Reklama

To był wyjątkowo udany rok dla kina. I to nie tylko dlatego, że po pandemicznej przerwie widownia tłumnie wróciła przed duże ekrany, ale również z uwagi na produkcje, które na nie trafiły.

Dawno nie zdarzyło się, by w ciągu jednego roku pojawiło się tyle filmów wybitnych. Wystarczy wymienić "Oppenheimera" Christophera Nolana",  "Czas krwawego księżyca" Martina Scorsesego, znakomitą "Strefę interesów" Jonathana Glazera wyprodukowaną z udziałem Polski, a wreszcie nagrodzone Złotym Lwem w Wenecji "Biedne istoty" Yórgosa Lánthimosa, by uświadomić sobie, że mamy do czynienia z tytułami, które już zapisały się w historii kina.

Reklama

Ale rok 2023 w był wyjątkowy dla kina jeszcze z innego powodu - za sprawą niespotykanej obfitości fantastycznych ról kobiecych. Od lat jak wiadomo aktorki, zwłaszcza te za Oceanem, żalą się, że najciekawsze role filmowcy oferują mężczyznom. I tym razem nareszcie mogą poczuć się usatysfakcjonowane. Nawet wspomniany już mistrz Scorsese, preferujący męskie opowieści, w "Czasie krwawego księżyca" powołał do istnienia bodaj najciekawszą w swojej imponującej karierze postać kobiecą.

Mowa oczywiście o postaci Mollie Burkhart, granej przez wspaniałą Lily Gladstone, znaną dotąd wyłącznie fanom niezależnego kina, która okazała się największym kobiecym objawieniem aktorskim mijającego roku. A tych w br. nie brakowało. I choć na liście oscarowych faworytek są jak zawsze również aktorki utytułowane - choćby nagrodzona już złotą statuetką Emma Stone, tym razem śmiało można mówić o prawdziwym wysypie kobiecych talentów aktorskich, wśród pań będących w większości na początku zawodowej drogi.

Praprawnuczka Czarnej Stopy

O 37-letniej Lily Gladstone pisaliśmy już przy okazji kinowej premiery "Czasu krwawego księżyca" Martina Scorsesego. Jak niezwykłą kreację stworzyła Gladstone świadczy fakt, że choć za partnerów miała największe aktorskie gwiazdy Hollywood - Leonardo DiCaprio i Roberta De Niro, już po pierwszym pokazie filmu w Cannes, mówiono głównie o niej. I trudno się dziwić.

Lily Gladstone urodziła się w 1986 r. w Kalispell w stanie Montana. Choć ze strony matki jest kuzynką byłego premiera Wielkiej Brytanii z końca XIX w., Williama Gladstone’a, w jej żyłach płynie krew rdzennych plemion Ameryki. Ojciec Lily wywodzi się bowiem z plemienia Czarnych Stóp, a jej prapradziadkiem był wódz narodu Kainai. Do jedenastego roku życia wychowywała się w rezerwacie Czarnych Stóp w Browning, gdzie panowały surowe zasady. Jak przyznawała dla młodej dziewczyny, życie w tej społeczności nie należało do łatwych. Od dzieciństwa przyglądała się przemocy, bezrobociu i biedzie. Mówi, że o aktorstwie zaczęła marzyć już jako pięciolatka po obejrzeniu "Gwiezdnych wojen: Powrotu Jedi", bo bardzo chciała zagrać... Ewoka.

Sytuacja w rezerwacie sprawiła, że rodzice Lily opuścili go i przenieśli się do Seattle, gdy była nastolatką. Tam zapisała się do edukacyjnego teatru dla młodzieży, co zaowocowało występami w filmach dyplomowych studentów. Nigdy jednak nie zerwała kontaktów z kuzynostwem z plemienia Czarnych Stóp. Podkreśla, że dzięki nim nabrała szacunku dla natury i ma silne poczucie kulturowej ciągłości.

