Reklama

- Kłamałem, jak zły! - mówi, wspominając początki swojej wymarzonej pracy. - Normalnie, mierzysz poziom cukru, bierzesz insulinę i tak idziesz na badania. Kiedy pytali o cukrzycę, udawałem, że nie wiem, o czym mowa - przyznaje ze śmiechem.

Konrad

Wszystko zaczęło się od świnki. Zachorował jako dziecko. Potem pojawiła się cukrzyca. - Miałem to pod kontrolą. Nie wsiadałem do ciężarówki bez butelki coca-coli. Przy odcukrzeniu zaczynasz się pocić. W moment jesteś w stanie nad tym zapanować - tłumaczy.

Reklama

Marzył o podróżach z wielkim psem, ale wiedział, że 60-kilowy zwierzak nie wpasowałby się do jego kabiny. Dlatego wybrał yorka. - Praca była tylko dodatkiem. Śmieję się, że to było coś w stylu "bieda travel". W końcu, pomyśl, widziałaś kiedyś wschód słońca nad Stonehenge albo poranek nad Adriatykiem? Lofoty? Wszystko to miałem za darmo - wspomina. 

Między wyjazdami zalogował się na portalu dla singli. Powtarza, że "w pewnym wieku wiesz, czego chcesz". Kasia chciała dokładnie tego samego. - Życie przeorało nas na tyle mocno, że nie było sensu tracić czasu.

Praca Konrada sprzyjała długim rozmowom. Prowadząc ciężarówkę, opowiadał jej, co widzi. Nastawiał tempomat i słuchał o tym, co chciała mu opowiedzieć - Rozmawialiśmy o życiu, hobby, jak minął nam dzień. O wszystkim - opowiada.

Od lat "krążyli wokół siebie", choć nie byli tego świadomi. - Moja babcia mieszka w Kołobrzegu. Pracowała w knajpie z najsłynniejszymi racuchami w okolicy. Gdy ją odwiedzałem, kręciłem ciasto na dole, a Kasia u góry stała w kolejce po racuchy. Jeszcze się nie znaliśmy - mówi Konrad.

Gdy się poznali, mieszkał w Wielkopolsce. Zjeżdżał z trasy raz na dwa tygodnie, na weekend. - Pranie, zakupy, odsypianie. Sama droga nad morze zajęłaby tyle, że musiałbym wracać zaraz po przywitaniu się - tłumaczy.

Powiedziała, że przyjedzie.

Kasia

- To był grudzień - mówi Konrad.

- Listopad! - poprawia go Kasia.

- No może listopad, ale mróz był, jak w grudniu - dodaje Konrad. - Byłem zmarznięty na sopel. Stałem na tym peronie od dwóch godzin, na wypadek, jakby jakimś cudem pociąg przyjechał wcześniej. I wtedy z tłumu wyszła ona. Rozpięty płaszcz, krótka sukienka, buty na obcasie. Nie była rozkapryszoną księżniczką. Tłukła się pociągiem na nasze spotkanie i nie narzekała - wtrąca. Kasia dodaje ze śmiechem, że "pierwsze wrażenie robi się tylko raz".

Na to wspomnienie uśmiecha się nad porcją rolady z truskawkami. Upiekła ją specjalnie na nasze spotkanie. - Konrad musi pilnować cukru, w domu nie ma słodyczy. Cieszę się, gdy mam okazję upiec coś słodkiego - mówi, podając drugi kawałek.

W ich mieszkaniu gości witają dwa ruchliwe yorki. Na stole stoją kwiaty, na półkach rodzinne fotografie na tle tapety w pionowe pasy. - Sąsiadka pomogła mi ją kłaść, bo trzęsą mi się ręce. Poprzedni właściciel pomalował ściany na niebiesko, nie pasowały. Zawsze, gdy zmieniam coś w mieszkaniu, opowiadam Konradowi, jak wyszło - tłumaczy.

Patrząc na poustawiane w ramkach zdjęcia, zaczyna opowiadać o dzieciach. Gdy starszy syn zachorował, przebadała się cała rodzina. Okazało się, że Kasia jest nosicielką adrenoleukodystrofii sprzężonej z chromosomem x.

- Lekarze tłumaczyli, że kobiety przenoszą tę chorobę na chłopców, ale same nie chorują - opowiada, dodając, że schorzenie atakuje osłonki mielinowe w mózgu, a potem resztę ciała. To na tyle rzadka przypadłość, że jej najstarszy syn był siódmą zdiagnozowaną pod tym kątem osobą w Polsce. Młodszy ósmą. - Gdy starszy zmarł, zaczęła się walka o życie młodszego. Dziś żyje i... ma się dobrze - mówi i urywa.

