Latem 1973 roku u szczytu sławy i urody, 38-letnia Brigitte Bardot kręciła swój 51 film pod tytułem "Bardzo ładna i bardzo wesoła historia Colinota Trousse-Chemise" Niny Companéez. Był to dziwaczny romans kostiumowy, który miał okazać się dla niej filmem przełomowym. Nie z uwagi na wyjątkowe walory, lecz dlatego, że podczas jego realizacji, postanowiła na zawsze rozstać się z aktorstwem.
Wiele lat później w wywiadzie dla "Le Figaro" wspominała: "Od jakiegoś czasu aktorstwo interesowało mnie coraz mniej. Grałam w średniowiecznym czepcu, wyglądałam jak idiotka. Była tam pewna pani z kozą. A ja, jak zawsze, gdy widzę zwierzę, podeszłam do niej, i powiedziałam: Urocza ta pani kózka. A ona zawołała: "Kończcie te zdjęcia, bo na niedzielę piekę ją na rożnie. Wnuk idzie do komunii". Zamarłam. Kupiłam od niej tę kozę, a po zdjęciach zabrałam ją do mojego pięciogwiazdkowego hotelu".
Aktorka miała tam już ukochaną suczkę, którą wraz z kozą umieściła w sypialni. W hotelu wybuchła awantura, ale postawiła na swoim. Tego dnia zrozumiała, że bardziej od "wygłupów na planie", interesuje ją walka o prawa zwierząt. Że chce się jej poświęcić. Gdy jej oświadczenie pojawiło się we wszystkich stacjach telewizyjnych, uznano je za chwilową fanaberię. Tymczasem była to głęboko przemyślana decyzja, której pozostała wierna do dziś, przez kolejne pół wieku życia. Nie było takiej siły, która mogłaby sprawić, by zmieniła zdanie.
Kończąca 28 września br. 88 lat Brigitte Bardot, po burzliwym związku z kinem, spokój ducha odnalazła w swojej posiadłości znanej jako "Madrague", ciągnącej się wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, w ukochanym Saint-Tropez. Nie było to z jej strony poświęcenie, wszyscy, którzy znali ją dobrze podkreślali bowiem: Bardot nigdy nie kochała aktorstwa.
- Traktowano mnie jak królową, ale to nie pasowało, do tego, co nosiłam w sobie. To był fałsz. A ja szukałam prawdy, autentyczności. Znajdowałam ją jedynie u zwierząt - wyznała w dokumencie "Brigitte Bardot, obrończyni zwierząt". Założyła m.in. The Brigitte Bardot Foundation for the Welfare and Protection of Animals, zwaną potocznie "Fundacją Brigitte Bardot".
Jedna z najpiękniejszych i najbardziej uwielbianych aktorek w historii X Muzy. Kogóż innego stać byłoby na porzucenie w tym wieku kariery, zaszycie w głuszy i poświęcenie walce o prawa zwierząt? "Moja sława dosłownie mnie zmiażdżyła. Nikt nie wyobraża sobie, jakie to było przerażające. Nie mogłam dalej tak żyć" - wyjaśniała później.
Przez dekady odmawiała zgody na udział w poświęconych jej filmach dokumentalnych, a przed rokiem zablokowała produkcje filmu fabularnego o sobie, bo nie chciała znów stać się obiektem zainteresowania świata. I nagle - coś się zmieniło. Może to kwestia wieku? Właśnie trwają zdjęcia do dokumentalnego filmu "Bardot" Alaina Berlinera. To pierwszy dokument, który powstanie z błogosławieństwem gwiazdy, a nawet będzie ona pełnić w nim rolę narratorki. Film da głównej bohaterce szansę na to, by wprost opowiedzieć o swoim życiu i obalić wiele wyssanych z palca plotek na własny temat.
U szczytu sławy Brigitte Bardot, w głośnym eseju o gwieździe z 1959 roku "Syndrom Lolity" Simone de Beauvoir francuska pisarka, filozofka i pionierka feminizmu, przewidziała przyszłe losy aktorki. Porównała pojawienie się tej "pierwszej prawdziwie wyzwolonej kobiety w powojennej Francji" do pojawienia się... egzystencjalizmu.
