Reklama

Dziś nazwisko Brendan Fraser to symbol aktorskiego odrodzenia po latach. Ulubieniec kinomanów w latach 90., najchętniej obsadzany w szalonych komediach, (jak "Mumia" i jej sequele), przed dekadą zniknął z ekranów. Funkcjonował na marginesie show-biznesu. Powrócił w ubiegłym roku wstrząsającą kreacją w "Wielorybie" Darrena Aronofsky'ego, za którą odebrał Oscara, Złoty Glob I Złotą Palmę w Wenecji. (Obszerną sylwetkę aktora zamieściliśmy przed oscarową galą.)

Brendana nie dopadły nałogi, nie stoczył się na dno, jak wielu kolegów. Dopadły go problemy zdrowotne, będące efektem wyczynów kaskaderskich, jakimi popisywał się w filmach. Miniona dekada życia upłynęła mu na operacjach i rehabilitacji. Przeszedł między innymi dwukrotną laminektomię (operacja zmniejszająca nacisk na rdzeń kręgowy), wymianę stawów kolanowych i kilka operacji kręgosłupa. Po drodze dopadła go depresja na skutek traumatycznych, osobistych zdarzeń i był na dobrej drodze do rozstania się z kinem.

Reklama

Właśnie wtedy Darren Aronofsky - specjalista od wskrzeszania upadłych karier, uznał go za idealnego do roli w "Wielorybie"- historii chorobliwie otyłego wykładowcy literatury, który po śmierci ukochanego postanawia zajeść się na śmierć. Jednocześnie chce zdążyć odbudować relacje z porzuconą przed laty córką.

Poddawany męczącej charakteryzacji, ubrany w tzw. fat suit Brendan jest genialny w tej roli - jego wielkie, bladoniebieskie oczy wyrażają smutek i zdumiewającą u potężnego mężczyzny dziecięcą niewinność. To kreacja, która wstrząsa nami do głębi, pozbawiona cienia manieryzmu, w który łatwo było popaść. Przejmująco prawdziwa. W minionym roku nikt nie był w stanie jej przebić, a zasłużony Oscar wywindował go na szczyt.

Posypały się propozycje ról w kinie takich mistrzów jak Martin Scorsese czy Max Barbakow, twórca "Palm Springs". Ten pierwszy obsadził go w najbardziej oczekiwanym filmie 2023 r. "Killers of the Flower Moon", obok De Niro i DiCaprio.

Zanim jednak Darren Aronofsky wskrzesił aktorską karierę Frasera, zdołał wyciągnąć z niebytu i "pchnąć" ku oscarowej nominacji Mickeya Rourke’a. I było to znacznie trudniejsze zadanie.

Buntownik z wyboru

Życiorys 70-letniego Mickeya Rourke’a to materiał na film ciekawszy od wielu, w jakich zagrał.

Już jako dziecko zdobył umiejętności bokserskie i rozpoczął karierę sportową na rodzinnej Florydzie. Pierwszą walkę stoczył w wieku 12 lat. W trakcie dekady wygrał 27 walk, przegrał tylko trzy. Obiecującą karierę przerwały poważne kontuzje - między innymi uraz głowy w 1969 roku. I wtedy odkrył u siebie jeszcze inny talent - aktorski. W 1971 przeniósł się do Nowego Jorku i rozpoczął naukę w słynnej szkole Lee Strasberga. Wielki Elia Kazan uznał, że takiego talentu nie widział od dekad.

 Zadebiutował w komedii wojennej Stevena Spielberga "1941" i od razu zwrócił na siebie uwagę. Nie dość, że miał talent był wtedy niebywale wręcz przystojny. Wystąpił m.in. w westernie Michaela Cimino "Brama nieba" oraz w dramacie Francisa Forda Coppoli "Rumble Fish". W niesłusznie zapomnianym filmie zagrał przywódcę gangu motocyklowego, który wraca do miasta, by opiekować się młodszym bratem. Tą rolą, wybitną w każdym calu, zasłużył na miano buntownika, którym Rourke zawsze był w istocie.

