Reklama

Jeśli wydajesz 88 mln dol. na 12-dniowe wakacje, zapewne chcesz wyciągnąć jak najwięcej z każdej minuty. Właśnie tyle japoński miliarder Yusaku Maezawa zapłacił za pobyt na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Przed wylotem, z pomocą internautów, stworzył więc listę 100 rzeczy, które chciałby zrobić w kosmosie. 

Trzeba przyznać, że lista jest bardzo urozmaicona. Są na niej gra w golfa, eksperymenty z bańkami mydlanymi, rzucanie papierowych samochodów, mecz badmintona, składanie puzzli czy eksperyment, który ma wykazać, jaki pływacki styl najlepiej spisuje się przy poruszaniu w stanie nieważkości. Na liście jest też odkrycie Obcych, choć tu o odhaczenie punktu z listy może być nieco trudniej. 

Reklama

Maezawa, który fortunę zbił na handlu modą w japońskim internecie, od dziecka marzył o kosmosie i na wycieczce na ISS zapewne się nie skończy. Jest ona dla niego czymś w rodzaju nagrody pocieszenia, bo już kilka lat temu wspólnie z Elonem Muskiem ogłosił, że na pokładzie budowanej przez Amerykanina rakiety zamierza okrążyć Księżyc. Pojazd Muska wciąż jest w fazie wczesnych testów, więc żeby nie marnować czasu, Japończyk poleciał na stację kosmiczną rosyjskim Sojuzem. 

Międzynarodowa Stacja Kosmiczna umiera

Rosjanie, których program kosmiczny cierpi na permanentny brak gotówki, po wieloletniej przerwie wracają do turystycznego biznesu. W ciągu najbliższych dwóch lat na ISS zawita jeszcze co najmniej dwóch bajecznie bogatych gości. Jeden z nich może nawet jako pierwszy w historii turysta wykonać kosmiczny spacer. 

Rosjanie chcą wyciągnąć z ISS ile się tylko da, bo stacji zostało coraz mniej czasu. Międzynarodowe umowy umożliwiające działanie największego kosmicznego laboratorium w historii wygasają w 2024 r., i choć NASA jest za przedłużeniem misji stacji co najmniej do końca dekady, to wiele wskazuje na to, że jej los jest już przypieczętowany. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna umiera.  

Tylko w ciągu ostatnich czterech miesięcy na stacji wybuchł alarm pożarowy, astronauci wykryli poważne pęknięcia jej kadłuba, przetrwali wyciek powietrza, awarie elektroniki i zatkaną toaletę. Większość awarii dotyka rosyjskiej części stacji - agencja Roskosmos twierdzi, że co najmniej 80 proc. jej systemów zbliża się do końca swojego planowanego czasu życia - ale nie ma wątpliwości, że segmenty budowane przez USA, Europejczyków czy japońską agencję JAXA także powoli dożywają kresu swoich dni. Raczej prędzej niż później warta 150 mld dol. stacja przestanie nadawać się do zamieszkania i spłonie gdzieś nad Pacyfikiem. 

Po co wysyłać statki na orbitę?

Marzenia o kosmicznych stacjach są o wiele starsze niż same loty w kosmos. Pierwszym, który zaproponował stworzenie stałych, orbitalnych instalacji, na których ludzie mogliby żyć i pracować, był w 1928 r. młody oficer armii Austro-Węgier, Hermann Potocnik. Chorwacki inżynier w wieku 36 lat opublikował książkę "Das Problem der Befahrung des Weltraums - der Raketen-Motor" (Problem podróży kosmicznych - silnik rakietowy), w której opisywał kosmiczne instalacje, które mogłyby być wykorzystywane zarówno dla wojskowego rozpoznania, jak i dla pokojowych zastosowań, w tym obserwacji pogody czy eksperymentów naukowych niemożliwych do przeprowadzenia na Ziemi. Jego przypominające ogromne koła ze szprychami stacje zostały wyśmiane jako dziecinne fantazje przez wiedeńskich inżynierów. On sam zmarł w biedzie zaledwie sześć lat po wydaniu książki. Ale historia przyznała mu pełną rację. Po prostu wyprzedzał swoje czasy. 

Od 1971 r. ZSRR, USA i Chiny wystrzeliły na orbitę 12 stacji. Od maleńkich, chińskich modułów Tiangong, niewiele większych od dowożących na ich pokład załogi kapsuł, po ISS - największy statek kosmiczny w historii, który nie zmieściłby się na piłkarskim boisku. 



Po co właściwie inwestować ogromne pieniądze w statki kosmiczne, które nigdy nie opuszczą ziemskiej orbity? Początkowo chodziło głównie o testowanie nowych technologii i potencjalne zastosowania wojskowe: Amerykanie chcieli stworzyć wojskową stację kosmiczną "MOL", która miałaby być, między innymi, platformą do szpiegowania ZSRR. Związek Radziecki z kolei wyposażył niektóre ze swoich stacji "Salut" w działka, by sprawdzić to, jak można skutecznie prowadzić wojnę na orbicie. 

