Reklama

Od wieków karnawał był czasem pełnym zabawy, śmiechu oraz obfitości. Wiązało się to nie tylko z tańcem i maskaradami, ale także z hucznymi ucztami, których charakterystycznym elementem były uginające się od strawy stoły. W Polsce ten okres w roku często nazywany był także zapustami lub mięsopustem. Jego początek przypada na święto Trzech Króli, a czas trwania różni się w zależności od tego, kiedy w danym roku wypada Środa Popielcowa, która rozpoczyna Wielki Post.

W czasach szlacheckich królowały wystawne przyjęcia, na których nie mogło zabraknąć mięsnych potraw, okazałych pieczonych prosiąt oraz alkoholi wszelkiego rodzaju. Biesiadnicy doskonale bawili się także na balach maskowych i chętnie w tamtych czasach organizowanych kuligach.

Reklama

"Czas karnawału w ludowym rozumieniu był czasem świętowania, czasem odmiennym od szarej rzeczywistości, okresem, kiedy nie obowiązywały tradycyjne reguły i można było sobie pozwolić na większą swobodę niż na co dzień. Karnawał rozpoczynał się tuż po Bożym Narodzeniu i trwał aż do Środy Popielcowej. Przez cały ten okres organizowano zabawy, tańce, biesiady czy kuligi zakończone wspólnym świętowaniem. Szczególnie intensywnie świętowano w ostatnie dni karnawału, czyli od Tłustego Czwartku do Środy Popielcowej. Te ostatnie dni nazywano zapustami" - mówi w rozmowie z Interią Ewelina Pawlik, folklorystka, menadżerka kultury i współautorka książki "Folklor polski".

"Ka turoń chodzi, tam się sytko piykne rodzi"

Kuligi to jednak nie wszystko. Sposobów na świętowanie karnawału jest całe mnóstwo, wszystko zależy od tego, na którą część Polski spojrzymy. W Małopolsce popularne było chodzenie z turoniem. Po wsiach poruszali się wówczas kolędnicy, wśród których można było wypatrzeć osobę przebraną za zwierzę z rogami. Ten szczególny zwyczaj podkreślono w opisie kolędowania z turoniem w gminie Bystra Sidzina położonej w pobliżu Babiej Góry, "Królowej Beskidów".

"Ka turoń chodzi, tam się sytko piykne rodzi. Przemiynio się złe na dobre i nastajo lata scodre! Ka turoń chodzi tam się chlebuś rodzi. Kieby cisula turonia ujrzała nojlepse mlycko będzie dawała. Ka dziywecki turoń skubie za rok, będzie już po ślubie. Ka turoniek zadkiym strzeli syjscy będziecie weseli!" - czytamy na oficjalnej stronie internetowej gminy. Z tekstu jasno wybrzmiewa fakt, że spotkanie z turoniem przynosi wszystkim same korzyści. Nie dość, że krowy po takim widoku będą dawały lepsze mleko, to w dodatku okoliczne panny mogą liczyć na rychłe zamążpójście.

Kolędnicy pukali do wiejskich domów jeszcze w trakcie świąt. Byli zresztą mile widziani i chętnie witani przez gospodarzy, którzy wierzyli, że ich śpiew przyniesie mieszkańcom domu szczęście.

"Podczas całego karnawału na wiejskich dróżkach nieraz można było spotkać wesołe grupy przebierańców. Kolędnicy, którzy rozpoczynali wędrowanie już 26 grudnia, byli chętnie zapraszani do domów, ponieważ ich obecność zwiastowała szczęście, błogosławieństwo, płodność ziemi i wszelkie powodzenie w nowym roku. Kolędowanie to bardzo stary zwyczaj, jeszcze przedchrześcijański. Śpiewane przez kolędników kolędy miały nieść domownikom wszystko, co najlepsze. W różnych częściach kraju można było spotkać różne postacie w grupie kolędnicznej - byli tam mężczyźni przebrani za kobiety. Diabeł, śmierć, dziad, Cygan i Cyganka, Żyd, a nawet młoda para" - mówi Interii Ewelina Pawlik. Folklorystka podkreśla, że zgodnie z obrzędami ludowymi to zacne zajęcie zdecydowanie nie było przeznaczone dla kobiet.

"Co istotne kolędnikami mogli być jedynie mężczyźni - w kulturze ludowej to oni byli symbolicznie kojarzeni z płodnością, dobrobytem i powodzeniem" - podsumowała.

