Roch Zygmunt: "Syria wstaje z kolan" - czytam na nagłówkach portali. Wstaje?
Magdalena Foremska: - Można tak powiedzieć. 7 miesięcy po reżimu Baszara al-Asada sytuacja jest w miarę spokojna. Wśród mieszkańców panuje optymizm.
Co to znaczy? Jak wygląda przywracanie normalności w Syrii?
- Można podejść do nowego prezydenta Ahmeda al-Sharaa w parku lub restauracji, zrobić sobie z nim zdjęcie i coś do niego powiedzieć. Można spotkać gubernatora i podzielić się swoimi przemyśleniami. Przede wszystkim da się tych ludzi zobaczyć, co za Asada było absolutnie niemożliwe.
Rozmawiałam niedawno z profesorem z Aleppo. Na pytanie, czym jest dla niego odzyskana wolność, odpowiedział, że tym, iż gdy idzie każdego dnia do pracy, już nikt 7 razy nie pyta go o dowód tożsamości.
Gorzej jednak z całą resztą.
Gospodarka?
- Tak. Już za późnego Asada była na skraju upadku i to nie zmieniło. Nie ma pieniędzy w państwowej kasie, jest duży problem z gotówką, wobec tego pozwala się na wypłacane z banków równowartości 15 dolarów na tydzień. Po upadku reżimu i ogłoszeniu zniesienia sankcji ceny poszły mocno w górę, przy jednocześnie niskich pensjach. W Damaszku zarabia się około 130 dolarów, co jest sumą relatywnie przyzwoitą, ale już w Homs około 50 dolarów, i z tego też się trzeba utrzymać.
A jak wygląda sytuacja humanitarna?
- Nie ma elektryczności, w mieście prąd jest dostępny przez 2-3 godziny dziennie. Wiele domów korzysta z paneli słonecznych, ale nie są one tanie, zatem nie każdy może sobie na nie pozwolić. Część osób używa małych, przenośnych paneli, które służą do naładowania powerbanków.
Duży problem jest także z wodą. W Damaszku jest ona dostępna zwykle przez kilka godzin dziennie co drugi dzień, ale już np. w Homsie i dookoła z wody można korzystać przez 2 godziny dziennie dwa razy w tygodniu. Pamiętajmy, że obecnie jest tam solidnie powyżej 30 stopni; woda jest niezbędna do picia, mycia czy gotowania. A niektórzy uprawiają jeszcze przydomowe ogródki, które pozwalają im na okres letnio-jesienny mieć dodatkową żywność.
To jak Syryjczycy rozwiązują problem braku wody?
- Jedyną opcją są beczkowozy, ale koszt wody dla standardowej pięcioosobowej rodziny wynosi około 25 dolarów. Jeśli porównamy sobie go z pensją z przedziału 50-60 dolarów, to dostrzeżemy powagę sytuacji. Nie wspominam już o tym, że nawet gdy woda jest, to sieć, którą się ją transportuje, znajduje się w tak złym stanie, że często niespecjalnie można z niej pić. Szczególnie dotyczy to dzieci, u których prowadzi to do groźnych chorób.
Problem dotyczy także szpitali. W czasach reżimu w tych miastach, w których odbywały się protesty, niszczone były placówki medyczne - często oferujące wysokiej jakości usługi, których dziś nie ma. Zostały jedynie małe szpitale i przychodnie. Brakuje również leków; nawet gdy są dostępne, mieszkańców nie stać na ich zakup. Podobnie sprawa się ma z żywnością.
A jak funkcjonuje edukacja?
- Wiele szkół zostało zniszczonych. Tam, gdzie są, dzieci do nich uczęszczają. Stanowi to wyzwanie, bo - również w związku z powrotami - liczba nauczycieli jest nieprzystosowana do liczby dzieci. Ale pojawiają się także problemy natury humanitarnej. W Homsie są takie szkoły, w których ledwie działają toalety, a uczniów jest 600. Są takie budynki, w których toalet w ogóle nie ma.
Poza miastem zaś mamy do czynienia z wykluczeniem dzieci, które nawet skończą szkołę podstawową, ale nie mogą zacząć nauki w odpowiedniku naszej szkoły średniej, bo rodziców zwyczajnie nie stać na bilet na autobus do większego miasta. Takie dziecko pomaga wówczas w domu jako siła robocza.
