Reklama

Jesteśmy na igrzyskach, czyli w czterech literach - mówi mi z przekąsem Yalinne, sprzedawczyni w samym centrum Paryża. "Niech pan zobaczy jak nas urządzili politycy, niech pan to opisze!". Trudno opisać to, co widzę, bo właściwie w centrum Paryża, poza wojskiem i policją, nie ma nikogo. 

Na 48 godzin przed igrzyskami Miasto Świateł wygląda jakby ktoś światła wyłączył. Puste kawiarnie, restauracje i sklepy. Skojarzenia z pandemią nasuwają się same i jeszcze smutniejsze, te z 2015 roku, gdy relacjonowałem zamachy terrorystyczne w stolicy Francji.

Reklama

"Te igrzyska będą logistyczną klapą" - mówi mi Paryżanka. W centrum jestem pięć dni później. Mam kłopot, żeby przecisnąć się przez tłum Francuzów i kibiców z całego świata. I takie były te igrzyska. Emocjonalnym rollercosterem. Skokiem do wody z trampoliny z najtrudniejszą kombinacją gimnastycznych figur. Skokiem, który mógł okazać się albo sukcesem, albo klęską. Stanu pośredniego nie ma. Jak to we Francji.

Cisza na paryskim bruku


Ale najpierw jest cisza, jak się okaże dosłownie i w przenośni, przed burzą.  W dniu otwarcia igrzysk wszystkie prognozy wskazują, że padać ma tylko za dnia. Jest dokładnie odwrotnie. Padać zaczęło w momencie rozpoczęcia ceremonii otwarcia i padało przez następne 24 godziny.

Dzień zaczyna się od ataku na linie kolejowe. Jednocześnie w kilku miejscach o czwartej nad ranem podpalono skrzynki rozrządowe. Tysiące Francuzów jadących do Paryża na rozpoczęcie igrzysk utknęło na dworcach w swoich miejscowościach. Zatrzymano aktywistów skrajnej lewicy, ale służby nie ustaliły,  kto dokładnie był pomysłodawcą ataków. "Czuję gniew, bo atak na igrzyska to atak na Francję, na własny kraj" - komentowała francuska minister sportu. O poranku przychodzą informacje o zamachu bombowym na lotnisku Bazylea-Miluza-Fryburg. Loty wstrzymano. Informacje okazały się nieprawdziwe, ale napięcie rośnie.

"Wszystko jest zamknięte. Lodziarnie, restauracje, sklepy. Przedsiębiorcy musieli je zamknąć, a do tego nie ma turystów" - mówi mi poirytowana Yelinne. Mieszka obok Notre Dame, ale żeby dojść do swojej kamienicy, musi pokazać policjantom specjalny kod QR. Bez kodu nie przejdzie.

Centrum Paryża zostało wyłączone z ruchu. Zamknięto wszystkie mosty na Sekwanie. Organizatorzy odsyłają mieszkańców, kibiców i dziennikarzy do aplikacji "Antycypuj igrzyska". Strona pokazuje, które stacje będą wyłączone z ruchu. Po godzinie 18, na półtorej godziny przed ceremonią otwarcia, na czerwono zaznaczone jest całe centrum. Nie jeździ nawet sławne metro linii 6. Kolejka wyjeżdża spod ziemi i przez most pokonuje Sekwanę z imponującym widokiem na wieżę Eiffla. Choć nikt tego nie powie głośno, wiadomo, że to idealne miejsce na zamach terrorystyczny lub akcję, która zablokuje ceremonię otwarcia.

Ceremonia ta po raz pierwszy w historii odbędzie się nie na stadionie, tylko na otwartej przestrzeni miejskiej. Sceną będzie Sekwana. To na niej przez cztery godziny będzie rozgrywać się spektakl. Wzdłuż Sekwany wybudowano trybuny. Ceremonię zobaczy blisko 300 tys. widzów. Najlepiej mają mieszkający w kamienicach z widokiem na Sekwanę. Zbigniew, Polak, pokazuje mi widok ze swojego okna. Zaprosił tylu znajomych na wspólne oglądanie, że odmawia, gdy proszę żebyśmy z jego okna relacjonowali ceremonię na żywo.

