Reklama

"Witam. Poszukuję opiekunki do 59-letniej kobiety. Praca od zaraz, z zamieszkaniem oraz wyżywieniem w Głogowie, woj. dolnośląskie.

Zakres obowiązków: pomoc w codziennych czynnościach z zakresu samoobsługi i higieny osobistej, pielęgnowanie i dbanie o zdrowie, przygotowanie i podanie posiłku, dbanie o porządek w domu.

Reklama

Wymagania: cierpliwość, życzliwość, dobry stan zdrowia, bez nałogów".

Dzwonię.

- Dzień dobry, jak pani ma na imię?

- Aleksandra.

Następuje gradobicie pytań.

- Wiek, ile waży, ile mierzy? Jakie doświadczenie?

Próbuję na bieżąco odpowiadać, nie zastanawiając się zbyt długo. Nie umiem dobrze kłamać, więc wyrzucam z siebie krótkie, konkretne zdania.

- Pomocy potrzebuję ja. Ładny pokoik będzie pani mieć, na parterze. W nowym mieszkaniu, takim pięcioletnim. Wczoraj przyjechała do mnie dziewczyna, która dziś straszyła mnie policją. Mówiła, że ma papiery na schizofrenię. Niepoważna jakaś. Potrzebny mi ktoś od zaraz, bo jestem unieruchomiona. Człowiek wpuszcza kogoś do domu, a tu takie rzeczy.

Wymieniamy kilka uprzejmości. Odmawiam. Rzekomo z racji odległości. Rozłączam się, oddychając z ulgą.

Najnowsze wydanie Tygodnika co sobotę w Twojej skrzynce. Zapisz się do newslettera >>

Robi "wszystko, co trzeba"

- Nie jest łatwo znaleźć kogoś dobrego w tym zawodzie. Mam kiepskie mniemanie o kolegach i koleżankach po fachu - stwierdza Mirek. 70-latek w sektorze prywatnej opieki nad seniorami pracuje od ośmiu lat. Jest jednym z nielicznych mężczyzn - Polaków - chcących działać na rodzinnym rynku. Pod skrzydła bierze wyłącznie panów. Nie ma wykształcenia medycznego.

- Przeczytałem kilka książek o alzheimerze, parkinsonie, demencji, jedzeniu kierowanym do takich osób, cukrzykach. Jeśli miałbym inne jednostki chorobowe, to pewnie bym się dokształcił.

Zrealizował - jak to określa - kilka kontraktów. Najkrótszy trwał 11 miesięcy. Najdłuższy prawie trzy lata. Za każdym razem zamieszkiwał z podopiecznymi pod jednym dachem. Był więc z nimi non stop.

- Praktykę zdobyłem, opiekując się mamą z nowotworem. Zamknąłem wtedy własną działalność gospodarczą i poświęciłem się jej pielęgnacji. Wojowaliśmy dwa lata. Po jej śmierci pomyślałem, co dalej. Zdałem sobie sprawę, że nic nie stoi na przeszkodzie, by wyjechać z miasta. Wybór padł na Warszawę. Można pochodzić, popatrzeć. W internecie znalazłem ogłoszenie. Pierwszy kontrakt trwał trzy lata. Chory po przeszczepie wątroby stał się samodzielny. Wyprowadziliśmy go z zaniedbanej cukrzycy, udaru, częściowego paraliżu lewostronnego i depresji z bulimią.

Przy podopiecznym robi "wszystko, co trzeba". Gotuje, sprząta, przewija, podaje leki, dba o zapewnienie rozrywki. Z góry zaznacza, że nie wykonuje zastrzyków, nie obsługuje PEG-a (przetoki umożliwiającej podanie pokarmu do żołądka). Wiedząc, że coś może go przerosnąć, odmawia. Czasem wychodzi to podczas rozmów z rodziną, czasem wcześniej - już przy lekturze dobrze skonstruowanego ogłoszenia.

