Reklama

O kłopotach z pamięcią Jacka Nicholsona amerykańskie media alarmowały już przed dekadą, w 2013 roku. Portal Radar Online pisał wówczas, że aktor nie jest w stanie zapamiętać kwestii scenariusza i odrzuca role. Padło groźne słowo "demencja". Gwiazdor zaprzeczył wtedy tym doniesieniom w oświadczeniu: stwierdził, że nie zamierza umrzeć na planie i chce jedynie odpocząć.

 Od tamtej pory minęło kolejne 10 lat, a Jack Nicholson nie pojawił się w żadnym filmie choćby w epizodzie. Gdy w 2018 roku, po elektryzującej wiadomości, że zagra rolę tytułową w remake’u "Tony’ego Erdmana", w środku przygotowań zrezygnował, uznano, że problemy z pamięcią mogą być prawdą. W dodatku Paramount prawa do filmu kupił na jego życzenie. Oliwy do ognia dolał jego wygląd - paparazzi sfotografowali monstrualnie otyłego Jacka na meczu Los Angeles Lakers, których jest fanem. Już wtedy unikał ludzi. Taboidy doniosły, że waży 170 kg i  ignoruje ostrzeżenia lekarzy w kwestii diety.

Reklama

Dziś, jak donoszą mieszkańcy Mullholand Drive, gdzie aktor mieszka od lat 70., w ogóle nie wychodzi już z domu. To zżyta społeczność, więc martwią się o niego. Całkowicie odizolował się od ludzi. Ostatnio pojawił się publicznie jesienią 2021 roku z synem Rayem, ponownie na meczu Lakersów.

Od ostatniego filmu z udziałem Nicholsona minęło 13 lat i nikt już chyba nie wierzy, że jego rozstanie z kinem jest przejściowe. W rozmowie z Radar Online przyjaciel aktora wyznał, że bliscy Jacka są poważnie zaniepokojeni. Dał też do zrozumienia, że przyczyną stanu aktora jest postępująca demencja. "Jack nie chce się już mierzyć z rzeczywistością. Dał jasno do zrozumienia, że jego dom, jest jego zamkiem. Dzieci go odwiedzają i opiekują się nim, ale to jego jedyna łączność ze światem.(...) Fizycznie nie jest w złej formie, ale jego umysł szwankuje. Coraz bardziej traci kontakt ze światem".

Ale jest coś jeszcze, co martwi przyjaciół Nicholsona: boją się, że umrze samotnie, odcięty od świata, jak jego przyjaciel i mentor - Marlon Brando.

Być jak Marlon Brando

Dom na Mulholland Drive Jack Nicholson kupił za pierwsze duże pieniądze z jednego powodu - bo stał tuż obok willi Marlona Brando. Choć już wtedy gwiazdor "Ojca chrzestnego" był odludkiem, rozpoczynającemu  karierę Jackowi udało się z nim zaprzyjaźnić. Z czasem przejął mnóstwo jego nawyków, świadomie wybierając styl życia idola.

- Nie ma i nie będzie takiego aktora jak Brando. Był dla kina prezentem, jakim Picasso dla sztuki - zwykł mówić. Podkreślał, że "Na nadbrzeżach" zmieniło jego życie. "Kiedy dorastałem w New Jersey, jedną z moich letnich prac było asystowanie kierownikowi kina. Musiałem obejrzeć każdą projekcję tego filmu   - dwukrotnie w ciągu nocy. Nie mogłem oderwać wzroku od tego faceta. Był zachwycający" - wspominał.

Nicholson miał nawet szansę pracować nad "Ojcem chrzestnym", ale odrzucił ją, bo w scenariuszu nie miał wspólnych scen z Marlonem. Postanowił poczekać na bliższą współpracę. Wkrótce zagrali razem w "Przełomach Missouri".

Przyjaciele podkreślają, że nigdy nie ukrywał, że chciałby żyć tak, jak Brando. Nie chodziło tylko jego talent, ale także o uwielbienie ze strony kobiet i czysty hedonizm, z jakiego Brando słynął. Jack chłonął opowieści o szaleństwach w ramionach słynnych piękności, choć publicznie Marlon nigdy nie zdradził ich nazwisk. Pytany, czego najbardziej zazdrości Brando, odpowiadał: "To oczywiste, że talentu, ale powiem szczerze: móc mieć na własność każdą kobietę na świecie, to dopiero było coś. Tego zazdroszczę mu najbardziej". Sam też dorobił się tytułu jednego z największych kobieciarzy w Hollywood, ale na historię jego podbojów przyjdzie pora.