Szybko okazało się jednak, że w wojskowych zastosowaniach stacje kosmiczne są w zasadzie bezużyteczne. Bezzałogowe satelity rozpoznawcze okazały się o wiele tańszymi i skuteczniejszymi szpiegami. A próbne strzelania z lotniczego działka R-23M przeprowadzone w 1975 r. z pokładu stacji Salut-3 skończyły się klapą: aby celować, trzeba było obracać całą stację, a każdy strzał powodował taki odrzut, że stacja musiała walczyć przy pomocy własnych silników o utrzymanie na orbicie. 

Na szczęście cywilne zastosowania stacji kosmicznych okazały się o wiele cenniejsze. Tylko dzięki nim można prowadzić długoterminowe eksperymenty w stanie nieważkości, a sama konieczność stworzenia niezawodnych, lekkich systemów podtrzymujących załogę przy życiu, doprowadziła do małej rewolucji w wielu dziedzinach ratujących życie ludzi tu, na Ziemi. 

Dzięki Międzynarodowej Stacji Kosmicznej udało się m.in. stworzyć doskonałe filtry powietrza i wody, które dziś służą już nie astronautom, a ludziom mieszkającym w miejscach, gdzie zanieczyszczenie czy zarazki stanowią realne zagrożenie życia. Opracowane na potrzeby ISS technologie zrewolucjonizowały także medycynę: to właśnie stacji zawdzięczamy małe, przenośne aparaty USG, rozwój telemedycyny, precyzyjne, laserowe operacje wzroku czy zrobotyzowane ramiona służące do operowania najtrudniejszych do usunięcia nowotworów. 


Fakt, że astronauci spędzają w stanie nieważkości nawet rok, co wiąże się z istotnymi zmianami fizjologicznymi, w tym szybkiej utracie masy mięśni i kości, pomogły opracować lepsze terapie i diety pomagające chorym na osteoporozę czy inne schorzenia prowadzące do szybkiej utraty sprawności. 

Sama nieważkość okazała się bezcennym narzędziem pozwalającym tworzyć związki chemiczne niemożliwe do uzyskania na Ziemi - od superczystych kryształów do zastosowania w elektronicznych urządzeniach po nietypowe białka, mogące stanowić podstawę nowatorskich leków czy szczepionek. Wartość tych odkryć mierzona jest nie tylko w milionach potencjalnie uratowanych istnień, ale także, co ważne dla następnego rozdziału tej historii, w miliardach dolarów. 

Przejście do komercyjnego modelu

Ani NASA, ani Europejska Agencja Kosmiczna nie mają na razie żadnych konkretnych planów budowy następcy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Chińczycy zaczęli budowę swojej orbitalnej placówki, która będzie wielokrotnie mniejsza od międzynarodowego odpowiednika. Rosjanie zapowiadają budowę własnej stacji, ale nie wiadomo, czy będzie ich na to realnie stać. 

Nie oznacza to, że na orbicie zrobi się pusto. Przeciwnie. Wkrótce możemy doczekać się całej flotylli załogowych stacji kosmicznych przelatujących na nocnym niebie. Z jedną zasadniczą różnicą. Te stacje zbudują prywatne firmy. Na orbicie powstanie dzielnica biurowców. 

Przełom nastąpił pod koniec listopada. NASA podpisała wtedy porozumienie z trzema firmami, które mają opracować projekty komercyjnych stacji, które miałyby trafić na orbitę może jeszcze w tej dekadzie. Należący do Jeffa Bezosa Blue Origin, Northrop Grumman i firma Nanoracks dostaną łącznie 415 mln dolarów na przeprowadzenie wszystkich koniecznych przygotowań. 

"To pierwszy etap naszego dwufazowego podejścia mającego zapewnić płynne przejście z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej na komercyjny model budowy stacji kosmicznych" - stwierdza NASA w oświadczeniu. "Podczas pierwszej fazy, prywatne firmy, we współpracy z NASA, sformułują i zaprojektują komercyjne stacje docelowe na niskiej orbicie okołoziemskiej, mogące spełnić potencjalne potrzeby rządu i sektora prywatnego. Oczekuje się, że pierwsza faza będzie trwać do 2025 roku". Druga faza będzie polegać na udowodnieniu, że tak zaprojektowane stacje są w pełni bezpieczne i praktyczne. 

Blue Origin ma otrzymać 130 milionów dolarów na opracowanie Orbital Reef, wolno latającej stacji kosmicznej, której projekt firma pokazała w październiku. Blue Origin twierdzi, że stacja będzie działać w drugiej połowie dekady. Nanoracks dostanie 160 milionów dolarów na rozwój projektowanej przez siebie stacji Starlab. Stacja, której start planowany jest na 2027 r., ma pomieścić czterech astronautów i umożliwić im pracę nad eksperymentami z biologii czy materiałoznawstwa. Northrop Grumman z kolei przygotowuje modułową stację, która rozmiarami ma przypominać ISS. 