U Kasi zaczęło się od bólu kręgosłupa. Z czasem choroba, która miała nie dawać kobietom objawów, wywołała też ataksję rdzeniowo-móżdżkową i adrenomieloneuropatię.                                                                                                                       

Stała baza

W międzyczasie zamieszkali w Kołobrzegu. Konrad, żyjąc w podróży, nie miał "stałej bazy". Mieszkanie służyło mu tylko jako miejsce do odpoczynku między wyjazdami, więc bez wahania przeprowadził się do Kasi. Po półtora miesiąca znajomości.

 - Pewnego dnia obudziłem się z bólem głowy. Przy cukrzycy nie cierpisz, więc praktycznie nie znałem bólu. A co robisz, gdy boli cię głowa? Bierzesz tabletkę i idziesz do pracy - mówi Konrad.

To Kasia uparła się, żeby poszedł do lekarza. Okazało się, że cukrzyca zaatakowała oczy. Ból głowy towarzyszył odklejaniu się siatkówek.

- Był moment, w którym uświadomiłem sobie, że widzę ciężarówkę przed sobą tylko obrzeżami pola widzenia. Wtedy zrezygnowałem z pracy. Wiedziałem, że nie mogę ryzykować - dodaje.

Przeszedł łącznie 12 operacji oczu. Zalewanie gałek ocznych olejem, który miał przytwierdzić siatkówki. Potem usuwanie wywołanej tym zabiegiem zaćmy. Po przedostatniej operacji stopniowo wzrok zaczął się pogarszać. - Ostatnie, co widziałem? Chyba światło na sali operacyjnej - wspomina. Potem była już tylko ciemność.

Dziś jego "lewe oko widzi zza szklanki mleka, czyli dostrzega światło, a prawe zza szklanki kawy, czyli nic".

"Nie mamy wiele, ale wiele nam nie trzeba"

O ślubie nie myśleli wcale. - Oświadczyłem się spontanicznie, w Boże Narodzenie - wspomina Konrad . W maju był już pierwszym w Kołobrzegu niewidomym panem młodym.

- Do ślubu szliśmy w trampkach i w dżinsowej kurtce. Ale do urzędu przyjechaliśmy dwoma taksówkami, więc nikt nie powie, że nie było na bogato! - opowiadają ze śmiechem.

Decyzję o przeprowadzce do Krakowa podjęli bez wahania. Konrad pochodzi z Miechowa, więc zamieszkanie w Małopolsce było dla niego tak naprawdę powrotem w rodzinne strony. - Nad morzem wieje, życie podporządkowane jest pod turystów, Bałtyk jest zimny, a o ofertach pracy dla niewidomych nie ma nawet co wspominać - tłumaczą.

Do Krakowa "nie wzięli wiele, bo wiele nie mieli". Wystarczył jeden wynajęty przez brata Konrada "dostawczak", mieszkanie wynajęte w Nowej Hucie i kilka umówionych rozmów o pracę. - Ten narożnik Kasia znalazła w grupie na Facebooku. Ktoś sprzedawał go za 200 zł - opowiadają.

Gdy Kasia sprzątała w krakowskich biurowcach, choroba dawała już o sobie znać. Oprócz głosu, trzęsą się jej ręce, ma problemy z chodzeniem. Konradowi duże miasto początkowo nie dawało takich możliwości, jakich się spodziewał.

- Nie wyobrażałem sobie siąść i płakać nad tanim piwem. Spaliłbym się przed Kasią ze wstydu, gdy ona tak walczyła. Wiem, jak to jest, żyć tylko dlatego, że w domu czeka na ciebie pies. Kiedy czeka żona i dwa psy, po prostu wiesz, że musisz wziąć się w garść - mówi Konrad.

W stronę ciemności

O centrum WOMAI dowiedział się przypadkiem. Krakowskie Centrum Nauki i Zmysłów prowadzi wystawę, która wprowadza ludzi w świat osób niewidomych. Konrad został przewodnikiem wystawy "W stronę ciemności".

Zwiedzający wchodzą do pokoju, gdzie po wstępnych objaśnieniach gaśnie światło. Człowiek zostaje tam sam z czterema pozostałymi zmysłami. Wtedy z obezwładniającej ciemności słyszy głos Konrada. Mówi, ile kroków do przodu musisz zrobić. Kiedy wyciągnąć rękę na wysokość bioder, w którą stronę się obrócić, by znaleźć dłonią klamkę. Razem z Konradem przechodzisz przez spreparowane przejście dla pieszych, robisz zakupy na targu, szukając po omacku ziemniaków, próbujesz znaleźć zlew w kuchni, otworzyć skrzynkę na listy, usiąść na wolnym krześle w poczekalni.

- Najfajniejsze są grupy dzieciaków. Zawsze na początku zwiedzania pytam, jakie zmysły ma człowiek. Jeden pięciolatek powiedział mi, że to m.in. "turlanie się" - wspomina ze śmiechem.

