Reklama

"Jeżeli zgrupujemy osoby cierpiące na antyspołeczne zaburzenie osobowości, psychopatów, socjopatów, narcyzów i tak zwanych borderpaths, to okaże się, że niemal 100 milionów ludzi pozostaje pod negatywnym wpływem tych zaburzonych jednostek w związku z ich niskim poziomem lub brakiem empatii/wyrzutów sumienia" - czytamy w książce "Zakochane w psychopatach. Jak uwolnić się od niszczącego związku i odzyskać równowagę".

W relacjach z toksycznymi partnerami przekraczamy granice, których w innych okolicznościach nigdy byśmy nie przekroczyli. Godzimy się na przemoc, sprawdzamy telefon i media społecznościowe, żyjemy w ciągłym napięciu.

Reklama

Zuzanna Butryn, psycholożka i psychoterapeutka z ośrodka Sense, zaznacza, że robimy to, bo stale czujemy zagrożenie.

- Taka relacja obniża nasze poczucie własnej wartości, odbiera sprawczość i skuteczność, zaburza poczucie bezpieczeństwa. Dlatego czasem bywa tak, że osoby pozwalają na przekraczanie ich granic przez toksycznego partnera/partnerkę. Im dłużej doświadczamy przemocowych zachowań i godzimy się na nie, tym bardziej osłabiamy adaptacyjne mechanizmy obronne. Często osoby toksyczne stosują tak zwany "gaslighting" - wmawiają nam pewne rzeczy sprawiające, że sami wątpimy w zasadność naszych działań.

"Myślałem, że cię zabiłem"

Karolina poznała Krzysztofa na pierwszym roku studiów za pośrednictwem aplikacji randkowej. Początek był świetny. Motyle w brzuchu, rozmowy do rana. Pierwszą niepokojącą sytuację dostrzegła po trzech miesiącach.

- Napisała do mnie koleżanka. Rzuciłam okiem na wiadomość i nawet nie odpisałam. On strasznie się zdenerwował i kazał pokazać telefon. Podskoczył, stanął nade mną, wycelował palcem i powiedział, że nie mam prawa pisać z żadnym facetem. Pomyślałam wtedy, że po prostu jest zazdrosny - opowiada.

Mężczyzna stopniowo ograniczał silną i przebojową dziewczynę. Ciągłe telefony i sprawdzanie, gdzie jest, były na porządku dziennym. Jak mówi - jej grono znajomych "przeleciało przez niezłe sito".

Oprócz nadmiernej zazdrości, nic nie wskazywało na to, że Krzysztof ma coś do ukrycia. Pewnego dnia Karolina zdecydowała się jednak sprawdzić jego profil na Facebooku.

- Znalazłam w domu kartkę ze zbitką cyferek i liter - hasło do komputera. Odkryłam mnóstwo rozmów z dziewczynami. Pamiętam fragment konwersacji. "Wyszłaś sama, czy ci otworzyłem?" - przeczytałam. Kiedyś nawet zrobiłam listę wszystkich, z którymi pisał i się spotkał, bądź chciał się spotkać. Ponad 150 nazwisk. To było w środku naszego związku. Dlaczego zostałam? Nie wiem. Świadoma zdrad - po przeczytaniu wiadomości po raz pierwszy - zrobiłam pranie, wyprasowałam pościel i przygotowałam dla niego prezentację na studia. Gdy wrócił, rzuciłam nazwisko tej kobiety. Powiedział, że nie zna kogoś takiego. Potem kłamał, że to koleżanka z liceum, ale nic ich nie łączy. Gdy chciałam do niej zadzwonić i skonfrontować, uniósł się i wciąż zapierał. Kiedyś napisałam do niej. Wyznała prawdę i przeprosiła. Pokazałam mu wiadomości, a on dalej twierdził, że wymyśla.

Partner Karoliny przez cały ich związek randkował z innymi. Jednocześnie podkreślał, że są dla siebie stworzeni, że jest najlepsza, najważniejsza, że mają być razem do końca.

- Tworzył bańkę wyjątkowości, cały czas kłamiąc prosto w oczy. Jak nie odbierał ode mnie i nie odpisywał, wiedziałam, co się dzieje. Leżąc w łóżku, w domu u starszej pani, u której kazał mi wynająć pokój, pisałam mu czułe wiadomości na dobranoc. Następnego dnia czytałam sms: "Kochanie, poszedłem wcześniej spać, przepraszam". Nie wierzyłam. Może już sama sobie wtedy kreowałam rzeczywistość, by nie dopuścić do głosu prawdy. Z perspektywy czasu nie wiem, jakim cudem mogłam to akceptować.