Ceremonia otwarcia i nowe otwarcie Francji

Ceremonia wygląda okazale na ekranach telewizorów, z perspektywy trybun nad Sekwaną jest mniej spektakularna. W dodatku cały czas pada. Spektakl wzbudzi mnóstwo emocji, protestów, ale głównie za granicą. Chodzi o sceny odcinania głowy francuskiej królowej i scenę, która miała nawiązywać do "Ostatniej wieczerzy". "Mam nadzieję, że te igrzyska i ceremonia pomogą zaprowadzić pokój w Ukrainie i w Palestynie" - mówi mi Mahatheva Acchanan, 20-letni muzyk orkiestry występujący na ceremonii.

Francuzi, których pytałem o kontrowersje, nie rozumieli, o co mi chodzi. Dla Paryżan ceremonia była dowodem na tzw. francuski paradoks, czyli łączenia sprzeczności, różnych stylów, wątków, historii. Spektakl był interpretowany jako zapis walki o wolność i równość. Zaprotestował francuski episkopat, nieliczne głosy krytyki pojawiły się na skrajnej prawicy. Konserwatywna francuska polityczka Marion Maréchal stwierdziła, że otwarcie nie było głosem Francji, ale "lewicowej mniejszości gotowej na każdą prowokację". 

Wśród komentarzy nagrywanych na gorąco po ceremonii wyłapuje taką wypowiedź: "Po tej ceremonii jesteśmy dumni z bycia Francuzami". Nie słyszałem tego od lat we Francji. Im dłużej będą trwały igrzyska, tych głosów będzie więcej. 

Urlop od igrzysk

Na razie w Paryżu są jeszcze pustki. "Ludzie nie zapomnieli trumien" - mówi mi paryski taksówkarz. Na początku czerwca pod wieżą Eiffla znaleziono trumny z napisem "Francuscy żołnierze polegli w Ukrainie". Zatrzymano trzy osoby, tropy prowadziły do Moskwy. Chodziło o zastraszenie Francuzów i turystów. A to właśnie pod więżą Eiffla budowano najbardziej spektakularny stadion świata na igrzyskach - boisko do piłki plażowej. 10 tysięcy kibiców na trybunach pod gołym niebem, z widokiem na złoty piasek, siatkarzy, siatkarki i wieżę Eiffla w tle.

"My już od kilku miesięcy żyliśmy tym, że miasto będzie zablokowane. Mamy przez to jeden tydzień urlopu więcej" - mówi Romka Szafraniak, Polka mieszkająca od 20 lat we Francji. Paryż zawsze pustoszeje pod koniec lipca, szacuje się, że 40 procent wyjeżdża na wakacje, ale w tym roku wyjechało więcej, właśnie z obawy przed kłopotami z komunikacją o zalewem turystów z całego świata. Pracodawcy prosili o wybranie urlopu na czas igrzysk. Polka została. "Jestem dumna z tego, że będę reprezentować tu polskich kibiców. Dla mnie to wielki zaszczyt". 

Kibiców z całego świata przyjechało mniej niż się spodziewano.  Odstraszały zaporowe ceny w hotelach, zamieszanie polityczne, przyspieszone wybory, obawy przed zamachami terrorystycznymi i strajkami.  "Ceny poszły w górę. Płacimy za hotel cztery razy więcej niż normalnie" - mówi Ameya Bysna, turystka z Australii. Na miesiąc przed igrzyskami, gdy relacjonowałem przyspieszone wybory we Francji, menadżerka hotelu w samym centrum Paryża zapytała mnie, czy nie chcę rezerwować miejsca na olimpiadę, bo ma jeszcze wolne miejsca. Miało ich nie być, a na pewno nie w centrum.  

