Reklama

Jeszcze trwają prace nad szóstym wspólnym filmem duetu Martin Scorsese - Leonardo DiCaprio "Killers of the Flower Moon", a filmowcy właśnie zapowiedzieli siódmy pod tytułem "The Wager". Będzie to oparta na faktach, rozgrywająca się w latach 40. XVIII wieku, historia załogi tytułowego brytyjskiego okrętu wojennego - adaptacja książki Davida Granna, która dopiero ukaże się w kwietniu 2023 roku. Scorsese, za już jednak nabył prawa do jej ekranizacji, po fascynacji poprzednim dziełem autora ("Killers..." to także proza pióra Granna.)

Podobnie jak w "Wilku z Wall Street", również w obu filmach opartych na prozie Granna, Leonardo DiCaprio nie tylko gra główną rolę, ale również pełni rolę producenta. Chciałoby się zawołać: "Taki duet się nie zdarza", ale przypomina się ten wcześniejszy, równie znakomity - Scorsese-De Niro. Wielki "Bobby" zapragnął jednak wydostać się z szuflady z napisem "aktor Martina Scorsesego", i zaczął wybierać role według własnego klucza. Popełnił wielki błąd, za który zapłacił nominacjami do Złotych Malin i "wypadnięciem" z I aktorskiej ligi Hollywood, do ledwie średniej. Po serii arcydzieł na miarę "Taksówkarza", w jego CV rozpychają się takie tytuły jak "Showtime" czy "Co ty wiesz o swoim dziadku?". DiCaprio wydaje się dojrzalszy w swoich wyborach.

Reklama

Tymczasem Martin Scorsese chociaż skończy 80 lat, nie tylko wciąż jest w mistrzowskiej formie, ale ani na moment nie zwalnia tempa. W obu wymienionych filmach według Granna zobaczymy zaś zarówno DiCaprio jak też Roberta De Niro.

Spełniło się marzenie Marty’ego, ale również nasze - widzów.

Wyrwany śmierci

Ciężki, świszczący oddech i płuca zmęczone kaszlem. Jak wytłumaczyć kilkuletniemu chłopcu, że nie może iść bawić się z kolegami, nie mówiąc już o bieganiu czy kopaniu piłki? Nawet kiedy śmiał się zbyt długo, pojawiały się problemy z oddychaniem. Nigdy nie wiedział, czy uda mu się złapać kolejny oddech, czy nie straci znowu przytomności. Gdy było naprawdę źle, rodzice kładli go w pokoju na łóżku, a nad nim stawiali namiot. Pod nim umieszczali inhalator. Cała rodzina zaglądała do namiotu, żeby sprawdzać, jak się miewa.

Martin Scorsese po raz pierwszy cudem uszedł śmierci, gdy miał dwa miesiące. Omal się wtedy nie udusił. Uratował go lekarz z Jamajki, który mieszkał niedaleko ich domu. Gdy skończył trzy lata, usunął mu migdałki. Wtedy ujawniła się ciężka astma, która miała mu towarzyszyć przez całe życie.

Fakt, że już jako mały chłopiec odkrył, jak to jest bać się o życie, odcisnął piętno na jego twórczości. Był to jednak inny rodzaj strachu niż ten, o który potem chorowity, niziutki, słaby fizycznie chłopiec ocierał się każdego dnia we włoskiej dzielnicy Nowego Jorku, zwanej Małą Italią. O tej drugiej odmianie strachu, wiele lat później nakręci filmy, które staną się klasykami kina gangsterskiego i zyskają status arcydzieł.

"W świecie, w jakim żyłem, w tle czaiła się przemoc. Szedłem gdzieś, choćby do kina, i cały czas miałem nastawione radary. (...) Żyło się w ciągłym strachu przed ludźmi, którzy stali ponad prawem. Można się było wszystkiego spodziewać. Nie wolno było się odezwać. Nic nie można było zrobić. Nigdy nie wiedziałeś, kiedy zaatakują - powody bywały błahe. Kontrolowali całą okolicę" - opowiada Scorsese w fascynujących "Rozmowach" z krytykiem Richardem Schickelem.

Wspomnianą Małą Italię, nowojorczycy ochrzcili "przedsionkiem piekła". Odnajdziemy ją we wszystkich kryminalnych opowieściach reżysera. Miejsce, gdzie bójki i strzelaniny czyhały za rogiem, a młodzieżowe gangi były początkiem mafijnej drogi. Pewnie trafiłby do któregoś, gdyby nie był chorowity. Konszachty z mafią miał wuj, brat ojca, który "to wracał do więzienia, to z niego wychodził". Każda jego wizyta prowadziła do awantury. Mały Martin z otwartą buzią słuchał opowieści o szefie, który jeździł cadillakiem i zlecał "czyszczenie dzielnicy".