Ale podkreślała też: "Bardot wcale nie kierowała się buntowniczymi pobudkami". Wbrew temu, co o niej pisano i mówiono, według Beauvoir: "Nie była zbuntowana ani niemoralna. Nie próbowała szokować. Niczego nie żądała. Jadła, kiedy czuła głód, i równie normalnie traktowała seks. Nikogo nie potępiała. Robiła, na co miała ochotę, i w tym był cały kłopot". To dlatego pisano, że "zachwiała fundamentem francuskiego społeczeństwa", a jej styl życia deprawował.
Słynną na całą Francję historię opowiadał wielki reżyser Louis Malle, który kręcił z Bardot "Życie prywatne". Podczas Kiedy zdjęć w pasażu handlowym w Lozannie, do Bardot podeszła kobieta w luksusowym futrze i splunęła jej w twarz. "Niszczysz nasze mieszczańskie społeczeństwo!" - zawołała do Brigitte.
W całej historii kina trudno o postać, której przypisywano by taką moc.
Brigitte Bardot przyszła na świat 28 września 1934 roku w Paryżu, w bogatej, mieszczańskiej rodzinie. Matka, młodsza szesnaście lat od męża, marzyła o karierze artystki, która nie była jej dana. Dlatego zapisała obie córki do szkoły baletowej. Młodsza szybko rzuciła taniec, za to Brigitte odnalazła w nim wielką pasję. Pełna kompleksów z powodu okularów i aparatu ortodontycznego uważała się za brzydką. Ćwicząc godzinami przy drążku, zdejmowała okulary, zaciskała usta i... czuła się piękna. Wspaniałą sylwetkę zawdzięczała w sporym stopniu baletowi, podobnie jak taneczny sposób poruszania się, którym potem zachwycili się filmowcy. "Na radosnej buzi nigdy nie widać było zmęczenia" - nauczyciel wróżył jej karierę w balecie.
Mama nauczyła ją chodzić z podniesioną głową, obciążoną dzbanem. Gdy się garbiła, woda lała się na włosy, a matka wymierzała jej policzek. Brigitte po cichu liczyła, że tańcem zasłuży sobie na jej miłość. Artystyczne upodobania były jedyną dziedziną, w której nawiązały nić porozumienia. Gdy redaktor naczelna pewnego magazynu szukała młodej dziewczyny do zaprezentowania sweterka, przypomniała sobie córkę koleżanki o pięknej buzi i sylwetce. Wcześniej 14-letnia Brigitte prezentowała kapelusze, a redaktorki zachwycały się jej prezencją. Po tej propozycji przyszły kolejne i już jako 15-latka Brigitte trafiła na okładkę "Elle" i "Vogue'a". Tam wypatrzył ją przyszły reżyser Roger Vadim i zaprosił na próbne zdjęcia.
Vadim od pierwszego wejrzenia zachwycił się małolatą. Ona również uległa urokowi przystojnego asystenta reżysera. Ze zdjęć nic nie wyszło, ale między tym dwojgiem narodziło się uczucie. Spotykali się po kryjomu. A ona już grała - wtedy jeszcze jako brunetka m.in. Pompeę w "Neronie". Pozbawiona pruderii, traktowała własne ciało jak rekwizyt filmowy. Na planie w brytyjskiego "Doktora na morzu" miała brać prysznic - naga za plastikową zasłoną. Garderobiana oklejała jej piersi taśmą izolacyjną i ubierała w body koloru ciała. Brigitte nie rozumiejąc, wołała: "Powiedzcie mi, kiedy mam to zdjąć". Po czym na oczach ekipy zerwała z siebie wszystko, stając się pierwszą aktorką w brytyjskiej produkcji, która rozebrała się na planie do naga. Ekipa przecierała oczy. "Nagość znaczyła dla niej nie więcej niż uśmiech" - napisał po latach Vadim. Brigitte była bez pamięci zakochana, po raz pierwszy w życiu.
