Reklama

Karol Stryjeński. Wizjoner, artysta, bon vivant zakopiańskiej bohemy, taternik i narciarz. Mąż malarki Zofii Stryjeńskiej, przyjaciel Witkacego. Urodzony w 1887 roku w Krakowie architekt ma plan. Ambitny. Zrobić z Zakopanego nowoczesny ośrodek turystyczno-sportowy. Bo przecież letnia stolica Polski, stacja klimatyczna, oaza intelektualistów, potencjał ma ogromny. Zima? Gdzie jest wspanialsza niż pod tatrzańskim niebem, gdzie śnieg jest jakby bielszy, mróz silniejszy a narciarz najlepszy? Idealne miejsce, aby wreszcie udowodnić, że Polacy też potrafią, a jakże! I jeździć na nartach i skakać też.

Najazd

Są już co prawda u podnóża Tatr dwie skocznie narciarskie, na Kalatówkach i w Dolinie Jaworzynki, ale one takie małe a nasi sportowcy skaczą daleko, a chcą jeszcze dalej. W Zakopanem robią też najlepsze narty. Kto w międzywojniu nie znał desek "bujaków" czy "zubków"? Znali wszyscy. I w Polsce i za granicą. W Zakopanem działały aż cztery wytwórnie nart i sprzętu zimowego: Stanisława Zubka, Franciszka Bujaka, braci Aleksandra i Kazimierza Schiele i Józefa Fadena. Wniosek z tego jeden: zimowy potencjał Zakopane ma, a inżynier Karol Stryjeński ma pomysł jak ten potencjał wykorzystać. W 1922 roku wygrywa konkurs na plan regu­la­cji zimo­wej sto­licy Pol­ski. Pionierska wizja zmiany nie­wiel­kiej miej­sco­wo­ści, wsi właściwie, w nowoczesny kurort na skalę, co najmniej, europejską. Ze sportem w roli głównej. Plan zakłada podział Zakopanego na strefy. Jedną z nich ma być, na północnym stoku Krokwi, dzielnica sportowa. Z naszą bohaterką, skocznią narciarską, w roli głównej. Stryjeński na stałe osiada w Zakopanem, wraz z żoną i paromiesięcznymi synami-bliźniakami. Wkrótce zostaje dyrektorem Szkoły Przemysłu Drzewnego. Jest też pre­ze­sem klubu sportowego Sekcja Narciarstwa Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i sędzią nar­ciar­skim. Projektuje schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich (zbudowane przez uczniów szkoły, już nie istnieje) oraz wnętrza schroniska "Murowaniec" na Hali Gąsienicowej.

Odbicie

Reklama

Ale skocznia to jego oczko w głowie. Inżynier Stryjeński powołuje spółkę "Park Sportowy", której prezesem zostaje ksiądz-taternik Jan Humpola. Wybiera idealne miejsce, na zboczu Krokwi. Teren wydzierżawia od hrabiego Zamoyskiego, na 50 lat. Stryjeński wie, jak zbudować skocznię, ale pomaga mu szwedzki inżynier. Zawsze lepiej się skonsultować. Nowa skocznia w Zakopanem ma być najlepsza i bezpieczniejsza od tej jaworzyńskiej, gdzie często dochodziło do wypadków. I będzie można na niej osiągać skoki, jak w Chamonix, na ponad 40 metrów. To już europejski poziom. Wojsko zakasuje rękawy i w 1923 roku budowa Odskoczni, bo taką nazwę dawniej skocznia nosiła, rusza. - To były początki odradzającej się Polski, były ważniejsze rzeczy i na budowę Odskoczni zwyczajnie brakowało pieniędzy - opowiada Wojciech Szatkowski, historyk sportu z Muzeum Tatrzańskiego.

- Trzeba było przeprowadzić prace minerskie, bo rozbieg był w skale. Bardzo pomogło wojsko, 3. Pułk Strzelców Podhalańskich. Zaangażowali się też działacze klubu sportowego, Józef Oppenheim, Franciszek Bujak, pierwszy olimpijczyk. To były czasy, kiedy ludzie pracowali społecznie, nie dla pieniędzy. Powołano komisję do opieki nad skocznią. W końcu udało się zebrać 20000 zł, tyle kosztowało wybudowanie skoczni narciarskiej na Krokwi.

Stryjeński wierzy w sukces i mawia tak: "Nie biegi narciarskie, lecz skoki są koroną światowych konkursów, przy których nasi narciarze znajdują się w roli ząbkujących niemowląt. Jeżeli społeczeństwo miejscowe, a nawet całego kraju, nie poprze budowy skoczni środkami pieniężnymi (...) Zakopane będziemy oglądać w humorystycznych pismach zagranicy, w postaci skoku Guliwera na lilipuciej skoczni w Jaworzynce. 5000 złotych na razie, uratuje nas od śmieszności! Memento! Interes Zakopanego jest bliźniaczym bratem dzieła wykończenia skoczni". Dopinguje, zachęca, przekonuje tych wątpiących. I organizuje nawet "zrzutkę". "Udziały na budowę skoczni nabywać można po cenie 10 zł w kancelarii p. rejenta Dra Stefana Góry w Zakopanem".