Rodzice przybyli tu z Włoch na fali wielkiej emigracji. Oboje pracowali w przemyśle odzieżowym, chcąc zapewnić synom - Martinowi (zwanego Martym) i starszemu Frankowi wykształcenie. Gdy Martin przyszedł na świat - 17 listopada 1942 roku, powodziło im się nieźle. Mieszkali w dzielnicy Queens. Później ojciec popadł w konflikt z właścicielem domu, w którym mieszkali i musieli wrócić na stare śmieci. Martin miał wówczas osiem lat. Astma, na którą chorował, mocno ograniczała mu życie. Nie mógł uprawiać sportów, więc ojciec zaczął chodzić z nim do kina. Emocje towarzyszące filmom stawały się głównym tematem ich rozmów.

Jednym z pierwszych filmów, które zobaczył, był obraz Sama Fullera "Zabiłem Jessego Jamesa", w którym bohater ginie z ręki najlepszego przyjaciela. Zamiast spodziewanej chwały czeka go odrzucenie. "Ojciec po seansie mówił o lojalności. I o zdradzie. To we mnie głęboko zapadło" - wspomina w autobiografii "Pasja i bluźnierstwo". Stąd zdrada jako jeden z najważniejszych tematów jego filmów.

W "Ulicach nędzy", w "Kasynie", w "Chłopcach z ferajny", w "Infiltracji" bohaterowie ponoszą klęskę, bo dopuszczają się zdrady. I muszą ją odpokutować. Jedynie w opartym na faktach "Wilku z Wall Street" Jordan Belfort nie ponosi kary, przeciwnie - zyskuje na zdradzie. Z tego powodu najwybitniejsze wspólne dzieło duetu DiCaprio-Scorsese Akademia zignorowała, zarzucając mu "gloryfikowanie człowieka upadłego", dowodząc tym samym kompletnego niezrozumienia obrazu.

W kinie i w kościele

Od pierwszych seansów Marty zakochał się w kinie. Zamknięty w mieszkaniu z inhalatorem ośmiolatek godzinami rozrysowywał filmy, które obejrzał. Pojęcia nie miał, że tak robą reżyserzy, wykorzystując później obrazkowy scenopis na planie. A potem okazało się, że rysunki mogą się ruszać. W wieku 12 lat z pudełek stworzył własny projektor i zaczął organizować "seanse". Pisał już własne historie, które potem rysował ołówkiem. Robi to do dziś.

Był już wtedy otrzaskany z kinem. Znosił książki z okolicznych bibliotek, prócz historii kina czytał Prousta, Joyce'a i Dostojewskiego. Gdy sam zaczął chodzić do kina, "Obywatela Kane'a" oglądał przez miesiąc - codziennie od początku. Kino to był azyl w świecie pełnym strachu i przemocy.

Nie jedyny. Innym miejscem, gdzie czuł się bezpiecznie, był... kościół. - Kościół wpływał na to, jak myślałem. Ważne były słowa, które słyszałem, ale wrażenie robił na mnie sam budynek - stara katedra Świętego Patryka przy Mott Street. Panował tam niezwykły spokój. Była oazą w mrocznym świecie - wspomina.

Dlatego został ministrantem. Kiedyś ksiądz poprosił ojca, by przyprowadził syna na plebanię. "Zastanawiałem się, co złego zrobiłem? Miałem chyba dwanaście lat. Ksiądz powiedział, że noszę na sobie ciężar problemów całego świata i w tym wieku nie powinienem być taki. Powinienem cieszyć się życiem. Zdziwiłem się. Był jedynym człowiekiem, który to zauważył" - wyznaje. I od razu wyjaśnia: "W Małej Italii miałeś dwie drogi kariery: mogłeś zostać albo gangsterem, albo księdzem". Pierwszym marzeniem chłopca było więc zostać gangsterem. Tej drugiej drogi spróbował naprawdę.