Złośliwi twierdzą, że na pewno może dziś równać się z Marlonem, gdy mowa o tuszy, w dodatku to on nauczył go niepohamowanego obżarstwa, z którego sam słynął. (Już grając w "Czasie Apokalipsy", był tak gruby, że sceny kręcono w ciemności, a kamera pokazywała tylko twarz; z czasem utył tak, że miał kłopoty z chodzeniem). Jak wiadomo, rzucił aktorstwo u szczytu sławy i zamieszkał na wyspie Tetiaroa. Dopiero długi zmusiły go do powrotu na plan, choć ograniczał go do minimum. Nicholson, w przeciwieństwie do Brando kocha aktorstwo, choć często podkreślał, że nie chce zakończyć życia podczas kolejnego ujęcia.

Kiedy w 2004 roku Brando zmarł, Nicholson w ramach hołdu, kupił za sześć milionów dolarów jego dom, tylko po to, by go zburzyć - jego stan groził bowiem zawaleniem. Później zasadził tam ukochane kwiaty Marlona - frangipani, uważane za najpiękniejszą roślinę na świecie, o niepowtarzalnym, rozwijającym się narkotycznie zapachu.

Marlon Brando umierał samotny, zrujnowany i nieszczęśliwy, dźwigając na barkach samobójczą śmierć córki Cheyenne i wyrok więzienia za morderstwo dla pierworodnego syna. Majątek rozdrapali adwokaci, gdy próbował ratować dzieci. I w tym jednym przypadku trudno mówić o podobieństwach między Brando i Nicholsonem, który zgromadził jeden z największych majątków w Hollywood i umie z niego korzystać.

Poza tym podobieństwo losów dwóch wielkich gwiazdorów może zaskakiwać.  

Trudne dzieciństwo

"Jak zostaje się największym aktorem wszech czasów, Marlonem Brando?" - pytał w jedynej, autoryzowanej biografii gwiazdora Lawrence Grobel. Odpowiedź brzmi: "dzięki cierpieniu i smutnemu dzieciństwu, którego bagaż dźwigasz całe życie". Jack mógłby powiedzieć to samo, choć ich doświadczenia są kompletnie różne.

Jack Nicholson urodził się 22 kwietnia 1937 roku w surowej, katolickiej rodzinie w Neptune w New Jersey. Szokującą prawdę o rodzinie miał poznać jednak przed czterdziestką. W biografii pióra Dennisa McDougala wspomina: "To był czas, gdy wśród katolików nawet pedofil był lepiej postrzegany niż nastoletnia, samotna matka". Gdy rodzina odkryła, że 17-letnia June Nicholson jest w ciąży, wywiozła ją do Nowego Jorku, by tam urodziła dziecko. Gdy wróciła z Jackiem, rozpoczęła się szarada, która trwała do końca jej życia. "Oficjalną" matką chłopca została jego babka, matka June - Ethel May, a dziewczynie przydzielono rolę starszej siostry.

Nikt nie planował zdradzać prawdy Jackowi. Gdy miał dwa lata, June wyjechała do Los Angeles i została tancerką. Tańczyła nawet na Broadwayu. Wyszła za mąż, a Jack odwiedzał ją w wakacje. Ethel May była nie tylko matką dla Jacka, ale i głową rodziny. Jej salon kosmetyczny był najchętniej odwiedzanym w mieście, co pozwoliło im mieszkać w najpiękniejszej dzielnicy. Nieśmiały John Nicholson, mąż Ethel, nazywany przez Jacka ojcem, lubił  zaglądać do kieliszka, a w końcu zaczął znikać. Czasami wracał na święta. Jack wspomina go jako tragiczną postać.