"Nie mam kogo wozić" - mówi mi taksówkarz. "Kibice jadą na stadiony, a nie na imprezy czy dyskoteki. Jedzą kanapki pod stadionem, a nie kolacje w restauracji. Wracają metrem do hoteli, a nie taksówkami". Centrum Paryża z każdym dniem będzie jednak się zaludniać, ale w pozostałych częściach miasta kawiarnie i restauracje będą świecić pustkami. "Tragedia" - mówi krótko mi kelnerka XII dzielnicy Paryża, na obrzeżach miasta. Turyści i kibice obawiają się o bezpieczeństwo. To będzie priorytet dla francuskiego rządu na 16 dni igrzysk.

Ludzka twarz francuskiego policjanta

Paryż to twierdza. Bezpieczeństwa strzeże 60 tysięcy policjantów i żołnierzy. To tak, jak gdyby ubrać wszystkich mieszkańców Leszna w mundury. Prawdziwa armia. Są wszędzie. Na ulicach, w metrze, w pociągach, na lotnisku. Z długą i krótką bronią. Ma być bezpiecznie. To priorytet. Dla Francji ewentualny zamach terrorystyczny byłby dowodem na słabość kraju. Zamknięto przestrzeń powietrzną nad Paryżem. W gotowości na atak przygotowane są francuskie myśliwce. Po raz pierwszy w historii sztuczna inteligencja wychwytuje wszystkie podejrzane zachowania zarejestrowane przez kamery na ulicach.

W pierwszych dniach przestępczość w Paryżu spadła do zera. We Francji rozpoczęła się dyskusja, czy taka armia na ulicach nie powinna być na co dzień, jeśli gwarantuje to bezpieczeństwo i brak przestępstw. Udaremniono cztery potencjalne ataki terrorystyczne. Służby zdały egzamin. W świat poszedł sygnał: Francja jest bezpieczna.  

"Czy jest pan zadowolony z pobytu?" - gdy słyszę to pytanie, jestem tak zdumiony, że proszę, by zadano mi je raz jeszcze. Pytanie zadaje mi policjant. Francuscy policjanci na co dzień nie należą do zbyt rozmownych, nie patyczkują się. Słyną ze zdecydowanych działań. Jak powiedział doświadczony korespondent we Francji, "kto nie dostał w zęby od francuskiego policjanta, ten nie wie, co to znaczy dostać w gębę". To dlatego jestem tak zdumiony pytaniem. Francuscy policjanci są na igrzyskach uśmiechnięci, otwarci i pomocni. Nieoficjalnie takie były wytyczne z ministerstwa spraw wewnętrznych. Policjanci maja być wizytówką Francji, na wzór londyńskich gliniarzy. I tak się dzieje. Francuscy policjanci fotografowali się z kibicami. Przed igrzyskami takie sceny były nie do pomyślenia.

Zielona armia, która zmieniła igrzyska

Poza armią mundurowych na ulicach jest jeszcze jedna grupa, która rzuca się w oczy i wpłynie na odbiór igrzysk. Są ubrani jednakowo, w sportowe stroje i buty. To wolontariusze. Są w rożnym wieku, najstarsi mają po 70-tce. Martina Clary jest jedną z 45 tysięcy wolontariuszy, na co dzień pracuje w administracji podparyskiego Saint-Denis, gdzie znajduje się Stade de France.

"Jeśli pracuje w tej dzielnicy, to dla mnie było oczywiste, żeby się zaangażować w igrzyska. Chciałam poczuć tę wyjątkową chwilę. Na wakacje pojadę po igrzyskach".

Wolontariusze kierują ruchem. Są w metrze, na peronach dworcach, terminalach lotniczych, pod stadionami. Mają wielkie plastikowe plansze w kształcie dłoni z wielkim palcem - pokazującym drogę na stadion. Wieczorem trzymają podświetlane plansze z kołami olimpijskimi. Nie można ich nie zauważyć. Co wyjątkowe we Francji, świetnie mówią po angielsku i ciągle się uśmiechają. 

Martina Clary: "Dla mnie igrzyska to zjednoczenie wszystkich narodów wokół tych pięknych wartości w sporcie: solidarności i przyjaźni".