"Kto w zapusty nie tańczy, temu len nie rośnie"

Kolędujących mężczyzn można zauważyć także na Podlasiu. Podczas trzech ostatnich dni roku we wsi Sławatycze leżącej na obszarze Równiny Kodeńskiej, domy odwiedzają brodacze. Panowie przystrojeni są w charakterystyczne brody w całości wykonane z lnianego włókna. Ten materiał ma symbolizować długie życie. Uwagę przyciągały także okazałe, sięgające metra czapy kolędników, zrobione z kolorowych kwiatów z bibuły. Wizerunku dopełniały maski z długim nosem i baranie kożuchy. Brzmi mało sympatycznie? Nic dziwnego, w końcu brodacze mieli w zwyczaju poruszać się po wsi z kijami, którymi mieli brać okoliczne panny "na hocki". Te jednak powinny być zadowolone z takiego wyróżnienia, wszak złapane mogły liczyć na dużo szczęścia w dalszym życiu.

Brodacze to jednak niejedyna tradycja kolędnicza na Podlasiu. W niektórych wsiach krążyli także mężczyźni noszący ze sobą maszkary ptaków - bocianów czy żurawia. Ten atrybut miał służyć do zaczepiania dziewczyn.

Także na Kaszubach możemy zobaczyć kolędników. Tutaj jednak podróżują oni w sporej grupie - nie mniej niż dziesięć osób. W tym regionie nie tylko śpiewa się kolędy, ale także płata rozmaite i wyszukane figle. Możemy się więc spodziewać, że jeżeli odwiedzi nas kominiarz, to z pewnością zostaniemy wysmarowani sadzą. A jak uszczypnie nas Bocian, to w domostwie niebawem pojawi się dziecko. Na Kaszubach kolędowano także z gwiazdą, a często prowadzono ze sobą osobę przebraną za niedźwiedzia - to miało przynieść gospodarzom szczęście i subtelnie wymusić na nich zaproponowanie przybyszom poczęstunku.

Dzisiejsze atrapy zwierząt to jednak nic. Lata temu kolędnicy na swoje wyprawy po wsiach zabierali bowiem żywe czworonogi.

"W kolędującej grupie nie mogło również zabraknąć postaci zwierząt: kozy, turonia, niedźwiedzia, konia, bociana czy żurawia. Najdawniejsze przekazy etnograficzne mówią o tym, że kolędnicy prowadzili ze sobą od drzwi do drzwi prawdziwe zwierzęta. Zwierzęta - te prawdziwe, a później te przedstawiane symbolicznie, także miały nieść ze sobą dobre życzenia dostatku i dobrobytu na nowy rok. Kolęda z turoniem lub z kozą musiała zawierać element pozornej śmierci, cucenia i ozdrowienia zwierzęcia, co było metaforą powrotu światła i życia w nowym cyklu rocznym" - dodaje współautorka książki "Folklor polski".

Bez wielkoluda i kumoterek karnawał się nie liczy

Kolędnicy nie zawsze jednak pukają do wiejskich domów. Czasem, aby zobaczyć ich występ, trzeba się wybrać na specjalne przedstawienia. Niezmiennie cieszą się one popularnością i wciąż przyciągają dużo zainteresowanych tą niezwykłą tradycją osób.

"Przedstawienia kolędnicze są nadal popularne i praktykowane w wielu miejscach kraju. Każdego roku w Bukowinie Tatrzańskiej odbywa się przegląd grup kolędniczych ‘Góralski Karnawał’, podczas którego można podziwiać najciekawsze przedstawienia. Kolędnicy w okresie zapustów przybierali także inne postaci. W sandomierskim w okresie zapustów odbywały się bachuski, gdzie chłopiec ubrany w słomiane powrozy był obwożony przez wieś przez wesołą świtę przebierańców" - mówi folklorystka.

Tradycji i nietypowych przebrań związanych z czasem karnawału jest w Polsce wiele. Na szczególną uwagę zasługują niewątpliwie kolędnicy z centralnej części kraju, którzy muszą wykazać się nie lada kondycją i... poczuciem równowagi.

"W północno-wschodniej części Mazowsza można spotkać tak zwanych wielkoludów. Przebierańcy ci chodzą na szczudłach i kołyszą się do muzyki, wzbudzając powszechną sensację nie tylko wśród mieszkańców" - tłumaczy Ewelina Pawlik.

Zupełnie inaczej jest w górskich rejonach. Mieszkańcy, korzystając z typowej dla tamtejszej okolicy pogody, chętnie organizują kuligi. Trudno sobie zresztą wyobrazić górską zimę bez sani.

