go już do młodego Leonarda DiCaprio, a on szaleje ze szczęścia. I chyba w tym porównaniu jest sporo prawdy - ten sam temperament, pewność siebie i niebywała naturalność. W odpowiedzi na te zasłużone zachwyty twórcy filmu wrzucili do sieci filmik z jego przesłuchania do roli, na który warto spojrzeć. Grająca psycholożkę, także doskonała Erin Doherty jego grę określiła jednym słowem: "Fenomenalna!". Już wiadomo, że zagra młodziutkiego Heathcliffa (w dorosłego wciela się Jacob Elordi), w nowej wersji "Wichrowych wzgórz" w reżyserii Emeraldy Fennell.
W "Dojrzewaniu" młodziutkiego aktora przebija chyba tylko stary mistrz, czyli Stephen Graham, w roli ojca Jamiego. Na co go stać, już wiemy, ale to chyba najlepsza z jego ról. Niedowierzanie, które potem ustępuje miejsca rozpaczy i cierpieniu ojca, a wreszcie finał, należący do tego aktora, wszystko to składa się na portret mężczyzny rozdartego przez wydarzenia rozgrywające się na jego oczach. Przepełnionego miłością do syna, który dopuścił się potwornej zbrodni i bezsilnego, w jej obliczu. Ostatni odcinek, gdy rodzice Jamiego zastanawiają, czy ich decyzje wychowawcze wpłynęły na to, że zabił, tak naprawdę jest jego popisem. A raczej pokazem artystycznej powściągliwości, w której jest wszystko.
Wydaje się, że serial wraz z aktorami ma już zaklepane wszystkie Złote Globy, Emmy, etc... Jak w banku. Jeśli w minionym roku Netfliks zaskoczył świetnym "Reniferkiem", to "Dojrzewanie" przebija go po wielokroć. Począwszy od scenariusza, poprzez niesamowitą reżyserię i warte wszystkich nagród zdjęcia, aż po znakomite aktorstwo, dostaliśmy dzieło spełnione w każdym calu. Już sam fakt nazwania "dziełem" serialu, mówi wiele o jego wyjątkowości.
Twórcy filmu bardzo chcieli, by serial wywołał dyskusję i to im się udało nawet nie w 100, ale w 200 procentach. Największa trwa właśnie w Wielkiej Brytanii, bo tam dzieje się akcja filmu, ale przecież problem dotyczy całego świata. Nas wszystkich. I ważne, że prócz filmowców i widzów głos zabierają także w politycy. (Tak było w Skandynawii i w Stanach Zjednoczonych, gdzie któryś z senatorów Demokratów zwrócił uwagę na ważki problem).
- Mogliśmy zrobić dramat o dzieciaku, którego matka jest alkoholiczką, a ojciec ma skłonności do przemocy. Zdecydowaliśmy się jednak na normalną rodzinę, żebyście pomyśleli: "Boże, to może się przydarzyć i nam! " To, że coś takiego dzieje się w zwykłej rodzinie, jest najgorszym koszmarem - mówi Stephen Graham. I dodaje: "Wszyscy jesteśmy w pewnym stopniu odpowiedzialni za ten stan rzeczy".
Serial nie daje odpowiedzi jak poradzić sobie z wirtualnym światem, który dawno wymknął się spod naszej kontroli, z jego mroczną stroną. Zamiast tego podsuwa społeczeństwu lustro i pokazuje tego efekty. Pora na wnioski.
Hinduski reżyser Hansal Mehta, który po obejrzeniu serialu napisał lis z podziękowaniami do Grahama, w wywiadzie dla "The Guardian" powiedział:
- Jako rodzic byłem przerażony tym, co zobaczyłem. Jako filmowiec poczułem zazdrość, normalną w obliczu czyjegoś sukcesu, wielkiego sukcesu. Jako człowieka zmusiło mnie to do patrzenia na ludzi z większą empatią i poza czerń i biel (...). Gdy serial się skończył, chciałem tylko przytulić moje dzieci. Aby powiedzieć im, że wszystko w porządku. Aby powiedzieć sobie, że mogę zrobić to lepiej. Dorastanie to prawdziwe osiągnięcie. A teraz dajcie Grahamowi wszystkie nagrody świata w tym sezonie i coś z tym wspólnie zróbmy!
Pozostaje tylko podpisać się pod słowami hinduskiego filmowca.