Reklama

Zuzanna Biegun doskonale zna te kolejki i można powiedzieć, że stoi w nich profesjonalnie. Od ponad dwóch lat nie kupiła nowego ubrania. A gdy się okazało, że tych "starych" nie mieści jej szafa, poszła z pasją i ideą "zero waste" o krok dalej: wynajduje perełki, które w moment trafiają na własne wieszaki. Trzeba Żyć - dlaczego tak nazwała sklep z ciuchami? Wrócimy do tematu po sentymentalnej wycieczce do lat 80. i 90., kiedy w lumpeksach chodziło o ciuchy, a ekologia weszła po cichu bocznym drzwiami. 

"Koleżanki czerwieniały z zazdrości"

Małgorzata Król w latach 80. prowadziła second hand z mamą. Była bardzo przedsiębiorczą dwudziestolatką. I bardzo dobrze ubraną.

Reklama

- To były czasy, w których wszyscy nosili to samo. U nas można było kupić coś zachodniego, z lepszych materiałów, niedostępnych w Polsce. Sklepów było mało, bo inne panowały zasady.

Wcześniej w tym czasie funkcjonowały komisy - tam zostawiało się rzeczy (ubrania były tylko częścią oferowanego towaru), ale pieniądze były po sprzedaży. Second handy były lepsze, bo skupowały za gotówkę. Można było przyjść i sprzedać nam jedną sukienkę. Ludzie przynosili paczki z zachodu z prawdziwymi skarbami, często nowymi - wspomina Małgorzata.

Dziś jej lumpeks zakwalifikowany by został jako ten "lepszy", bo ubrania metkowano, czyli obowiązywała tak zwana wycena. Wtedy służyło to do kontroli przez państwo (każdy prywatny zarobek był podejrzany), nie do podwyższenia rangi sklepu. - Każda kupiona rzecz wpisywana była do księgi, dostawała cenę z marżą i zaplombowaną metkę. To było o tyle dobre, że mogłam wybierać i kupować tylko te rzeczy, które wiedziałam, że sprzedam. Zdarzało się, że ludzie mieli pretensje, że czegoś nie chcę od nich kupić - twarde zasady biznesu. Powodzenie i sukces takich miejsc zależał od zaprzyjaźnionych osób, które dostawały paczki z zachodu.

- Wtedy nie było fajnych ciuchów, a Burdę z wykrojami kupowało się spod lady. Może to przyziemne, ale chodziło o to, żeby fajnie się ubrać, bo to świadczyło w pewnym sensie o pozycji. Nie można było (nie warto było) ujawniać dochodów, pochwalić się super autem, wakacjami we Włoszech, więc zostawały ciuchy. W tamtych czasach było kilka możliwości: Domy Towarowe Centrum, w tym Hoffland (autorskie stoisko Barbary Hoff), państwowa firma Moda Polska, komisy, hale targowe i Pewexy. W tych ostatnich kupowało się głównie jeansy i trzeba było mieć dolary. Mijając na ulicy ludzi, dokładnie wiadomo było, kto, gdzie się ubiera, a nierzadko w autobusie spotykało się minimum cztery osoby w tym samym płaszczu. A jak "dorwało" się w takim second handzie czerwoną kieckę z dobrego materiału, o niespotykanym na co dzień kroju, to koleżanki też czerwieniały - z zazdrości - śmieje się Małgorzata.

- Dziś młodzi dopisują do zakupów używanej odzieży ideę ekologii, niemarnowania przedmiotów, wtedy nikt o tym nie myślał. Nawet ja jako dwudziestolatka wierzyłam propagandzie, że żyjemy w czystym i zielonym kraju, gdzie przyroda sama może się wspaniale rozwijać. Nikt nie łączył lumpeksów z jakąś wyższą ekoideologią. Chodziło tylko o dostęp do fajniejszych ubrań, ale bardzo dobrze, że teraz patrzy się na to inaczej. 

Dekada na zeszmacenie się

- Pamiętam, jak w podstawówce rozpoznałam sweter, który miała na sobie starsza, "modna" koleżanka. Bez zastanowienia powiedziałam przy wszystkich znajomych, że widziałam go w jednym z gdyńskich lumpeksów. Miałam wtedy jakieś 11 lat, a do dziś nie potrafię zapomnieć, jak zapłonęły jej poliki i zaczęła się tłumaczyć, przekonując, że to bzdura. Wtedy pierwszy raz zakodowałam sobie w głowie, że jak używane, to wstyd. A teraz? Teraz lumpeksy to mój raj - mówi Kasia, dobrze zarabiająca trzydziestoparolatka.