Jeśli jest ok, proponuję spotkanie w domu chorego z rodziną. Następnie muszę spędzić z nim jedną dobę - sam na sam. Nazajutrz mamy kolejne spotkanie. Bliscy rozmawiają z seniorem, ja idę na spacer. Gdy obie strony chcą podjąć współpracę, mówię o tym, co trzeba będzie kupić, co zmienić. Pytam, jak wyobrażają sobie tę sytuację za rok. Dlaczego? Bo choroby ludzi, których mam na myśli, to stany demencyjne, parkinson, alzheimer - z tego się nie wychodzi, to postępuje. Czasem sugeruję umieszczenie takiej osoby w zakładzie opiekuńczym. Wbrew pozorom nie ma wielkiej różnicy w kosztach. Prywatny dom spokojnej starości średniej klasy w okolicy kilku miast w Polsce, w tym Warszawy, to wydatek około 6-8 tys. zł miesięcznie. Uwzględniając wynagrodzenie, wyżywienie opiekuna i chorego, utrzymanie mieszkania, wychodzi podobnie. Pobyt w takim ośrodku ma jednak mnóstwo wad. Chory jest jedną z osób potrzebujących. Opiekun ma tam więcej podopiecznych w różnych stanach, o różnych schorzeniach.

Umowa dżentelmeńska

Mirek nie podpisuje umów. Woli dostawać pieniądze do ręki.

- Gentleman's Agreement, umowa dżentelmeńska - śmieje się. - Do tej pory zdawała egzamin prawie zawsze. Jeśli chory umrze w trakcie trwania kontraktu, zastrzegam sobie prawo do pełnego wynagrodzenia za cały miesiąc, w którym zmarł, i zamieszkiwania w lokalu przez kolejnych 30 dni, ale już bez wypłaty. Raz uznano, że nie zapłacą za pełny miesiąc, w którym senior odszedł. A co w wypadku mojej choroby? Wszyscy zostają na lodzie. Na szczęście, jeszcze nie miałem takiej sytuacji.

Pracując dla seniora, mój rozmówca musi ustalać wiele rzeczy z jego rodziną. Wybiera więc osoby, z którymi łatwo przyjdzie mu dojść do konsensusu.

- Bywa naprawdę różnie. Niektórzy nie mają dla chorego czasu i chcą polegać na opiekunie. Często też odwlekają zatrudnienie pomocy do ostatniej chwili. Zaczynając wcześniej, można poznać jego rytm życia, uruchomić pewne automatyzmy. Nauczyć się ulubionej trasy do parku, tego, którą nogą wstajemy, jak siadamy, gdzie odkładać ulubiony talerz. Nastawienie bliskich i opiekuna musi być "na długo". Nikt nie wie, na jak długo, ale długo. Jeden z moich podopiecznych kochał muzykę klasyczną, choć był prawie głuchy. Wózkiem jeździliśmy do Łazienek i ustawialiśmy go nie tak, żeby widzieć koncert, tylko pod głośnikiem. Dlatego warto zaangażować mnie wcześniej - by móc wychodzić w świat - jeździć, patrzeć, odczuwać. Wisła, karmienie kaczek, muzeum, spacery - co tylko się da.

Mirek - z małymi wyjątkami - pracuje 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Nie ma wakacji. Czasem wyjeżdża na święta - Boże Narodzenie lub Wielkanoc. Do dyspozycji dostaje też jeden weekend w miesiącu.

- Za każdym razem rodzina szuka zastępstwa, ale to ja akceptuję daną osobę. Inaczej nie przejdzie. Muszę wiedzieć, że sobie poradzi, że chory nie zazna niepokoju.

W tak niewielu chwilach czasu wolnego, mężczyzna odwiedza bliskich. Nie zawsze jednak było to tak oczywiste.

