Pierwszy raz spotkałam się z Mikołajem Jerofiejewem dwa miesiące po jego uwolnieniu, w domu Ewy i Krzysztofa Tyszkiewiczów. Fajni, młodzi ludzie z tatuażami, które przyciągają wzrok, skromni, trochę speszeni, że robi się koło nich tyle szumu, bo przecież każdy na ich miejscu zrobiłby to samo, o czym tu gadać. Ewa i Krzysztof poznawszy sytuację Mikołaja Jerofiejewa długo się nie zastanawiali, wspólnie zdecydowali, że trzeba go ratować.
Rosjanin przyjechał do PRL-u w 1989 roku z Armią Czerwoną, dostał przydział do jednostki w Bolesławcu, był cywilnym pracownikiem armii. Jerofiejew pracował przy konserwacji i naprawie sprzętu wojskowego. Przed upadkiem Związku Radzieckiego Armia Czerwona stacjonowała w wielu krajach Europy Środkowowschodniej, w tzw. demoludach. 29-letni Mikołaj miał kilka propozycji wyjazdu, ale zdecydował się na Polskę.
- Uciekałem od złego małżeństwa - powie mi przy drugim naszym spotkaniu. - Nie od dzieci, nie od rodzonego syna, ani tego adoptowanego, ale od złej kobiety. Dlatego wybrałem Polskę, bo tutaj mogłam przyjechać od razu, na przydział, gdzie indziej musiałbym czekać.
W 1993 roku krasnoarmiejcy wyjechali z Polski, a Kola został. Nielegalnie. Nie on jeden. Chciał trochę zarobić i wrócić do swoich. Początkowo imał się różnych dorywczych prac - był wykwalifikowanym spawaczem, znał się na murarce, w armii naprawiał wojskowe samochody, przyczepy. Potrafił pięknie malować, talent plastyczny odziedziczył po ojcu, wykształconym w ZSRR artyście malarzu.
Tereny pod Legnicą to miejsce wielu kurzych ferm, a w kurnikach najłatwiej i najszybciej znaleźć pracę. Kola trafił do hodowli kurcząt. Tutaj też dobrze sobie radził. Spokojny, pracowity, cichy z natury, przywykły do wykonywania poleceń - jak to w wojsku. Był rok 1997. Gospodarz, u którego pracował, wystraszył się kontroli, podobno pogranicznicy szukali po okolicznych fermach nielegałów. Załatwił Koli pracę na innej fermie - u państwa Alicji i Jana Ś. Kola opowiadał, że tylko na początku, przez miesiąc, było normalnie. Potem tylko gorzej. Dużo pracy, dużo złego traktowania, wyzwisk i poniżania, zastraszania i bardzo mało jedzenia. Zdarzało się i bicie po twarzy. Przed snem trochę wódki na otumanienie. I praca, praca, praca, po 18-20 godzin, albo i więcej. Pieniądze? Jakie pieniądze, po co niewolnikowi pieniądze, przecież gospodarze lepiej wiedzą, czego mu potrzeba. Uznali, że Kola potrzeby ma niewielkie, praktycznie bezkosztowe. Z ich punktu widzenia - idealny pracownik. Tylko pozostaje zasadnicze pytanie, czy to jeszcze pracownik, bo ten ma jakieś prawa? A Kola nie miał żadnych. Miał pracować i nie stwarzać problemów.
Mikołaj Jerofiejew: Niedziela, święta, to była rzadkość. Nie pozwalali nigdzie wychodzić, nawet jak próbowałem, to oni za mną jeździli, szukali. Z nikim nie można było pogadać, bo bali się, że będę na ich temat gadać czy coś. Jak w więzieniu. Cały czas tylko w tej zagrodzie, nie miałem jak się dowiedzieć, żeby mnie ktoś wziął do innej pracy, chociaż bardzo chciałem. Ludzie ogólnie się ich bali, nikt nie chciał z nimi zadzierać, bo oni są tacy, że naprawdę ludzie woleli mieć święty spokój. Wyzwisk nasłuchałem się... na następne życie mi wystarczy. Zauważyłem, że jak dobrze robiłem, to czasami jeszcze gorzej było, tak jakby dać palec, a chwycą całą rękę, u nich tak cały czas było.
Pyta pani o święta. Jakie święta....Co pani, u nich w domu? Ha, ha, to nawet sobie wyobrazić ciężko! Nie, nigdy.
Ewa i Krzysztof, przygotowując się do wyrwania Koli, byli pełni obaw, nastawiali się na awanturę, pyskówkę, może nawet jakieś przepychanki, a w efekcie było prozaicznie. Przyjechali w dwa samochody, w sierpniową noc 2020 roku, do położonych pod lasem kurników, gdzie Kola był jedynym pracownikiem. Głusza, ciemno. Właściciele fermy, jak wielokrotnie zresztą wcześniej, przywieźli Kolę do tych kurników i zostawili samego - bez jedzenia, nawet bez wody. Miał dbać o ptaki, one były ważne, bo to przecież "żywe" pieniądze. On nie był ważny. Zdarzały się i takie sytuacje, że pół dnia przesiedział w lesie, bo na fermie były jakieś kontrole i musiał się ukrywać, gospodarze tłumaczyli, że to dla jego dobra, bo przecież był w Polsce nielegalnie. Przy okazji pracował też nielegalnie, bo był niezatrudniony, nieubezpieczony, nieopodatkowany. I tak przez 23 lata.