Poznanie Vadima to jedno z najważniejszych spotkań w jej życiu. Nauczył ją niemal wszystkiego. Absolwent wydziału humanistycznego, syn feministki i dyplomatki, uczestnik ostatniej wojny, podsuwał jej książki, wyświetlał filmy, otworzył oczy na sztukę. Zamiast pierścionka zaręczynowego Brigitte poprosiła narzeczonego o... szczeniaka, który dał początek jej wielkiej miłości do zwierząt. W grudniu 1952 roku wzięli ślub, prawosławny Vadim przeszedł na katolicyzm. Miał w planach reżyserski debiut z nią w roli głównej.
Wcześniej o Bardot świat usłyszał dzięki festiwalowi w Cannes.
Vadim pracował jako reporter "Paris Match", a tygodnik wysłał go na festiwal filmowy na Lazurowym Wybrzeżu. Zabrał ze sobą młodziutką żonę. Gdy on biegał na spotkania z filmowcami, ona spacerowała po canneńskiej plaży. Właśnie zażywała kąpieli, gdy w Zatoce Canneńskiej zakotwiczył okręt z żołnierzami amerykańskiej piechoty. Gdy wyszła na brzeg, tłum młodych mężczyzn oniemiał. "Od czasów renesansu, gdy Botticelli namalował swoją Wenus w perłowej muszli, unoszącą się na falach, nikt już nie widział potem bogini miłości wynurzającej się z morza" - opisał Vadim tę scenę w autobiografii. Ich aplauz doszedł aż do Pałacu Festiwalowego. Najlepsze jednak nastąpiło, gdy wybrała się na spacer po bulwarze Croissette. W bikini.
18-letnia Wenus przyciągnęła nie tylko tłumy gapiów, ale zatamowała też ruch w centrum miasta. Sznury samochodów krążyły wokół bulwaru, uniemożliwiając gościom dotarcie na projekcje filmowe. O "nieobyczajnej aktorce" pisała prasa na całym świecie, a zdjęcia Brigitte w bikini pojawiły się we wszystkich magazynach. Do końca festiwalu fotoreporterzy nie odstępowali jej na krok.
Trzy lata później Bardot, (już jako blondynka), objawiła się światu w debiucie męża "I Bóg stworzył kobietę". Fabuła filmu nieskomplikowana miała na celu pokazanie urody i seksapilu młodziutkiej aktorki. Vadim wykorzystał też jej taneczne umiejętności - scena, w której tańczy mambę na stole w rozpiętej spódnicy, należy do najbardziej zmysłowych. Sześć milionów franków i status bogini seksu, to nie wszystko, co Brigitte wyniosła z filmu. Na nieszczęście Vadima zakochała się w partnerującym jej Jeanie-Louisie Trintignancie. Po latach przyznała: "Nigdy nie czułam się aktorką, ale gdy kręciłam film, starałam się wejść w skórę postaci. I dlatego zakochiwałam się w partnerach". Z Vadimem rozstała się jednak w przyjaźni, która przetrwała do jego śmierci.
Nowy związek szybko się skończył, bo kochanek chciał ją zamknąć w klatce, ale małżeństwo z Vadimem nie przetrwało. "I Bóg stworzył Brigitte Bardot" - pisały wszystkie gazety, rozwodząc się nad jej świeżością, seksapilem po premierze. O talencie zaczną pisać później.
Odtąd mężczyźni w jej życiu zmieniali się jak w kalejdoskopie. Kolejnym był piosenkarz Gilbert Bécaud (żonaty), potem związała się z Samim Freyem, Serge'em Gainsbourgiem, wreszcie z Sachą Distelem. Dostawała każdego, po którego wyciągnęła rękę. Od sukcesu "I Bóg stworzył kobietę" była najlepiej zarabiająca aktorką francuską, wkrótce stała się najsławniejszą aktorką w Europie, podobnie jak Marylin Monroe w Ameryce.