Jack - wulkan energii, dorastał otoczony uwielbieniem kobiet - matki, sióstr i klientek zakładu. Dnie upływały mu na słuchaniu opowieści płynących spod suszarek do włosów i cmokaniach klientek nad jego urokiem. "To istny cud, że nie wyrosłem na geja, zaczesującego przed lustrem loki" - wspominał. Od dziecka miał wdzięk i temperament, który wstrząsnął domem Nicholsonów, gdy wszedł w wiek nastoletni. Niszczył wszystko, co mu wpadło ręce, a w szkole zawieszano go trzykrotnie. "Byłem najtrudniejszym dzieckiem w okolicy" - wspomina z dumą. W szkole średniej jego wandalizm ewoluował w stronę wygłupów - został klasowym klaunem, a jego dawni kumple sukces, jaki odniósł, nazywają  "kompletnym szaleństwem". Najwyraźniej "klaunowanie" było pierwszym przejawem aktorskiego talentu, na którym nikt się nie poznał.

Po skończeniu szkoły zaczął pracować jako ratownik na plaży w Neptune. Właśnie tam spotkał aktora, Cesara Romero, który przekonał go, że ma predyspozycje do tego zawodu. W 1954 roku wyjechał do Hollywood i zamieszkał u June.

Kino klasy B

W 1956 roku Jack zatrudnił się w studio MGM. Gdy zaproponowano mu awans, przyznał jednak, że myśli o aktorstwie. Niestety, pierwsze zdjęcia próbne wypadły marnie. Kazano mu uczyć się aktorstwa i pracować nad piskliwym głosem. Zapisał się na zajęcia aktorskie do Jeffa Coreya.

- Wyróżniał się w grupie. Inaczej mówił niż pozostali - zwalniał, narzucał własny, powolny rytm dialogom, co stało się potem znakiem rozpoznawczym jego aktorstwa - wspominał Corey.

W 1958 roku pojawił się w filmie klasy B "The Cry Baby Killer" i nie był to wybuch talentu. Podtrzymywał karierę dzięki filmom Rogera Cormana, który w niego wierzył. Ku swojemu zdumieniu odkrył też, że podoba się kobietom. Nabrał pewności siebie. Jego pierwszą miłością była Georgianna Carter, której pomógł wystąpić w "The Wild Ride", grając główną rolę.

- Wszyscy mówili wtedy o rewolucji seksualnej, ale Jack był jej głównym praktykiem w fabryce snów - śmieje się Corey w dokumencie "Legendy Hollywood". Przez jego pokój przewijały się tabuny pięknych dziewcząt. W 1961 roku poznał aktorkę Sandrę Knight i postanowił założyć rodzinę. Wkrótce wzięli ślub, a rok później pojawiła się jego pierwsza córka, Jennifer Nicholson.

Aby utrzymać rodzinę, Jack zaczął grać w reklamach. Pisał także scenariusze, a kilka tytułów powstałych na podstawie nie zyskało rozgłos i nagrody. Choćby "Odlot" wyróżniony w Cannes, który opowiadał o narkotykowych wizjach. W tym czasie oboje z Sandrą eksperymentowali z narkotykami, co przysłużyło się filmowi, ale zaszkodziło małżeństwu. To w 1967 roku zakończyło się rozwodem. Na pisaniu zarabiał wtedy lepiej niż na rolach w kinie klasy B i myślał o rezygnacji z aktorstwa

Ale wcześniej, w roku narodzin jego córki, po długiej walce z rakiem zmarła niespełna 50-letnia June Nicholson, co Jack ogromnie przeżył. Nie miał jednak pojęcia, że stracił matkę.

"Easy Rider", czyli sukces z zaskoczenia

Gdy Jack dojrzewał do rozstania się z graniem, pojawił się film, który zmienił jego życie. Peter Fonda dał mu scenariusz projektu "Easy Rider", w którym miał zagrać uzależnionego od alkoholu adwokata.  Reżyserował kolejny aktor, Dennis Hopper. W sukces nikt nie wierzył. Tymczasem film przyniósł Nicholsonowi sławę, pieniądze i pierwszą nominację do Oscara.

- Te 390 dolarów tygodniowo, jakie płaciłem mu za rolę, to najmądrzejszy wydatek życiu - żartował potem Peter Fonda, aktor i producent. Przeżyli szok, gdy nakręcona za 400 tys. dolarów opowieść o buntownikach na motocyklach, którzy biorą narkotyki i uwodzą dziewczyny, okazała się przebojem, zarabiając 45 milionów. Recenzje również były znakomite. Nicholson odkuł się, bo miał spory udział w zyskach. Film łamał wszystkie reguły i dziś chyba nie mógłby powstać - aktorzy naprawdę uprawiali seks na planie i palili marihuanę. Jack wykorzystał osobiste doświadczenia na tym polu.