W latach 90. sklepy z odzieżą używaną faktycznie kojarzone były z mniej zamożnymi klientami. Nazywano je szmateksami, a zakupy wymagały często grzebania i przedzierania się przez nieprzebrane tony nie zawsze świeżych ubrań. Zapach w takich miejscach także był charakterystyczny, a jedno pranie nie starczyło, by się go pozbyć. Nastolatki chciały chodzić do nowych sklepów i  zachwycały się nowymi markami z zachodu, gdzie wreszcie można było kupić coś w normalnej, niepewexowej cenie.

Dziewczyny wolały na mrozie w prowizorycznej przymierzalni gdzieś na bazarku wciskać się w chińskie jeansy, niż odwiedzić lumpeks. W takich miejscach kupowały ich mamy, a one, jeśli zmuszone zostały do towarzyszenia im, modliły się, by nie spotkać nikogo znajomego.

Z podniesioną głową zaczęliśmy wchodzić do second handów po kolejnych dziesięciu latach. Dziś modne są nie tylko ubrania, które udaje się wyłapać, ale i chwalenie się zdobyczami, dzielenie listami najlepszych punktów i... znajomość dni godzin dostaw.

"Lumpeksy to moja specjalność"

- Z kupowania nowych ubrań zrezygnowałam w listopadzie 2019 roku, zatem minęły już ponad dwa lata, odkąd w ciuchy zaopatruję się tylko w lumpeksach. Dodam, że nie sprawia mi to większego kłopotu, może trochę nieskromnie, ale przyznać muszę, że lumpeksy to moja specjalność, czuję się tam dosłownie jak ryba w wodzie. Co więcej, odkąd przerzuciłam się na zakupy z drugiej ręki, wreszcie jestem zadowolona z zawartości swojej szafy - jakościowe perełki kupione z myślą na całe lata cieszą najbardziej!

Zuzanna Biegun na Instagramie znana jako @zuzi.bi od kilku lat zaraża pozytywnym podejściem do zakupów z drugiej ręki. Na początku tylko prezentowała swoje zdobycze, ale obserwatorzy też chcieli takich perełek.

Jeśli na Instagramie pokazuje się jakieś stylizacje, zawsze znajdzie się grupa osób, która chce wiedzieć, skąd się dana rzecz wzięła. Nie od dziś wiadomo, że najlepszą reklamą dla odzieżowych marek, jest pokazanie ubrania na "zwyczajnym" człowieku. A Influencerka nie tylko pokaże, ale i oznaczy, odeśle bezpośrednio do internetowego sklepu i wszyscy są zadowoleni. Tylko co jeśli "ja chcę mieć" nie łączy się z "ja mogę mieć". Problem z lumpeksowymi stylizacjami jest taki, że nie można oznaczyć, odesłać, powiedzieć, gdzie można kupić. Kolekcji zwykle już w sklepach nie ma.

Zuzanna znalazła więc swoją przestrzeń i z talentu do wyłapywania zrobiła swoją pracę. Co czwartek przygotowuje nową dostawę i punkt 21.00 zaprasza na trzebazyc.pl. W ciągu dwóch minut znikają wszystkie przygotowane rzeczy, a jest ich zwykle kilkanaście w pojedynczych (bo jak inaczej) egzemplarzach. Klienci chcieliby więcej, ale przygotowanie takiego zestawu wcale nie jest prostą sprawą.

- Przyznam, że trzeba poświęcić na to sporo czasu i wnikliwie, wieszak po wieszaku przeglądać każdą rzecz, bo przecież nigdy nie wiadomo, gdzie kryje się prawdziwa perełka - no i rzecz jasna nawet to nie daje gwarancji, że wrócimy do domu z jakimś skarbem, zdarza się, że po odwiedzeniu paru lumpeksów, wracam z dosłownie z niczym - bywa i tak - przyznaje Zuzanna.

- Podczas zakupów przede wszystkim zwracam uwagę na skład oraz jakość wykonania danej rzeczy. Doszłam już do takiej wprawy, że porządne tkaniny jestem w stanie rozpoznać z daleka, co nie ukrywam bardzo ułatwia sprawę. Lubuję się w skandynawskich markach, cenię je za dobre materiały, ponadczasowe wzory i fasony. Dzięki lumpeksom co rusz odkrywam nowe super firmy, o których istnieniu sama niejednokrotnie nie miałam pojęcia. 

Zuzanna każdą oferowaną rzecz prezentuje na sobie. Można zobaczyć jak leży, z czym można ją zestawić. Między innymi dlatego jej projekt to coś więcej ( i mniej, bo zero, ale o tym dalej).

