Ta historia wydarzyła się naprawdę. Może szczegóły były nieco inne, może emocje różne, ale był mały, żydowski chłopiec i była niezwykła kobieta, która go uratowała. Jadwiga Piotrowska ps. Jaga, jedna z łączniczek Ireny Sendlerowej. W jej domu przy ul. Lekarskiej 9 schronienie znalazło kilkadziesiąt żydowskich dzieci. W ogrodzie, pod jabłonką zakopana była butelka z karteczkami na których zapisane były prawdziwe imiona i dane uratowanych żydowskich dzieci. Sprawiedliwa wśród Narodów Świata.
Jadwiga Piotrowska pracowała przed wojną w Wydziale Zdrowia i Opieki Społecznej Zarządu Miejskiego w Warszawie. Tam poznała Ireną Sendlerową. Te dwie, niezwykłe kobiety połączyła wspólna misja niesienia pomocy najbardziej potrzebującym. Po wybuchu wojny działała w konspiracji, była łączniczką Armii Krajowej. I nieustannie pomagała. Wraz z koleżankami z wydziału organizowała pomoc dla rannych żołnierzy w szpitalu ujazdowskim. Pomagała w ucieczce oficerom skazanym na hitlerowskie obozy jenieckie.
W 1939 roku, tuż po wkroczeniu do Warszawy, Niemcy zabronili Wydziałowi Opieki jakiejkolwiek pomocy Żydom. Dla Jagi i jej koleżanek oznaczało to nowy, niebezpieczny etap pracy. Bez wahania, z narażeniem życia, zaangażowały się w pomoc ludności żydowskiej skazanej przez nazistów na śmierć. Początkowo polegało to głównie na dostarczaniu żywności, ubrań, artykułów higienicznych. Po utworzeniu getta podopieczni Jagi znaleźli się za murem, pomaganie stało się dużo trudniejsze. Jaga i dziewczyny z Wydziału Opieki fałszowały dokumenty, zmieniały nazwiska z żydowskich na polskie. Powstała cała struktura niesienia pomocy. W miarę narastania nazistowskiego terroru trzeba było zacząć działać bardziej radykalnie. Aby żydowskie dziecko miało choć cień szansy na przeżycie, trzeba je było zabrać z getta. W 1942 roku rozpoczęła się wielka akcja likwidacji getta warszawskiego. W grudniu tego samego została powołana Rada Pomocy Żydom przy Delegaturze Rządu RP na kraj. "Żegota" była organizacją konspiracyjną, której zadaniem było ratowanie Żydów. W 1943 roku powołano Referat Dziecięcy "Żegoty", którego kierowniczką została Irena Sendlerowa. Jadwiga Piotrowska była jedną z najaktywniejszych łączniczek "Żegoty". Irena Sendlerowa tak wspomina Jagę: "Jadwigę należy zaliczyć do najbardziej ofiarnych, odważnych. Dla niej nie było rzeczy trudnych czy niemożliwych. Zawsze była pierwsza, bojowa, nigdy niczego się nie bojąca".
Schowała strach głęboko. Wraz z Ireną Sendlerową oraz grupą łączniczek ratowały życie żydowskie dzieci z pełnym poświęceniem. Zadanie karkołomne, niebezpieczne, heroiczne. Już samo wywiezienie dziecka z getta było ogromnym wyzwaniem, ale znalezienie mu bezpiecznego schronienia graniczyło z cudem. Trzeba było zaangażowania około 10 osób, aby przemycić jedno dziecko z getta. Maluchy wywożone były w skrzyniach, pudłach, workach zapakowanych na ciężarówki sanitarne. Podawano im środki nasenne, aby nie płakały. Trochę starsze dzieci wyprowadzano przez piwnicę i przez gmach sądu na Lesznie.
"Najważniejsze wciąż było dotarcie do takiego dziecka. Często braliśmy je wprost z ulicy, gdzie błąkało się czekając na śmierć, ale zdarzało się, iż za pośrednictwem prywatnych lub organizacyjnych kontaktów przekazywali je nam rodzice, żydowskie organizacje opiekuńcze itd. Trzeba im było sporządzić fałszywą metrykę (np. w jakieś parafii znaleźć papiery nieżyjącego dziecka), fikcyjne meldunki i cały plik potrzebnych, fałszywych dokumentów. Często jeszcze, niejako po drodze, trzeba było dziecko takie 'odszczuć' tak wpłynąć na jego psychikę, by poczuło się choć trochę normalnym człowiekiem, takim jak jego rówieśnicy (zdarzało się np. że, na widok umundurowanego Niemca wpadały w panikę, co było niebezpieczne, bo zwracało uwagę) (...) - opowiada Jadwiga Piotrowska w rozmowie z Romualdem Teyszerskim.
