Reklama

Bogdan Prejs pisał, że subkultura to "podkreślająca swoją odrębność grupa społeczna, (...) [której] podstawowym wyznacznikami są: ideologia, symbolika oraz charakterystyczny wygląd jej członków, a w wielu przypadkach również - lub przede wszystkim - muzyka". I faktycznie, o ile na przykład punkowcy, a przynajmniej ich część, skupiała się wokół anarchizmu, a hipisi propagowali wolność i pokój, o tyle fenomen metalu rozpoczął się od muzyki. A dokładniej - od 13 lutego 1970 roku, czyli dnia, w którym na rynku pokazała się debiutancka płyta Black Sabbath. Oczywiście to początek wyłącznie symboliczny, ale wtedy po raz pierwszy zainteresowani czarną magią i mistycyzmem skalali katolickie społeczeństwo.

Ozzy Osbourne i jego grupa starali się jeszcze odpierać zarzuty o czczenie diabła, ale cieszący się podobną popularnością Led Zeppelin i Deep Purple z chęcią podsycali plotki. I nie chodzi tylko o wizerunek koncertowy, bo muzycy oddali się temu w całości - Jimmy Page zamieszkał nawet w posiadłości należącej wcześniej do znanego brytyjskiego heretyka Aleistera Crowleya, natomiast Ritchie Blackmore uzupełniał swój image szpiczastym kapeluszem. Publiczność oczekiwała przekraczania kolejnych granic, i tak Alice Cooper zabijał się podczas każdego koncertu, a na okładce płyty Scorpions z 1976 roku wylądowała naga czternastolatka.

Reklama

Metal zaczął trafiać do innych krajów dzięki trasom koncertowym i, między innymi, metalowemu czasopismu "Kerrang!". Nie bez znaczenia było też powstanie kanału muzycznego MTV, który szybko polubił metalowe teledyski, oferujące efektowne obrazy. Ale największą siłą nowego nurtu byli fani. To oni wymyślili wymienianie się listami i zinami, pokazując innym "swoją" muzykę, jednocześnie poznając zespoły z innych państw. "Wymieniałem się bootlegam[i] i taśmami demo z ludźmi na całym świecie. Wciągnąłem się w brytyjski heavy metal, ponieważ kilku moich przyjaciół z Europy mówiło mi: ‘Znasz nowy zespół Iron Maiden?’ i dogrywali kilka ich piosenek na końcu taśmy. Gdy poznasz jednego gościa, to poleci ci on kogoś innego, i tak to się kręciło" - wspominał Brian Slagel, założyciel Metal Blade Records.

Coraz więcej satanistycznych symboli zaczęło pojawiać się w muzyce m.in. za sprawą zespołu Slayer. Ich debiut - "Show No Mercy" z utworami "The Antichrist" czy "Black Magic" - sprawił, że w muzyce najważniejszym kryterium stała się szybkość, a do obowiązkowych elementów ubioru dołączyły pentagramy. Przy czym... większość z metalowców wcale nie identyfikowała się z kultem szatana. "Ciągłe zawołania do szatana niepokoiły i rozpraszały niewprawne uszy, ale, jak większości ideologii młodzieżowych, udawany kult diabła wyrażał jedynie chęć rozbicia ograniczeń społecznych i wycięcia dla siebie przestrzeni do nieskrępowanej zabawy" - pisał Ian Christe, autor książki "Ryk Bestii. Dekady metalu".

"Niespokojny element społeczeństwa"

Nowy ruch zaniepokoił starsze pokolenie. Odpowiedzią na "czarną magię" była grupa polityczna Parents’s Music Resource Center, czyli Centrum Informacji Muzycznej dla Rodziców. Jej członkowie byli przekonani, że "bluźniercze" teksty zespołów metalowych były przyczyną rosnącej liczby samobójstw. Efektem ich działań było wprowadzenie naklejanych na płyty etykiet, które informowały, że muzyka jest nieodpowiednia dla osób niepełnoletnich, ponieważ zawierała treści seksualne i nawołujące do przemocy. Powstał również podatek od sprzętu nagraniowego i pustych nośników, teledyski w telewizji zaczęły być kontrolowane, a ciosem ostatecznym miała być Lista Zbereźnej Piętnastki, czyli zbiór "wyklętych zespołów". Jak można się było spodziewać, zespoły zakazane przez PMRC zyskały jeszcze większy rozgłos.