- Staram się dopieszczać każdą dostawę na Trzeba Żyć. W swój biznes wkładam całe serce, z ogromną starannością wybieram każdą rzecz, która ostatecznie ląduje na stronie. Nie ukrywam, że działam także w zgodzie ze swoimi upodobaniami, tzn. nie wystawiłabym na sprzedaż czegoś, czego ja sama nie chciałabym mieć w swojej szafie, dlatego rzeczy faktycznie nie jest zbyt wiele. Stawiam na jakościowe produkty, takie które mam nadzieję posłużą nowym właścicielkom na co najmniej parę lat. Reasumując, jakość bezwzględnie wygrywa z ilością. 

Second hand, second face

Second handy to nie są zwyczajne sklepy i nie każdy lubi robić w nich zakupy. Nie każdy też potrafi i wcale nie chodzi o umiejętność grzebania w górach ciuchów. Często, zwłaszcza przy nowych dostawach, w miejscach tych odbywa się krwawa walka, a zaczyna się już w kolejce przed otwarciem.

Ludzie, którzy nie złapali lumpeksowego bakcyla często dziwią się, mijając ogonek klientów ciągnący się daleko od drzwi wejściowych. Moment przekręcenia klucza przez obsługę nierzadko przypomina sceny z Black Friday w USA. Przepychanki, dobieganie do wieszaków, chwytanie czegokolwiek, co pod ręką i kłótnie - tego w H&Mach i Zarach raczej nie spotkamy.

- Właściwie to uwielbiam zakupy w lumpeksie, są jednak pewne kwestie, które marzy mi się, ulegną kiedyś zmianie... czy się tego doczekam - sama już powoli zaczynam w to wątpić, bo wydaję mi się, że z tym tematem jest coraz gorzej. Mam na myśli skandaliczne (uważam, że jest to najbardziej trafne tutaj określenie) zachowania i nierzadko totalny brak kultury podczas nowych dostaw. Niektóre sceny staram się od razu wymazywać z pamięci. Począwszy od przepychanek po okrutne wyzwiska i obelgi - a wszystko to w imię ciuchów! Z opowieści innych, wiem, że i bójki podczas nowych dostaw są czymś całkowicie "normalnym", na szczęście tego nie było mi dane doświadczyć i lepiej niech tak pozostanie. Cóż mogę polecić? Po prostu nie brać w tym udziału i dawać dobry przykład wierzcie mi, ubrań wystarczy dla każdego!

Chęć zdobycia najlepszego łupu, jest w ludziach tak silna, że pokazują swoją drugą, gorszą twarz. Pracownicy jednego z warszawskich lumpeksów przyznają, że zdarzają się osoby, które potrafią wyciągać rzeczy z koszyków innych. Nieraz zdarzało im się rozdzielać kłócące się o jakąś bluzkę panie. - Są wtedy jak dzieci. Najchętniej położyłabym rzecz wysoko i powiedziała, że jak się nie dogadają, nikt jej nie dostanie. Ale przecież mamy do czynienia z dorosłymi ludźmi i konflikt trzeba rozwiązać poważnie.

To nie jest tanie

Pandemia dużo zmieniła w lumpeksowym świecie. Po pierwsze mniej jest ciekawych rzeczy. Ludzie na całym świecie przez dwa lata żyli w domach. Nie kupowali wyjściowych ubrań, nie mieli więc też czego puszczać w dalszy obieg.

Nasze szafy wypełniły się dresami, a rynek szybko odpowiedział na potrzeby domowej garderoby. Sieciówki wypuszczały wygodne kolekcje, wielkie domy mody także skupiły się na kanapowych propozycjach. Skutkiem jest mniejszy wybór ciekawych rzeczy w second handach, bo spodnie dresowe zwykle nosi się do zdarcia.

Po drugie, ceny. Szperanie w second handach to nie jest już tania zabawa. Nikt już nie ocenia tych miejsc, jako rozwiązania dla biedniejszych. Żeby zrobić zakupy w czasie dostawy, trzeba wydać kilkadziesiąt złotych - cena za kilogram w Warszawie to niemal 90 zł. Zdarzają się sytuacje, kiedy ta sama sukienka z sieciówki jest droższa "na wagę" niż nowa w "sklepie matce".

Nie wszystko złoto, czyli czego unikać

- Z ciekawości spytałam kiedyś na Instagramie o to, czego ludzie boją się kupować z drugiej ręki - mówi Zuzanna. Najczęstszymi odpowiedziami była oczywiście bielizna (majtki, skarpetki, stroje kąpielowe), co nie było dla mnie większym zaskoczeniem, sama mam przed tego typu rzeczami opory. Ku mojemu zaskoczeniu spora część nie kupiłaby w lumpeksie sportowej odzieży. Przyznać muszę, że z tą kwestią nie mam większych problemów, właściwie wszystkie moje sportowe ubrania są właśnie z drugiej ręki, co więcej świetnie się spisują, a większość z nich służy mi już od dobrych paru lat. 