To były złote lata jego kariery a dramat erotyczny Adriana Lyne’a "9 ½ tygodnia" wyniósł go na szczyty popularności. Historia perwersyjnego romansu pięknej rozwódki (Basinger) i przystojnego maklera, którzy prowadząc niebezpieczną grę, ukrywają przed sobą wielką potrzebę bycia kochanym to dziś kultowe kino. (Choć nie wybitne). Zlekceważony w Ameryce film, w  Europie zrobił furorę, dopiero wtedy zainteresowano się nim w kraju. Ale szczytem aktorskich umiejętności Rourke’a okazała się biograficzna opowieść o Charlesie Bukowskim "Ćma barowa" Schroedera, w której partnerowała mu Faye Dunway. Powstał wstrząsający portret włóczęgi, artysty i alkoholika z wyboru. Jakim cudem rola Rourke'a nie doczekała się choćby nominacji do Oscara, nie wiadomo.

Niestety, w latach 90. aktor zupełnie się pogubił.  Odrzucał role w filmach, które zyskały status arcydzieł: m.in. w "Plutonie" Stone’a, w "Rain Manie" Levinsona, a wreszcie w "Pulp Fiction" Tarantino. Głośno było za to o jego imprezowym życiu, uzależnieniach i awanturach, jakie wszczynał. Postanowił wrócić do boksu, co skończyło się serią walk, w których został zmasakrowany przez rywali. Dosłownie. By wrócić do grania, dawny piękniś potrzebował operacji plastycznych. Zaczął robić jedną za drugą, i w efekcie się od nich uzależnił. Dziś aktor jest karykaturą dawnego siebie. Stąd przez lata role w podrzędnych filmach klasy B.

Ale takiej właśnie przeoranej intensywnym życiem, zniszczonej twarzy szukał Aronofsky do tytułowej roli w "Zapaśniku" (2008). Opowieść o byłym mistrzu zapasów, który pracując w supermarkecie, marzy by wrócić na ring, dla Rourke’a stała się powrotem do pierwszej aktorskiej ligi. Cały film spoczywa na jego barkach, a on fenomenalnie go niesie z pomocą prostych środków. Obraz przyniósł mu nominację do Oscara i Złoty Glob.

Niewiele się jednak zmienił. Nadal wdaje się w awantury, (pamiętamy, jak groził De Niro) i nie zawsze szczęśliwie wybiera role. Ale są wśród nich też znakomite, jak ta emerytowanego zabójcy CIA w "Ashbym" Tony’ego McNamary.

Niebawem zobaczymy go w najnowszym filmie Romana Polańskiego "Pałac".

Powrót syna marnotrawnego

To bez wątpienia najbardziej spektakularny powrót syna marnotrawnego do Hollywood, po równie spektakularnym upadku. Robert Downey Jr spadł z wysoka na samo dno i jakimś cudem wspiął się jeszcze wyżej. Na sam szczyt.

Swoją pierwszą rolę zagrał w filmie ojca "Pound" w wieku lat pięciu. Na przełomie lat '80 i '90 był już najbardziej pożądaną, wschodzącą gwiazdą Hollywood. Syn uznanego reżysera Roberta Downey'a Seniora talent odziedziczył w genach. Jak się później okazało nie tylko to.

Objawieniem była jego rola w filmie "Mniej niż zero" - opowieści o bogatej młodzieży z Los Angeles, która żyje od jednej wypełnionej używkami imprezy do kolejnej. Zagrał wtedy kogoś, kim miał stać się niebawem, choć nie mógł jeszcze o tym wiedzieć - narkomana. Ale dopiero w filmie Richarda Attenborough, gdzie wcielił się w samego Charliego Chaplina, pokazał, na co go stać.