Złośliwi twierdzili, że sławę zawdzięczała nagości. Ale miała też charyzmę, poczucie humoru i wdzięk kobiety dziecka. Porównywana do Marylin Monroe mówiła o Amerykance: "Ona jest rewelacyjna". Panie spotkały się tylko raz. W... toalecie jednego z londyńskich kin. Brigitte zobaczyła ją przed lustrem. "Jest jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach" - pomyślała. Marilyn chciała zostać wielką aktorką, Brigitte nie miała takich ambicji. Grała jakby przypadkiem.
Już po rozstaniu zagrała w kolejnym filmie Vadima, ale obraz okazał się klapą. Pojawiła się w "Na wypadek nieszczęścia" u boku francuskiej legendy - Jeana Gabina, który mówił o niej: "To coś, co paraduje na golasa". Po tym filmie uznał ją za godną miana prawdziwej aktorki, co nie zrobiło na niej wrażenia. Sukces odniosła też komedia "Babette idzie na wojnę", którą nakręciła w Anglii.
Na partnera wybrała Jacques'a Charriera, modnego amanta. Oczywiście między parą wybuchł romans. Wkrótce okazało się, że BB jest w ciąży, a bardzo nie chciała mieć dzieci. Dwukrotnie usunęła już ciążę w związku z Vadimem. Tym razem lekarz odmówił z przyczyn zdrowotnych. Nawet w zaawansowanej ciąży nie chciała zostać matką. Jej rozpacz podsycały media, non stop czatujące pod drzwiami. Lekarz zalecał spacery, a ona tkwiła w domu okrążonym przez dziennikarzy. Nienawidziła swojej sławy i Jacques'a, którego poślubiła z uwagi na ciążę. Gdy w czarnej peruce próbowała wydostać się z domu, dziennikarze dopadli ją i sfotografowali. Zdesperowana połknęła garść środków nasennych. Na szczęście oboje z dzieckiem zostali uratowani.
W wydanej w 1996 r. szokującej biografii "Inicjały BB" napisała rzeczy przerażające. Przyznała, że "próbowała się wyzwolić od tej 'narośli, waląc się w brzuch pięściami". Poród miała koszmarny, w domu, nie w szpitalu. Błagała, by ją zabili. Gdy dziecko przyszło na świat, a lekarz oznajmił: "Ma pani syna", wykrzyknęła: "Gówno mnie to obchodzi. Nie chcę go oglądać!". Ojciec nadał mu imię Nicolas. Po latach dolała oliwy do ognia, mówiąc: "Wolałabym urodzić szczenię niż małego człowieka". W biografii nie bez racji tłumaczyła, że: "Nie wolno zmuszać kobiety do rodzenia dziecka, nawet jeśli miałaby je z czasem pokochać. Poród powinien być szczęśliwą chwilą w jej życiu".
Miesiąc po porodzie oddała chłopca na wychowanie jego ojcu, z którym się rozstała. Wkrótce zrzekła się zupełnie praw rodzicielskich. Nie interesowała się w ogóle synem, choć raz na jakiś czas widywali się - w wakacje albo na Boże Narodzenie. "Ponoszę pełną odpowiedzialność za utratę kontaktu z synem. Sama potrzebowałam matki, a nie kogoś zależnego ode mnie "- mówiła potem w sądzie, gdy prawnicy uznali, że jej biografia zadała ból Nicolasowi.
Ale dorosły syn nie chciał nic od matki. Urządził sobie życie w Skandynawii, z dala od Francji, ma żonę i dwoje dzieci, które nie znają języka babci. Mówił, że śni od dawna po norwesku.