Krzysztof nie tylko oszukiwał, zdradzał i kontrolował. Stosował też przemoc psychiczną oraz fizyczną.

- Gdy po kłótni chciałam się rozstać, wziął miseczkę i rzucił nią w szklaną szafę. Roztrzaskał całą szybę. Powiedział, że nie mogę go zostawić, bo mamy być ze sobą do końca życia. Pomyślałam, że skoro tak się unosi, to mu zależy. Innym razem oznajmiłam, że go nie kocham. Wtedy dostałam od niego "przez przypadek". Jak był zły, często czymś rzucał. Musiałam jechać do szpitala, bo w głowę trafił mnie łyżką. Upadłam. Miałam czoło rozcięte w dwóch miejscach. Jego pierwsze słowa? "Myślałem, że cię zabiłem". Całą drogę na SOR główkowałam, co powiedzieć. Nie mogłam ujawnić, że uderzył mnie chłopak. To tak wstydliwe, upokarzające. Przy ratowniku milczałam. Dopiero lekarka wyciągnęła ze mnie prawdę. Dalej byliśmy razem. W końcu on się zbulwersował, że ja go nie kocham, a to symptom miłości, prawda? - ironizuje kobieta.

Ich toksyczna relacja trwała blisko trzy lata. Rozmówczyni podkreśla, że odcisnęła ogromne piętno na jej psychice. Za agresywne incydenty zawsze obwiniał Karolinę. - Sprowokowałaś mnie - powtarzał.

- Jestem dużo mniej pewna siebie niż przedtem. Jak wysyłam CV, myślę: "Jest tylu innych, lepszych, kandydatów i mnie nie przyjmą". Na pewno wpływ na to miały jego zdrady. Myślałam, że jestem głupia, zbyt mało inteligentna, że musi szukać nowej i coś jest ze mną nie tak, skoro nie spełniam jego oczekiwań. Nie mam też łatwości nawiązywania nowych kontaktów. Zostały również problemy z zaufaniem.

- Dlaczego? - pytam. - Dlaczego żyłaś z nim mimo tego wszystkiego?

- Nie umiem wytłumaczyć. Może z obawy, że zostanę sama? Czułam, że nie mam nikogo poza nim. Był całym moim światem. Potem mieliśmy jeszcze kontakt. Mówił, że nie mogę go zostawić, że nigdy nikogo nie znajdę i nikt go nie przebije.

"Żyliśmy jak para, choć niby nią nie byliśmy"

Kuba miał 22 lata. Mateusz 40. Przez pierwszy rok mieszkali w dwóch różnych miastach.

- Potem sytuacja się zmieniła. On - by nazwać naszą relację związkiem - stawiał kolejne wymagania. Formalnie nigdy w nim nie byliśmy, choć tak nas postrzegano. Spaliśmy w jednym łóżku, uprawialiśmy seks, robiliśmy zakupy, gotowaliśmy - wymienia Kuba.

Jeden z pierwszych warunków to przeprowadzka do starszego partnera. - Zostawiłem całe życie i wyjechałem. Następnie chciał, bym schudł 5 kilogramów. Schudłem. Poznałem go ze swoimi znajomymi. Jak tresowany pies wykonywałem polecenia. Za każdym razem okazywało się, że wciąż nie możemy używać słowa "związek".

Mój rozmówca - po ośmiu miesiącach wspólnego mieszkania - stwierdził, że ta relacja nie ma przyszłości.

- Żyliśmy jak para, choć niby nią nie byliśmy. Zerwałem, bo nie chciałem tak dłużej. Mateusz był całym moim światem, po przeprowadzce właściwie nie miałem znajomych. Niełatwa ucieczka. Mieszkałem u niego jeszcze blisko trzy miesiące, w tym czasie szukając nowego lokum. Płaciłem za wynajem pokoju w mieszkaniu ex, a on po kilku tygodniach zaczął randkować z innym facetem. Spotykali się u niego. Wracałem z pracy i widziałem ich oglądających telewizję na kanapie. Pękało mi serce. Ktoś, kogo kocham, ma innego. Nie wychodziłem z pokoju, chyba że musiałem. Na weekend ogarniałem śniadanie, obiad i kolację, których nie trzeba było odgrzewać - wspomina.