Miał zaledwie 27 lat, a grał twórcę "Dyktatora" od lat młodości do późnej starości. Reżyser już na przesłuchaniu odkrył, że młody Downey porusza się i wygląda jak prawdziwy król komedii. "Chciałem pokazać inną twarz błazna" - mówił. I młody aktor uniósł to pragnienie. Film jest wspaniałym portretem artystycznym Chaplina, ale też surowym spojrzeniem na jego życie prywatne -  słabość do nastolatek, burzliwe związki z kobietami, które z wyjątkiem ostatniej żony - rujnowały mu karierę. To rola powalająca. Mimika twarzy, sposób chodzenia, mówienia... Robert Downey Jr. był Chaplinem, nie tylko go grał. Ci, którzy znali Małego Włóczęgę, mówili, że aktor go wskrzesił, oddając całą złożoność postaci.

To powinien być Oscar, ale skończyło się na nominacji. Już wtedy miał reputację imprezowicza eksperymentującego z narkotykami, ale jeszcze nie wpadł po uszy. Po raz pierwszy zapalił skręta w wieku sześciu lat... za namową ojca. Dorastał w epoce hipisów, wolnej miłości i narkotyków. Kiedy Downey Sr. po rozwodzie przeniósł się do Los Angeles, zaczął imprezować z Peterem Sellersem i Jackiem Nicholsonem. Syn był zawsze razem z nim. Jak miał nie brać?

Jakimś cudem przez kilka lat grał i...ćpał. "Urodzeni mordercy", "Ryszard III", "Cudowni chłopcy". Każda rola wielka. Ale do czasu. Po raz pierwszy skazano go za narkotyki w 1996 roku. Zatrzymano go za przekroczenie prędkości, ale w samochodzie miał heroinę i kokainę, a pod siedzeniem...pistolet Magnum 357. Trafił na odwyk, z którego uciekł w szpitalnej piżamie. Ponownie wysłano go  do szpitala, już pod ostrzejszym nadzorem. I znowu uciekł. Nie stawiał się na badanie moczu, lekceważył kuratora. W 2000 roku zagrał w głośnym serialu "Ally McBeal" i nawet odebrał za rolę Złoty Glob. Mimo to wyleciał z hukiem z planu, gdy po zdjęciach spacerował po LA pod wpływem narkotyków. Znów trafił za kratki. Warunkowo pozwolono mu wrócić na plan, z którego wkrótce wyleciał po raz kolejny. Jego postać usunięto z serialu, ku wściekłości scenarzystów, bo widzowie ją uwielbiali.

Terapia odwykowa okazała się skuteczna dopiero w 2003 roku, ale nikt nie chciał go w swoim filmie. Pomógł mu dopiero Mel Gibson, który zadbał o to, by dostał rolę w "Śpiewającym detektywie". I tak "step by step", rozpoczął się jego powrót do Hollywood, które długo nie chciało ubezpieczać filmów z młodym Downeyem. Pierwsze ubezpieczenie opłacił Gibson. Druga nominacja do Oscara za rolę w "Jajach w tropikach", po czterech "czystych latach" sprawiła, że jego akcje poszły w górę. Ale choć zmiótł rywali podczas przesłuchań do "Iron Mana", wahano się długo, planując serię filmów w 2007 roku, czy płacenie ubezpieczenia  byłego ćpuna przez lata, nie jest zbytnim ryzykiem. Gigantyczny sukces filmu rok później (obraz zarobił pół miliarda dolarów), pokazał, że wręcz przeciwnie - to inwestycja niezwykle opłacalna. Drugi "Iron Man" przebił zyski pierwszego, a trzeci zarobił rekordowy miliard dwieście milionów dolarów. Robert Downey Jr. z gażą w wysokości 75 milionów dolarów w latach 2013-2015 był według magazynu "Forbes" najlepiej opłacanym aktorem na świecie. I niezmiennie oscyluje wokół pierwszej piątki. Do tej pory dziesięciokrotnie wcielał się w postać miliardera i wynalazcy Tony’ego Starka. Po "Iron Manie" powstał jeszcze "Thor", "Avengers", "Kapitan Ameryka"  i kolejne filmy Marvela z udziałem tego bohatera. Zagrał także Sherlocka Holmesa w filmie przyjaciela Guya Ritchiego.