Wolontariusze to nie tylko Francuzi, wśród nich są też Polacy. "Moja firma jest jednym ze sponsorów igrzysk, dostałam propozycję wolontariatu, nawet się nie zastanawiałam" - mówi Polka kierująca ruchem pod kortami Rolanda Garrosa. Podczas ceremonii zamknięcia grupa wolontariuszy zostanie uhonorowana na stadionie Stade de France. W opinii komentatorów to oni przyczynili się do tego, że logistycznie igrzyska okażą się sukcesem. Dojazdy na zawody okazały się łatwiejsze niż mogło się wydawać.  A wcale tak nie musiało być, bo Francuzi organizacyjną poprzeczkę zawiesili sobie wysoko. Najwyżej w historii.

Boks na kortach Rolanda Garrosa

To będą najbardziej miejskie, najbardziej otwarte, najbardziej równościowe i najbardziej ekologiczne igrzyska w historii - deklarowali organizatorzy. Pomysł był równie prosty, jak szalony. Wyprowadzić igrzyska na ulice Paryża. Główne areny sportowych zmagań wybudowano dosłownie na placach i ulicach. Pod więżą Eiffla stanęły trybuny i boisko do siatkówki plażowej, tuż obok, na Polach Marsowych, wybudowano hale do judo i zapasów. Na zapaśników na macie spoglądały rzeźby stojące na postumentach, które normalnie można podziwiać na ulicy, a tu zostały wchłonięte przez tymczasowo wybudowaną halę. Plac Concorde zamienił się w boisko do koszykówki 3x3 i arenę tanecznych batalii i popisów na deskorolce. Tuż obok, w przepięknym Wielkim Pałacu, wybudowanym na wystawę światową w 1900 roku, w którym na co dzień można podziwiać obrazy i rzeźby, postawiono trybuny, a pośrodku wystawiono plansze do szermierki.

Igrzyska miały być dla ludzi, a nie dla nielicznych. Dosłownie. Po raz pierwszy trasą maratonu przez Paryż pobiegli też biegacze amatorzy. Trasę wyścigu kolarskiego poprowadzono wąskimi uliczkami Montmartre, a na kortach Rolanda Garrosa postawiono ring do boksu. To tam Polka Julia Szeremeta wywalczyła srebrny medal. Sportowe szaleństwo. Widoki w telewizji zapierały dech w piersiach, na żywo wyglądały jeszcze lepiej. W Paryżu była rekordowa liczba kibiców na trybunach (w sumie blisko 9 milionów), nawet na porannych sesjach lekkoatletycznych stadion Stade de France (80 tysięcy) był pełen.

No i Sekwana. To w niej zaplanowano maraton pływacki i triathlon. Rzeka od 100 lat nie nadawała się do kąpieli, ale Paryż postawił wszystko na jedną kartę. Rzeka miała być symbolem tej olimpiady, to na niej otwierano igrzyska i w niej mieli zmierzyć się sportowcy. Igrzyska miały być najbardziej ekologiczne w historii, a trudno o bardziej spektakularny przykład na bycie eko, niż zawody w rzece w wielomilionowej metropolii. Zainwestowano ponad półtora miliarda euro w oczyszczenie rzeki. Prezydent Macron obiecał, że się w niej wykąpie, co wywołało wątpliwą akcję w internecie o haśle "załatwiam się do Sekwany" (to wersja najbardziej dyplomatyczna na potrzeby tekstu), bo właśnie z bakteriami E-coli toczyli walkę organizatorzy. Ich stężenie w rzece sprawiło, że zawody triathlonowe przełożono. Olimpijczycy dowiedzieli się o tym na śniadaniu, w czwartek nad ranem. "Jesteśmy tylko marionetkami w przedstawieniu" - napisał Belg Martem Van Riel.  Sportowcy popłynęli dzień później. Tony Estanguet, szef komitetu organizacyjnego, mówił o sukcesie, wtórowała mu mer Paryża, ale francuscy dziennikarze śledczy z Mediapart pisali o zaniżonych wynikach badań na zawartość E-coli.

Po co te igrzyska Paryżowi?