Lot

22 marca 1925 rok. Dzień otwarcia skoczni. Pogoda pod psem. Deszcz zacina, warunki, jednym słowem, kiepskie. Szczególnie na skoki narciarskie. Ale co tam. Przecież na ten moment czekali wszyscy, trzy lata patrzyli, jak pod Giewontem rośnie przyszła chluba Zakopanego. Nie ma co narzekać, trzeba skakać!

- Nie patrzono na wiatr, deszcz, skracano trochę rozbieg i tak też zrobiono w 1925 roku - opowiada historyk sportu z Muzeum Tatrzańskiego. Dziadek Wojciecha Szatkowskiego, dr Henryk Szatkowski w roczniku Towarzystwa Narciarskiego z 1925 roku wspominał ten dzień tak: "Oczekiwane z takim utęsknieniem otwarcie skoczni na Krokwi, nie przyniosło ogólnie spodziewanych sensacji. Zapewne, skocznia obiecywała tyle, że trudno było żądać, by przy pierwszym konkursie dała od razu wszystko, szczególnie w tak marnych warunkach śniegowych. Że długość skoku nie była rekordowa, to czyż wina nie leży w równej mierze po stronie narciarzy nieprzyzwyczajonych do tak potężnej skoczni. Osiągniemy na Krokwi 40 i więcej metrów, jeżeli przy pierwszych skokach, w deszczu marcowym, na nienoszącym śniegu osiągnęliśmy 36 m. Osiągniemy je wtedy, kiedy zawodnicy ze skocznią się oswoją, kiedy będzie ostrzejsza konkurencja, kiedy 36 m stanie się normalną długością, a nie rekordem skoczni. A to jak wiadomo, osiąga się przez trening, a nie przez skocznię".

Pierwszym rekordzistą Odskoczni był Stanisław Gąsienica-Sieczka - pofrunął na odległość 36 metrów. Skakano coraz dalej i śmielej. W 1926 roku Tadeusz Zaydel poszybuje na ponad 40 metrów. - Dość szybko okazało się, że przy dobrych warunkach można skakać dalej. Skocznia została przebudowana i na Mistrzostwa Świata FIS w 1929 roku miała już 60 metrów. Dwie wieże, po lewej i po prawej stronie zeskoku, potężne trybuny na kilkadziesiąt tysięcy osób, to był nowoczesny obiekt. - opowiada Wojciech Szatkowski. Zawody FIS z lutego 1929 roku zapamiętano na długo. Mróz siarczysty, temperatura poniżej 30 stopni. Specjalne trybuny wachlarzowe dla 1600 osób, na dole 10 tysięcy rozgrzanych kibiców. Zakopiańską skocznią zachwycają się zawodnicy i przybyli goście.

Luty 1939 rok. Przedednie wojny, ale jeszcze można cieszyć się wolnością. Do Zakopanego zjeżdża sportowa elita na zawody w ramach Narciarskich Mistrzostw Świata FIS. - Wtedy to już była górna półka. Skocznia była jedną z najlepszych w Europie. Ładnie wyglądała, była naprawdę dopracowana. Kłopot polegał na tym, że przyszło wyżowe powietrze w nocy, w sobotę przed konkursem była tak zwana "ciapa", czyli roztop. Później to wszystko zamarzło, było duże oblodzenie. Posypano skocznię salmiakiem, ale warunki były ciężkie, było sporo upadków - mówi historyk sportu. Mimo to padają kolejne rekordy. Josef Bradl skacze daleko, na ponad 80 metrów. Niestety wojna odbiera polskim sportowcom skocznię. Niemcy zawieszają flagi ze swastykami. Polakom wstęp wzbroniony.

Lądowanie (i niech trwa!)

Początkowo Wielka Krokiew nosiła imię inż. Karola Stryjeńskiego, w 1989 r. patronem został Stanisław Marusarz.

Na Wielkiej Krokwi skalali najlepsi. Pierwsze zawody Pucharu Świata odbyły się w 1980 roku. A potem to już Małyszomania, Stochomania. Spełnienie kibicowskich marzeń. - Przeżyliśmy na tej skoczni wspaniałe momenty. Skoki Bronisława Czecha, Stanisława Marusarza, Wojciecha Fortuny, Piotra Fijasa Stanisława Bobaka. Potem rewelacyjne skoki Adama Małysza, Kamila Stocha. Wielka Krokiew to wizytówka Zakopanego.

Latajcie więc wysoko Panowie skoczkowie ku uciesze maluczkich na dole!