Zastanawiam się wobec tego, skąd ten optymizm.
- Sama zadawałam to pytanie. Przede wszystkim mieszkańcy czują ulgę po latach życia w ciągłym strachu. Gdy rozmawiałam z osobami z północy, gdzie toczyły się zacięte walki, każdy znał kogoś, kto podczas nich zginął. Mając świadomość, jak przez lata rozkradany był majątek Syrii, jak jedna rodzina bogaciła się na nim, ludzie mają poczucie, że jeśli tylko będzie pokój i spokój, to ten kraj znów stanie się ich domem.
A gospodarka stopniowo dojdzie do siebie?
- Tak. Potencjał jest ogromny, szczególnie po zapowiedziach zniesienia sankcji międzynarodowych. W ciągu dwóch tygodni Syria ma zostać przywrócona do systemu płatności SWIFT, co znacznie ułatwi przepływy finansowe. Te ziemie bogate są również w żyzne gleby. Kilometrowe gaje oliwne, organiczna bawełna, tkactwo - to wszystko tu jest. Wielu liczy także na powrót turystyki. To niezmierzony kapitał, który niejeden przywódca w przeszłości chciał wykorzystać.
W jakiej perspektywie czasowej można mówić o tym powrocie względnej normalności?
- Trudno na poważnie czynić jakieś przewidywania co do sytuacji na Bliskim Wschodzie. Jeśli jednak ten trend się utrzyma, a nowy rząd uzyska kontrolę nad całym krajem, to sądzę, że w dwa lata zobaczymy dużą zmianę. Oczywiście jest to scenariusz optymistyczny, który zakłada, że żaden czynnik zewnętrzny nie wpłynie na destabilizację rządów ugrupowania Hayat Tahrir al-Sham (HTS).
Zagranica na razie pomaga.
- Działania na arenie międzynarodowej rzeczywiście nie mają precedensu. Nowy prezydent, który jeszcze rok temu ukrywał się, był poszukiwany, dziś spotyka się z Donaldem Trumpem. Amerykańska głowa państwa zapowiedziała pomoc dla Syrii i zniesienie sankcji. To coś niewyobrażalnego dla Syryjczyków. We wrześniu prezydent al-Sharaa jedzie do Nowego Jorku i jako pierwszy syryjski przywódca od 1967 r. będzie przemawiał na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Tkanka religijna jest jednak bardzo krucha. Mówię tu głównie o mniejszości alawickiej, z której wywodził się klan Asadów. Oni nadal patrzą w przyszłość z niepewnością i lękiem. Bano się, że będzie dochodzić do samosądów. Doszło do tego w marcu. Na razie sytuacja wydaje się być w miarę pod kontrolą. Miejsca zamieszkane przez Alawitów, czyli szczególnie tereny nadmorskie, są w miarę spokojne, ale dochodzi do incydentów.
Czyli do czego?
- Ktoś zostanie pobity, gdzieś wyciągnięto broń. Syria ma teraz do czynienia z powrotem uchodźców, którzy widząc kogoś, kto kojarzy im się z reżimem, czują potrzebę naprawianie swoich krzywd. Mówimy raczej o pojedynczych przypadkach, prawdopodobnie nie są to działania na szeroką skalę. Rząd jest zresztą oskarżany o to, że sprawiedliwość jest wymierzana zbyt wolno.
Dlaczego tak się dzieje?
- Pewnych czynów nie można udowodnić, więc sprawcy są wypuszczani. Gdy w zeszły czwartek wyjeżdżałam z Damaszku, widziałam demonstracje ludzi stojących ze zdjęciami członków swoich rodzin, którzy zginęli w więzieniach Asada i domagających się sprawiedliwości.
Nowy rząd syryjski stara się zapewniać bezpieczeństwo, ale nie we wszystkich miejscach jest to możliwe.
Z jakiego powodu?
- Nie nad każdym skrawkiem Syrii HTS ma kontrolę. Sytuacja na południu kraju jest zupełnie inna. Rząd Syrii nie ma kontroli nad wszystkimi miejscowościami przygranicznymi. Z kolei na północnym wschodzie toczą się negocjacje z Kurdami, którzy chcieliby posiadać większą autonomię, ale na początku nie chcieli się zgodzić na to, żeby złożyć broń i stać się częścią tej nowej armii syryjskiej. Kurdowie zresztą kontrolują tereny, w których znajdują się szybu naftowe, czyli bardzo atrakcyjne pod względem gospodarczym.
