Już w maju 2003 roku David Rothkopf, amerykański dziennikarz i politolog, komentując na łamach "Washington Post" sytuację związaną z pojawieniem się wirusa SARS napisał: "SARS to historia nie jednej, a dwóch epidemii. Ta druga wylała się z nagłówków gazet i ma o wiele większe konsekwencje niż sama choroba. To epidemia informacyjna - albo infodemia."
"Kilka faktów, zmieszanych ze strachem, spekulacją, plotką, wzmocnionych i rozsianych po świecie przez najnowsze technologie, wpłynęło na międzynarodową ekonomię, politykę, a nawet bezpieczeństwo w sposób zupełnie nieadekwatny do skali oryginalnego problemu" - komentował dziennikarz.
Ktoś, kto czytał te słowa prawie dwie dekady temu, mógł pokiwać głową z uznaniem dla wnikliwej analizy autora. Ale większość czytelników zapewne nie zapamiętała neologizmu ukutego przez Rothkopfa. Przez następne lata słowo to pojawiało się kilka razy w dyskusjach przy okazji ptasiej grypy czy kryzysu finansowego.
Nikt jednak, łącznie z Davidem Rothkopfem, nie mógł spodziewać się tego, że u progu trzeciego dziesięciolecia XXI wieku hasło "infodemia" stanie się jednym z najpopularniejszych słów na świecie.
- Już pod koniec 2019 roku podejrzewaliśmy, że epidemia koronawirusa może być kolejną sytuacją kryzysową, która wygeneruje falę manipulacji i nieprawdziwych informacji. Jednak chyba nikt z naszej redakcji nie przypuszczał, jaką skalę przybierze ta sprawa - mówi Marcel Kiełtyka z fact-checkingowego serwisu demagog.org.pl.
Te słowa potwierdzają liczby. Według raportu z badań prowadzonych przez Instytut Reutersa przy Uniwersytecie Oksfordzkim, tylko od drugiej połowy stycznia do końca marca 2020 roku pojawiło się 1253 podejrzanych wiadomości o koronawirusie w języku angielskim, które wymagały weryfikacji. Był to wzrost o prawie 900 proc. w ciągu dwóch i pół miesiąca. Pojawiające się już w lutowych raportach ONZ zjawisko "infodemii", zostało 31 marca 2020 oficjalnie uznane za poważne zagrożenie przez WHO.