Według jednego z mitów o początkach świata pierwsi ludzie obywali się bez ubrań, a świadomość, że jednak ich potrzebują, była karą za niesubordynację wobec stwórcy. Jednak, gdyby nawet mogli dalej ubierać się w figowe liście, jak chcieli wierzyć artyści, specjalizujący się w tematyce biblijnej, wydaje się wątpliwe, by na dłuższą metę na nich poprzestali. Ludzka potrzeba, by dodać sobie prestiżu za pomocą niewerbalnego przekazu, jakim jest strój, jest po prostu zbyt silna.
Przed modą nie ustrzegł się żaden reżim, ani religia. Chrześcijaństwo wprawdzie promuje ascezę i gloryfikuje ubóstwo, ale jego założyciel w chwili aresztowania miał na sobie tunikę tak atrakcyjną, że po ukrzyżowaniu rzymscy żołnierze rzucali o nią losy. Na czym polegał urok tej szaty, można przeczytać w Ewangelii św. Jana:
"Tunika nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: »Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć«".
Kiedy książę Gautama, znany potem jako Budda, opuścił rodzinny pałac i za pośrednictwem sługi oddał ojcu wszystkie klejnoty i drogie szaty, został w jednym kawałku materiału, który stopniowo się zużywał. Dziury i przetarcia były zastępowane łatami. Tak powstał pierwszy patchwork.
22 września 1921 roku, dzień, w którym Mahatma Ghandi podjął decyzję o rezygnacji z zachodniej elegancji na rzecz dhoti, czyli upiętego w pasie kawałka materiału, okazał się tak ważny i przełomowy dla historii Indii, że Ghandi osobiście wyjaśnił w swojej autobiografii powody, jakimi się kierował:
"Nie chodzi mi o to, by wszyscy przyjęli dhoti. Chciałbym jednak, aby zrozumieli, że swadeshi [w sanskrycie: z własnego kraju] oznacza wszystko".
Dla Mao Zedonga strój był nośnikiem nacjonalizmu i ideologii. Uniform Sun Jat-sena był jego ulubionym strojem od czasów młodości, a odkąd pokazał się w nim 1 października 1949 roku na paradzie z okazji powstania Chińskiej Republiki Ludowej, mundurek musiała polubić również reszta narodu. Jednak nawet wtedy bardziej wpływowi Chińczycy potrafili strojem dodać sobie ważności. Używali do tego podszewki.
Podobny sposób stosują obecnie kobiety w krajach, gdzie obowiązują burki. Z pozoru wszystkie wyglądają tak samo. Ale pod czarną szatą rozgrywa się istna rewia mody.
Francois Boucher w "Historii mody" rozróżnia dwa pojęcia: odzież, rozumianą, jako okrycie ciała, determinowane klimatem, zdrowiem oraz dostępem do konkretnego rodzaju tekstyliów oraz ubiór. Jest on pewnego rodzaju deklaracją światopoglądową: religijną, poczucia estetyki, a nade wszystko ma za zadanie podkreślać pozycję społeczną.
Patrząc na obrazy, przedstawiające bogaczy czasów renesansu i baroku: portrety rodzinne i indywidualne, sceny rodzajowe, upamiętniające polowania, obrady w ratuszu lub na rynku, trudno nie zastanawiać się, dlaczego ludzie świadomie robili sobie taką krzywdę.
Ciężkie suknie, rozpostarte na stelażach, które dopuszczały jedynie postawę stojącą, kryzy, na widok których współczesny człowiek aż czuje, jak mu się wżynają w szyję, bufiaste rękawy i spodnie, ciężkie kaftany, trzewiki, wymagające specjalnych haczyków do zapięcia i odpięcia, wymyślne nakrycia głowy: w naszych oczach to wszystko uniemożliwia normalne, codzienne funkcjonowanie. Pomijając już nawet, że próba samodzielnego włożenia tego skomplikowanego stroju musiała skończyć się niepowodzeniem.
Tylko, że właśnie o to chodziło. Ten ważący kilka kilogramów ubiór nie miał być funkcjonalny, wręcz przeciwnie: był dowodem na to, że człowiek, który go nosił, wybił się na tak wysoką pozycję, że nie musi robić nic oprócz pozowania do portretów i radzenia nad ważnymi sprawami. A w międzyczasie, kilka razy dziennie stawał jak lalka i czekał, aż służba go wyszykuje.
Dress code był wtedy przestrzegany tak skrupulatnie, że wystarczył rzut oka, by wiedzieć, z kim ma się do czynienia. "Historia życia prywatnego" pod redakcją George’a Dubuy precyzuje to bardzo dokładnie:
"Przez wieki rozpoznawano kupca po jego wyglądzie, weneckiego senatora po czerni, w której występował, kobietę lekkich obyczajów po żółtym odcieniu jej sukni, a człowiek niskiego stanu, poza dniami świątecznymi, nosił zawsze i wobec wszystkich ten sam praktyczny ubiór, w którym pracował".
Znaczeniu stroju w kontekście pozycji społecznej reżyser Paweł Maślona poświęcił spory wątek w filmie "Kos". Wystarczyło, że Ignac przywłaszczył sobie szlachecki przyodziewek, by mógł wejść do karczmy, gdzie potraktowano go jak swojaka, w każdym razie do pewnego momentu...
Kiedy Jack Dawson włożył frak, który wypożyczyła mu życzliwa Molly Brown, pasażerowie pierwszej klasy Titanica automatycznie uznali go za dżentelmena.
Zanim świat poznał kaszmiry Loro Piana i golfy od Isseya Miyake, luksusem był materiał.
