Drugi sezon "Wiedźmina" to jeden z najbardziej wyczekiwanych tytułów tego roku. Za serialem Netfliksa, który startuje na platformie 17 grudnia, idzie nie tylko wielka kampania reklamowa (do warszawskiego metra na stacji Centrum wjeżdża się obecnie jak do Kaer Morhen), ale i wielkie oczekiwania. Tylko kontrowersje wydają się mniejsze niż za pierwszym razem. Czy widzowie odpuścili twórcom "niepolskość" polskiego bohatera?
Ale zacznijmy od początku, w końcu najbardziej polski w Wiedźminie (poza samym Andrzejem Sapkowskim) jest producent wykonawczy serialu, Tomasz Bagiński.
Choć wtedy nikt nie nazywał ich nerdami, dziś idealnie wpasowaliby się w stereotyp tego pojęcia. Grupa chłopaków, kończąca właśnie swoją przygodę z nastoletniością, uwierzyła, że to, co na ekranie, może być przyszłością. A "Katedra" z Polski, o której usłyszał cały świat, tylko to potwierdziła.
W 2003 roku "Katedra" Tomasza Bagińskiego została nominowana do amerykańskiego Oscara za najlepszy krótkometrażowy film animowany. W Polsce większość ludzi, nawet tych interesujących się kulturą, była zdziwiona. O tym, że coś takiego w ogóle powstaje, wiedziała garstka osób.
Dziennikarz Polsat Games Tadeusz Zieliński, który tym, co komputerowe, fascynował się od zawsze, dobrze pamięta tamten moment. - Byłem tym bardzo podekscytowany, aczkolwiek nie mogę powiedzieć "dumny", bo generalnie nie czuję dumy z osiągnięć innych ludzi. Ale pomyślałem wtedy, że fajnie, że ten nasz nerdowy świat w jakiś sposób zaczyna się przebijać do mainstreamu i że to chyba początek czegoś większego. Nie pomyliłem się. Natomiast znacznie większe wrażenie zrobiła na mnie kooperacja przy "Wiedźminie", bo ten typek, który prawie wygrał Oscara, nagle pojawił się bardzo blisko, w moim bąbelku.
Nie zapominajmy, że "Katedra" powstała w czasach, kiedy dotarcie do informacji nie zajmowało kilku sekund tożsamych ze wstukaniem hasła w przeglądarce. Ci, dla których lata 90. wciąż są 10 lat temu, już prawie o tym nie pamiętają, a młodszym ciężko to sobie wyobrazić, ale nie wszystko dało się od razu zobaczyć na YouTubie, TiKToku albo utożsamianym już ze "staruszkami" Facebooku.
Choć Radosław Nałęcz, redaktor naczelny Polsat Games, nie jest w stanie sobie przypomnieć, kiedy pierwszy raz zobaczył "Katedrę" ("być może był to jakiś specjalny pokaz w TVP"), pamięta, że sama informacja o nominacji do Oscarów dla Polaka w kategorii "animacja" robiła kolosalne wrażenie. - To był początek lat dwutysięcznych, czyli właściwie 20 lat temu. Nie można było po prostu zajrzeć na YouTuba i sobie obejrzeć. Był to zatem ogromny sukces krajowej kinematografii zagwarantowany dotychczas dla takich tuzów jak Andrzej Wajda. A tutaj szansę na nagrodę otrzymał utalentowany chłopak z Białegostoku, który uczył się animacji, oglądając wybuchy samodzielnie robionych petard. Warto dodać, że "Katedra", podobnie jak Wiedźmin, wywodzi się ze świata literatury. Pierwsza powstała na podstawie opowiadania Jacka Dukaja, a drugi na bazie sagi Andrzeja Sapkowskiego. Wracając do nominacji dla "Katedry", dla mnie to zawsze zostanie romantyczna historia. Płytę DVD z filmem dołączoną kiedyś do jakiegoś modnego magazynu mam do dziś.
To, czego dokonał Bagiński, dotarło także do rodziców ówczesnego młodego pokolenia. A ci rodzicie nie rozumieli komputerów tak jak dzisiejsi. Bagiński stał się dowodem i argumentem, że czasem warto zarwać noc przed monitorem.
- Sam często słyszałem, żebym odłożył ten komputer i zajął się nauką. Jakimś cudem udało się z tej mojej growej pasji uczynić sposób na życie. Za co oczywiście jestem losowi wdzięczny. Branża growa rozwija się, zwłaszcza w Polsce, w sposób oszołamiający. To jedna z najbardziej prężnych gałęzi polskiej gospodarki w zakresie innowacji. Pracę mogą tu znaleźć zarówno osoby obdarzone umysłem ścisłym, ale też humaniści. Być może rodziców przekona również to, że sama branża gamingowa "zjada" przemysł muzyczny i filmowy razem wzięty. To porównanie najlepiej oddaje skalę tego wszystkiego - przekonuje Radosław Nałęcz.
- Czy jest argumentem? Jak my wszyscy - śmieje się Tadeusz Zieliński. - Wydaje mi się, że osiągnięcia Tomka i miejsce, w którym znajduje się teraz, najlepiej pokazują, że warto było.
Dziś Bagiński pracuje na co dzień przy jednym z najbardziej oczekiwanych przez fanów na całym świecie serialu. Jak wygląda praca na planie w czasie pandemii?