Szybko odkrył, że księża otoczeni są estymą. Kłaniali im się nawet gangsterzy, do których bano się zbliżyć. Wiele lat później niemal całe kino Scorsesego przybrało formę uniwersum rozciągniętego między dwoma skrajnościami - mafią i wiarą. Gdy jednak 15 -latek oznajmił, że chce zostać księdzem, rodzice byli zdumieni. Trafił do niższego seminarium, w którym wytrwał rok. "Zrozumiałem, że moje powołanie to złudzenie - nie powinno chodzić o samego siebie, lecz o innych. A mnie zależało na odcięciu się od świata" - wyznaje.

Odejście z seminarium długo uważał za porażkę. Do momentu, gdy zapisał się do nowojorskiego Washington Square College, gdzie zdobył licencjat z języka angielskiego. Eksperymentował z amatorską kamerą, a jego filmiki budziły entuzjazm. Po skończeniu college'u rozpoczął studia filmowe na nowojorskim uniwersytecie. Nie reżyserię, bo NYU jej nie miało, lecz filmoznawstwo. Dzisiaj przywołuje słowa Orsona Wellesa: "Wszystkiego, co musisz wiedzieć na temat kamery i studia filmowego, nauczysz się w cztery godziny".

Droga do sławy

Debiutem fabularnym Scorsesego było mało znane "Kto puka do moich drzwi" (1967) z Harveyem Keitelem w roli amerykańskiego Włocha, który stoi przed decyzjami dotyczącymi swojej kultury. Myśli o małżeństwie ze swoją dziewczyną, ale gdy ta zostaje zgwałcona, widzi w niej dziwkę. Ta przygnębiająca opowieść o złych wyborach, mówi nam sporo o reżyserze. Scorsese wspomina: "Mój agent obejrzał część filmu i powiedział: ‘Jest koniec lat 60., rewolucja seksualna, a tu facet nie kocha się ze swoją dziewczyną, bo jest w niej zakochany? Zwariowałeś?’ A ja byłem wierny swojej kulturze. To był film o mnie także dlatego, że jako astmatyk nie umiałem zbliżyć się do kobiety".

Jego twórczość na tyle czerpie z autobiografii, że historię życia reżysera można czytać przez pryzmat jego filmów. Znajdziemy w nich wszystkie dręczące go obsesje, jak: zdrada, wiara, przemoc i samotność, o której często mówi.

Film przyjęto życzliwie. Na tyle, że w znanych dobrze "Ulicach nędzy" - z Keitelem i po raz pierwszy z De Niro - mógł rozwinąć wątki i opowiedzieć o świecie, który znał jak nikt: o pierwszym pokoleniu Małej Italii i rządzącej nią przemocy. Główny bohater pracuje dla mafii, a na drodze do jego awansu w przestępczej hierarchii staje przyjaźń z zadłużonym cwaniaczkiem (De Niro). Już w pierwszej scenie, gdy Keitel mówi: "Grzechów nie odkupisz w kościele. Robisz to na ulicach, w domu. Reszta jest gówno warta", wiemy, że tak rozmawia Scorsese. Fabuła nie jest tu najważniejsza, ważne są relacje między bohaterami. Po latach reżyser wyznał: "Dopiero gdy zmarł mój ojciec, zrozumiałem, o czym jest ten film: o nim i jego bracie, o długach i rodzinnych naradach. Co wieczór słyszałem rozgrywający się dramat. Chodziło o dobre imię rodziny, o to, by nie stać się jednym z bandziorów".

Film jest pierwszym aktorskim popisem De Niro - w roli Johnny'ego Boya. Zabawnie brzmi fakt, że De Niro przez lata mieszkał parę ulic od Martina w Małej Italii, ale żaden o tym nie wiedział. Reżyser wspomina: - Przyszedł na spotkanie i rzucił: "Znam cię. Wiem, z kim trzymałeś". Wymienił kilka imion. Spytałem: "Skąd to wiesz?". Okazało się, że kiedy miał 16 lat, należał do bandy z Hester Street, a z tymi kolesiami miałem na pieńku. Mijaliśmy się jednak na ulicy. Gdy go zobaczyłem, przypomniałem sobie". Ci dwaj wielcy artyści byli na siebie skazani. Pierwsza żona Scorsesego wspomina: "Bobby odkrył w Martinie jedynego człowieka na świecie, który jak on potrafił pół dnia rozmawiać o tym, jak bohater ma wiązać krawat!".

Czy można się dziwić, że wspólnie nakręcili tyle arcydzieł?