"Wyścigi kumoterek na Podhalu to jeden z obowiązkowych elementów karnawału w wielu górskich miejscowościach. Zwyczaj ten został w 2017 roku wpisany na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. Kumoterki to dwuosobowe, bogato zdobione sanie. Swoją nazwę wzięły od kumotrów, czyli chrzestnych, którzy wieźli takimi saniami niemowlę do chrztu. Używane były jeszcze w XIX wieku, później zostały wyparte przez większe i wygodniejsze sanie. Pierwsze wyścigi kumoterek zostały zorganizowane w dwudziestoleciu międzywojennym. Współcześnie wyścig polega na pokonaniu toru o długości od 800 do 1400 metrów" - dodaje Interii folklorystka.

Choć saniami zgodnie z tradycją powozi mężczyzna, to tuż obok niego siedzi kobieta. Jej obecność nie jest w tym miejscu przypadkowa - ma ona za zadanie pomóc mu utrzymać stabilną pozycję i uniknąć wywrotki.

Zimowe wieczory to jednak nie tylko czas przyjemności, ale również i ciężkiej pracy. Okres karnawału nie jest tutaj żadnym wyjątkiem.

"Podczas długich, zimnych karnawałowych wieczorów spędzano wspólnie czas na żmudnych pracach gospodarskich np. łuskaniu fasoli czy darciu pierza. Skubanie pierza, czyli tzw. skubaczki były praktykowane w całym kraju. Tradycja jest nadal kontynuowana na Śląsku Opolskim, a zwyczaj ten został wpisany na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. Skubanie pierza to nie tylko praca - to także pretekst do spotkań towarzyskich, sąsiedzkiego wsparcia oraz wspólnego biesiadowania" - podkreśla Pawlik.

To zwyczaj charakterystyczny dla domów, w których mieszkały panny na wydaniu. Jak tłumaczy interii folklorystka - gruba kołdra i poduchy wypchane świeżym pierzem były obowiązkowym elementem wyprawy młodej mężatki. Na szczęście po zakończeniu tej żmudnej roboty można było liczyć na zasłużony odpoczynek w postaci zabawy, obowiązkowo z muzyką i tańców.

Karnawał miał szczególne znaczenie. To właśnie w tym czasie wiele osób liczyło na zapoznanie swojej drugiej połówki lub wręcz ślub.

"Karnawał był czasem swatów oraz zawierania małżeństw. Natomiast na tych, którzy tego roku nie zdążyli znaleźć sobie przyszłej żony lub męża, czekała kara. Staropanieństwo i starokawalerstwo było źle widziane w lokalnej społeczności. Dlatego w ostatni dzień karnawału, a niekiedy już w Środę Popielcową, panny i kawalerów zaprzęgano do kłody i zmuszano do ciągnięcia aż do karczmy, gdzie miały się wykupić wysokoprocentowymi trunkami. Zapusty były też okazją do świętowania dla kobiet. W ciągu roku w karczmach można było spotkać raczej męskie grono, ale na zakończenie karnawału to zamężne kobiety przychodziły na wspólne biesiadowanie. Zabawy te miały też element archaicznych praktyk magicznych - tańczono i skakano na len i na konopie wierząc, że kobieca płodność przeniesie się także na rośliny i da im wysoki wzrost w czasie najbliższego sezonu wegetacyjnego" - podsumowuje Ewelina Pawlik.

Co się jadało w karnawale?

Wiadomo, że biesiadowaniu sprzyja konkretne i tłuste jadło. Wszak stoły uginały się też od rozmaitych trunków, które trzeba było odpowiednio zagryźć, by bawić się w najlepsze do białego rana. Tak dobrze znane nam dziś pączki - obowiązkowy element Tłustego Czwartku - pierwotnie wcale nie były przygotowywane na słodko. Mało tego, były one obficie nadziane boczkiem, słoniną i mięsem. W końcu tradycja mówi o tym, że trzeba się porządnie najeść, by zapewnić sobie pomyślność i obfitość na cały rok. Na karnawałowych stołach nie brakowało też mięsa i innych tłustych dań. Królowały golonki, bigos, kaszanka czy kiszki.

Pączki znane nam teraz pojawiły się w XVIII wieku. Wtedy zaczęto jadać ten tłusty przysmak właśnie z konfiturą czy cukrem pudrem. W poszczególnych regionach Polski je się również inne nasiąknięte tłuszczem łakocie, jak chociażby racuchy, oladki (podobne do racuchów, popularne na Podlasiu i Kresach) czy babę zapustną (drożdżową babkę pieczoną z bakaliami, obowiązkowo polaną lukrem). Na stołach często pojawiają się również faworki, przygotowywane z solidnie zbitego wałkiem ciasta ze słuszną ilością żółtek i śmietany. Ten kruchy przysmak znany jest również jako chrust.