- Podczas kręcenia słynnej sceny przy ognisku Jack był tak naćpany, że odpływał w finale ujęcia. I właśnie dzięki tej scenie stał się gwiazdą - wspominał Fonda. "Oto nowy Marlon Brando" - pisano. Wkrótce wybuchł Woodstock, a bohaterowie filmu byli jak żywcem z niego wyjęci. Ale tylko z Jacka obraz zrobił gwiazdę.

Nie poprzestał na laurach i starannie wybierał role. Zagrał w tak świetnych filmach, jak "Pięć łatwych utworów" Boba Rafelsona, w przejmującym portrecie rozchwianej Ameryki, czy w "Chinatown" Polańskiego, jednym z najlepszych filmów noir w historii. Nawiązał romans z partnerką z planu - Susan Anspach. W 1970 roku urodził im się syn Caleb. Jack utrzymywał matkę i dziecko, choć mieszkali osobno. Już nigdy nie sformalizował żadnego związku.

 Odrzucał role w rozrywkowych produkcjach, np. w świetnym "Żądle" (przejął ją Redford), choć wiedział, że będzie sukcesem. Uważał, że potrzebuje ambitniejszych propozycji. W 1971 roku zagrał w "Porozmawiajmy o kobietach" Mike'a Nicholsa, a ten oznajmił: "wkrótce będzie jednym z największych aktorów w historii kina". Miał rację.

 Do 1975 roku Nicholson miał na koncie cztery nominacje do Oscara zdobyte w ciągu sześciu lat.

Prawda nas wyzwoli?

W 1970 roku zmarła Ethel May Nicholson. Jack rozpaczał przekonany, że chowa matkę. Był już wielką gwiazdą, gdy w 1974 roku trafił na okładkę tygodnika "Time". To wtedy powstał artykuł, którego autor odkrył, iż to June była jego prawdziwą matką, zaś Ethel - babką.

Jack najpierw stwierdził, że reporter oszalał. Zadzwonił jednak do swojej drugiej siostry, Lorraine, by to sprawdzić. Ta potwierdziła wersję dziennikarza.

- Ten 37-letni twardziel płakał jak dziecko. Był wstrząśnięty. Przez wiele dni nie wychodził z pokoju. To nigdy nie przestało go boleć" - wspominał Peter Fonda. Po latach Jack wyznał: "Taka jest cena sławy, ludzie grzebią ci w prywatnym życiu i dostajesz wiadomość: twoja siostra jest w rzeczywistości twoją matką!".

 Wszystko wskazywało na to, że prawdziwym ojcem Jacka był Don Furcillo-Rose, przystojny aktor, z którym June miała romans, nie wiedząc o jego żonie i dziecku. Furcillo przyznawał się do ojcostwa, ale mimo jego próśb Jack odmawiał poddania się badaniu krwi.

- O 40 lat za późno - ocenił.

Ponoć Ethel groziła Furcillo więzieniem, jeśli zbliży się do June. Dla Jacka ojcem pozostał na zawsze pogubiony John Nicholson.

Lot na szczyt

W połowie lata 70. Jack był już sąsiadem Marlona, choć ten żył głównie na wyspie. Cierpiał po odkryciu prawdy o sobie, ale jako aktor mógł przekuć ból na potrzeby roli.

Traf chciał, że pracował wtedy nad postacią McMurphy'ego w "Locie nad kukułczym gniazdem", może największą z jego kreacji. Opowieść o złodziejaszku, który, chcąc uniknąć więzienia, udaje wariata i trafia do zakładu psychiatrycznego, to czołówka światowej kinematografii. Milosz Forman nakręcił przejmującą opowieść o naszej najważniejszej potrzebie - wolności.

Oddział, na którym rządzi despotyczna siostra Ratched, stosująca metody upokarzania pacjentów, symbolizował popadający w obłęd świat, duszący się bez wolności. Bunt McMurphy'ego kończył się jednak drastycznie. Forman czekał na Jacka rok, bo ten był zajęty. Nie wiedział, co go czeka. Choć efekt ich pracy to arcydzieło, na planie omal się nie pozabijali. Nicholson nie godził się z myśleniem Formana o jego postaci. Chciał, by pacjenci szpitala stali się niesubordynowani dopiero po pojawieniu się McMurphy'ego, a Forman zakładał, że byli tacy zawsze. Żaden nie ustąpił.