Po ukończeniu szkoły podjęła studia aktorskie, reżyserskie oraz historyczne dotyczące rdzennych Amerykanów na Uniwersytecie w Montanie. Początkowo z braku propozycji ról, pracowała jako nauczycielka historii. Występowała także w performerskim zespole aktorskim Oregon Shakespeare Festival.

W kinie zadebiutowała w 2012 roku w filmie "Jimmy P: Psychoterapia Indianina z równin" z udziałem Benito del Toro. Przełomem dla jej kariery była jednak rola rancherki w niezależnej produkcji Kelly Reichardt "Sprawy kobiece" w 2016 roku. Rola przyniosła jej mnóstwo nagród, m.in.: Stowarzyszenia Krytyków Filmowych Los Angeles, nagrodę Boston Society oraz kina niezależnego Gotham. Została wkrótce ulubienicą reżyserki i pojawiła się w jej kolejnym udanym filmie "Pierwsza krowa".

Ale to rola w tym poprzednim sprawiła, że zainteresował się nią Martin Scorsese. W rozmowie z "Variety" wyznał: "Widziałem ją w ‘Kobiecych sprawach’ Reichardt i nie mogłem oderwać od niej wzroku. Postać grana przez Lily była cicha, mówiła niewiele, ale wręcz rozkazywała ekranowi swoją obecnością, każdym ruchem i gestem. Bardzo niewielu aktorów potrafi tak zatrzymać widzów przed ekranem, a to idealnie pasowało mi do postaci Mollie".

Próbne zdjęcia były formalnością. Pracę z legendarnym reżyserem Lily uważa za dar losu. Nie mniej fascynujący był dla niej fakt, że film opowiadający o zbrodniach na członkach plemienia Osagów w początkach XX wieku, powstał we współpracy z ich przodkami. Sam reżyser nazywa zresztą Osagów współtwórcami obrazu. (O filmie Scorsesego szeroko pisaliśmy w tekście "DiCprio i Gladstone idą po Oscary. Scorsese potrząsa sumieniem Ameryki").

Gladstone nie miała łatwego zadania. Nie dość, że historia opowiadana jest z punktu widzenia Ernesta Burkharta, który poślubia Mollie głównie dla pieniędzy, (choć się w niej zakochuje), to w dodatku gra go najzdolniejszy aktor swojego pokolenia w Hollywood - Leonardo DiCaprio. Okazała się jednak godną partnerką. Śledzimy jej fascynującą walkę wewnętrzną, jaką wywołuje z jednej strony miłość i lojalność w stosunku do męża, a z drugiej świadomość niebezpieczeństwa, jakie jego rodzina, (zwłaszcza wuj grany przez Roberta De Niro), stanowi dla ludu Osagów. Gladstone uosabia wielką, cichą siłę i niesamowitą godność. W scenach gdy jedynie patrzy na męża i milczy, jej wzrok wręcz "przykleja" nas do ekranu. Scorsese szybko odkrył jego moc, czyniąc milczącą Mollie - w literackim pierwowzorze postać z dalszego planu - jedną z głównych bohaterek filmu.

Gladstone nie ukrywa, że jej pochodzenie etniczne, jest kluczowym elementem artystycznej tożsamości. Wybiera wyraziste role, które pozwalają jej zgłębiać różne aspekty życia rdzennych Amerykanów. Po amerykańskiej premierze  "Czasu krwawego księżyca" Spike Lee oświadczył, że ma zapewniony jego głos w oscarowym wyścigu. Wkrótce powtórzył to wielki Franciss Ford Coppola. Lista utytułowanych fanów jakich Lily Gladstone zyskała tą rolą w Hollywood, jest znacznie dłuższa.

Jeśli złota statuetka dla najlepszej aktorki, trafiłaby w jej ręce, zostałaby pierwszą rdzenną Amerykanką z Oscarem.

Amerykanka z Seulu

"Zakładnik z Wall Street", "Mów mi Vincent" to tytuły znane wielu z nas. Urodziwa Greta Lee na dużym ekranie pojawia się już od dekady. Także w nich, tyle tylko, że w niewielkich rolach.