Kola wspominał, że był to jakiś, taki przełomowy dzień, że wtedy blisko 20 godzin nic nie jadł. Pracował od trzeciej rano w kurnikach przy domu Ś., a potem zawieziono go do pilnowania tych kur pod lasem. Nie padł z głodu, bo przez te dwadzieścia lat harówki, nie był to jego pierwszy maraton głodowy. - Ona dawała mi pasztet, którego nie znosiłem, czasami spleśniały, wiedziała, że go nie lubię, więc specjalnie dawała. Jadł, bo nie było nic innego.
Tego dnia miał w głowie tylko obietnicę, którą w czerwcu dała mu Jolka, jedna z wielu pracownic sezonowych u Ś. Po kolejnej awanturze o złe traktowanie i nierzetelne rozliczenia, kobieta zrezygnowała z pracy na fermie, na odchodnym obiecała Koli, że wróci po niego. Mijał miesiąc, drugi, Kola czekał, potem przestał wierzyć, że coś się zmieni. Kiedy więc w sierpniową noc przyjechała grupa do oswobodzenia go z niewoli, nie do końca wierzył, że to się dzieje. Bez namysłu rzucił wszystko i wyszedł.
60-letni Kola zaufał obcym ludziom, wsiadł do samochodu, który wywiózł go z koszmaru. Wydaje się to takie proste, takie oczywiste, ale tylko dla tych, którzy patrzą na tę historię z boku i nie próbują wejść w położenie ofiary. Uciekł do wolności w porwanym podkoszulku, szortach i klapkach. Zabrał machorkę i papierosy do palenia. Jedyne co miał naprawdę własnego. Po 23 latach katorżniczej pracy. Do "domu" nie miał po co wracać. Po upływie czasu okazuje się, że nie chce nawet do wspomnień.
Krzysztof Tyszkiewicz: Wrak człowieka, wystraszony, wychudzony, naprawdę strasznie wyglądał, zapadnięte policzki. Nigdy nie widziałam człowiek tak wyglądającego, w takim strasznym stanie. Wsiadł do auta i powiedział, że to jest tylko to, co ma - koszulka, spodenki, klapki.
On cały czas szuka sobie jakieś pracy, myśli, że ja oczekuję od niego, że on ma cały czas coś robić, pracować, czy kosić trawę. Pamiętam, zabraliśmy go stamtąd, przyjechał tutaj do nas, było koło północy. Pokazałem mu jego pokój, spanie, łazienkę. Pierwsze co zapytał: co ma teraz robić, czy ma kosić, czy coś posprzątać, ja mówię - człowieku kładź się do łóżka i śpij!
Normalny człowiek zapyta: dlaczego dopiero wtedy? Przecież na tym odludziu, na którym był, mógł sam pójść do drogi i starać się uratować. Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego nie rzucił wszystkiego w cholerę i nie odszedł, nie uciekł z koszmaru? Zapewne odpowiedzi należy szukać u psychiatrów i psychologów - zniewolony umysł, sterroryzowany człowiek, pozbawiony woli działania. Nie trzeba krat, kajdan, strażników.
A serce nie bolało?
- Bolało niejeden raz.
A płakać się nie chciało?
- Też się chciało, aż wreszcie sam zrobiłem się z kamienia.
W rozmowach Kola próbuje jakoś racjonalizować swój stan. Faktycznie, gdy trafił do Ś., od razu zabrali mu paszport pod jakimś pretekstem załatwienia formalności. Potem już nie było tak subtelnie, straszyli, że jest nielegalnie, że będzie deportowany, będzie siedział. Dla kogoś wychowanego w Rosji Radzieckiej brak posiadania paszportu, to jak brak tożsamości, nie ma dokumentu - nie ma człowieka, trzeba tam pomieszkać, żeby to zrozumieć. Dokumentów Kola nie odzyskał do dzisiaj. Straż Graniczna przeszukiwała dom i pomieszczenia państwa Ś. W piwnicy, w kotłowni przy piecu (- Jak piec wybuchał, cały pokój był czarny, cholera, musiałem sprzątać) znaleziono barłóg, na którym spał Kola, inne dowody, które poświadczają jego historię, niestety, dokumentów nie było.
Świat dookoła się zmieniał, Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich przekształcił się w Wspólnotę Niepodległych Państw, Rosja została Federacją, a Kola co kilka tygodni wstawiał nowe rzuty kurcząt do hodowli. Karmił je, sprzątał, łapał, pracował w ubojni. Przez te 23 lata trudno nawet policzyć, ile tego było. Powiedzieć dużo, to nic nie powiedzieć. Państwo Ś. dorabiali się majątku, dzieci rosły, dorastały, zakładały rodziny - a następnie wzorem rodziców prowadzili swoje kurniki, w których pracował Kola. I to wszystko za darmo, bez normalnego jedzenia, z minimalną ilością snu. Nawet bez dobrego słowa.