Dzieci po opuszczenia getta trafiały na kilka dni do zaprzyjaźnionych rodzin albo do domu jednej z łączniczek. Jaga Piotrowska wraz z rodziną mieszkała przy ulicy Lekarskiej. Podczas okupacji tę małą uliczkę w centrum miasta przedzielał drut kolczasty. Po jednej stronie mieszkały niemieckie pielęgniarki, po drugiej toczyła się heroiczna walka o ludzkie życie. Pod nosem okupanta, w eleganckiej kamienicy, nowe życie zaczynały dzieci z warszawskiego getta, skazane przez nazistów na śmierć. Uczyły się nowych imion, życiorysu, katolickich modlitw, dostawały namiastkę normalności w tych nienormalnych okolicznościach. Jaga zabierała je nad Wisłę, aby złapały trochę promieni słonecznych i opaliły blade, wychudzone ciałka, dzięki czemu wyglądały mniej podejrzanie. W domu przy ulicy Lekarskiej były kilka dni, czasem trochę dłużej.
"W Warszawie było kilka takich 'pogotowi opiekuńczych'. Jedno takie 'pogotowie' można było utworzyć w rodzinnym domu moich rodziców. (...) Ja jako pracująca w Wydziale Opieki mogłam bez podejrzeń przyjmować dzieci potrzebujące chwilowego schronienia. Dzieci przebywały u nas po kilka dni, czasem po kilka tygodni. W tym czasie cała moja rodzina - rodzice, siostra, szwagier, córka, wszyscy staraliśmy się stwarzać tym dzieciom atmosferę spokoju i pogody, aby mogły chociaż w pewnej mierze ochłonąć po swych straszliwych przeżyciach. Niektóre z tych dzieci pozostały u mnie przez cały okres okupacji a nawet po wojnie. (...) Nie pamiętam już dokładnie, ile dzieci przeszło przez nasz dom, około 50, niestety dokładny spis z nazwiskami prawdziwymi i nadanymi dzieciom zaginął podczas powstania warszawskiego" - to relacja Jadwigi Piotrowskiej dla Żydowskiego Instytutu Historycznego.
W domu przy ulicy Lekarskiej dzieci odnajdywały spokój i poczucie bezpieczeństwa, mimo szalejącej wokół wojennej pożogi. Jaga swoim ciepłem i spokojem umiała ukoić małe, dziecięce serduszka.
"Mama traktowała te dzieci jak własne. Była ciepła, opiekuńcza, starała się, aby niczego im nie zabrakło. To nie było łatwe. Dzieci były wystraszone, często płakały, tęskniły za rodzicami. Mama poświęcała im dużo uwagi, czasem nawet byłam o tę uwagę zazdrosna. Byłam nastolatką, miałam swój świat, koleżanki, normalne było dla mnie to, że w domu zawsze jest jakieś żydowskie dziecko. Uczyłam je pacierzy, bawiłam się z nimi. Nie myśleliśmy o niebezpieczeństwie jakie nam groziło a przecież po drugiej stronie ulicy mieszali Niemcy. Nasz dom był dobrym miejscem na kryjówkę, miał dwoje drzwi wejściowych, od frontu i od ogrodu. W razie zagrożenia łatwiej było uciec" - wspomina Hanna Rechowicz, córka Jadwigi.
Po kilku dniach spędzonych w domu przy ulicy Lekarskiej dzieci rozpoczynały kolejną, niebezpieczną podróż. Trafiały przeważnie do zaprzyjaźnionych sierocińców prowadzonych przez siostry zakonne w Chotomowie i Turkowicach. Zdarzało się, że Jaga sama odwoziła tam dzieci. Jedną z takich podróży na język literacki przełożył Jan Dobraczyński w noweli "Ewa". Jadwiga Piotrowska wiozła uratowaną z getta żydowską dziewczynkę do Chotomowa. Jechały pociągiem. Dziewczynka miała śliczne blond włoski, więc nie rzucała się w oczy, ale Jaga wiozła ze sobą jeszcze cały tobół niemieckich, wojskowych koców i kilkaset tysięcy marek na potrzeby sierocińca. Na stacji w Chotomowie pociąg stał bardzo krótko, panował straszny tłok. Jaga nie zdążyła wysiąść. Kolejna stacja była w Nowym Mieście, już na terenie Rzeszy. Jadwiga wjechał wprost w "paszczę lwa". Bez dokumentów, z żydowskim dzieckiem i plikiem pieniędzy. Sytuacja była dramatyczna. Jaga mimo strachu, zachowała zimą krew. Po wyjściu z pociągu zaczęła głośno lamentować i narzekać, że przez ten "przeklęty" pociąg przejechała swoją stację. Zdezorientowani Niemcy nawet nie poprosili ją o dokumenty. Paczę z kocami zdeponowała na dworcowym posterunku policji, gdzie też wzruszyła wszystkich swoją historią. Na stacji spędziły ponad 24 godziny, to było ich alibi. Kolejnego dnia, gdy nadjechał pociąg i już miały do niego wsiąść, do Jagi podszedł strażnik i zażądał pieniędzy. Jadwiga, mimo, iż pieniądze miała, nie mogła ich pokazać, bo byłaby zgubiona. Rozpętała więc awanturę z owym strażnikiem. Ku zaskoczeniu w jej obronie stanął oficer Luftwaffe. Odepchnął strażnika, wziął dziewczynkę na ręce i obie wsadził do pociągu. Dalszą podróż przejechały, jak damy, pod niemiecką eskortą. Po latach Jadwiga wspomina: Narodziłam się po raz drugi, czy też cudem uniknęłam śmierci.
W 1987 roku Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował Jadwigę Piotrowską tytułem Sprawiedliwej wśród Narodów Świata.