Znacznie lepiej znają ją fani seriali. Ostatnio mogliśmy ją oglądać w sztandarowej produkcji Apple "The Morning Show", gdzie jako przebojowa producentka kanału telewizyjnego, wyróżniała się kodeksem etycznym i surowością. Widzowie znają także z roli przyjaciółki głównej bohaterki w serialu "Russian Doll", oraz z "Sióstr". Aż dziwne, że prawdziwa kariera tej zdolnej, wyróżniającej się urodą Azjatki "wybuchła" dopiero w br. za sprawą debiutu Celine Song "Poprzednie życie". Co ciekawe, zbiegło się to z przekroczeniem przez aktorkę magicznej czterdziestki. (Choć patrząc na nią, trudno w to uwierzyć, bo Greta wygląda o 10 lat młodziej i gra sporo młodsze od siebie bohaterki).

Greta Jiehan Lee urodziła się i wychowała w Los Angeles, w Kalifornii. Jej rodzice są koreańskimi imigrantami. Jako nastolatka uczyła się z sukcesem śpiewu klasycznego, wygrała nawet festiwal Bacha. Potem jednak zainteresowała się sztukami performatywnymi. Po skończeniu szkoły średniej studiowała teatr na Northwestern University, a potem przeniosła się do Nowego Jorku, aby właśnie tam zająć się aktorstwem.

Zadebiutowała na Broadwayu w 2007 roku i została zauważona, czego efektem były serialowe kreacje. Z powodzeniem występowała także w Saturday Last Night, udowadniając talent komediowy. Ale na rolę, która pozwoliła jej rozwinąć skrzydła, musiała czekać aż do 2022 roku, gdy Celine Song przesłała jej scenariusz "Przeszłego życia", jaki napisała w oparciu o autobiograficzną sztukę. Zgodziła się zagrać w filmie natychmiast.

- Scenariusz, spodobał mi się, bo nie był spojrzeniem na miłość żadnej konkretnej społeczności - białej, kolorowej czy kobiecej. To uniwersalna opowieść o przeznaczeniu i zakochaniu się, która daje poczucie wolności. Jakby otwierała nową możliwość pokazania doświadczenia imigrantów w nader subtelny sposób - wspomina Lee.

"Przeszłe życie"- to filmowy przebój tegorocznych festiwali Sundance i Berlinale. Melodramat inny niż wszystkie. Nora (Greta Lee) i Hae dorastali razem w Korei Południowej, w Seulu. Rozdzieleni jako 12-letnie dzieci, za sprawą przeprowadzki jej rodziców do USA, odnajdują się po 20 latach dzięki mediom społecznościowym. Ona mieszka w Nowym Jorku, jest pisarką i szczęśliwą mężatką. On żyje wciąż w Seulu i został singlem. Postanawia lecieć do Nowego Jorku, by się z nią spotkać. W ich głowach kołacze pytanie: "Co by było, gdyby?".

To na pierwszy rzut oka opowieść o uczuciu, które nim mogło się rozwinąć, bo zostało stłamszone. - Między dwójką dzieciaków mieszkających w Korei wydarzyło się coś wielkiego. Ale co? Byli rozdzieleni zbyt młodo, żeby głęboko się pokochać, a jednak... - tłumaczy aktorka.

Song pokazuje, że życie bohaterów, jak każdego z nas, jest pełne niewybranych dróg i związków. Towarzyszy mu buddyjska koncepcja Inyeon - przekonanie, że ludzie zbliżają się do siebie, bo ich dusze poznały się w poprzednich wcieleniach. Każdy kontakt z drugim człowiekiem jest ważny, jeśli nie dla obecnego, to dla przyszłego życia.