Szczyt kariery Brigitte Bardot przypada na lata 60. Do 1973 roku nakręciła 51 filmów. Dwa najważniejsze w jej dorobku to "Prawda" Henriego-Georges'a Clouzota (1960) oraz "Pogarda" Jeana-Luca Godarda (1963). Ten pierwszy, dramat sądowy otrzymał Złoty Glob oraz nominację do Oscara za film zagraniczny. Do jego sukcesu przyczyniła się Bardot, która świetnie zagrała pierwszą w karierze poważną rolę. Była główną oskarżoną w procesie o morderstwo, a ofiarę grał jej nowy kochanek Sami Frey. Kreacja Bardot, kojarzonej dotąd wyłącznie z eksponowaniem wdzięków, była zaskoczeniem dla krytyków, ale i dla niej samej. Nigdy nie miała wielkiego mniemania o swoich umiejętnościach.
Ta właśnie rola sprawiła, że twórca nowej fali Jean-Luc Godard zdecydował się powierzyć jej kolejną, u boku Michela Piccolego oraz wielkiego Fritza Langa. Godard walczył z nią o każdy detal, pozbawił jej największych walorów - przyciemnione okulary, czarna peruka, spódnice za kolano. Zagrała żonę scenarzysty, który pozwala, by uwiódł ją producent jego filmu, a potem za pieniądze godzi się na zmiany, wypaczające sens. Zapłaci za to utratą miłości żony. "Brigitte nie kocha kina. Kręci z Godardem i ani ją to ziębi, ani grzeje" - ocenił po pracy Piccoli. Dojrzał to, czego nie widzieli inni.
Latem 1966 r. prasa donosiła: "Francuski klejnot opuścił Las Vegas poślubiony Niemcowi". Brigitte znów wierząc, że kocha naprawdę - wyszła za przystojnego biznesmena Guntera Sachsa. Po ślubie wybuchła plotka, że Sachs założył się z kumplem, iż do końca roku poślubi BB. Wykształcony, bogaty, nareszcie stał się także sławny! BB nie chciała wierzyć plotkom. Ona dysponowała mocą międzynarodowej gwiazdy i urodą, on fortuną i kontaktami.
Nowy mąż najpierw próbował zrobić z niej dobrą panią domu, co skończyło się piekłem. Potem udowodnił, że jako międzynarodowy finansista jest za pan brat z możnymi tego świata, co nieznoszącej reguł towarzyskich Brigitte, zupełnie to nie odpowiadało. Odwdzięczył się jej szaleństwami w towarzystwie wynajętych modelek. Kolejny rozwód był kwestią czasu.
Ale wcześniej to ona utarła nosa mężowi, goszcząc w Pałacu Elizejskim na zaproszenie Charlesa de Gaulle'a. Ich wspólne zdjęcia - ona w mundurze sierżanta Peppera - obiegły cały świat. Słowa generała o pani Bardot - najważniejszym francuskim "artykule eksportowym" krzyczały na pierwszych stronach wszystkich gazet. Gunter skruszony chciał wrócić, ale Brigitte miała dość. W międzyczasie zagrała w komedii "Viva Maria!" (1965) w reżyserii Louisa Malle'a, u boku Jeanne Moreau. To był wielki hit we Francji i na całym świecie.
Wydawało się, że idealnym lekarstwem na zranioną miłość i szansą na zapomnienie o Guenterze, okaże się lukratywny kontrakt od amerykańskiego Warnera, który spadł 35-letniej wówczas Brigitte, niczym gwiazdka z nieba. Wcześniej pojawiła się w hollywoodzkim filmie "Dear Brigitte" (1965) z udziałem Jamesa Stewarta i w westernie Edwarda Dmytryka "Shalako" gdzie za partnera miała Seana Connery'ego. Ale gdy przyjaciele Bardot szykowali się do świętowania jej sukcesu, ona propozycję Warnera odrzuciła. Została jedyną w historii europejską gwiazdą kina, która hollywoodzkim bossom powiedziała: "nie".