Nicholson odmówił współpracy. Wtedy producenci namówili operatora Billa Butlera, by pośredniczył między nimi. Ten biegał między Formanem i Nicholsonem, wołając do Jacka: "Milosz każe ci powtórzyć scenę. Masz być wkurzony". Nicholson odpowiadał: "Zrobię to, bo płacą mi trzy razy więcej kasy niż jemu". Butler z odpowiedzią wracał do Formana, i tak w kółko. Pogodzili się dopiero na oscarowej gali, która była triumfem obrazu. Pięć głównych Oscarów, jakie mu przypadły, przed "Lotem..." miał tylko "Ben Hur" Williama Wylera.

Rok później zagrał wspólnie z Brando w "Przełomach Missouri" Arthura Penna i miał z tej pracy frajdę.

Związki męsko-damskie okiem Nicholsona

Związki z kobietami Nicholsona to temat na osobną książkę. Okazał się zdolnym naśladowcą Marlona i na tym polu, ale to opowieść dla koneserów. Ojciec pięciorga dzieci ze związków z czterema kobietami, dopiero na starość nawiązał z nimi bliskie relacje. Przyznaje, że tylko dwoje najmłodszych - Lorraine i Ray Nicholson, miało z niego pożytek w roli ojca.

Najdłuższy i najpoważniejszy ze związków - z Anjelicą Huston, córką Johna Hustona zaczął się w 1972 roku, gdy ona miała zaledwie 21 lat. Byli razem przez 17. Jej książka "Watch Me", poświęcona ich związkowi, to smutna lektura. Już pierwszą ich randkę Jack odwołał w ostatniej chwili. W miejscu, gdzie mieli się spotkać, Anjelica przyłapała go tête-à-tête z dawną flamą, Michelle Phillips.

"Odwołanie pierwszej randki z powodu innej kobiety to przestroga: tak będą wyglądały nasze relacje. Należało brać nogi za pas" - wspominała. "Killer Smile" - zabójczy uśmiech, jakim Jack rozbrajał kobiety, nie był bowiem dany, żadnej na wyłączność. Jack, sam zaborczy i zazdrosny, nie poczuwał się nigdy do wierności. Potrafił przy niej flirtować z innymi kobietami, czasem posuwał się dalej. Anjelica opisała sytuacje, w których celowo ją ranił. "Nigdy nie wstawaj tak, żeby wyjść" - mówił, gdy nie mogąc znieść jego umizgów do innej, uciekła z przyjęcia. Opisała koncert, podczas którego słynna piosenkarka Joni Mitchell "siedziała między nogami Jacka przez cały występ".

Ale potrafił być też troskliwy i kochający. Opiekował się nią, gdy zachorowała, wymyślał dla niej setki przydomków. Wówczas czuła się szczęśliwa i wszystko mu wybaczała mu.

W 1981 roku zafundował sobie romans na boku z modelką Winnie Hollman, którego owocem jest córka, Holly Hollman, choć aktor do ojcostwa się nie przyznał. Anjelica rozstała się z nim wówczas, ale wróciła. Przez lata czekała na ofertę małżeństwa. Zamiast tego w 1989 roku Jack odszedł do aktorki Rebeki Broussard, z którą doczekał się dwójki dziecka. Związek przetrwał sześć lat.

Dopiero po wiadomości o ciąży Broussard, Anjelica uznała, że ma dość. Nim jednak odeszła, jak opisała: "pobiłam tego patologicznego kobieciarza, zostawiając następczyni, z siniakami na całym ciele". 

Po latach Jack stwierdził, że Anjelica była miłością jego życia i nie powinien pozwolić jej odejść.