Kuba potrafił pójść do kina na pięć seansów z rzędu. Bez celu jeździł też metrem z Młocin na Kabaty. Wszystko po to, by nie spotkać w domu nowego partnera Mateusza. Wyprowadzkę zorganizował w środku dnia.

- Uniknąłem konfrontacji. Leczenie z niego zajęło mi półtora roku. Emocjonalny rollercoaster. Boję się powtórki z rozrywki, ale też wyszedłem z tej relacji mądrzejszy. Lepiej pokazuję oczekiwania w stosunku do związku. Wtedy nie umiałem. "Zerwę z nim i co?" - pytałem siebie. Mateusz był kotwicą, mimo wszystko dawał bezpieczeństwo.

Dziś - kilka lat po rozstaniu - mężczyźni rozmawiają sporadycznie, choć - jak zaznacza Kuba - wciąż potrzebuje czasu do złapania dystansu i przepracowania wspomnień.

- Myślę, że nie przestałem go kochać. To nie miłość polegająca na pożądaniu, czy tęsknocie. Bardziej sentyment. Uczucie nie jest żywe, ale przeszło w inny etap i nie wygaśnie.

Żona i kochanki w tej samej firmie

Na swojego toksyka Nika - jedna z bohaterek książki "Mój ukochany wróg" - trafiła zaraz po studiach. Był od niej sześć lat starszy. Pracowali w tej samej firmie, a wraz z nimi dwie kochanki i żona Jonasza. Ale to wyszło dopiero po latach.

- Na początku nie miałam powodu, by mu nie wierzyć. Wiedziałam tylko o żonie. Szybko wyznał mi miłość, obiecał rozwód, a potem zaręczyny i stworzenie rodziny. Poza tym, nigdy nie czułam takiej chemii. Wystarczyło, by dotknął mnie po ramieniu. Seks mieliśmy nieziemski - wspomina.

Jonasz poznawał Nikę ze znajomymi, ojcem. Przy kolegach z pracy podkreślał, że są razem.

Wraz z upływem czasu moja rozmówczyni słyszała coraz dziwniejsze historie. Powoli przestawała w nie wierzyć. - Raka u niego przechodzili wszyscy. Żona nowotwór macicy, którą jej uszkodził, popychając podczas kłótni. Podobno nie mogła mieć dzieci i on musiał się nią opiekować. Wiedziałam, że to bzdury, ale nie rezygnowałam. Trudno wytłumaczyć, dlaczego. To trochę jak pójście w ogień.

Najbardziej absurdalne kłamstwo Jonasza? - Przypadkiem odkryłam na komputerze zdjęcia z żoną z Wiednia, w którym miał być sam. Podobno jego rodzina zaaranżowała spotkanie, a on nie wiedział, że Emilia tam będzie. A jak, koniec końców, wyszło, że jest, to postanowili spędzić razem dzień i zrobić kilka selfie. Mimo rzekomego procesu rozwodowego, darzyli się szacunkiem. Nie uwierzyłam. Jonasz powiedział, że żona potwierdzi tę wersję. Mieliśmy do niej jechać. Byliśmy ubrani, ale zrezygnowałam w ostatniej chwili.

Nika nigdy nie miała pewności, kiedy spotka swojego partnera i spędzi z nim czas. - Wiedziałam, że to mnie niszczy, ale nie umiałam zrezygnować. Postanawiałam: "Kończymy", ale przy każdej rozmowie on zapewniał: "Zobaczysz, przekonasz się, po rozwodzie wrócę po ciebie". Zostawałam.

Jak przyznaje, funkcjonowała tylko w czasie, gdy on był blisko. - Choćby dlatego uwielbiałam przebywać w pracy. W czasie poza nią, jeśli nie byliśmy umówieni, jechałam do mamy, siedziałam do oporu, wracałam i wkładałam głowę pod kołdrę, jednocześnie łudząc się, że przyjedzie do mnie o pierwszej w nocy. Bez niego nie istniałam. Świat tworzony przez Jonasza był tak atrakcyjny. Obiecywał wiele, roztaczał tylko wizję. Czekałam na to, wierząc, że ciekawe rzeczy sprawią mi radość wyłącznie z nim, dlatego nie robiłam ich sama.