W 2020 roku aktor postanowił zrobić sobie trzyletnią przerwę, by spędzać więcej czasu z rodziną. Od 2005 roku jest mężem producentki filmowej Susan Levin, która wspierała go od początku w walce z uzależnieniem. Mają dwoje dzieci.

Wrócił w br. najbardziej oczekiwanym filmem nadchodzącego lata -"Oppenheimer" Christophera Nolana, gdzie wcielił się w Lewisa Straussa, amerykańskiego biznesmana i Sekretarza Handlu Stanów Zjednoczonych, za prezydentury Eisenhowera. Wkrótce wejdzie też na plan trzeciego filmu o Sherlocku Holmesie.

Jest czysty od 20 lat. Do pełni zawodowego szczęścia przydałby mu się jeszcze Oscar.

Odrodzenie "upadłej gwiazdy"

Lata 90., a nawet końcówka 80. miały w kinie amerykańskim twarz Winony Ryder. Eteryczna, piękna brunetka o wielkich oczach i regularnych rysach wyrosła na ikonę pokolenia X, (urodzeni w latach 1965 - 1980 ). Jej kariera zaczęła się od  Soku z żuka" Tima Burtona, zagrała zbuntowaną nastolatkę, która wraz z rodzicami wprowadza się do nawiedzonego domu. Grała boku takich gwiazd jak Geena Davis i Michael Keaton, a jednak to ona przykuwała uwagę. U boku Cher w "Syrenach", buntowała się przeciw wyzwolonej matce.

W kolejnym, baśniowym filmie Burtona "Edward Nożycoręki" wcieliła się w spragnioną miłości dziewczynę z amerykańskiej prowincji, obiekt westchnień chłopaka - cyborga z nożycami zamiast rąk. Chłopakiem okazał się, jak wiemy Johnny Depp i była to dla obojga miłość od pierwszego wejrzenia. W 1989 roku Depp miał 26 lat, ona 18. On zrobił sobie tatuaż na prawym ramieniu "Winona Forever" i zapewniał, że mógłby dla niej umrzeć. Ona kupiła mu - dosłownie - gwiazdkę z nieba.

Po pięciu miesiącach byli zaręczeni.  Młodzi, piękni i szaleńczo zakochani zostali ulubioną parą Hollywood. Wierzyli, że będą razem na zawsze, ale w 1994 roku przyszedł kryzys. Gdy się rozstali, ona wpadła w depresję i uzależnienie, on ponoć bardzo się zmienił. - Winona skradła mu duszę - powiedział potem Tim Burton, ale to ona bardziej przeżyła rozpad związku. Był to moment szczytu jej kariery. Była świeżo po premierze w "Drakuli" Francisa Forda Coppoli, za którą doczekała się swojej  pierwszej nominacji do Oscara. Zagrała współczesne wcielenie ukochanej hrabiego Draculi, łącząc nostalgiczny urok z bezczelnością kobiety owładniętej namiętnością.

Przez całe lata 90. nie schodziła z ekranu. Grała z najlepszymi i u najlepszych. W kostiumowym "Wieku niewinności" Martina Scorsesego z Michelle Pfeiffer i wielkim Danielem-Day Lewisem, znów uosabiała niewinność i kruchość kobiety minionej epoki.

Drugą nominację do Oscara przyniosła jej rola w "Małych kobietkach" u boku Susan Sarandon. W "Przerwanej lekcji muzyki" była próbującą się pozbierać po próbie samobójczej pacjentką szpitala psychiatrycznego i przyszłą pisarką. I choć wypadła w tej roli genialnie, Oscara zdobyła Angelina Jolie za nieco efekciarską kreację schizofreniczki.

