Reklama

Telewizja nie została wymyślona, żeby oglądać filmy. Telewizja od samego początku skupiona była na transmisjach - czyli wprowadzeniu do domu ludzi tego, co na żywo z miejsc, w których nie mogą akurat być. Pierwszy program na żywo nadano z twarzami 40 naukowców z Royal Institution w 1926 roku w Londynie. Dwa lata później nadano przekaz w kolorze.

Dziś największą oglądalnością cieszą się kanały informacyjne i programy, w których czas biegnie "tam, ale teraz", a od emocji nie da się odwrócić kamery.

Próba generalna traktowana poważnie

Reklama

W niedzielę, kilka godzin przed godziną 20 rozpoczyna się próba generalna Tańca z Gwiazdami, kto wie, czy nie ważniejsza niż sam "lajf". To oczywiście słowa na wyrost, ale prawdą jest, że to w tym czasie jest moment na wprowadzenie ostatnich poprawek, czyli doprowadzenia dzieła do perfekcji. 

Nie wszyscy muszą w takich próbach brać udział - jury przychodzi na sam program, tak samo jak niektórzy reporterzy. Dlatego ich miejsca zajmują figuranci, traktowani równie poważnie, choć nierzadko pozwalający sobie na dowcip, jak operator zastępujący dziennikarkę, przekonujący, że to ona, tylko przed makijażem. Ekipa i drobna widownia wybucha śmiechem.

Bo na próbie generalnej nie chodzi tylko o perfekcyjne dogranie czasu i tego, co po kolei, ale i zmierzenie emocji. A tych nie brakuje nawet teraz.

Na widowni obecni są goście pracowników, rodziny, przyjaciele, którzy tak samo, jak podczas spektaklu na żywo reagują na to, co na parkiecie. Ochy i achy, brawa dodają otuchy głównym bohaterom, którzy i w tym czasie, może jeszcze bez dopieszczonych fryzur, ale we właściwych strojach odczuwają stres. Każde, najmniejsze oklaski sprawiają, że kolejny taniec ma szansę być łatwiejszy. Dlatego widownia, choć zapełniona w kilkunastu procentach wydaje się być ważna i na tym etapie.

Strzałki jak w podchodach

To, gdzie i jak mają stawać pary, kto, którędy ma przejść jest ściśle określone. W niektórych miejscach można dostrzec niewidoczne w telewizji znaczki, kropki, strzałki, kwadraciki, które ułatwiają poruszanie się, zwłaszcza gdy dopada stres podczas "lajfa". Z tą różnicą, że podczas programu nikt o tym nie przypomina.

Jednak będąc z drugiej strony kamer doskonale widać, jak precyzyjnie ustalone są ścieżki ekipy. Kto, którędy i jak ma wejść, by nie złapać się w kadr. Dlatego pracownicy przemykają po wyznaczonych taśmami drogach, stają w kwadratach oznaczających miejsce, w którym nie zaczepi nikogo tył kamery, a te, oparte na stabilizatorach są sprzętem niezwykle potężnym, choć poruszają się lekko i płynnie... jak tańczące pary.

Płynność ruchów nie tylko w tańcu

Jeśli wydaje się komuś, że w "Tańcu z Gwiazdami" tańczą tylko główni bohaterowie pokazywani w telewizji, to jest w wielkim błędzie.

Podczas nagrania na żywo cały program jest synchronicznym pląsem. Na parkiecie poza tańczącymi jest operator kamery lub dwóch, którzy suną delikatnie, by widz mógł złapać najmniejszy element widowiska. Czasem wymaga to poruszania się tyłem, więc za oczy operatora robi jego kolega, trzymając go delikatnie i prowadząc bezpiecznie do końca ujęcia.

- Wszystko jest poukładane, właśnie jak w tańcu - zgadza się Agnieszka Baran, dziennikarka Polsat News. -  Jest to tak wielka machina produkcyjna, jest tyle ludzi, którzy są odpowiedzialni za różne rzeczy i przez to wszystko chodzi jak w zegarku. 

Płynne jest także pojawianie się odpowiednich osób, w odpowiednich miejscach. Czasem ktoś, kto zaraz będzie mówił do widzów, musi wbiec delikatnie po schodach, by znaleźć się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. A czas jest najważniejszy...

Wszystko liczone w minutach

- Czas podczas nagrania "do puszki" jest trochę mniej ważny, niż ten, podczas programu na żywo - mówi Agnieszka Kołodziejska, która w czasie "Tańca z Gwiazdami" co tydzień reprezentuje Radio Zet - podczas programu na żywo wszystko musi iść perfekcyjnie, czas jest wymierzony w zasadzie co do kilkunastu sekund, do tego wchodzą bloki reklamowe, które także muszą rozpocząć się punktualnie. I co jest niezwykle istotne, w nagraniu zawsze można coś powtórzyć, w programie na żywo nie - wszyscy jesteśmy na tak zwanym "uchu", czyli mamy słuchaweczkę, żeby słyszeć, co mówi do nas reżyserka i kiedy mamy wejście na żywo.