Ewa Tyszkiewicz: Kola w ogóle jest wyjątkowy, interesuje się astrofizyką, astronomią, historią, to jest człowiek jak wyjęty z innego świata, z jednej strony jest nieporadny jak dziecko, z drugiej wybitnie inteligentny. Konsultowałam jego zapiski z osobą, która ukończyła w Krakowie fizykę, to wszystko ma pokrycie, jest prawdą. On posiada umysł ścisły, uwielbia oglądać gwiazdy i mówi, że jak wygra sprawę i będzie miał dużo pieniędzy, to sobie kupi ogromny teleskop.
Mecenas Dominik Góra z kancelarii Lex Advena we Wrocławiu, który od początku prowadzi sprawę Jerofiejewa, wyliczył, że państwo Ś. powinni byli zapłacić Koli mniej więcej 1,5 mln zł. Tylko za pracę w kurnikach, a przecież robił wszystko, robił dla nich przyczepy jako spawacz, a nawet prał dywany. 17 września rusza proces o czerpanie korzyści z niewolniczej pracy - małżeństwo ma zarzuty "przechowywanie pokrzywdzonego z wykorzystaniem jego krytycznego położenia i stanu bezradności w celu pracy na fermie drobiu". Prokuratura uznała, że była to praca przymusowa, która z kolei kwalifikuje się jako forma handlu ludźmi. W toku śledztwa prokurator rejonowy w Legnicy na poczet zadośćuczynienia za doznaną krzywdę, zabezpieczył 200 tys. zł na hipotece nieruchomości Ś.
Kolę spotkałam dwa miesiące po uwolnieniu. Był taki jak na zdjęciach w reportażu "Interwencji" Telewizji Polsat. Jeszcze zarośnięty, nieostrzyżony, cichy, niepewny siebie człowiek, bez poczucia bezpieczeństwa. Zawsze krok z tyłu za rozmówcą, chyba najgorsza była ta postawa - pełna rezygnacji i napięcia, oczekiwania na reakcję drugiej osoby, ten wbity w ziemię wzrok podczas rozmowy. Niepytany nie mówił. Wychudzony, jak z obozu koncentracyjnego, ale i Ewa i Krzysztof podkreślali wtedy, że teraz już nieźle wygląda, że nabrał ciała.
A co jest fajnego w wolności?
- Sama wolność, przede wszystkim nikt na mnie nie krzyczy, robię to, co mam do zrobienia, a resztę czasu czytam albo maluję, albo siedzę w internecie. Staram się całkowicie zapomnieć tych Ś.
Zapomnieć byłych gospodarzy - tych Ś., nie będzie jednak takie proste. Przed Kolą Jerofiejewem kolejne trudne wyzwanie. Z jednej strony sprawnie poprowadzone przez prokuraturę śledztwo i szybka wokanda w sądzie daje nadzieję na osądzenie prześladowców i zamknięcie koszmarnego rozdziału w życiu Rosjanina, z drugiej szykuje się czas traumy i nerwów, ponownego przeżywania koszmaru. Bo Kola żyje w strachu, najbardziej boi się spotkania z Ś. w sądzie, że będzie musiał na nich patrzeć, być z nimi w jednym pomieszczeniu, może nawet wymienić spojrzenia. Na przywołanie tej sytuacji ogarnia go panika i przerażenie. Ten strach jest irracjonalny, bo przecież małżeństwo nic mu już nie może zrobić, tyle że Kola jest ofiarą przymusowej, niewolniczej pracy, przez lata był manipulowany, zastraszany i pewnie w duchu nadal uważa, że Ś. są wszechmogący z układami, które zapewnią im bezkarność.
- Rozprawa to na pewno będzie dla mnie trudny czas. Jak uciekłem stamtąd, nie miałem z nimi żadnego kontaktu i nie chcę mieć, nawet na oczy ich widzieć, ja tego nie wytrzymam, po prostu nawyzywam ich normalnie po rusku, tylko kłopotów narobię! Niech mnie online tam pytają... albo nie wiem jak... żebym w ogóle na oczy ich nie widział! Bo wtedy właśnie, to wszystko wraca, i wszystko gruchnie! Już tak próbuję to wszystko zapomnieć, zamalować, zamazać, żeby nie istniało całkowicie, żeby te 23 lata... tak jakby w ogóle ich nie było, wcale!
Mecenas Dominik Góra zapowiada, że już na początku rozprawy będzie składał wniosek o przesłuchanie pokrzywdzonego Mikołaja Jerofiejewa pod nieobecność na sali sądowej oskarżonych Alicji i Jana Ś. Jest taka możliwość. Zgodę musi wydać sąd.
***
Wypowiedzi bohaterów tekstu pochodzą z rozmów Małgorzaty Pietkiewicz przeprowadzonych na potrzeby programu "Interwencja" Telewizji Polsat, z którym autorka współpracuje.