Eksperyment medyczny to wszelkie działania związane z badaniem wprowadzenia nowych lub częściowo znanych metod leczenia, diagnozowania lub profilaktyki. Terapia eksperymentalna, jako, że wiąże się z określonym ryzykiem, zawsze musi być poprzedzona zgodą uczestnika eksperymentu.
Te zasady nie obowiązywały od zawsze, co pokazuje historia medycyny. W 1947 roku, po serii procesów zbrodniarzy hitlerowskich, sądzonych w Norymberdze za prowadzenie okrutnych działań na więźniach obozów, aliancki Trybunał Wojskowy utworzył kodeks norymberski.
W kodeksie podano 10 zasad, określających kiedy, na kim oraz w jaki sposób można przeprowadzać eksperymenty medyczne, w tym także z wykorzystaniem leków. Był to efekt przerażających praktyk stosowanych przez niemieckich lekarzy na więźniach, a na przedstawienie na nie dowodów sąd potrzebował aż 133 dni.
W trakcie głośnego procesu w Norymberdze w stan oskarżenia postawiono 23 osoby, z których siedem otrzymało karę śmierci przez powieszenie, siedem uniewinniono, a pozostałe zostały skazane na dożywotnie pozbawienie wolności lub pozbawienie wolności od 10 do 20 lat.
Jednak zanim to nastąpiło...
Chirurg Charles Moore w styczniu 1964 roku, wiedząc, że nie dysponuje ani wiedzą, ani odpowiednimi narzędziami, podjął się zoperowania 27-letniego pacjenta z dużym tętniakiem aorty widocznym pod skórą, pod łukiem żebrowym. Uznał, że wprowadzenie ciała obcego do tętniaka sprawi, że krew utworzy skrzepy w ramach mechanizmu obronnego, i zniweluje zagrożenie związane z pęknięciem zmiany w tętnicy.
Bez znieczulenia, za pomocą rurki umieszczonej bezpośrednio w tętniaku uwidocznionym pod skórą, Charles Moore wprowadził 25 metrów stalowego drutu, który zawinął się w tętniaku aorty. Chociaż teoria Moora okazała się trafna, młody pacjent zmarł po czterech dniach.
Wiosną 1923 roku bostoński chirurg Elliot Cutler przeprowadził operację serca u 12-letniej dziewczynki. Pacjentka chorowała na zaawansowaną stenozę mitralną wywołaną gorączką reumatyczną. Thomas Morris w książce "Sprawy sercowe. Historia serca w jedenastu operacjach" tak opisuje operację, którą Cutler przeprowadził 20 maja 1923 roku:
"(...) chirurg posłużył się długim cienkim nożem z lekko zakrzywionym ostrzem. Przypuszczając, że serce lepiej zniesie traumę, jeśli w łagodny sposób przyzwyczai się je do ingerencji, Cutler podłożył pod nie dłoń i odwrócił je, aby obejrzeć z drugiej strony - był chyba pierwszym chirurgiem, który tak uczynił. Skropił serce adrenaliną, aby usprawnić jego skurcze, i zapuścił ostrze noża w lewą komorę. Wciskał nóż coraz głębiej, aż poczuł opór, który mogła stawiać zastawka mitralna, przekręcił ostrze i zrobił dwa małe nacięcia w domniemanych płatkach zastawki. Wykonawszy - całkiem po omacku - ten mrożący krew w żyłach zabieg, cofnął nóż, a na szczelinę po nim w mięśniu sercowym nałożył szwy."
I chociaż zasadność wykonanej operacji zdaje się być słuszna, bowiem nastolatce tak czy inaczej groziła śmierć, a Cutler szukał rozwiązania, to eksperymentalne operacje w dawnych latach były na porządku dziennym. Lekarze, bez żadnego uzasadnienia, działali po omacku, skazując na śmierć swoich pacjentów, którzy na stołach operacyjnych byli niczym króliki doświadczalne.
Amerykańska Publiczna Służba Zdrowia w 1932 roku rozpoczęła eksperyment na czarnoskórych farmerach z miejscowości Tuskegee w Alabamie. Badanie przeprowadzono na 600 farmerach, z czego prawie 400 z nich było zarażonych kiłą.
Chociaż w trakcie prowadzonych badań służba zdrowia podkreślała, że w badaniu chodzi o poprawę jakości życia Afroamerykanów, to prawdziwym celem była ochrona rasy białej przed rozprzestrzeniającą się kiłą, za którą obwiniano właśnie czarnoskórych mieszkańców Ameryki.
Początkowo badania miały trwać dziewięć miesięcy, a tak naprawdę zakończyły się dopiero po 40 latach.