Kobieta - w drugim i ostatnim roku związku - płakała przy partnerze podczas każdego spotkania, także w pracy. - Nie rozumiałam, dlaczego to ciągnął. Mówiłam: "Puść mnie i wyznaj, że nie odejdziesz od żony". Ale on jak mantrę powtarzał: "Ja po ciebie wrócę, jeszcze się przekonasz". Ryczałam, on mnie przytulał, a potem - z racji ogromnego przyciągania - uprawialiśmy seks. I tak cały czas.

Przekraczała kolejne granice.

- Pierwsza to wpuszczenie do domu żonatego mężczyzny. Następne? Wierzenie w te zmyślone historie, błaganie go o uwagę. Gdybym odeszła, musiałabym przyznać przed sobą, że wszystko od początku było kłamstwem, że nie zwróciłam uwagi na tyle znaków.

Kiedy setny raz - tym razem pijana - Nika zadzwoniła do mężczyzny, by przyjechał do niej z imprezy, ten odmówił. - "Wrócę, jak wszystko poukładam" - powiedział. Sięgnęłam dna i zakończyłam znajomość. Przepłakałam kolejny dzień, a zaraz potem napisał do mnie obecny partner. Momentalnie wyleczyłam się z uczucia. Tak, jakby ktoś nacisnął w głowie specjalny guzik.

Gdy po latach okazało się, że kobiet, z którymi Jonasz romansował jednocześnie, było kilka, Nika miała już poukładane życie. Nawet przy okazji pracy nad książką nie udało się określić ich dokładnej liczby. - Nie dotknęło mnie to. Jestem zadowolona z powstania powieści opisującej te absurdalne perypetie. Gdybym tego nie przeżyła, nie uwierzyłabym, że na kłamstwach można budować kilka równoległych rzeczywistości jednocześnie - puentuje.

"Po pracy przychodził pijany, czasem zasikany"

Kasia pochodzi z niewielkiej miejscowości. Tam poznała Bartosza.

- Moja pierwsza miłość. Trzy lata starszy, lokalny podrywacz. Wtedy mi to nie przeszkadzało. Cieszyłam się, że wybrał mnie. Samoocena wzrosła.

Sielanka trwała pół roku. Potem do mojej rozmówczyni zaczęły docierać wieści, że - podczas jej nieobecności - chłopak nad jeziorem zaczepiał inne dziewczyny.

- Pamiętam, jak na juwenaliach spotkaliśmy jego znajomą z kolegą. Bartosz ordynarnie zaczął podrywać ją, a kolega mnie. Byłam nieśmiała, nie potrafiłam odmówić i podałam mu numer telefonu, przekręcając cyfrę. Bardzo się pokłóciliśmy. Wtedy mnie popchnął. Pomyślałam, że to koniec, że żaden facet nie podniesie na mnie ręki. Przeprosił i wybaczyłam. Miałam niskie poczucie własnej wartości. Nie wiedziałam, co zrobię bez niego.

Mimo że w ich związku nie układało się dobrze, wyjechali razem do dużego miasta. Ona na studia, on do pracy. Zamieszkali w kawalerce.

- Jeszcze przed przeprowadzką sprawdzałam jego telefon. Znajdowałam rozmowy z byłymi. Pisał też do innych kobiet, także do moich koleżanek. Bartosz mówił wtedy o rozstaniu, a ja błagalnie próbowałam go przy sobie zatrzymać. Byłam szczupła, ale samoocena sięgała dna. Nigdy nie pochwalił mojej urody. Gdy go o to spytałam, odpowiedział: "Codziennie w metrze spotykam sto ładniejszych dziewczyn". Przy czterdziestu kilku kilogramach słyszałam, że mam wielki tyłek, rozstępy. Na plaży zostawałam w spodenkach.

To niejedyne problemy dotykające Kasię.

- Żyłam z alkoholikiem, a podejrzewam, że nawet z narkomanem. Dzień w dzień po pracy przychodził pijany, czasem zasikany. Padał wtedy na łóżko, nie było z nim kontaktu. Nie wiedziałam, czy dzwonić po karetkę. Raz gościliśmy jego kolegę. Upili się, Bartosz do nieprzytomności. Znajomy nagle zaczął iść w moją stronę, mówiąc: "Masz takie piękne piersi". Uciekłam do łazienki. Bardzo płakałam. Jakimś cudem mój facet wywalił go z domu, choć później - z racji mrozu - zgarnęliśmy go ponownie. Zarzygał nam pół łazienki, zepsuł szafkę. Następnego dnia Bartosz nie przeprosił ani nie okazał żadnej skruchy.

Moja rozmówczyni jest dość zżyta z rodzicami, jednak o tych problemach im nie mówiła.