Piętnem na wizerunku subkultury metalowej odcisnęły się wydarzenia w Norwegii, gdzie prekursorem black metalu był zespół Mayhem. O Euronymousie, który stał na czele Mayhem, mówiono, że jest "całkowicie oddanym satanizmowi wyznawcą". Norwescy blackmetalowcy przysięgli sobie zemstę na tysięczną rocznicę wprowadzenia chrześcijaństwa w ich kraju. Zaczęły pojawiać się informacje o podpaleniach kolejnych kościołów. Następne tragiczne wiadomości obiegły świat 10 sierpnia 1993 roku - Euronymous został zamordowany przez basistę swojego zespołu, Varga Vikernesa. W sądzie zabójca miał powiedzieć: "Chcę zgromadzić zwolenników, spalić wszystkie kościoły i wyrzucić wszystkich chrześcijan. Moja paląca kościoły armia ma składać się z młodych ludzi".

Choć scena metalowa odcięła się od zamierzeń Norwegów, mówiąc, że nigdy nie wspominali o fizycznym atakowaniu chrześcijan, wszyscy członkowie subkultury zaczęli być postrzegani jako "niespokojny element społeczeństwa". Głośnym echem odbiła się sprawa tzw. Trójki z West Memphis, dotycząca morderstwa trzech chłopców. Podejrzanymi zostali "trzej nastolatkowie w czarnych t-shirtach": Jess Misskelley, Jason Baldwin i Damien Echols, a jedynym dowodem były książki okultystyczne wypożyczane z biblioteki przez tego ostatniego. Misskelley i Baldwin zostali skazani na dożywocie, a Echols - na karę śmierci. Ostatecznie skazani zostali zwolnieni z więzienia po 18 latach. O wydarzeniach powstał później film "Paradise Lost", a jego reżyser, Bruce Sinofsky, mówił: "Nie ma nic prostszego niż zepchnąć na margines wszystkich ludzi, którzy zdają się odrobinę inni od pozostałych przedstawicieli społeczeństwa. Następnie, gdy ma miejsce przestępstwo, którego nie można rozwiązać, ponieważ nie ma dowodów, można powiedzieć, że jest to przestępstwo związane z okultyzmem i w jakiś sposób ma ono związek ze sceną heavymetalową". 

 

"Kilka tysięcy szaleńców z długimi kudłami"

W Polsce subkultura metalowa zaczęła pojawiać się w połowie lat 80. Niektórzy za symboliczny początek metalu w Polsce uznają Metalmanię z 1986 roku, choć już dwa lata wcześniej nad Wisłą zagrał zespół Iron Maiden. Szybko nowy nurt podzielił się na "stajnię Dziuby i resztę". Wspomniana "stajnia Dziuby", do której należało m.in. Turbo, to zespoły zrzeszone przez Tomasza Dziubińskiego, założyciela wytwórni Metal Mind Productions i organizatora Metalmanii, "reszta" oznaczała natomiast tzw. podziemie. Pierwsza grupa była uznawana przez "niezależnych" za pudel metal, czyli odpowiednik amerykańskiego glam metalu. Adam Stasiak w książce "Jaskinia Hałasu" wspominał: "Grali dobrą, niekiedy super muzyczkę, ale nie pasowała mi ich ogólna postawa, mało wiarygodna względem undergroundu". Momentem przełomowym dla polskiego metalu był 1992 rok, kiedy zespół Vader podpisał kontrakt z międzynarodową wytwórnią Earache Records. Poza granice wyruszyła też kierowana przez Adama "Nergala" Darskiego grupa Behemoth.

Ciekawym zjawiskiem na metalowej scenie był Kat, który zebrał wokół siebie grono wyznawców. Roman Kostrzewski, który został wokalistą Kata w 1982 roku, stał się, jak opisywał Jarosław Szubrycht, "hipnotyzującym tłumy mistrzem ceremonii". Choć Kostrzewski wiele swoich tekstów zapożyczał z twórczości poety Tadeusza Micińskiego, kilka stron dalej w swojej książce "Skóra i ćwieki na wieki" dziennikarz stwierdził: "Nie diabłu sprzedaliśmy nasze smarkate dusze, ale Katu właśnie". "Ich okultystyczne, ale też wielowymiarowe treści dawały pole do nieograniczonej i wolnej interpretacji" - mówi mi natomiast Marcin Zmorzyński, wywodzący się z subkultury metalowej wokalista zespołu Batna, po czym dodaje: "Nie sposób nazwać jednoznacznie ten fenomen katowskiej miłości wśród metalowej braci. Wiem, że spotykając obcych ludzi, rozmawiając o muzyce Kata, w oczach zawsze widzę specyficzny błysk większego zainteresowania rozmówcą, kiedy już cytujemy teksty Romana. Metafizyczna nić porozumienia niewymagająca klasyfikacji. Bardziej się to czuje, nie nazywa".