Ochotnicy "badania" nie wiedzieli, że chorują. Informowano ich, że cierpią z powodu "złej krwi", a prowadzone przez Amerykańską Publiczną Służbę Zdrowia działania miały na celu ich wyleczyć. W zamian za uczestnictwo w "badaniach", ochotnicy otrzymywali darmowe posiłki, a w przypadku ich śmierci i wyrażeniu zgody na sekcję zwłok - rodzina otrzymywała 50 dolarów. Pozostali - czyli ci, którzy nie umrą - mieli otrzymać pamiątkowe certyfikaty.
Całe badanie opierało się o obserwację chorych. Sprawdzano, jakie objawy pojawiają się w przypadku zarażenia krętkiem bladym, jak organizm funkcjonuje na poszczególnych stadiach choroby, a niektórym chorym podawano aspirynę i wcierano w ich ciała maści rtęciowe.
Ostatecznie eksperyment ten zakończył się dopiero w 1972 roku z tragicznym bilansem - do końca badania doczekało tylko 74 syfilityków, czterech zaraziło chorobą swoje żony, a na świat przyszło 19 niemowląt zarażonych krętkiem bladym.
Doktor Josef Mengele przechadzał się po terenie obozu koncentracyjnego i częstował dzieci cukierkami - tak wynika z zeznań świadków, którzy towarzyszyli nazistowskiemu lekarzowi w jego okrutnych eksperymentach.
Największym obiektem jego zainteresowania były bliźnięta, bowiem lekarz postanowił sprawdzić, czy jego brutalna ingerencja w ludzkie ciało pozwoli mu zmienić cechy wyglądu na jedyne słuszne, czyli aryjskie.
"Anioł śmierci", bo tak go nazywano, miał obsesję na punkcie koloru oczu i za wszelką cenę próbował zmienić ich zabarwienie właśnie u dzieci. O nienagannym wyglądzie, w białym kitlu i białych rękawiczkach decydował o tym, kto zostanie zamordowany w Auschwitz.
Według zebranych informacji, Mengele wykonał wiele różnych testów na 1500 bliźniąt, z których przeżyło mniej niż 100. Oprócz stosowania substancji chemicznych na zmianę koloru oczu, "Anioł śmierci" wycinał dzieciom narządy wewnętrzne, dokonywał przetoczeń krwi, amputował kończyny, wykonywał pinkcje lędźwiowe i celowo zakażał rany.
Hertha Oberheuser, obozowa lekarka w KL Ravensbrück, za zgodą Fritza Fischera, w 1942 roku wybrała 22 polskie więźniarki celem przeprowadzenia "badania nóg". Kobiety zostały wykąpane, ogolone i położone w łóżkach. W sierpniu 1942 roku przeprowadzono pierwszych sześć operacji, polegających na rozcinaniu nóg, zakażaniu ran bakteriami beztlenowymi i ropotwórczymi. Każda kolejna operacja rozszerzana była o wycinanie fragmentów kości czy mięśni.
Celem działań Fischera było ratowanie rannych niemieckich żołnierzy, którzy umierali na froncie z powodu zakażenia ran. Szukano sposobu, jak zmniejszyć ryzyko zakażenia oraz jego powikłania. Na skutek tych eksperymentów łącznie zmarły 74 Polki, z czego sześć z nich zostało rozstrzelanych.
James Marion Sims jest legendą w dziedzinie ginekologii, bowiem jest on twórcą używanego do dziś wziernika dopochwowego. Uznawany za pioniera w zakresie zabiegów na żeńskich narządach rodnych, do swojej sławy doszedł za pomocą bolesnych tortur.
Sims, zanim podzielił się ze światem swoją innowacyjną metodą operowania przetoki pęcherzowo-pochwowej, doskonalił ją na Afroamerykankach. Czarnoskóre kobiety operował bez znieczulenia, uważano bowiem, że Afroamerykanie nie odczuwają bólu. Jedną ze swoich pacjentek, będącej w pełni świadomej, zoperował 30 razy.
Środowisko lekarskie nie widziało w tym niczego złego, bowiem praktyki Simsa miały zapewnić lepszą opieką i wyższą przeżywalność po porodzie tym "właściwym pacjentkom", czyli rasy białej.
Zgodnie z ustaleniami dotyczącymi prowadzenia eksperymentalnych terapii, z zachowaniem wszelkich zasad etyki, między 1958 rokiem, a 1985 rokiem ponad 30 tys. dzieci otrzymywało zastrzyki z ludzkim hormonem wzrostu. Wspomniana terapia miała na celu leczenie somatotropinowej niedoczynności przysadki mózgowej.
Hormon wzrostu podawany dzieciom był pobierany z przysadki zmarłych dawców.
Terapię przerwano, ponieważ odkryto, że niektóre ze stosowanych partii "leku" były zanieczyszczone prionami - białkami wywołującymi śmiertelną chorobę Creutzfeldta-Jakoba (zwana chorobą wściekłych krów).