Trzeba mieć umiejętność niezwykłego rozdzielania uwagi, oczywiście można się tego nauczyć, do tego przyzwyczaić, ale jest to też talent, o którym zwykle się nie mówi. Głosów dobijających się do głowy jest wiele - to, co w słuchawce, to co na scenie, zapleczu i na widowni. Bardzo często jest tak, że prezenter wypowiada swoje słowa, a na odsłuchu dostaje sygnał o kolejnych krokach - widz na ekranie nie ma prawa tego zauważyć, dlatego nie można pozwolić sobie na wytrącenie z wypowiadanej kwestii, która nierzadko jest improwizowana.

- To, że mówię na żywo i idealnie mieszczę się np. w 15 sekundach, wynika z lat praktyki - przyznaje Agnieszka Kołodziejska. - Pracuję w radiu 26 lat, a jest to w tej chwili medium, które wymaga bardzo zwięzłych wypowiedzi i rzeczywiście jest już w taki sposób sformatowane, że twój czas, na twoje gadanie, na wejścia antenowe ma konkretną liczbę sekund - naturalnie już wiem, bez patrzenia na zegarek, ile to jest 15, 20, 30 sekund i ile odpowiednio wypowiedzianych słów tam zmieszczę - bo pauzy, intonacja także mają znaczenie.

Tej umiejętności i szacunku do czasu trzeba się nauczyć. Program na żywo nie wybacza, dlatego podczas próby realizatorzy na każdym kroku podkreślają, za ile minut nastąpi kolejny etap, o której kto i gdzie jest potrzeby. Nie ma mowy o spóźnianiach. Minuty rządzą planem.

Perfekcja przygotowania kontra naturalność

Przed programem ćwiczone bywają także żarty, ale o ile inne rzeczy są powtarzalne, dobrze przygotowane, te zwykle nie brzmią identyczne. Żarty nie mogą wyglądać jak wyuczone wcześniej formułki - widz, który siada przed telewizorem, w przypadku "Tańca z Gwiazdami" w niedzielę o 20 musi czuć, że nagranie jest naturalne.

- Relacje na żywo są z jednej strony trudne, z drugiej łatwe - mówi Agnieszka Baran - wszystko zależy od twojego stanu skupienia i od tego, co chcesz przekazać widzom na antenie, czyli od przygotowania. Trudne są dlatego, bo wiesz, że masz tylko jedną szansę, żeby to zrobić i musisz zmieścić się w moim przypadku zwykle w 2,3, czasem 4 minutach. Wszystko musi to być wpakowane w pigułkę i wysłane odbiorcy. A dlaczego łatwiejsze? Bo wiele osób bardziej się mobilizuje i przez to, że trzeba to zrobić tu i teraz, adrenalina jest większa i działa motywująco.

- Jakiej wpadki się boję? - Najtrudniejsze jest nie to, że powiem coś nie tak, bo z tego zawsze da się jakoś wybrnąć. Najtrudniejsza jest czarna dziura w głowie i moment zacięcia się - tego najbardziej się bałam. Miałam taką sytuację i teraz wiem, co robić, jestem na to przygotowana, ale uczymy się na błędach.

Czarne dziury w myślach się zdarzają, ale w przypadku "Tańca z Gwiazdami" na parkiet wkracza doświadczenie "starszych" kolegów z planu. Niezawodny jest Krzysztof Ibisz, który nie tylko myśli nad swoimi wejściami, ale jest perfekcyjnym obserwatorem i niezauważalnie potrafi z takiego zacięcia wyprowadzić, przejmując inicjatywę. Widz w domu nawet się nie zorientuje, że coś poszło nie tak, a przecież o to chodzi.

Żywe emocje też są na żywo

Gdy pojawia się hasło szefa planu, na trybuny wpuszczana jest widownia - przyjaciele gwiazd, dziennikarze i osoby, które kupiły bilety. Ekipa ma kilkanaście minut na usadzenie wszystkich. Miejsca wskazują na bieżąco, bo, co niezwykle ważne", każde krzesło musi być zajęte - nie może być dziur. Nie można też wstawać, zmieniać miejsc czy wychodzić w trakcie nagrania - takie instrukcje dostaje każda obecna na miejscu osoba.

Kilka minut przed 20 z widownią zapoznaje "mistrz ceremonii" - dyryguje on reakcjami, rozgrzewa publikę - tu nie ma mowy o podświetlanej tabliczce APLAUZ, jaką czasem widać w amerykańskich filmach. Tu jest życie i prawdziwi ludzie, który w końcu przyszli się bawić.

