Tylko w Łodzi do pieczy zastępczej przyjmuje się około 300 dzieci rocznie, czyli kilkoro tygodniowo. Takie dzieci trafiają albo do placówki, albo do rodziny zastępczej. Nie brakuje też sytuacji kryzysowych. - Tak było w grudniu, gdy bardzo dużo noworodków pozostawiono w szpitalach i musieliśmy pilnie szukać dla nich miejsc w rodzinach z innych miast. Łódzkie pogotowia noworodkowe mieliśmy już wypełnione, a nawet przepełnione - mówi Karolina Tatarzyńska z Centrum Administracyjnego Pieczy Zastępczej w Łodzi. - W lipcu, mieliśmy przyjąć prawie 20 dzieci w jednym tygodniu, w tym także liczne rodzeństwa, dla których bardzo rzadko znajdują się wolne miejsca w rodzinach. To są takie momenty, w których widać, że ustawowo narzucone limity dzieci w domach dziecka przestają mieć sens, bo przecież my i tak musimy te dzieci przyjąć do pieczy i zapewnić im bezpieczne schronienie, nawet jeśli nie w rodzinie, to chociaż w placówce - dodaje Tatarzyńska. Specjaliści są zgodni, że namiastkę prawdziwego domu łatwiej zbudować w rodzinie zastępczej, niż w ośrodku adopcyjnym, czy w placówce opiekuńczej.
Rodzina zastępcza pomaga dziecku, gdy jego rodzice biologiczni są na życiowym zakręcie. Zastępuje ich do czasu pokonania kryzysu lub uregulowania sytuacji prawnej dziecka i znalezienia dla niego rodziców adopcyjnych. Dzieci trafiają do pieczy zastępczej zwykle z powodu alkoholizmu rodziców lub innego nałogu, z powodu przemocy fizycznej, psychicznej lub seksualnej w domu rodzinnym albo wtedy, gdy rodzice są niezaradni życiowo i wyraźnie zaniedbują swoje dzieci. Niezbędna jest wtedy decyzja kuratora sądowego. Dzieci mogą być też zabrane z domu, w którym trwa właśnie alkoholowa libacja i nie ma w rodzinie żadnej trzeźwej osoby, która mogłaby zaopiekować się dziećmi. - Zdarzają się sytuacje, że dziecko znajduje przechodzień. Tak było m.in. w przypadku kilkulatki, która siedziała na trawniku i pilnowała śpiącej tam pijanej matki. Albo wtedy, gdy przechodząca pod blokiem osoba złapała małą dziewczynkę, która właśnie wypadła z okna. Jej rodzice byli w domu, ale nie potrafili właściwie zaopiekować się ani nią, ani jej rodzeństwem - opowiada Karolina Tatarzyńska.
W polskim systemie funkcjonuje kilka typów rodzin zastępczych. Najbardziej powszechną jest rodzina zastępcza spokrewniona, czyli taka, w której opiekunami dziecka są babcia, dziadek albo starsze rodzeństwo. Następna grupa to rodziny zastępcze niezawodowe założone przez dalszą rodziną dziecka (np. ciocię, wujka, kuzynów), osoby zaprzyjaźnione z dzieckiem (np. sąsiadkę czy nauczycielkę ze szkoły dziecka) albo osoby całkiem obce. Pojęcie "niezawodowa" oznacza, że żaden z rodziców nie rezygnuje z własnej pracy, więc nie pobiera wynagrodzenia za bycie rodziną zastępczą, ale otrzymuje pieniądze na utrzymanie dziecka. To dokładnie 1189 zł miesięcznie na każde dziecko. Rodziny niezawodowe mogą przyjąć do trojga dzieci, ale mogą również poprzestać na jednym.
Jeśli zaś rodzicielstwo zastępcze staje się też sposobem na życie - wtedy mówimy o rodzinie zawodowej. Taka, poza pieniędzmi na utrzymanie dziecka, otrzymuje też wynagrodzenie. Jego wysokość jest różna w różnych powiatach i zależy m.in. od formy rodziny, liczby dzieci oraz lat stażu. Rodziny wychowujące co najmniej 4 dzieci mogą również liczyć na częściowy zwrot kosztów utrzymania mieszkania lub domu.
Wśród rodzin zawodowych wyróżniamy też rodziny specjalistyczne, przyjmujące między innymi dzieci niepełnosprawne, pogotowia rodzinne, do których przede wszystkim trafiają dzieci z interwencji i w końcu rodzinne domy dziecka, w których przebywa od 4 do 8 dzieci. - W założeniu rodziny zastępcze są domami przejściowymi. I tak to wygląda zwykle w pogotowiach rodzinnych. Dzieci, które trafiają tam z interwencji, prosto z pogotowia idą do adopcji, wracają do rodziców biologicznych lub przeprowadzają się do rodzin zastępczych pełniących funkcje długoterminowo - mówi Tatarzyńska.