Opowieść o wilkołaku, który przechodzi przemianę

Kariera Martina Scorsesego wybuchła gwałtownie w połowie lat 70. i trwa nieprzerwanie do dziś. Obok "Ojca chrzestnego" Coppoli najgłośniejsze tytuły tamtej dekady to jego dwa rewelacyjne dramaty: "Taksówkarz" i "Wściekły byk" - oba z wielkimi kreacjami Roberta De Niro. Dziś jego miejsce zajmuje DiCaprio.

Fabułę "Taksówkarza" znamy  wszyscy. Weteran wojny w Wietnamie zatrudnia się jako taksówkarz na nocnej zmianie. Jeżdżąc po Nowym Jorku, styka się z najbardziej podejrzanymi ludźmi, widzi otaczającą go przemoc i okrucieństwo. Próbuje bez skutku nawiązać znajomość z pracownicą kampanii wyborczej, ale ta daje mu kosza. Kumulacja negatywnych emocji doprowadza Travisa do podjęcia radykalnych kroków. Dla byłego żołnierza zabijanie to droga do osiągnięcia celu, a zbrodnia jest moralnie usprawiedliwiona. Planuje wyeliminować zepsute jednostki. Pierwszym jest obłudny kandydat na prezydenta, którego spróbuje zabić. Ochrona zdoła temu zapobiec, ale erupcja wulkanu trwa i musi znaleźć ujście. Wtedy spotyka młodziutką prostytutkę, zmuszaną do seksu przez alfonsa. Postanawia wymierzyć sprawiedliwość w pojedynkę. Scorsese mówi o nim: "Nie lubisz go. Ale gdzieś, w najmroczniejszych pokładach swojej świadomości myślisz podobnie jak on. To nie jest racjonalne, nie ma nic wspólnego z dobrem, ale to jest ludzkie".

Wybitny amerykański krytyk Roger Joseph Ebert, który pierwszy docenił wielkość dzieła Scorsese, pisał po premierze, w 1976 roku: "'Taksówkarz' to piekło od sceny otwarcia do kulminacyjnej sceny zabijania, ale to piekło, od którego nie możesz oderwać wzroku. Chcesz w nim tkwić". Film uchodzi za arcydzieło gatunku, a całkowite pominięcie przez Akademię dzieła Scorsesego, jest jedną z jej największych kompromitacji. Obraz wcześniej otrzymał Złotą Palmę w Cannes.

"Taksówkarz" to kino totalne, w którym wszystko zachwyca perfekcją, intensywnością doznań. Począwszy od scenariusza Paula Schradera, poprzez zdjęcia Michaela Chapmana, po aktorstwo. Scorsese wspomina: "Ta historia, to rodzaj baśni ludowej czy miejskiej legendy. To opowieść o wilkołaku, który nocami, gdy włóczy się po mieście, przechodzi przemianę. Nawet tę czysto zewnętrzną - choćby zmiana fryzury na irokeza, której towarzyszy rozprawianie się ze złem. Jego wędrówki w nocy są niebezpieczne. W tym przypadku jednak wilkołak ratuje dziewczynę, zamiast ją zabić" - opowiada. Chodzi o wyrwaną ze szpon alfonsa prostytutkę Iris. Grająca ją Jodie Foster -  zaledwie 13-letnia - jako jedna z najmłodszych w historii, otrzymała wtedy nominację do Oscara. Producenci uznali jednak, że jest za młoda, by... pojawić się na premierze filmu, w którym grała. Obejrzała "Taksówkarza" jako 16-latka.

Dziś, 46 lat po premierze, "Taksówkarz" to wciąż jeden z bardziej poruszających obrazów o upadku moralności.

Poza czasem

O końcówce lat 70. Scorsese mówi, że był to w jego życiu "czas ołowiu". Astma nasiliła się, ciągle trafiał do szpitala, zmuszony był też do trzymania butli z tlenem przy łóżku. Co gorsza, przepisano mu kortyzon, który sprawił, że przybrał na wadze 50 kg. Nieustanne używanie inhalatora przeszkadzało mu także w pracy. Przyznaje, że kończąc pracę nad "Taksówkarzem", zaczął brać kokainę, by nie zwariować. Gdy trafił z filmem na festiwal do Cannes i skończyły mu się narkotyki, wysłał z Francji prywatny samolot do... Nowego Jorku po kokainę!

Złota Palma to był wielki sukces, ale kolejny film, nad jakim pracował - musical "New Jork, New Jork" z De Niro i Lizą Minnelli to było piekło. Pogłębiał je fakt, że miał romans z Lizą, a ona w kółko brała. On zażywał też leki na astmę. W pewnym momencie organizm odmówił mu posłuszeństwa. Wspominając 1978 rok, mówi: "Znalazłem się poza czasem i miejscem. 1 maja trafiłem do szpitala, na intensywną terapię. Byłem bliski śmierci".