- Relacje w "Tańcu z Gwiazdami" są łatwiejsze także dzięki energii, którą można pozyskać od widzów, pozytywna energia krąży po całym budynku. Są też emocje tancerzy. Taniec oczywiście jest sportem, ale jest też sztuką, wyrazem artyzmu. W tym programie biorą udział artyści, czyli ludzie, którzy mają pewną wrażliwość - i tu odpowiedziałam na pytanie, co tak naprawdę, co kocham w takich programach. I to, że jako telewizja możemy wejść dalej, głębiej, zobaczyć wiele od tej innej strony - mówi Agnieszka Baran. - Kocham to, że to przy czym pracujemy, ma wartość nie tylko rozrywkową, artystyczną, ale także emocjonalną. Spotykają się jacyś ludzie, którzy wcześniej się nie znali, idą na sale, spędzają tam po kilka godzin dziennie, muszą się nauczyć swojego języka, nie tylko mowy, ale i ciała. Muszą się trochę polubić, by ze sobą pracować. A jeśli to nie wyjdzie, to przynajmniej akceptować - śmieje się Agnieszka, która ma za sobą pracę przy kliku już edycjach - znaleźć do siebie drogę. I my, na takim jednym odcinku widzimy efekt ich całotygodniowej pracy. To czy ktoś ma talent do tańca to jedno, ale to jest przede wszystkim ciężka praca. I my efekt ten widzimy.

- Sama kiedyś tańczyłam, trenowałam, więc znam ten świat, do którego co ciekawe weszłam jako fanka formatu Taniec z Gwiazdami. Będąc na nagraniu staję z mikrofonem w ręku i to jest cudowne, że mogę połączyć te dwie rzeczy, bo pytam ich o to, o co chciałabym siebie zapytać. I wiem, jakie pytania zadawać, by dowiedzieć się czegoś więcej. Te rzeczy drzemią w środku bohaterów.

- Dla mnie, jako tancerki najtrudniejszym momentem było stanie na parkiecie wtedy, kiedy za chwilę odczytywane będą wyniki. - I tu nie można ukryć emocji - Nie ten taniec był najbardziej stresujący, tylko to, kiedy sędziowie mówią, czy dostałam się dalej. Łatwiej jest mi z rozmawiać o tym z uczestnikami, bo sama przez to przeszłam.

I tych emocji nie ukryją także bohaterowie odcinka - to, co widać w TV - łzy, uśmiechy, gesty wsparcia - zostaje, gdy znikają z ekranu. Bo jest prawdziwe.

- Ludzie, którzy tworzą ten program, napędzają się tą pozytywną energią. Widać, mimo że mijają kolejne edycje, produkcja lubi to robić, lubi tam być. Pytanie, czy dlatego, że jest to program na żywo, każdy odcinek jest zupełnie inny, czy może przez osoby, które są zaangażowane - gwiazdy, tancerzy, jury - ich emocje i radość. To jest program, który daje bardzo dużo uśmiechu, pozytywnych wibracji - i zmienia.

Zakulisowe ploteczki, czyli to czego nie widać

Kasprzyk, która obecnie zasiada w ławie jurorskiej "Tańca z Gwiazdami" przyznała kilka lat temu, że czas spędzany na planie, to głównie czekanie. I nie da się tego nie dostrzec za kulisami - garderoby, stanowiska fryzjerskie podczas nagrania pustoszeją, a ekipa czeka na swoje pięć minut, kiedy gwiazda, prezenter czy tancerz wpada na poprawkę. I choć czas jest zaplanowany i dokładnie wiadomo, kto na jaki zabieg przyjdzie styliści muszą być w ciągłej gotowości.

Ale w czasie oczekiwania trwają rozmowy, analizy występów. Ludzie na miejscu, choć są na innym piętrze, przeżywają wydarzenie nie mniej, niż ekipa "na dole". W końcu na parkiecie widać efekty ich ciężkiej pracy.

W telewizji wszystko wydaje się większe? Agnieszka Baran, która od dziecka śledziła zmagania w Tańcu z Gwiazdami, przyznaje, że gdy pierwszy raz pojawiła się na planie, zaskoczył ją rozmiar parkietu...

- Zaskoczyło mnie, że parkiet jest taki mały. Przyzwyczajona byłam do dużych parkietów turniejowych i zastanawiałam się, jak oni sobie radzą. Ale na pewno te osoby, które się uczą, nie mają akich zakresów ruchowych w ciele, żeby "przemierzać kilometry". Poza tym tancerze - partnerzy wiedzą, że muszą ograniczyć te ruchy po prostu ich do tego przygotowują.

A na koniec trochę o modzie

"Taniec z Gwiazdami" to nie tylko tańce, ale i też przepiękne stroje. Na widowni suknie wieczorowe, na parkiecie cekiny, pióra i kilometry materiałów. Ale obserwując widowisko zza kulis, to nie szyfony i tiule grają pierwsze skrzypce. Na planie... rządzą spodnie- bojówki. Obszerne spodnie z kieszeniami stały się mundurem ekip realizatorskich na całym świecie. Wygodne, mieszczące wszystko, a wszystko może być potrzebne nagle - taśma klejąca, śrubokręt, kawałek kabla.

I pytanie, kto komu zazdrości modowych wyborów - zdarza się, że suknie koszmarnie drapią, a w pięknych kolczykach da się wytrzymać jedno wejście, bywają tak ciężkie. A bojówki? Cisi bohaterowie tego, czego nie widać. Tylko to bez nich nie byłoby mowy o cekinach... i Kryształowej Kuli.