Pogotowie rodzinne stworzyli między innymi Magdalena Kacprzak i jej mąż Krzysztof. Obecnie pod ich opieką jest prawie 3-letnia Zuzia i 9-miesięczna Natalka. Mając świadomość tego, że ich pobyt jest tylko tymczasowy, bardzo dbają o odpowiednie budowanie relacji z dziećmi. Tak, by rozstanie nie było zbyt trudne. - Widzę, że Natalka bardzo żywiołowo na mnie reaguje, zawsze się cieszy, jak mnie widzi. Ona trafiła do nas, jak miała niespełna 2 miesiące. I to sprawia, że chyba bardziej boję się o nią, niż o mnie. Od początku przyjęłam zasadę, że nie mówimy "mamo" i "tato", tylko "ciocia" i "wujek". Bo przecież ja wiem, że prędzej, czy później jej już z nami nie będzie. My też musimy się na to przygotować. Tak jest chyba łatwiej, ale z drugiej strony zajmuję się nią po prostu, jak mama - opowiada pani Magdalena.
Z kolei w domu pani Alicji Brzozowskiej i jej męża - "mamo", "tato" słychać bardzo często. Oni tworzą rodzinny dom dziecka. W przypadku rodzin zastępczych, innych niż pogotowia, trudno już bowiem mówić o tymczasowości. Dzieci stają się częścią rodzin na kilka, kilkanaście, a nawet ponad 20 lat. - Nasi znajomi zrobili kurs na pogotowie opiekuńcze, tak naprawdę to oni nas zainspirowali. W 2003 roku trafiło do nas pierwsze dziecko. Dziecko, które jest z nami do tej pory, chociaż już się usamodzielniło. Wtedy miał niespełna 2 lata. Doskonale pamiętam, jak się uśmiechał, machał do nas przez okno. Był wtedy w pogotowiu rodzinnym. I kiedy do nas trafił, od razu stał się dla nas po prostu synem i młodszym rodzeństwem dla naszych biologicznych dzieci - wtedy 12-letniej córki i 19-letniego syna. Oni też od razu się ucieszyli, że będą mieli jeszcze młodszego braciszka - opowiada pani Alicja.
Dziś w domu państwa Brzozowskich przebywa 8 podopiecznych w wieku od 13 do 21 lat. - Za każdym z nich stoi zupełnie inna historia. Każde z nich ma zupełnie inną traumę. Jest dziecko porzucone w szpitalu, są dzieci odebrane z rodziny biologicznej przez alkohol. Jest dziecko, które uciekło z domu przed przemocą. Mamy też "telewizyjnego" synka, bo o jego historii dowiedzieliśmy się właśnie z programu w lokalnej stacji - wymienia pani Alicja.
Rodziny zastępcze mają również zapewnione wsparcie ze strony koordynatorów, psychologów oraz pracowników swoich MOPS-ów czy PCPR-ów. W Łodzi mogą także liczyć m.in. na pomoc przy wyposażaniu rodzin w ubrania dla dzieci, wózki, łóżeczka, foteliki samochodowe, czy w organizacji spotkań integracyjnych, ale proza życia też daje o sobie znać. - Finansowo chyba dajemy sobie radę. Wszystko planujemy z wyprzedzeniem, korzystamy z różnych programów dofinansowań, ze społecznego wsparcia. Najgorzej jest chyba z opieką medyczną. Jakoś nie możemy się w tym systemie przebić. Wszędzie czekamy na wizytę, a w przypadku dzieci niepełnosprawnych ich regularność jest kluczowa - zauważa pani Alicja i bez wahania, potwierdza to pani Magda, bo "jej" Natalka też ma duże problemy ze zdrowiem, alele pojawiają się jeszcze inne problemy. - Mieliśmy chłopca, którego biologiczni rodzice mieli bardzo duże kłopoty z prawem. Kontakty z nimi był bardzo trudne i wtedy zastanawialiśmy się z mężem, czy stworzenie pogotowia rodzinnego to faktycznie był dobry pomysł - dodaje pani Natalia.