Wewnętrzny krwotok to poważna sprawa. Do De Niro dotarła wiadomość, że reżyser jest o włos od śmierci. Lekarze nie dawali dużych szans na przeżycie. Biegnąc do szpitala, Bobby obmyślał plan. Wiedział, że musi dać przyjacielowi powód do życia. Scorsese od miesięcy powtarzał, że nie nakręci już żadnego filmu, a on trafił na świetny projekt. Zdecydował, że musi go zrobić Marty. Jeśli przeżyje.

Przez kolejne dni De Niro nie wychodził ze szpitala. Gdy lekarze przywrócili go do stanu świadomości, mówił mu tylko o projekcie. W końcu usłyszał: "Minęło zagrożenie życia". Scorsese opowiada: "Mam dziurę w pamięci. Budziłem się i zapadałem w letarg. Modliłem się. Myślałem, że jeśli mnie uratują, będę musiał dobrze to wykorzystać. Nie chciałem umierać".

Powrót do zdrowia trwał kilka miesięcy. W 1979 roku zaczęli pracę nad "Wściekłym bykiem".

Choć Scorsese podkreśla, że boksu nie znosi, a De Niro zmusił go do nakręcenia tego filmu, lubi swoje dzieło. "Wściekły byk" to najpełniejsze studium szaleństwa, jakie dało nam kino. Jake La Motta, słynny w latach 40. i 50. bokser, bił się na ringu tak brutalnie, że pojedynek zmieniał w masakrę. Kolejne zwycięstwa nie przynosiły mu radości. Im więcej zdobywał laurów, tym bardziej stawał się podejrzliwy, aż do granic obłędu. Zachowanie na ringu przeniósł na życie, niszcząc wszystko co miał, tracąc rodzinę i majątek. To jeden z nielicznych bohaterów Scorsese, którego nie da się lubić. Opamiętanie przyszło, gdy nie miał już nic. Samotny występował w knajpie, topiąc smutki w alkoholu. W genialnej scenie finałowej recytuje do lustra fragment z Ewangelii według św. Jana, kończący się słowami: "Byłem ślepy, a teraz widzę".

Scorsese odnosi tę historię do własnego życia, zamieniając dramat sportowy w przejmującą opowieść o winie i potrzebie jej odkupienia. Reżyser mówi: "Ten film dał mi coś nowego: akceptację tego, skąd pochodzę. Tłumiłem w sobie wiele złości i to eksplodowało".

Tym razem spokojnie przyjął brak statuetki, Akademia doceniła jednak Roberta De Niro, wówczas już właściciela jednej za rolę w "Ojcu chrzestnym 2". Scorsese właśnie się zakochał w Isabelli Rossellini.

Kobiety jego życia

Jak na kogoś, kto poważnie myślał o poświęceniu się kapłaństwu, (w kościele katolickim wymaga ono celibatu) Scorsese był mężczyzną kochliwym. Przyjaciele twierdzą, że od razu żenił się z kobietami, z którymi wchodził w związki. Pięciokrotnie stawał na ślubnym kobiercu.

W 1965 roku tuż po studiach poślubił Laraine Marie Brennan i wkrótce urodziła się jego pierwsza córka - Cathy. Związek przetrwał sześć lat. Do czasu, gdy pojechał do Hollywood kręcić "Wagon towarowy Bertha" i związał się z aktorką Sandy Weintraub. W 1975 poślubił Julię Cameron - poetkę i dziennikarkę, ale było to krótkie małżeństwo. Jego owocem jest druga córka - Domenica Cameron-Scorsese. Obie są aktorkami.

Trzecią żonę reżysera i jego wielką miłością była 25-letnia piękność Isabella Rossellini, córka Ingrid Bergman. Wtedy nieznana, pracowała jako reporterka i trafiła na wywiad z nim. Zaczęli się spotykać i szybko wzięli ślub. Znów był szczęśliwy. Wkrótce ku jego niezadowoleniu Isabelle trafiła na okładkę "Vogue'a". Posypały się oferty modelingu i wielki kontrakt z Lancome, który uczynił ją najlepiej opłacaną modelką świata.