Lee była szczególnie chwalona za subtelną, powściągliwą kreację kobiety, która nie jest wcale rozdarta między dwoma romantycznymi związkami, ale ma potrzebę, by zamknąć swoją przeszłość, zanim rzuci się w przyszłość. Za przejmującą rolę Nory odebrała już mnóstwo nagród, m.in. Hollywoodzkich Krytyków, nominację do Gotham. Aktorka mówi, że to historia serii pożegnań. Pierwsze pożegnanie nie dało rezultatu, więc trzeba to zrobić raz jeszcze po latach, bez poczucia żalu. I nie stawiać siebie na pierwszym miejscu, w naszych relacjach innymi.

W wywiadzie dla polskiego magazynu "Zwierciadło" reżyserka tłumaczy, że "w sytuacji, w jakiej znalazła się bohaterka, można w pewnym sensie mówić o alternatywnych życiach. Hae znał inną Norę niż ta, którą kocha jej mąż. Wiedział coś, czego mąż nigdy nie będzie w stanie uchwycić. To jakby zobaczyć swoje odbicie z innej epoki".  Zrozumienie tego stanowi przesłanie filmu. To dlatego pisano o nim, że: "Goi złamane serca, godzi przeszłość z przyszłością, uczy rozstawać się bez gniewu i żalu, z nadzieją na nowy początek".

Ciężar tego przesłania leży w kreacji Grety Lee, która po mistrzowsku go uniosła.

Urodziła się, by zagrać Priscillę Presley

Najmłodsza na naszej liście, 25-letnia Cailee Spaeny dopiero na dobre rozpoczęła karierę, a już zdołała zgarnąć za rolę Puchar Volpiego w Wenecji. Ale pewnie nie miałaby tej szansy, gdyby nie była to rola Priscilli Presley.

Spaeny urodziła się w 1998 roku w Springfield, w Missouri. Bardzo szybko zaczęła występować w Springfield Little Theatre, a w 2014 r. dostała główną rolę Dorotki w "Czarnoksiężniku z krainy Oz". To przypieczętowało wybór  zawodu.

Już w 2018 zagrała kilka większych ról na dużym ekranie: w filmie "Pacific Rim: Rebelia" u boku Scotta Eastwooda, w thrillerze "Źle się dzieje w El Royale" Drew Goddarda i w "Vice" Adama McKaya, gdzie wcieliła się w 17-letnią Lynne Cheney. Pojawiła się także w obsadzie serialu "Devs" oraz w niedużej roli w świetnej serii "Mare z Easttown" z Kate Winslet. 

Spaeny nie zdawała sobie sprawy, że jej własna historia ma wspólny wątek z historią pani Presley: ona również błagała rodziców, by pozwolili jej rzucić szkołę w młodym wieku - tyle tylko, że z miłości do aktorstwa, a nie do gwiazdy rock'n'rolla. Jako 14-latka stwierdziła, że nie nadaje się do tradycyjnej edukacji, ale świetnie wypadała, występując w teatrze. Śpiewała też w rockowym zespole nastolatków. Tam zobaczył ją pewien menadżer i zaprosił na przesłuchanie do Los Angeles. Choć do spotkania nie doszło, Cailee zapragnęła kontynuować karierę. Namówiła rodziców na podróż do Los Angeles i spędzenie miesiąca w mieszkaniu naprzeciw Warner Bross. Wraz z nimi chodziła na przesłuchania, dopóki nie podpisała kontraktu.

Choć pierwszą prawdziwą rolę dostała dopiero w wieku 18 lat, wcześniej grała amatorsko. Dołączyła do lokalnego teatru społecznego, występowała w Parku Tematycznym, grała w filmach krótkometrażowych przyjaciół. Zamiast uczęszczać do szkoły aktorskiej, wymyśliła własną metodę edukacji - zamykała się w sypialni i oglądała kilka filmów dziennie. Tak natknęła się na "Przekleństwa niewinności" Sofii Coppoli i natychmiast ją pokochała. Po raz pierwszy pomyślała o tym, kto stoi za kamerą, i obejrzała cały jej dorobek.