Złote lata sławy

Lata 80. i 90. to był czas, gdy gwiazda Nicholsona świeciła najjaśniej na firmamencie Hollywood. Udowodnił, że jest w stanie zagrać absolutnie wszystko, z jednakową finezją. Hierarchia jego ról to już kwestia wyboru

Rozpiętość talentu Jacka potwierdzają tak odmienne tytuły, jak horror "Lśnienie" Stanleya Kubricka, opowiadający historię popadania bohatera w szaleństwo, które w wykonaniu Nicholsona budzi autentyczne przerażenie, poprzez spotkanie z Bobem Rafelsonem na planie sensualnego thrillera "Listonosz dzwoni dwa razy", aż po melodramat z nutą humoru "Czułe słówka" Jamesa L. Brooksa. Film przyniósł mu drugiego Oscara.

Nicholson wcielił się tu w postać różną od pełnych szaleństwa ról, w których był mistrzem. Zagrał kobieciarza, który przeżywa kryzys wieku średniego i wplątuje się w romans z apodyktyczną sąsiadką. A potem staje bezradny wobec jej uczucia. To pełna czułości opowieść o godzeniu się z losem i jedyny w swoim rodzaju popis duetu aktorskiego Shirley MacLaine - Nicholson. Nieco później, w 1997 roku, Jack odbierze trzeciego Oscara za rolę w kolejnym filmie Brooksa "Lepiej być nie może", w którym zagra antypatycznego pisarza, jaki zakochuje się w nieśmiałej kelnerce z baru. "Sprawiasz, że chcę być lepszym człowiekiem" - zwraca się do niej bohater, a my, patrząc na Jacka, rozumiemy kobiety, które na ekranie i poza nim gotowe były iść za nim w ogień.

Ale dużo wcześniej, bo w 1989 roku pojawił się jeszcze jako Joker - wróg Batmana - w pierwszym filmie pod tym tytułem, w reżyserii Tima Burtona. Nicholson przyznał, że w dzieciństwie postać Jokera była jego ulubioną. Rolę uważa za jedną ze swoich najlepszych. "To rodzaj pop-artu i jestem z niej dumny" - wyznaje. Na Jokerze zarobił 90 mln dolarów, stając się najbardziej kasowym aktorem końca lat 80. Parę lat później przyjął tytułową rolę "Wilka" w metaforycznym horrorze swojego ulubionych reżysera Mike'a Nicholsa, gdzie grał u boku pięknej Michelle Pfeiffer. "Diabelskie" emploi pojawia się też ciut wcześniej, gdy jako prawdziwy czart, zabłyśnie u boku trzech pięknych kobiet w "Czarownicach z Eastwick" George'a Millera.

Te nieliczne ustępstwa na rzecz kina rozrywkowego poczynił, dopiero gdy miał już status  następcy Brando. W przeciwieństwie do innych "wielkich" (jak sam Brando czy De Niro), nie licząc początków w zawodzie, Nicholson nie ma w dorobku ról chybionych. Począwszy od lat 70. niemal, każdy jego film stawał się przebojem. Przy tym jego imponujący dorobek obejmuje bodaj wszystkie gatunki kina. Nawet polityczne, którego nie lubi", jak Hoffa".

Bodaj ostatnią wielką kreację stworzył w "Infiltracji" Martina Scorsese, w której zagrał trzęsącego nielegalną działalnością w bostońskiej dzielnicy gangstera Franka Costello. To było w 2006 roku. Potem wystąpił jeszcze tylko w dwóch filmach - przedostatni, gdzie grał u boku Morgana Freemana "Choć goni nas czas" był sukcesem kasowym.

Ostatni z wielkich

Jack Nicholson oficjalnie nie pożegnał się z aktorstwem, jak zrobił to inny, wielki, sporo młodszy aktor, Daniel-Day Lewis. Trudno pogodzić się z myślą, że nie zagra już żadnej roli, wszystko wskazuje jednak na to, że rozstanie z zawodem wymusiła chorobę.

Z drugiej strony, zawsze podkreślał, że: "trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść". Nie rozmienił na drobne wielkiej kariery, co stało się udziałem wielu. Do tego żył jak chciał. "Miałem wszystkie możliwe kobiety, wziąłem wszystkie możliwe prochy, wypiłem każdy możliwy alkohol. Moje życie było wielką, seksualną fantazją. Spełnioną" - wyznał biografowi.

Czyż nie brzmi jak marzenie sprzed dekad, gdy chciał być jak Brando? Jeśli dzieci zadbają, by nie odszedł w samotności, jego podróż po śladach mentora, będzie miała jednak inny finisz.