Dojrzewała już wtedy do rozstania z aktorstwem. Nienawidziła sławy. Świeże powietrze i zapach morza przedkładała nad plan zdjęciowy. Marzyła o prawdziwym życiu. Naprawdę pożegnała się z kinem cztery lata później. Ale tę historię już znamy. "Nie chciała robić filmów za granicą, bo nie lubiła wyjeżdżać z Francji. W ogóle nie szukała uznania" - opowiadała Jane Birkin, która partnerowała jej w ostatnim obrazie Bardot, który trafił do kin. Była to produkcja eksmęża Rogera Vadima "Gdyby Don Juan był kobietą". Była w tym ukryta symbolika, zważywszy na fakt, że filmem, dzięki któremu zaistniała w świadomości widzów był obraz "I Bóg stworzył kobietę".
Posiadłość, znana jako Madrague, ciągnąca się wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, w ukochanym Saint-Tropez to miejsce bajeczne. BB nabyła ją dawno temu, po sukcesie pierwszego filmu Vadima.
Tutaj żyje tak, jak zawsze chciała. Niczym dzikuska. Chodzi boso, wstaje i kładzie się spać wraz ze słońcem, śpi w pokoju z sześcioma psami. Tak, jak planowała, całkowicie poświęciła się promowaniu praw zwierząt. W tym celu założyła wspomnianą Fundację Brigitte Bardot. Zebrała trzy miliony franków francuskich na jej finansowanie, dzięki licytacji swoich najcenniejszych rzeczy. Sprzedała niemal wszystko: pamiątki i rekwizyty z planów filmowych, meble, dzieła sztuki, biżuterię.
W ciągu kilku lat Fundacja BB była wszędzie, skąd docierały informacje o łamaniu praw zwierząt. Począwszy od Europy, poprzez Azję, Antarktydę, Amerykę Północną. Zawdzięczamy jej "prawo Bardot", które każe znieczulić zwierzę przed ubojem. Oskarżała państwa o torturowanie i zabijanie zwierząt. Wiadomość o epopei Bardot w Kanadzie - o jej negocjacjach z myśliwymi w Blanc-Sablon, obiegła cały świat. Sprawa, która interesowała tylko ekologów, stała się głośna. Dla jej promocji Bardot wzięła udział w trudnych sesjach zdjęciowych. Z jednej cudem uszła z życiem - leżąc w 40-stopniowym mrozie na krze i pozując z foką, trafiła nogą do wody. Noga prawie zamarzła, ale nawet nie jęknęła, tuląc zwierzę, bo na ujęcie fotograf czekał pięć dni. Gdy chodzi o zwierzęta, nie ma rzeczy, do których nie byłaby zdolna.
Jej potrzeba "bycia prawdziwą" dotyczy także własnego wyglądu. Nigdy nie poddała się chirurgii plastycznej, jak jej piękne rówieśniczki Sophia Loren, Gina Lollobrigida, nie mówiąc o Jane Fondzie.
Przez jej życie przewijali się kolejni mężczyźni, ale z żadnym nie związała się na dłużej. Dopiero w 1992 roku poślubiła Bernarda d'Ormale'a - aktora i piosenkarza, ale przede wszystkim (już byłego) lidera faszyzującego jawnie Frontu Narodowego. Jak na kogoś, kto przez dekady był symbolem libertynizmu, przeszła daleką drogę. Jej rodacy byli zdumieni i rozczarowani, za to małżeństwo trwa do dziś. Oboje kochają zwierzęta, za to są o dziwo, zwolennikami aborcji, choć FN opowiada się przeciw niej. Nie kryją się też ze swoimi antysemickimi poglądami, ona zaś pogardliwie wyraża się publicznie o homoseksualistach (czego nie rozumie nikt, bo ma wśród nich przyjaciół). Nade wszystko jednak wraz z mężem domagają się wydalenia z Francji imigrantów, widząc w nich zagrożenie. BB dwukrotnie była też skazana za obraźliwe wypowiedzi o muzułmanach.
"Bardot lekceważy polityczną poprawność. Robi i mówi wyłącznie to, co myśli. Nie rozumie, że kogoś rani" - tłumaczy jej biografka, przywołując słowa artystki: "Wolę, żeby myślano o mnie źle, ale wiedziano, kim jestem".