- W Missouri nikt nie akceptował nastoletniego niepokoju, jaki może odczuwać dziewczyna - mówi Spaeny w wywiadzie z "Variety". - Dopiero kiedy obejrzałam filmy Sofii, pomyślałam: "Och, ktoś przyznał, że można być młodą dziewczyną, ale mieć w sobie mrok i tęsknotę za innym życiem". Coppola znalazła się na szczycie listy reżyserskich marzeń dziewczyny.

Kilka razy brała udział w przesłuchaniach do jej filmów i wiedziała, że jest na celowniku reżysera castingu. To jednak ulubiona aktorka Coppoli, Kirsten Dunst, pomogła jej w zdobyciu roli. "Kiedy przyjaciółka powiedziała mi, że muszę zobaczyć się z Cailee w sprawie castingu do roli, zwróciłam na nią uwagę - mówi Coppola. I dodaje: "Gdy tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że będzie idealna. Miała przy tym obsesję na punkcie Priscilli".

Ale wymarzona rola była też dla młodej aktorki wielkim wyzwaniem. Cailee opowiada:

- Miałam 24 lata, ale musiałam wcielić się w Priscillę w wieku od 14 do 28 lat. W dodatku film został nakręcony błyskawicznie - w ciągu jednego miesiąca! To było naprawdę szalone. Rano byłam 23-latką w ciąży, a po obiedzie kręciliśmy scenę, w której znów miałam 14 lat"- opowiada aktorka.

Sofia Coppola mówi, że Cailee radziła sobie znakomicie. - Oglądając film, uświadamiasz sobie, że ta sama aktorka w przekonujący sposób gra zarówno płochliwą, nastoletnią Priscillę, jak i pewną siebie matkę, którą się staje. Spaeny zmieniała mowę ciała i głos parokrotnie w ciągu dnia, wcielając się w Priscillę na różnych etapach życia. Obserwowanie tej przemiany było niesamowite - opowiada.

Spaeny faktycznie ma tę "bożą iskrę", która sprawia, że chcemy oglądać ją w kolejnych rolach. Przykuwa uwagę. W Elvisa wcielił się, kompletnie do niego niepodobny Jacob Elordi. To jednak nie miało znaczenia dla Coppoli, którą inaczej niż Baza Luhrmanna, interesowała wyłącznie Priscilla. Film jest adaptacją wspomnień byłej żony gwiazdora "Elvis i ja" i kończy się na rozpadzie czteroletniego małżeństwa pary. Choć młodą aktorkę nagrodzono w Wenecji i zbiera komplementy, przyjęto go z ambiwalentnymi uczuciami. Na pewno bardziej podobał się w Europie, niż za Oceanem. Fanom Elvisa nie przypadł do gustu jego obraz, jaki kreśli Coppola: mizogina, który młodziutką wybrankę poddaje festiwalowi przymusu i kontroli. To obraz życia w złotej klatce, z której w końcu nawet szaleńczo zakochana w mężu Priscilla, zdecydowała się uciec.

Coppola pokazuje też, jak od początku ich związku czuła się samotna, nieustannie czekając na niego i robiąc to, o co ją prosił. Jak zabiera ją na zakupy i zmienia w kogoś starszego, zgodnego z jego własnym ideałem kobiety. Każe nałożyć więcej makijażu, przefarbować włosy na ciemny kolor, zmieniając w swoją lalkę. Spaeny udaje się jednak przekazać prawdę o życiu Priscilli, nawet wtedy gdy zakłada sztuczne rzęsy przed pójściem do szpitala na poród.

Dla aktorki, co zrozumiałe, ważniejsza nawet od nagrody w Wenecji była reakcja Priscilli Presley. "Nic nie przygotowało mnie psychicznie na moment, w którym oglądałam film z Priscillą, siedzącą tuż obok mnie" - mówi Spaeny, i dodaje: - To było przeżycie poza ciałem". Popularne w sieci wideo pokazuje zachwyconą Priscillę, ocierającą łzy podczas owacji na stojąco.

Bez względu na to, jaką rolę na ekranie przyjmie jako następną, zapewnia, że będzie ona przeciwieństwem wszystkiego, co robiła do tej pory. Chce znowu grać w teatrze i to jej się chwali. Tymczasem na horyzoncie widać kolejne nominacje do nagród: Gotham, BFI, itd.. Czy będzie ta najważniejsza?