Nawet kosze z bielizną mają swoich amatorów. Tak samo jak buty. To zależy od nabywcy, bo barierą jest uznanie towaru za higieniczny lub nie. W dobrych lumpeksach wszystkie produkty się przygotowuje, odkaża. Dodatkowo warto się zastanowić jak i czym uda się ją w domu doczyścić.

Są matki, które mają opory przed kupowaniem ubranek dla niemowlaków, w końcu tutaj (zwłaszcza przy pierwszym dziecku) choruje się na "czystość". Prawdopodobnie większość z nich byłaby zaskoczona, że ta kategoria należy do najbardziej nieskażonych. Do lumpeksów często trafiają śpioszki, sukieneczki, kurteczki z metkami, bo poprzedni właściciele przegapili moment, kiedy rzecz pasowała na ich malucha. I są to naprawdę ubranka wyjątkowe, które trzyma się w szafie na specjalne okazje. A potem o nich zapomina.

Najtrudniej jednak unikać wpadek związanych z podróbkami. Levis’y zwykle są oryginalne, a jeśli nie są, to dość łatwo to rozpoznać, ale już z Guccim może nie być tak prosto. Jeśli nie jest nam obojętne pochodzenie produktu, warto sięgnąć po smartfon. Dziś wystarczy zrobić zdjęcie i wrzucić do wyszukiwarki. Jest szansa, że dowiemy się, jak dokładnie powinno wyglądać to, do czego przyszyta jest znana metka.

- W lumpeksach aż roi się od podróbek. Zalecam zatem starannie przyglądać się każdej rzeczy, tym bardziej że w dzisiejszych czasach (niestety) doszło do tego, że niektóre marki podrabiane są niemalże 1:1. Jeśli nie mam pewności co do danej rzeczy, nie zabieram jej ze sobą. Ostatnio miałam taką sytuację z torebką Stella McCartney. Sprawę ułatwić mogą numery seryjne oraz wszelkiego rodzaju artykuły (najczęściej w języku angielskim) poświęcone porównaniom replik od oryginałów, jak i specjalne grupy na Facebooku, których członkowie pomagają w rozpoznaniu oryginału. 

To jak trzeba żyć?

Fajnie, że można pogadać o wyglądzie i ciuchach i mieć poczucie, że robi się coś dobrego dla świata.

- Zero waste to dla mnie wszelkie kroki, które podejmuje się w celu ograniczenia produkcji śmieci, mając na uwadze dobro planety. I mam tutaj na myśli każdy MAŁY krok, który podejmujemy dla środowiska. Sama od paru lat staram się wprowadzać te małe zmiany do swojego życia - nie kupuję nowych ubrań, na zakupy spożywcze zawsze zabieram swoją siatkę i woreczki na owoce/warzywa, piję wodę z kranu, by nie kupować tej w plastikowych butelkach... Mogłabym jeszcze tego trochę powymieniać, natomiast pragnę w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że nie jestem chodzącym ideałem, bo i mi zdarza się wypić kawę na wynos w jednorazowym kubku. Rzecz w tym, by nie rzucać się od razu na głęboką wodę bądź też biczować za każdy czyn niekoniecznie w duchu zero waste. Chodzi o świadomość i chęć zmian - wcielenie do życia tych małych kroczków, bo to właśnie one tworzą wielkie transformacje. Tym dla mnie jest zero waste.

Nazwa sklepu Zuzanny od razu sugeruje, że nie chodzi tylko o ubrania.

- Zgadza się i taki był zamiar. Podoba mi się to, że każdy interpretuje ją na swój sposób - i ja chciałabym w tym temacie pozostawić całkowitą dowolność, dlatego nie będę tutaj nic sugerować ani narzucać.

Świadomie, z zamiarem, większą ideą czy tylko dla mody - kupowanie w lumpeksach opłaca się nam i planecie. Byle z uśmiechem i bez walk o koszulki. W końcu moda, nawet ta poważna, powinna sprawiać przyjemność. Jak taniec w inspirujących stylizacjach z drugiej ręki na Instagramie @zuzi.bi, wspomnienie spaceru w zdobycznej czerwonej sukience w latach 80., czy tęsknota za zabawnie wstydliwymi spacerami z mamą do szmateksów w latach 90.