Dzieci zarażone prionami przejawiały objawy ze strony układu nerwowego: cierpiały z powodu drżeń mięśniowych, miały zaburzenia równowagi, zaburzenia czucia. U chorych pojawiały się także zmiany osobowości, zaburzenia snu, utrata wzroku a także utrata mowy.
Przerwanie terapii eksperymentalnej nie zakończyło dramatu pacjentów poddanych leczeniu hormonem wzrostu. Po latach okazało się, że niektórzy pacjenci w dorosłym życiu, zachorowali na chorobę Alzheimera.
Chociaż osoby te nie miały predyspozycji genetycznych, a wiek w jakim się znajdowały to między 38, a 55 lat - przejawiały pierwsze symptomy choroby neurodegeneracyjnej.
Okazało się, że w trakcie podawania ludzkiego hormonu wzrostu u tych pacjentów doszło do przekazania białka, które jest ściśle powiązane z rozwojem choroby Alzheimera (amyloid beta).
Philip Zimbardo z Uniwersytetu Stanforda postanowił sprawdzić, co tak naprawię sprawia, że stajemy się źli. Z grupą psychologów postanowił to sprawdzić za pomocą eksperymentu. W lokalnej gazecie opublikował ogłoszenie, że trwa nabór ochotników do płatnego eksperymentu.
Spośród 70 nadesłanych zgłoszeń, wybrał 24 studentów, którzy do tej pory byli niekarani oraz nie leczyli się z powodu żadnych zaburzeń psychicznych. Na potrzeby eksperymentu zaadoptowano pomieszczenia w budynku Wydziału Psychologii Uniwersytetu Stanforda tak, by przypominały więzienie.
Uczestników podzielono na dwie grupy - 12 "strażników" i 12 "więźniów". Eksperyment miał trwać dwa tygodnie, a uczestnicy w tym czasie mieli wcielić się w swoje nowe role. By nadać wiarygodności badaniu, wytypowani "więźniowie" zostali zatrzymani przez miejscowych policjantów, pobrano im odciski palców, założono kartoteki i ubrano w jednakowe ubrania.
Zostali osadzeni w "celach" pozbawionych okien, zakazano im używania własnych imion, a "strażnicy" mieli się zwracać do nich po numerach.
Już pierwszego dnia "więźniowie" zbuntowali się, drwili ze "strażników" i pozbyli się swoich numerów identyfikacyjnych. Ci z kolei postanowili złamać ich opór i użyli wobec "więźniów" gaśnicy z dwutlenkiem węgla, a następnie zabrali im łóżka i kazali pozbyć się ubrań. Prowokatorzy zostali osadzeni w izolatkach, a posłuszni "więźniowie" otrzymali "celę dla uprzywilejowanych".
"Strażnikom" nie wolno było używać przemocy fizycznej, zatem swoją władzę okazywali poprzez znęcanie się psychiczne. Osadzonym odbierali racje żywnościowe, zabraniali im korzystać z toalety, a najbardziej okrutni stawali się w godzinach nocnych.
Po dwóch dniach pierwszy z "więźniów" zaczął przejawiać oznaki załamania nerwowego. Do więzienia zaproszono księdza i ku zaskoczeniu Zimbardo (kierownika eksperymentu), "osadzeni" przestawiali mu się podając swój numer więzienny, a nie imię i nazwisko.
"Więźniowie" byli gotowi zrezygnować ze swojego wynagrodzenia za udział w eksperymencie, byle tylko zakończyć swoje uczestnictwo w badaniu. Złożyli w związku z tym oficjalne pismo do kierownika badań, jednak ten poinformował, że zostaną one rozpatrzone w późniejszym terminie. Ku jego zdziwieniu, wszyscy "więźniowie" wyrazili na to zgodę, zapominając, że nie przebywają w prawdziwym więzieniu.
"Strażnicy" w kolejnych dniach dopuszczali się coraz to gorszych praktyk - "więźniom" kazano czyścić toalety gołymi rękami i zmuszano ich do symulowania aktów seksualnych. Eksperyment przerwano już szóstego dnia. Do jego przerwania przyczyniła się partnerka Zimbardo, która uznała, że ma on destrukcyjny wpływ na psychikę uczestników i zanegowała moralność eksperymentu.
Jeden z uczestników tak wypowiadał się o eksperymencie:
Zimbardo na podstawie obserwacji eksperymentu doszedł do wniosku, że ludzie w konkretnych warunkach, potrafią doskonale wcielić się w rolę kata i ofiary. Powodem takich zachowań nie są zaburzenia psychiczne, ale silny wpływ otoczenia na człowieka.
Każdy uczestnik po zakończonym eksperymencie został poddany terapii indywidualnej i wszyscy uczestniczyli w terapii grupowej, w trakcie której zostali zaznajomieni z całym przebiegiem badania. Każdy z nich otrzymał także wynagrodzenie w wysokości 15 dolarów za każdy dzień trwania eksperymentu.