Firma Axiom Space, która nie wzięła udziału w tym przetargu, jest już o krok przed nimi. Ma już kontrakt z NASA na dostarczenie na ISS kilku komercyjnych modułów, które początkowo będą częścią międzynarodowej stacji, ale docelowo mają odłączyć się od niej i stanowić zalążek całkowicie prywatnej kosmicznej bazy. Pierwszy moduł ma trafić na Międzynarodową Stację Kosmiczną w 2024 r., a całość ma być gotowa w trzy lata później. Axiom ma już podpisany kontrakt ze SpaceX na cztery loty własnych załóg na ISS. Pierwszy nastąpi już w lutym 2022 r. 

Skorzysta biznes i nauka

Biznes od lat zdawał sobie sprawę, że na budowie orbitalnych fabryk można zarobić ogromne pieniądze, dzięki patentom, egzotycznym materiałom czy tworzeniu luksusowych wakacyjnych ośrodków. Ale bardzo długo te pieniądze leżały poza jego zasięgiem. Komercyjnych stacji kosmicznych nie było, bo nie było prywatnych pojazdów kosmicznych, które pozwoliłyby je zbudować, zaopatrzyć i zawieźć na nie załogi. A komercyjnych pojazdów kosmicznych nie było... bo nie miałyby gdzie latać z braku komercyjnych stacji. 

Wszystko zmieniło się, gdy NASA podpisało umowę ze SpaceX, Boeingiem i innymi firmami na zaopatrywanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Pojazdy powstały - teraz wystarczy stworzyć dla nich nowe przystanie. 

Docelowo, rządowe agencje będą mogły wynajmować przestrzeń na takich stacjach, zamiast ponosić miliardowe koszty związane z utrzymaniem ich na orbicie. Ale plan zakłada, że bardzo szybko z jedynego ich klienta, NASA, ESA i inne agencje staną się jednym z wielu. 

Korporacje, uczelnie czy państwa, które dziś nie angażują się w kosmosie, będą mogły wynajmować moduły czy całe stacje dla własnych celów. Od prowadzenia badań biomedycznych czy chemicznych po tworzenie orbitalnych fabryk, stoczni czy, oczywiście, hoteli. Co prawda wycieczka do orbitalnego spa nadal nie będzie czymś dostępnym dla przeciętnego milionera, ale komercyjne stacje kosmiczne w połączeniu z coraz większą flotyllą cywilnych pojazdów i kapsuł takich jak Dragon Elona Muska, powinny doprowadzić do tego, że ceny orbitalnych lotów drastycznie spadną - z niemal 100 mln dol. jak w przypadku Maezawy, do "zaledwie" kilku milionów. 

Brama do podboju kosmosu?

Co to zmieni w naszym życiu? Na pierwszy rzut oka można by powiedzieć: niewiele. Przynajmniej początkowo loty na takie stacje nadal będą niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Ale historia ISS i innych wielkich, kosmicznych projektów pokazała, że już sam fakt ich powstania prowadzi do opracowywania nowych technologii, które dramatycznie zmieniają nasze życie tutaj. Kosmos jest najlepszym poligonem do testowania nowych technologii, bo ekstremalne warunki błyskawicznie obnażają ich słabości. Gdyby nie loty kosmiczne, nie mielibyśmy iPhone’ów. 

Eksperci liczą, że powstanie cywilnych stacji kosmicznych będzie początkiem samonapędzającego się procesu. Jeśli pierwsze z nich odniosą sukces - mierzony w miliardach na kontach inwestorów - szybko zaczną pojawiać się kolejne. Na orbicie powstanie cała biznesowa infrastruktura. A to z kolei zachęci kolejne firmy do wejścia do kosmicznego biznesu. Bank Morgan Stanley szacuje, że branża kosmiczna może stać się jedną z najbardziej dochodowych na świecie - jej dochody do 2040 r. mają przekroczyć bilion dolarów rocznie. Sukces komercyjnych stacji kosmicznych jest szansą na to, że obiecywana od dziesięcioleci orbitalna gospodarka wreszcie ruszy z kopyta. 

A orbita to tylko początek. Już dziś wielu inwestorów marzy o bogactwach leżących jeszcze dalej. Tylko jedna, mijająca Ziemię w 1997 r. asteroida, o stosunkowo niewielkiej, półtorakilometrowej średnicy, zawierała cenne surowce, takie jak kobalt czy platyna o łącznej wartości ponad 20 bilionów dolarów.

Gra toczy się jednak nie tylko o ogromne pieniądze, ale i o przyszłość całej ludzkości. Futuryści liczą na to, że po realnym skolonizowaniu ziemskiej orbity tylko kwestią czasu jest to, że w naszym zasięgu znajdą się kolejne ciała niebieskie. Orbitalny kompleks biurowy może okazać się bramą do podboju Księżyca, Marsa i całego Układu Słonecznego.