Gdy Marco Polo dotarł w XIII wieku do Azji, o potędze regionu przekonała go wszechobecność jedwabiu, który w Europie był towarem pożądanym i deficytowym, dostępnym jedynie najbardziej wpływowym możnowładcom. Hodowla jedwabników była wtedy najpilniej strzeżoną tajemnicą Chin. Za próbę wywiezienia kokonów groziła kara śmierci, tak bardzo cenna była ta wiedza.
Nieprzypadkowo Jedwabny Szlak stał się najważniejszą drogą wymiany między Wschodem a Zachodem, nie tylko towarów, lecz także idei i symboli statusu. Tak jak współcześnie zasoby ropy czy produkcja mikroprocesorów wyznaczają potęgi gospodarcze, tak jedwab by kobaltem średniowiecza.
Tymczasem w Europie miasta Flandrii zbijały fortunę na produkcji i handlu suknem. W średniowieczu i renesansie ta tkanina była towarem strategicznym. W Brugii i Gandawie wciąż można podziwiać ociekające bogactwem ratusze i kamienice zbudowane dzięki temu, że region potrafił zaspokoić modowe potrzeby Europy.
W XIX wieku rolę flandryjskich miast przejęła londyńska Savile Row, ulica, na której narodził się garnitur jako uniform elit. Tamtejsi krawcy praktykowali "bespoke tailoring", czyli szycie według indywidualnej specyfikacji klienta, a każdy szew i każdy guzik były świadomą deklaracją.
Nieprzypadkowo brytyjska arystokracja, politycy i później także potentaci przemysłowi ubierali się właśnie tam. Garnitur z Savile Row był jak paszport do klasy wyższej: bez logotypów, bez krzykliwości, ale o jakości, którą rozpozna oko wtajemniczonego.
Mechanizm był zawsze ten sam: luksusowy materiał stawał się językiem niewerbalnego prestiżu. Jedwab z Chin, sukno z Gandawy, garnitur z Savile Row czy czarny golf Steve’a Jobsa: wszystkie były kodami rozpoznawczymi elit.
Jeszcze niedawno światem mody rządziły logotypy wielkości billboardów. Znaki formowe Gucci, Louis Vuitton czy Balenciaga miały być widoczne z odległości kilku przystanków tramwajowych. Dziś najbardziej luksusowym wyborem stał się... beżowy sweter, który wygląda jak kupiony w sieciówce. Z tą różnicą, że kosztuje równowartość używanego samochodu i jest szyty na miarę w Mediolanie. Oto "quiet luxury".
Przez 4 sezony producenci serialu "Sukcesja" pokazywali widzom najbardziej zmęczone plecy świata. Należały one do Logana Roya, nestora medialnej dynastii i były przyobleczone w granatowy kardigan z szalowym kołnierzem, wykonany z mieszanki kaszmiru i wełny jagnięcej. Był to równie potężny komunikat, co złote zegarki gangsterów z lat 90. Tyle że tym razem, dla odmiany, brzmiał: "mam tak wiele, że nie muszę świecić bogactwem". Quiet luxury to luksus, którego nie widać na pierwszy rzut oka, rozpoznają go tylko wtajemniczeni.
W świecie Roy’ów drogi garnitur nie ma logotypu. Ale każdy, kto zna się na rzeczy, wie, że to kaszmir Loro Piana, marynarka Brioni czy koszula szyta na zamówienie w Neapolu. Dla niewtajemniczonych: zwykłe ubranie. Dla wtajemniczonych: znak, że ktoś stoi na samym szczycie drabiny społecznej.
Quiet luxury nie narodziło się w telewizji. Jego duchowym ojcem był Steve Jobs. Dzięki niemu czarny golf i jeansy stały się ikoną prostoty, ale wcale nie były przypadkowe. Golfy zamawiał u Isseya Miyake, każdy szyty specjalnie dla niego. Prostota była uniformem, który miał oszczędzać czas i budować markę. Jobs wyglądał na pozór zwyczajnie, a jednak każdy wiedział, że jego zwyczajność kosztuje więcej niż cała garderoba internetowej szafiarki.
Mark Zuckerberg długo żartował, że jego szafa to rząd identycznych T-shirtów, żeby nie musiał marnować czasu na wybór stylizacji. Tyle że te T-shirty powstawały na zamówienie u projektantów. W rezultacie minimalizm, który miał wyglądać demokratycznie, w praktyce okazał się równie trudno dostępny, jak dla Jacka Dawsona frak na Titanicu.
Quiet luxury: moda elitarna
"Cichy luksus" doskonale wpisuje się w modny dziś trend zrównoważonego rozwoju. "Kupuj mniej, ale lepiej" - to hasło, które coraz częściej powtarzają projektanci i influencerzy. Ubrania szyte na miarę, z najlepszych materiałów, mają służyć przez lata, zamiast lądować na wysypisku po jednym zdjęciu na Insta.
Oczywiście, niewielu stać na kaszmir z niszowej rodzinnej przędzalni na Sycylii czy na garnitur z Savile Row.
Cichy luksus to moda dla tych, którzy nie muszą udowadniać swojego statusu. Pod względem finansowym, jest to moda równie wykluczająca, jak dawne barokowe kryzy i krynoliny na stelażach. Tak jak dawniej sztywny kołnierz mówił "nie muszę pracować", tak dziś prosty T-shirt Zuckerberga mówi "jestem tak bogaty, że mogę wyglądać zwyczajnie".
I tu historia zatacza koło - od figowego listka po kaszmirowy golf. Zawsze chodzi o to samo: by strojem opowiedzieć o swojej pozycji w świecie.