- Dzieci potrafią dać w kość, wbić szpilkę, szczególnie te starsze. Jedno z dzieci nie wraca na noc do domu, a ja nie mogę sobie przecież na to pozwolić. Jeden z synów wziął bez naszej wiedzy kredyt na hulajnogę elektryczną, na szczęście udało nam się to odkręcić. Największy, najpoważniejszy kryzys mieliśmy 3 lata temu. Wtedy, w wieku 27 lat zmarła nasza biologiczna córka. Umierała na moich rękach. Nie wiedzieliśmy, czy się podźwigniemy. Myśleliśmy, żeby zrezygnować z opieki nad dziećmi, to właśnie te dzieci nam wtedy pomogły, bo mieliśmy dla kogo żyć. I znów mogliśmy usłyszeć "mamo" i "tato" - opowiada pani Alicja.
Żeby zostać rodziną zastępczą, należy zgłosić się do lokalnej organizacji, która jest organizatorem pieczy zastępczej w danym powiecie. To są zwykle Miejskie Ośrodki Pomocy Społecznej, Miejskie Ośrodki Pomocy Rodzinie, Powiatowe Centra Pomocy Rodzinie. Organizacja może działać także pod inną nazwą, np. w Łodzi jest to Centrum Administracyjne Pieczy Zastępczej, które prowadzi kampanię "Rodzina Jest dla Dzieci".
Kandydaci na rodzinę zastępczą muszą przede wszystkim spełnić warunki wymagane ustawowo, czyli m.in. przedstawić zaświadczenia o niekaralności i o braku przeciwwskazań zdrowotnych do pełnienia funkcji rodziny zastępczej. Część osób dopytuje, co w przypadku chorób przewlekłych, np. autoimmunologicznych. W takich sytuacjach potrzebne jest zaświadczenie od lekarza specjalisty, u którego kandydat się leczy.
Po spełnieniu wymogów formalnych czas na spotkania w mieszkaniu lub domu kandydatów. I co ważne - to nie musi być lokal własnościowy. Rodzina zastępcza może mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu lub domu.
Po spotkaniu w domu kandydaci przechodzą testy psychologiczne i dopiero po pozytywnej opinii od psychologa są kierowani na szkolenie. Trwa ono 64 godziny, co po rozłożeniu na 12 spotkań zajmuje od 2 do 3 miesięcy. Po szkoleniu można zostać rodziną niezawodową. Ci, którzy zdecydują się na formę rodzicielstwa zawodowego, muszą ukończyć jeszcze dodatkowe szkolenie trwające kilkanaście godzin.
A co radzą same rodziny zastępcze? - Trzeba mieć wewnętrzny spokój i szeroką głowę, bo żadnego pytania od dziecka nie można zostawić bez odpowiedzi. Trzeba też być dobrym księgowym i mieć trochę kompetencji zarządczych - wylicza pani Alicja. - Trzeba umieć się dzielić i poświecić dla innych. Nie można być wygodnym egoistą - dodaje pani Natalia.
- Na pewno rodzinom nie pomaga fakt, że jako społeczeństwo nie jesteśmy przyjaźnie nastawieni do rodzin zawodowych. Wciąż wiele osób powiela w rozmowach z nami stereotypowe przekonania, że "rodziny zastępcze dorabiają się na dzieciach" i "że robią to dla pieniędzy". Wciąż powtarzana jest bezrefleksyjnie myśl, że skoro chcą pomagać, to powinny to robić z odruchu serca, a nie za pieniądze. A niewiele osób próbuje porównać ten zawód choćby z pielęgniarką czy lekarką na oddziale dziecięcym, z nauczycielką w przedszkolu czy żłobku albo z wychowawcą w domu dziecka. Wszystkie te osoby pracują na co dzień z dziećmi i dla dzieci, ale nikt nie oczekuje od nich, by zrezygnowały w związku z tym ze swoich pensji - mówi Karolina Tatarzyńska z CAPZ w Łodzi.
Trzeba też pamięć, że obok braku nowych rodzin zastępczych jest jeszcze jeden problem. Każdego roku rozwiązuje się także ileś już istniejących rodzin, bo np. odchodzą na emeryturę. Statystyki wyraźnie pokazują, że w tym zawodzie pracuje wiele osób w wieku przed- i emerytalnym. Czy jest nadzieja, że będzie lepiej? - Jedyną nadzieją są rodziny zastępcze. Te, które już istnieją i mają ogromne doświadczenie, oraz wszystkie te, które dopiero powstaną. Tylko one mają szansę uratować dzieci po traumach. A naszą rolą jest wspieranie ich najlepiej, jak umiemy - dodaje Karolina Tatarzyńska.
Choć trzeba mieć jeszcze jedną nadzieję albo wiarę w to (pewnie naiwną), że kiedyś proporcje zupełnie się odwrócą, a słowa "mama", "tata", "ciocia", "wujek" - znów będą jednoznaczne.