Załamanie kariery aktorki przyszło z końcem ubiegłego wieku. Szereg kiepskich produkcji, uzależnienie od leków, a przede wszystkim wielki skandal - została aresztowana za kradzież w sklepie z biżuterią. U Winony zdiagnozowano prócz ciężkiej depresji, kleptomanię. Hollywood odsunęło się od niej, jak robi to zawsze w przypadku "problematycznych karier". Przez ostatnie lata na ekranie gościła sporadycznie, choć zapadła w pamięć rolą primabaleriny, której sława przeminęła bezpowrotnie w "Czarnym Łabędziu".

Tak było do momentu pojawienia się kultowego dziś serialu "Stranger Things" braci Duffer, będącego hołdem dla kina przygodowego lat 80. Rola Joyce Byers, samotnej matki, która usiłuje uratować dwunastoletniego syna ze świata demonów, jest jak dla niej stworzona. Ogłoszono triumfalny powrót aktorki, która mimo zawirowań wciąż urzeka urodą i talentem.

Niebawem zagra w drugiej części "Soku z żuka" Burtona, której nie może się doczekać.

Genetycznie uzależniona

W 1982 roku małą Drew Barrymore witano słowami: "Nowa Shirley Temple". Należałoby powiedzieć, że odkrył ją wielki Steven Spielberg, gdyby nie to, że jako jej ojciec chrzestny "odkrył" Drew o wiele wcześniej. Drew pochodzi z wielopokoleniowej rodziny aktorskiej, a jej dziadek John Barrymore to znany amerykański aktor szekspirowski. W tej rodzinie grają wszyscy od pokoleń. I wszyscy mieli problem z używkami.

Wspominając niedawno pracę z młodziutką zaledwie siedmioletnią Drew Barrymore, Spielberg mówił: "Nie spała do późna w nocy, chodziła do miejsc, o których powinna tylko słyszeć, i prowadziła w bardzo młodym wieku życie, które, jak sądzę, pozbawiło ją dzieciństwa. Czułem się bezradny. Nie byłem jej tatą". Sama aktorka natomiast mówi o wielkiej wdzięczności wobec Spielberga, który "był jedyną osobę w moim życiu, jaka kiedykolwiek wykazała się postawą rodzicielską".

Po raz pierwszy Drew wystąpiła w wieku 11 miesięcy w reklamie... karmy dla psów. W wieku czterech lat zwróciła na siebie uwagę rolą w głośnym filmie Kena Russella "Odmienne stany świadomości". Jednak sławę przyniosła jej w 1982 roku rola w filmie Stevena Spielberga "E.T.". Drew niemalże z dnia na dzień stała się gwiazdą. Była na okładkach czasopism, przeprowadzano z nią wywiady. Miała wtedy siedem lat! Kiedy kilka lat później Hollywood nagle przestało się nią interesować, Drew załamała się.

W wieku 10 lat po raz pierwszy zapaliła marihuanę, trzy lata później była uzależniona od kokainy. Uciekała z kuracji odwykowych. Po kolejnym nieudanym leczeniu usiłowała popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły. Ostatecznie udało jej się wyjść z dołka w wieku 16 lat, po wielu odwykach, w czym spory udział miał znowu Spielberg. Wydała wtedy poruszające wspomnienia pt. "Little Girl Lost".

Lata 90. to wielki triumfalny powrót Drew Barrymore na ekrany kin. Wystąpiła w tak znanych filmach jak: "Batman Forever", "Wszyscy mówią: kocham cię" czy "Trujący bluszcz". Posypały się nominacje do Złotych Globów, udowodniła, że ma talent. Zaczęła pojawiać się w mediach jako symbol seksu, miała sesję w "Playboyu", co sprowokowało Spielberga do podarowania jej na 20. urodziny... kocyka z napisem "Przykryj się". Zrozumiała aluzję. Co jednak ważniejsze, nawet gdy rozpadały się jej kolejne małżeństwa, nigdy więcej nie sięgnęła po narkotyki. Za rolę w przejmujących "Szarych ogrodach" u boku Jessiki Lange odebrała Złoty Glob. Niedawno oglądaliśmy ją w serialu "Santa Clarita Diet", To opowieść o życiu pary agentów nieruchomości, które zmienia się gwałtownie gdy żona przemienia się w zombie.