Sydney Sweeney, jakiej nie znamy

Zainteresowała się aktorstwem po tym, jak wzięła udział w przesłuchaniu do roli w niezależnym filmie, który powstawał w jej mieście. Aby przekonać rodziców, przedstawiła im... pięcioletni biznesplan w PowerPoincie. Zgodzili się i wkrótce rodzina przeniosła się do Los Angeles. Młodzi widzowie znają ją najlepiej z odważnej roli Cassie Howard w serialu "Euforia". Jednak to tegoroczna kreacja w świetnym "Reality" sprawiła, że Sydney Sweeney zainteresowali się prócz widzów także krytycy na całym świecie.

Urodziła się w 1997 roku w Spokane, w Waszyngtonie, (jest tylko rok starsza od Spaeny). Karierę rozpoczęła już w 2009 r. w niezależnych horrorach. Kolejne produkcje w jej aktorskim CV to mało znaczące tytuły. Przełom nastąpił w 2017 roku i zmienił wszystko - Sweeney znalazła się w obsadzie "Opowieści podręcznej". Serial otworzył kolejne drzwi.

Rok później Sydney zagrała w "Ostrych przedmiotach" i w  "Tajemnicach Silver Lake", a także w "Everything Sucks!". Wkrótce zainteresowali się nią twórcy dziś kultowej "Euforii", gdzie Sweeney okazała się prawdziwym odkryciem. Urodziwa w dość nieoczywisty sposób i piekielnie zdolna nie stroniła od odważnych scen erotycznych. To ten tytuł zrobił z niej serialową gwiazdę, choć zaczął też ograniczać jej emploi. Na szczęście dostrzegł ją Quentin Tarantino i obsadził w niedużej roli w "Pewnego razu w Hollywood".

Rok 2021 przyniósł kolejny hit w karierze - mowa o "Białym Lotosie", gdzie znów zachwyciła widzów. Ale wciąż byłą seksowną blondynką z dużym biustem i mocnym makijażem, z chęcią rozbierającą się na ekranie. Niespodziankę zafundowała widzom dopiero w br. gdy pozbawiona makijażu,  źle oświetlona i "pobrzydzona", pojawiła się w opartym na faktach dramacie "Reality" Tiny Satler. 

Reality poznajemy w chwili gdy na podeście przed swoim domem spotyka dwóch agentów FBI . Mają nakaz przeszukania lokalu, telefonu i jej samej. Choć jest bardzo młoda, to była członkini Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, biegle władała językami bliskowschodnimi - farsi, dari i paszto. Agenci mają do niej tylko kilka pytań. Są bardzo grzeczni. A jednak od początku mamy wrażenie, że w tle tyka bomba i zostało kilka minut do detonacji.

Za scenariusz służył tu materiał dowodowy: transkrypcja przesłuchania bohaterki przez agentów FBI z 2017 roku. Aż trudno uwierzyć, że trzy osoby gadające przez 90 minut, w przypominającym pustą piwnicę pokoju, mogą sprawić, że film ogląda się jak thriller.

Kamera operuje niemal wyłącznie zbliżeniami. Sweeney stojąc na tle pustej ściany, nie ma możliwości wspomagania się czymkolwiek. Groza filmu bierze się z napięcia między podejrzeniem a tym, co okazuje się prawdą. Bo Reality Winner to tłumaczka odpowiedzialna za wyciek do mediów dokumentów na temat rosyjskich ingerencji w amerykańskie wybory prezydenckie w 2016 roku... Sweeney stworzyła rolę wybitną. Niesamowitą. 

Lee Gladstone , Cailee Spaeny, Greta Lee, Sydney Sweeney... Jeśli Akademia nie uprze się na drugiego Oscara dla Emmy Stone, za świetną skądinąd rolę w "Biednych istotach", jedna z nich odbierze  Oscara.