Paryż gościł sportowców po raz trzeci. Po raz pierwszy w 1900 roku. Igrzyska okazały się wtedy organizacyjną klapą. Organizowano je w tle wystawy światowej, rozciągnięte w czasie do kilku miesięcy, nie przyciągnęły kibiców. Ojciec ruchu olimpijskiego baron Pierre de Coubertin, pisał, że mało brakowało, by Paryż pogrzebał myśl olimpijską. Do legendy przeszedł maraton, który był tak źle oznakowany, że maratończycy gubili się na paryskich ulicach. W 1924 roku baron mógł mówić już o sukcesie. Wybudowano pierwszą wioskę olimpijską, świat zachwycił się rekordami, które opisało 700 dziennikarzy z całego świata. 100 lat później jest ich teraz w Paryżu 30 tysięcy.

Francja chciała gościć sportowców, bo uznaje się za twórcę nowożytnych igrzysk, a same igrzyska zaczęły przynosić od lat 80. ogromne pieniądze. Paryż walczył o igrzyska od blisko 40 lat (!), przegrał z Barceloną (1992), Atenami (2004), ale najbardziej zabolała Francuzów porażka z Londynem (2012). Wtedy wymyślono nową taktykę. Igrzyska po francusku miały być tanie, ekologiczne i w pełni zachowujące parytet płci (pierwszy raz w historii tyle samo sportowców kobiet i mężczyzn). Kluczowe okazały się koszty najniższe od lat, bo Francuzi mieli większość aren gotowych (największa inwestycja to nowy basen olimpijski). Adaptacja historycznych placów, budynków, to konstrukcje trybun z metalu i plastiku, które po igrzyskach zostaną rozebrane. Pytanie, po co miastu odwiedzanemu rocznie przez 15 milionów turystów jeszcze dodatkowa reklama? Czy to się opłaci, pokażą najbliższe lata. Na pewno wizerunkowo Paryż i Francja wygrały. Francja wygrała też sportowo.

Król Leon

Leon Marchand na nagraniu w sieci ma 19 lat. Mówi, że nie trzeba się bać porażki, bo ona nic nie zmienia w ważnych, życiowych sprawach - rodzina nadal będzie go kochać, a przyjaciele nadal będą się z nim przyjaźnić.  Na igrzyskach ma 22 lata i nie zweryfikuje swoich słów, bo w Paryżu osiągnie tylko sukcesy, porównywalne z wyczynami Michale Phelpsa. Cztery złote medale sprawią, że Francuzi zakochają się w pływaniu, w pływaku z Tuluzy i w samych igrzyskach.

Najwięksi optymiści liczyli na 50-60 medali dla Francji, co przed igrzyskami wywoływało uśmiechy politowania. Zdobyli 63 medale. Najwięcej w historii, a sport sprawił, że Francuzi pokochali siebie na nowo. "Odnaleźliśmy na nowo gen zwycięzców" - napisała francuska prasa.

"Wyjeżdżaliśmy z Paryża obawiając się zamachów" - mówi mi Florence. Paryżanka ma przed sobą gazetę ze zdjęciem Leona Marchanda. To on swoimi wyczynami w basenie sprawi, że "Marsyliankę" będzie można usłyszeć na każdym kroku w Paryżu. Obrazy wiwatujących kibiców w telewizji i internecie były zaraźliwe. Paryżanie, którzy wyjechali, by uciec przed zgiełkiem igrzysk, zaczęli wracać do stolicy, by poczuć klimat sportowego święta. "No i zmieniła się pogoda. Wróciło słońce. Przestało padać" - śmieje się Florence. "Pogoda, medale, atmosfera. Paryż się otworzył. Poznajemy na nowo swoje miasto".

W pierwszym tygodniu Francuzi przecierali oczy ze zdumienia - Francja była na podium w klasyfikacji medalowej. W La Vilette na północy Paryża co wieczór po 22 tysiące kibiców witało kolejnych medalistów. Sportowcy ze sceny przechodzili do wybudowanego studia telewizyjnego.  Po 23 na głównej antenie miliony Francuzów przeżywało ponownie sukcesy swoich sportowców.  Sportowcy razem z dziennikarzami śpiewali "Marsyliankę", płakali ze wzruszenia. Fiesta trwała. "Ludzi ze wszystkich grup społecznych połączyła zabawa, radość, świętowanie naszych zwycięstw. Jesteśmy szczęśliwi i dumni" - mówi mi Florence.