Czym Polska Akcja Humanitarna zajmuje się w Syrii?
- Między 2013 a 2019r. mieliśmy tam swoje biuro, wróciliśmy po trzęsieniu ziemi w 2023r. na tereny północnego zachodu, które najmocniej zostały nim dotknięte. Zrealizowaliśmy tam szereg projektów. Łączna ich wartość opiewa na ponad milion dolarów. Naprawiliśmy np. dwa wielkie zbiorniki wodne, wzbogaciliśmy je o panele słoneczne, dzięki czemu ludzie w Syrii są bardziej świadomi tego, dlaczego solaryzacja jest ważna. Wodę ma tam teraz 81 tys. osób.
Przygotowujemy się teraz do kolejnego projektu, czyli remontu stacji wodnej, która zapewni dostęp do wody w najgorszych pod tym względem terenach koło Homs. Chodzi o przede wszystkim o to, żeby to była wodna bezpieczna, ale i bezpłatna, ogólnodostępna. Trwa też przywracanie dostępu do wody w 21 miejscowościach w Radżu na północy kraju.
Zrobiliśmy również program szkoleniowy dla osób, które straciły wszystko w trzęsieniu ziemi. Wzięły udział w szkoleniu o tym, jak założyć własną działalność, jak sporządzić budżet, czym jest marketing i jak może pomóc w prowadzeniu firmy. Później zaś otrzymywały granty finansowe na rozkręcenie tych warsztatów, warzywniaków czy sklepików, a my sprawdzaliśmy, jak im idzie.
I jak szło? Podobno Syryjczycy to przedsiębiorcze społeczeństwo.
- Bardzo. Świetnie dają sobie radę w trudnych warunkach, większość z tych przedsięwzięć okazało się sukcesem.
Uchodźcy, którzy teraz do Syrii przyjeżdżają, mają do czego wracać?
- To zależy. W większości przypadków ich domy są przynajmniej bardzo uszkodzone, a często zostały z nich jedynie gruzy. Ale to im nie przeszkadza.
Jak to?
- W pierwszych miesiącach po upadku reżimu wracali do Syrii uchodźcy przebywający w krajach ościennych, czyli w Turcji, Jordanii czy Libanie. Przyjeżdżali przede wszystkim po to, żeby spotkać się ze swoją rodziną - pierwszy raz po 14 latach - i zobaczyć, co z ich dobytku się ostało. Część osób czekała na nadejście wiosny i lata, bo w takich warunkach szybciej przeprowadza się remonty i można sobie pozwolić na prowizoryczne spanie w namiocie. Teraz te remonty przybrały na sile.
Częstym widokiem na ulicach, które są w gruncie rzeczy niekończącymi się ruinami, są opuszczone domy bez szyb, z jedną tylko ścianą, ale i z suszącym się praniem i doniczką z kwiatkiem na balkonie. Ludzie decydują się wracać niezależnie od warunków, co jest niebezpieczne, bo istnieje ryzyko zawalenia się ich domów. To pokazuje jednak determinację Syryjczyków.
Z punktu widzenia państwa to dobrze, że uchodźcy wracają, bo każde ręce do pracy się przydadzą?
- Tak, choć w wielu dziedzinach, np. w edukacji, powoduje to także piętrzenie się wyzwań. Rząd zastanawia się, jak w możliwie szybkim czasie uporać się z tymi kilometrami gruzów i zapewnić mieszkańcom bardziej cywilizowane schronienie.
Czyli nie ma czasu na świętowanie Światowego Dnia Uchodźcy?
- Duża część Syryjczyków świętuje, bo w końcu nie są uchodźcami i mogą być u siebie w domu. Charakterystycznym widokiem w kilku miastach jest ciągnąca się ulica gruzów, pośród których nagle widzimy skwerek z równo położonym chodnikiem, mała fontanna i - przede wszystkim - nowa flaga, wokół której gromadzą się mieszkańcy. To jest ich sposób świętowania.