Bartosz był dla Kasi wszystkim. - Nie tylko poczuciem bezpieczeństwa, a całym światem. Jeśli byśmy zerwali, czułabym, że poniosłam porażkę. Myślałam, że każdy związek ma swoje problemy, a my mamy takie. Podświadomie chciałam to skończyć, ale towarzyszył temu ogromny lęk.

W kolejnych miesiącach partner spokorniał. Wspominał nawet o zaręczynach i wyznał miłość. - W niedzielę opowiadał, jak bardzo mnie kocha. W poniedziałek wrócił z pracy i obwieścił koniec naszej relacji. Przyznał, że mnie zdradził. Powiedział o tym tak zimnym tonem. Myślałam: "Nigdy nie wybaczę zdrady". Wtedy chciałam zrobić wszystko, by ze mną został.

Finalnie - dwa i pół roku od pierwszej randki - para zerwała ze sobą, choć moja rozmówczyni widywała się z Bartoszem po rozstaniu, mając nadzieję na jego powrót.

- Na jakiś czas wróciłam do domu rodzinnego. Wrak człowieka. Nie jadłam, nie spałam. Leżałam i płakałam. Zarezerwowałam też terminy na antycellulitowe masaże bańką chińską, przekonana o tym, że zdradził mnie przez wielki tyłek.

Po dwóch latach mężczyzna poprosił o spotkanie. - Błagał, bym do niego wróciła. Był tego tak pewny, że... przyjechał pijany. Ja - zamiast wygarnąć mu wszystko - współczułam.

Kasia dopiero po czasie uświadomiła sobie, że żyła w związku przemocowym. Pomogła jej terapia, na którą poszła, bo w obecnej relacji miała problem z brakiem zaufania i zazdrością.

- Nigdy nie będę zależna od faceta - obiecałam sobie i słowa zamierzam dotrzymać.

"Z toksycznej relacji się ucieka"

Moi rozmówcy mieli inne doświadczenia, jednak każdy z nich - do pewnego stopnia - zachowywał się podobnie. Partnerzy byli dla nich całym światem, to dla nich przekraczali kolejne granice i, mimo dyskomfortu psychicznego, tkwili przy nich wiele miesięcy.

Psycholog Zuzanna Butryn podkreśla, że "z toksycznej relacji się nie wychodzi, z niej się ucieka".

- Zapamiętajmy to zdanie. Pomaga jedynie ucinanie kontaktu. Całkowite. Odradzam spotykanie w relacji przyjacielskiej z toksycznym partnerem - tak zwany "friendzone". Potrzebujemy czasu, siły i wytrwałości, aby uporać się z emocjami, które po zakończeniu takiej relacji wychodzą. To zazwyczaj poczucie winy, smutek, żal, zaniżona samoocena. Dajmy sobie na nie czas. Niestety, bardzo trudno uwolnić się z tych niekorzystnych mechanizmów, dlatego ważne, by ktoś wspierał nas w tym trudnym czasie - rodzina, przyjaciele, terapeuta. Opcji jest wiele. Najważniejsze to zadać sobie pytanie, co daje mi taka relacja? Jakie emocje pojawiają się w związku z tą osobą najczęściej? Jeżeli uzmysłowimy sobie, że doświadczaliśmy przemocy - czynnej czy biernej - uciekajmy jak najdalej.

Jednak nawet po rozstaniach i uświadomieniu sobie wszystkich doznanych krzywd, Karolinie, Nice, Kubie i Kasi zdarzały się powroty lub utrzymywanie relacji z byłymi partnerami. Dlaczego?

- Doświadczamy euforii (serotonina, oksytocyna, dopamina), po czym ogromnego stresu (kortyzol, adrenalina). Te wahania sprawiają, że dosłownie uzależnia nas ta toksyczna relacja i przejażdżka na emocjonalnym rollercoasterze. Niezwykle miłe są momenty zwane "honeymoon", jednak co z tego, kiedy potem przychodzi seria przemocowych zachowań. Kiedy zrozumiemy te mechanizmy - często z pomocą terapeuty - będzie nam łatwiej popatrzeć racjonalnie na to, że ktoś nas krzywdzi. Pamiętajmy - można odejść z toksycznej relacji i warto zrobić to w każdym momencie. Potrzeba siły i samozaparcia, dużej samoświadomości i umiejętności regulacji emocji, a tego przecież można się nauczyć - puentuje Butryn.