Jest szczęśliwą matką dwójki dzieci, które - jak zapewnia - nigdy nie przejdą przez to, co ona.

- Wpoiłam im, że nie wolno wstydzić się doświadczeń, które nas kształtują. Nade mną nikt nie czuwał, nikt nie pokazał mi właściwej drogi. Im to nie grozi, bo mają mnie - zapewnia.

Seksapil i talent tragikomiczny

Przypadek Jennifer Coolidge różni się od pozostałych. Jej nazwisko nie jest aż tak znane w Europie, choć za oceanem "American Pie" to obraz kultowy. Jej postać z tego filmu - mama Stiflera, to ktoś w rodzaju nietoksycznej pani Robinson z "Absolwenta", odegrany z nutą komizmu symbol erotycznych fantazji dorastających młodzieńców.

Problem w tym, że mająca wielki potencjał dramatyczny aktorka na wieki została nieśmiertelną "mamą Stiflera" czyli etatową MILF (z ang., w slangu młodzieżowym określenie atrakcyjnych seksualnie kobiet, zwykle matek w średnim wieku). "Exterminatorki", "Melanż z muchą" i pół tuzina kolejnych tytułów, to była wciąż ta sama rola. Kino amerykańskie o niej nie zapomniało, ale nie pozwoliło jej wyjść z szuflady.

A przecież, jak pisze w eseju o niej krytyk "Variety": "Wszystko czego się dotknęła, natychmiast stawało się popkulturą". Jak choćby rola manikiurzystki Paulette Bonafonté w "Legalnej blondynce" - niewyczerpane źródło ikonicznych cytatów. I znowu - jej potencjał tragikomiczny widoczny był tu jak na dłoni, jakim cudem nikt go nie wykorzystał?

W 2018 roku powstał teledysk do wielkiego przeboju Ariany Grande "Thank U, Next" - hołd złożony estetyce filmów z przełomu wieków. Wśród aktorów występujących w zacytowanych produkcjach swoje własne cameo miała właśnie Coolidge. "Została odkryta na nowo, lecz jako nostalgiczna ciekawostka" - podkreśla "Variety".

Dopiero Mike White wiedział, jak wykorzystać jej tragikomiczny potencjał i zrobił to w "Białym lotosie". W tym serialu o piekle w bogatym raju Jennifer Coolidge gra Tanyę McQuoid, która przybyła do tytułowego kurortu, by rozrzucić prochy swojej matki w oceanie. Jest najsympatyczniejszą i najciekawszą postacią z plejady bogaczy obecnych w serialu. Nawet jej egocentryzm ma szczególny wymiar, jest kształtowany przez ból i brak miłości. Na drugim planie w świetnym, czysto rozrywkowym choć pełnym ważkich refleksji serialu, Coolidge tworzy kreację tak wybitną, że aż żal, że Oscary przyznaje się tylko za fabuły. Na pocieszenie zdobyła wszystko, co można zdobyć za rolę w serialu - oprócz Złotego Globu także nagrodę Emmy, dwie nagrody MTV oraz nagrodę Amerykańskiej Gildii Aktorów.

Odbierając kolejne nagrody Coolidge podkreślała, że White rolą Tanyi przywrócił ją do życia. Kolejne propozycje filmowe to znak, że rola otworzyła też nowy rozdział w jej karierze. Niebawem aktorka pojawi się obok Briana Coxa i Dustina Hoffmana w nowym filmie Dita Montiela. Wiadomo też, że w "Legalnej blondynce 3" postać Paulette dostanie własną historię, "która pozwoli wykorzystać wszechstronność aktorki".

Szkoda, że skalę talentu i możliwości Coolidge doceniono dopiero po 30 latach kariery, choć jak mówią "lepiej późno niż wcale". Nie wszyscy utalentowani aktorzy mają tyle szczęścia.