Nie była wierną żoną. Gdy wyjechała w trasę, zaszła w ciążę z kolegą z zespołu - modelem Jonathanem Wiedemannem. Rzuciła jednego z największych reżyserów Ameryki i wyszła za mąż za modela, by niebawem zostawić go dla Davida Lyncha. Łzy Martina koiła żona numer 4, Barbara De Fina, producentka filmowa, która wniosła spory wkład do jego filmów, tych głośnych jak "Chłopcy z ferajny" czy "Kasyno". I choć związek także się rozpadł, para nadal wspólnie pracowała. Później była dekada aktorki Illean Hesselberg, którą znamy choćby z "Chłopców z ferajny", z "Przylądku strachu", a ostatnio z "Goliatha".

W 1999 roku Scorsese poznał i poślubił zdolną redaktorkę i wydawcę Helen Morris. I ten związek trwa do dziś. Doczekał się trzeciej córki, 23-letniej dziś Francesci, która także próbuje sił w aktorstwie.

Kino moralnego niepokoju?

Ci, którzy mają go za twórcę kina gangsterskiego, niech sięgną po "Wiek niewinności" - kostiumowy melodramat z nowojorską socjetą z XIX wieku. Świat skrajnie różny od Małej Italii z połowy XX wieku? Z pozoru. Na bohaterów nałożono tu system tak sztywnych konwenansów i zachowań, że mają prawo czuć się niczym w piekle mafii. Nie ma tu miejsca na miłość. Zamiast niej mamy snobizm, hipokryzję, nieczułość i cynizm. To był szok - takiego Martina wcześniej nie znaliśmy. Okazało się, że o miłości potrafi opowiadać równie przekonująco, jak o mafii.

Nigdy nie był skandalistą, choć wielu go tak postrzega. Gdy w 1988 roku nakręcił "Ostatnie kuszenie Chrystusa", opowiedział o Chrystusie uczłowieczonym, narażonym na pokusy, przeczuwającym swój los. "Jezus nie siedział w świątyni. Żył wśród zwykłych ludzi" - tłumaczył w "Rozmowach". Chciał zmierzyć się z konsekwencjami dogmatu przyjmującego, że Jezus był zarówno Bogiem, jak i człowiekiem. To film chrystologicznie poprawny zdaniem wielu biskupów.

"Liczyłem, że ‘Kuszenie...’ wzbudzi zdrową dyskusję. Ktoś spytał: Dlaczego kręcisz ten film? Odparłem: Ponieważ chcę bliżej poznać Jezusa. Oczekiwałem kontrowersji. Ale myślałem, że atak będzie inteligentny". Tymczasem pod kinami pojawiły się koktajle Mołotowa. 20 lat później powstało "Milczenie", kolejny wykład z "teologii wątpienia". Film trudny, pełen pytań. Przede wszystkim o sens męczeństwa i o apostazję - o publicznie wyrzeczenie się Boga dla ratowania życia. Nie tylko swojego, ale i innych ludzi. Czy tak wolno?

Najważniejszy film Scorsesego? I znów dylemat. Wybitny krytyk filmowy Roger Ebert nazywa "Chłopców z ferajny" najlepszym filmem o mafii, jaki kiedykolwiek powstał. Znamy go wszyscy. Oparty na faktach, opowiada historię gangstera, który decyduje się na współpracę z policją - donosi na kumpli i żyje gdzieś objęty programem ochrony świadków. Więc znowu motyw zdrady, niemal zawsze obecny u Scorsesego. To film brutalny, choć pokazuje glamour mafijnej fuchy. Nakręcony  prawie 30 lat później "Irlandczyk", ponownie   z Robertem De Niro, to jego rewers, równie doskonały. Tu jednak bohater szuka odkupienia.

Gdy mowa o zdradzie, jego oscarowa "Infiltracja" to prawdziwy festiwal dwoistości, w którym Matt Damon i Leonardo DiCaprio to szpiedzy - jeden w obozie glin, drugi wśród kryminalistów, obok całej gamy charakterów połączonych w morderczej grze. I wreszcie "Kasyno", gdzie zdrada dokonuje się między parą najbliższych przyjaciół.

Czekający na premierę "Killers of the Flower Moon" także opowie "o morderstwie, zdradzie i heroizmie". Scorsese ma na jej punkcie obsesję, choć tak naprawdę o wiele bardziej interesuje go lojalność.

"Robienie filmów jest dla mnie nie tyle swobodnym wyborem, co wewnętrznym przymusem, koniecznością. Nie potrafię bez tego żyć" - powiedział przed laty. Całe szczęście, nic się od tamtej pory nie zmieniło.