Choć w Polsce nie dochodziło do palenia kościołów, metalowcy i tak niepokoili społeczeństwo. "Dwukrotnie Metalmania odbywała się w Jastrzębiu, niemal pod moim blokiem. Zjechało się kilka tysięcy szaleńców z długimi kudłami. Pamiętam popłoch wśród robotniczej gawiedzi... Ludzie po prostu obawiali się armagedonu, kiedy tyle kudłatych złoczyńców przechadzało się po robotniczym osiedlu w poszukiwaniu sklepu z alkoholem i pieczywem. Policja dla frajdy potrafiła bić metaluchów za długie włosy, szczuli nas psami i pogardliwie śmiali się w akompaniamencie ciekawych obelg. Wtedy jako długowłosy ‘pedał i małpa’ pierwszy raz skosztowałem pałą po plecach i nogach" - wspomina Marcin. Przyznaje jednak, że niektórzy członkowie subkultury rzeczywiście dawali powody do takiego podejścia: "W pewnym okresie tworzyły się też obozy z różnych miejscowości, które jeździły na koncerty raczej tylko po regularną bijatykę z fanami z innych miast. Często alkohol odbierał możliwość rozkoszowania się żywą muzyką i sprowadzał się do spotkań bojówek. No i należało znać składy, nazwy płyt idoli, których koszulki się nosiło. Nieznajomość szczegółów groziła ‘skrojeniem’ koszulki czy katany. To była ta gorsza część metalowej kultury tamtych lat".

Tape trading, nauka języka i szukanie podobnych dziwaków

Mimo tego wysunę tutaj pewnie mało popularne stwierdzenie, będąc osobą spoza subkultury, a tym bardziej będąc osobą, której bliżej do punka - metalowcy to według mnie najlepiej funkcjonująca subkultura, jaką udało się młodzieży stworzyć. W pierwszych latach polskiego metalu dostęp do jakichkolwiek materiałów "z Zachodu" był utrudniony. Szubrycht, autor zina "Diabolic Noise" oraz wokalista Lux Occulty, wspominał po latach: "O metalowym undergroundzie dowiedziałem się mniej więcej równolegle z dwóch, równie zabawnych, co odmiennych źródeł. Po pierwsze, od kolegów punkowców, którzy pokazali mi swoje ziny i kiedy pozazdrościłem, że mają tak fajnie, oświecili mnie, że przecież metalowcy też takie robią, a po drugie z harcerskiej gazety ‘Na przełaj’. Tam była taka skrzynka kontaktowa, skąd wziąłem pierwsze adresy. A w listach od tych ludzi przyszły flyersy, czyli kolejne adresy i już poszło z górki".

To zjawisko nazywało się tape tradingiem. Jesse Pintado, muzyk Napalm Death, podkreślał, że "jeżeli ktoś sam nie był częścią tape tradingu, to nigdy nie zrozumie, że czasami można w ten sposób stworzyć naprawdę potężną więź". I faktycznie, taka wymiana odbywała się na różnych płaszczyznach - pomiędzy zespołami, fanami i idiolami, muzykami a wytwórniami i, co najważniejsze, pomiędzy metalowcami z całego świata. Fenomen komunikacyjny na skalę światową, przez Szubrychta nazywany "analogowym prototypem globalnej sieci komputerowej zwanej internetem". Co więcej pozostałości tych praktyk widoczne są do teraz - to właśnie metalowe zespoły najczęściej pracują z realizatorami, wydawcami i grafikami z całego świata.

Wymienianie się listami oraz zdobywanie wywiadów i informacji do zinów miało jeszcze jeden pozytywny aspekt - młodzi nie mieli wyjścia i musieli nauczyć się częściej używanego na świecie języka niż polski. Do tego ćwiczyli pisarski warsztat i... nie czuli się już "inni". Okazało się, że ludzi podobnych im jest więcej.

We are as one as we all are the same
Fighting for one cause
Leather and metal are our uniforms
Protecting what we are
Joining together to take on the world
With our heavy metal
Spreading the message to everyone here
Come let yourself go
(Metallica - Metal Militia)