- Oczekuje się, że wszyscy na planie są zaszczepieni. Jeśli ktoś nie jest, to patrzy się na niego krzywo. Pewnie niektórym, największym gwiazdom, by się to darowało, ale większość ludzi musi być zaszczepiona. Oprócz tego jesteśmy badani w trakcie zdjęć dwa, trzy razy w tygodniu. Nikt sobie nie może pozwolić, by zatrzymywać tę maszynę z powodu covida - tłumaczy Tomasz Bagiński w programie "Faux Paux".
"Wiedźminowi" nie można odmówić rozmachu. Wszystko dopracowane jest w najmniejszym szczególe. Sceny walki warto obejrzeć kilka razy, by dostrzec ich perfekcję.
- Marzyłem, żeby robić tego typu pracę od zawsze. Możliwość uczestniczenia w jednym z największych obecnie kręconych seriali na świecie i bycia tam codziennie, to ogromna wiedza i doświadczenie, którego nigdzie indziej bym nie zdobył, i wpływ na opowiadaną historię - mówi Bagiński. Zdradza też, że nie wszystko jest zaplanowane wcześniej, czasem potrzebna jest improwizacja i to ona nadaje charakteru scenom. - Czasem w trakcie kręcenia zdjęć dochodzimy do wniosku, że przydałoby się jakiś dialog lekko zmodyfikować, bo pisany był bez kontekstu, np. scenografii.
- Jest to ogromna frajda. Robię to, co zawsze chciałem robić i jeszcze mam jakąś rolę. Nie mam tej roli, która jest najgorsza, czyli rola obserwatora. Jest piekielnie nudna.
A co Tomasz Bagiński myśli o polskości Wiedźmina? Czy jest na nią miejsce w serialu?
- Jestem sofciarsko narodowy. Nigdy nie wstydziłem się miejsca, z którego pochodzę i uważam, że Polska ma dużą szansę teraz, żeby jeszcze bardziej zaistnieć.
Wiadomo, że sukces "Wiedźmina" jest połączeniem kliku genialnych składników. Nie byłoby Rzeźnika z Blaviken bez jego twórcy, Andrzeja Sapkowskiego, ale czy świat usłyszałby o Białym Wilku, gdyby nie gry? Bagiński uważa, że ludzie wiedzą, skąd Geralt pochodzi, ale czy krew w jego żyłach ma znaczenie?
- Rozmawialiśmy z Tomkiem Bagińskim o rozpoznawalności "Wiedźmina" na świecie. Jest ona coraz większa za sprawą zagranicznych wydań sagi, ale także za sprawą gier wideo oraz serialu. Geralt stał się najlepszym polskim towarem eksportowym, prawdziwym bohaterem popkultury na miarę "Supermana". Myślę, że można sobie pozwolić na takie porównanie z uwagi na Henry'ego Cavilla, który wcielił się w jedną i drugą postać. Dla mnie superważne jest to, że my jako Polacy powinniśmy bardziej uwierzyć w siebie, bo rolę "ubogiego krewnego stojącego z reklamówką Baltony pod witryną sklepu" już dawno mamy za sobą.
Pytanie, czy na świecie w ogóle wiedzą, że Wiedźmin jest Polakiem? Przy okazji pierwszego sezonu narodowy internet zalały memy wyśmiewające "średniowieczną Polskę" w netflixowym "Wiedźminie". Burzę rozpętał udostępniony na Twitterze kadr z mieszkańcami zgromadzonymi na jednej z "polskich" uliczek "polskiego miasteczka", którzy etnicznie i kulturowo bardzo różnili się od wyobrażenia o "polskich Słowianach".
Konto, z którego wyśmiewano wizję twórców jest obecnie zablokowane, ale komentarze przypominają o kontrowersjach, które dotyczą zbyt słowiańskiej serii gier i za mało słowiańskiego serialu. Odważny ten, kto stara się wytłumaczyć, czym jest dowolność wizji artysty lub przekonać, że akcja "Wiedźmina" wcale nie dzieje się w Polsce, to przecież fantastyka. Tadeusz Zieliński takie próby podejmuje dość często.
- Od zawsze do szewskiej pasji doprowadza mnie ingerowanie w proces twórczy. Istnieje coś takiego jak licentia poetica i jakoś mam wrażenie, że fanom zupełnie to umknęło. Kiedy wychodził "Wiedźmin 3" (najlepszy), w sieci anglojęzycznej zawrzało, bo w grze zabrakło POC (People of Color). I że to skandal i w ogóle na granicy z rasizmem. Oczywiście nasi, polscy fani, stanęli wtedy w obronie gry, słusznie zauważając, że ona jednak wzoruje się na Polsce daleko bardziej niż książkowy oryginał. Kilka lat później ci sami fani odsądzali od czci i wiary twórców serialu, bo w nim elfy miały ciemny kolor skóry. Jestem pewien, że większość z nich nawet nie zauważyła absurdu, w jakim się znaleźli. A na koniec i twórcom z REDa wolno zrobić grę, w której występują tylko postaci o jasnym kolorze skóry, a Netfliksowi wolno robić czarnoskóre elfy. I nikomu nic do tego.
Z "Wiedźminem" jest jak ze wszystkim, o czym głośno. Można lubić, można nie znosić. Można krytykować, bo można. Ale nie można powiedzieć, że miejsce, do którego zaszedł Biały Wilk, nie jest spektakularne. Na mapie Polski i świata.
***
Rozmowę z Tomaszem Bagińskim można obejrzeć w programie "Faux Paux" 13 grudnia o godzinie 22.00 na kanale "Polsat Games".