Publicyści zaczęli się zastanawiać, czy Francja może powtórzyć fenomen chwilowego zjednoczenia po triumfie w 1998 roku na mistrzostwach świata w piłce nożnej. Sławna drużyna Zinedine Zidane'a, nazwana Black-Blanc-Beur, czyli czarno-biało-arabska, miała być symbolem nowej Francji. Dowodem na wzorową integrację. Byłem świadkiem tych chwil, gdy świętowała cała Francja od Paryża po małe górskie miejscowości, a chłopak z Marsylii, Zidane o algierskich korzeniach, stawał się idolem wszystkich Francuzów.  Czar prysł kilka lat później, gdy na przedmieściach Paryża doszło do regularnej wojny "czarnej i arabskiej Francji" z policją. Sukcesu chwilowego uniesienia i zjednoczenia w 2016 roku po wygranych kolejnych mistrzostwach świata w piłce nożnej nie udało się utrzymać nawet kilka godzin, bo zamieszki wybuchły jeszcze w dniu zwycięstwa. Francja Zidane'a, nie była już Francją Mbappe. Może będzie Francją Leona?  Francuzi raz jeszcze uwierzyli, że mogą być razem. Pytanie na jak długo.

"Gdy śpiewałem 'Marsyliankę' z tysiącami Francuzów nagle zadałem sobie sprawę, że blisko połowa śpiewających głosuje na Marine Le Pen, a druga połowa skrajnej prawicy nie znosi" - mówi mi znany francuski politolog Sylvian Kahnn. "Bez badań nad tym, kto dokładnie chodził na mecze, nie da się wyciągnąć wiarygodnych wniosków o nastrojach" - dodaje badacz.

Stan uniesienia narodowego jednak trwał, a Francuzom na boiskach, pływalniach, matach udawało się wszystko. Symboliczne było zwycięstwo w wyścigach BMX - pierwsze trzy miejsca zajęli Francuzi, a pierwszy na mecie odwrócił się i czekał na swoich kolegów.  Do pełni szczęścia zabrakło tylko zwycięstwa w finale koszykówki. Amerykanie przywieźli do Paryża najsilniejszą drużynę od czasów Dream Teamu z Michaelem Jordanem z 1992 roku. Mecz przedstawiano jako najważniejszy sportowy pojedynek na igrzyskach (finał w siatkówce z Polakami nie miał takiego rozgłosu). W tle była wielka polityka i odwieczna niechęć do amerykańskiej polityki. Drużyna USA LeBrona Jamesa okazała się jednak lepsza od trójkolorowych. Czy Los Angeles, które będzie gospodarzem igrzysk za cztery lata, będzie lepsze od Paryża? Według wszystkich komentatorów przebić Francuzów będzie bardzo trudno. A miała być przecież klapa.

Symbolem igrzysk była nie tylko Sekwana, ale też znicz, którego tak naprawdę nie było. To, co zapalali sportowcy, to balon: światło i para imitowała ogień. Miało być ekologicznie, awangardowo i po francusku. Dokładnie o 22:00 przez ponad dwa tygodnie balon-znicz odrywał się od ziemi i wisiał nad Luwrem, przyciągając setki tysięcy turystów, kibiców i samych Francuzów. Znicz zgasił  symbolicznie Leon Marchand w dniu zamknięcia igrzysk. Francuzi nie mogli się z tym pogodzić.  Napisali petycję, by symbol igrzysk dalej fruwał nad Paryżem. 16 dni wcześniej, w dniu otwarcia igrzysk, gdy stałem w deszczu, w tłumie kibiców, trudno było sobie wyobrazić taki scenariusz.

Autor jest reporterem "Wydarzeń" Polsatu i Polsat News, relacjonował z Paryża igrzyska dla widzów obydwu kanałów