***

- Kręgosłup bolał mnie na tyle mocno, że lekarz wysłał mnie na zwolnienie lekarskie. To był mój pierwszy dzień w domu. Nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby nie to L4... - mówi Kasia.

To był z pozoru normalny dzień. W ich domu Kasia sprząta, gotuje, robi zakupy. Konrad jest mistrzem prania. Żartują, że czasem specjalnie się brudzi, żeby móc wyprać i powiesić ubrania ze swoją precyzją.

- Obudziłem się i choć nie widziałem, miałem poczucie, że wszystko wokół mnie pływa. Do tego doszła bełkotliwa mowa - wspomina. Gdy Kasia dostrzegła, że opadł mu kącik ust, od razu wezwała pogotowie.

Udar doprowadził do paraliżu lewej strony ciała i prawej strony twarzy.

- Renta zdrowotna to zbyt mało, by przeżyć i zbyt wiele, by umrzeć - mówią Sokołowie. Gdy Konrad był w szpitalu, to Kasia dbała o utrzymanie rodziny. - Oczywiście, że bolało. Jaki miałam wybór? Zaciskałam zęby - opowiada.

Ich problemy zdrowotne przybierały na sile niemal w tym samym czasie. Mimo to starają się nie prosić o pomoc. Wylew Konrada postawił ich pod ścianą. - Wtedy pierwszy i jedyny raz zdecydowałam się założyć zbiórkę w internecie, żeby Konrad mógł jak najszybciej zacząć prywatną rehabilitację - tłumaczy Kasia.

Dzięki zebranym pieniądzom i ćwiczeniom, które cisnęły do oczu łzy bólu, Konrad powoli stanął na nogi. - To nie jest mój prawdziwy głos. Noga nadal nie funkcjonuje, jak wcześniej, ale mogłem wrócić do pracy - tłumaczy.

Do dzisiaj czuje się "więźniem we własnym ciele".

- Mam w nim dożywocie za bezpłodność, którą wywołała świnka. Kolejne dożywocie za cukrzycę i następne za ślepotę. I wiem, że nigdy z tego więzienia nie ucieknę - mówi.

Mówią, że są uosobieniem powiedzenia "prowadzi ślepy kulawą". - Żałujemy tylko, że tak późno na siebie trafiliśmy - dodają.

Kasia i Konrad każdego dnia biorą życie za barki. Cieszą się z każdej chwili. - Od dawna żyjemy skromnie, ale wiele nam nie trzeba. Może nie stać mnie na ubrania z butików, ale ja i tak nie cierpię centrów handlowych - tłumaczy Kasia. - Za to wpuść ją do lumpeksu to znajdzie same perełki! Nawet chodzik zostawi przed wejściem - wtrąca Konrad.

Stać ich raz na jakiś czas na wyjście do restauracji, ale im na tym nie zależy. - Kasia gotuje tak wspaniale, że zawstydziłaby dziś niejednego szefa kuchni, gdyby nas odwiedził - dodaje jej mąż.

Jego słowa potwierdza pusty talerz po truskawkowej roladzie. Z pewnością przytaknąłby też personel ze szpitala, w którym Konrad przechodził operacje oczu. Kasia ciągle podrzucała tam w podziękowaniu swoje wypieki.

Cieszy ich zieleń drzew za oknem i kwitnące na balkonie czerwone krakowiaki, które zasadziła Kasia. O wszystkim tym opowiada Konradowi. Przed przeprowadzką do Krakowa sprzedali samochód. - Na większe zakupy wozi mnie sąsiadka. Ta sama, która pomogła kłaść tapetę - tłumaczy Kasia. Kłody pod nogi rzucają im ludzie i ich brak wyrozumiałości.

Konrad, stojąc przy parapecie, opowiada, jak w zeszłym roku dostał dwa ciosy z pięści w tramwaju. Nie jest niewidomy od urodzenia, więc ma odruchy osoby widzącej. Wiedze wzrokiem za rozmówcą, gestykuluje pokrytymi tatuażami rękami.  - Gdy zająłem miejsce, jakiś facet krzyknął: "Ślepy ku**a jesteś?". Odpowiedziałem: "Jestem". Myślał, że tylko tak odpyskowałem. Rozbił mi okulary, szkło rozcięło twarz - opowiada.

Życie utrudniają mu także niedostosowane dla niewidomych przejścia dla pieszych, nawet te na świeżo wyremontowanych ulicach. Z kolei Kasia zimą nie ma jak przejść z chodzikiem przez wały zalegającego przy pasach śniegu. Na empatię ze strony obcych ludzi przestała już liczyć. Nie zliczy, ile razy przez jej zataczanie się, przechodnie wyzywali ją od pijaczek.

- Czego nam życzyć? Żeby nie było gorzej. Najbardziej boję się, że nadejdzie poranek, w którym nie wstanę o własnych siłach... - mówi Kasia i urywa.