- Co sądzą o moim zajęciu? Z grubsza nic. Przez wiele lat nie wiedzieli. Nie odpowiadałem na pytanie, co robię. Domyślali się, ale milczałem. Uważałem, że mogę ich postawić w niezręcznej sytuacji. Bo, "dlaczego ojciec ma jeździć po obcych domach i wykonywać nie zawsze przyjemne obowiązki?". Na mojej nieobecności pewnie tracą wnuki, ale czy one chciałyby spędzać ze mną czas? Jestem trochę trudny w codziennym współżyciu.

"Nie traktuję ich jak niekumatych dziadków"

- No dobrze, to ile pan zarabia? - pytam wreszcie.

- Nie mam stałej stawki. Najmniej dostawałem 2500 zł, i na samym początku, przy czym w trakcie kontraktu były podwyżki. Najwięcej 4500 zł. Na rękę. Wszystko zależy od warunków, od kontaktów z rodziną. Czasem można skromniej, ale przyjemniej. Ale, gdy do dyspozycji jest większy budżet, choremu aż przyjemnie kupić filet z dorsza. To ważne, bo podopieczni ze schorzeniami neurologicznymi muszą dobrze jeść. Żadnej mortadeli, szynka 50 zł za kilogram. Poniżej nie schodzimy. Do tego wołowina, z kurczaka i indyka tylko pierś, z wieprzowiny tylko schab i polędwiczka, ryby - wylicza.

Ten postawny człowiek nosi w sobie zadziwiająco dużo ciepła. Nawet opowiadając o seniorach, darzy ich szacunkiem. Zauważam to.

- A dlaczego miałbym mówić o nich źle? Nie traktuję ich jak niekumatych dziadków. Są różni, bo różne wiedli życia. Każdy ma w sobie "coś", tylko to "coś" trzeba wyciągnąć, często jest schowane. Bo problemy, druga żona, dzieci. Maskował, ukrywał, robił inaczej niż myślał. Wyłazi to z niego, gdy zaufa. Nie istnieje plan na budowanie więzi, to płynie samo. Czasem z inicjatywy chorego przechodziłem na "Ty". Na pewno musi on wiedzieć, co będzie za godzinę lub dwie. Wtedy czuje się bezpiecznie. Wszystko podporządkowujemy pewnym rytuałom. Dzień pracy biegnie również określonym przez lekarzy godzinowym rytmem podawania leków. Wiele tabletek należy spożywać dokładnie w punkt, bez opóźnienia. Zaczynamy o 5 rano, kończymy o 23.

Budowanie relacji "do przyjęcia" stanowi dla 70-latka nie lada wyzwanie.

Bywa, że chory - w trakcie trwania kontraktu - umiera.

- Miałem tak dwukrotnie. Trudno to nazwać. Człowiek przez pewien czas nie umie znaleźć sobie miejsca, wszystko jest nie takie. Może dlatego, że tam mieszkam, zostaję jeszcze po śmierci seniora, pomagam rodzinie sprzątać, rozdajemy sprzęt, leki.

Rozmawiamy też o wyrwaniu siebie z dotychczasowego życia. Opiekun porzuca wszystko - bliskich, znajomych. Często emigruje do innego miasta. U niektórych powoduje to depresję, inni wpadają w alkoholizm. Z początku to niepozorne dwa piwa przed snem.

- Kiedy ponosisz tak dużą odpowiedzialność za drugiego człowieka, "nie stać" cię na takie rzeczy. Jeśli dojdziesz do tego momentu, zmień pracę, bo stałeś się niebezpieczny dla chorego. Pyta pani, co robię, by zadbać o własną głowę? Bardzo dużo czytam. Filmy, spektakle, szachy. Zapewniam sobie też szybki internet. Z krewnymi podopiecznego negocjuję też dostęp do konkretnych kanałów telewizyjnych. W pakiecie mają być informacyjne, związane z kulturą, sportem. Nie zapominam też o chorym i o tym, co on chciałby oglądać.

"Weź opiekuna z innego miasta"

O kolegach i koleżankach po fachu Mirek ma kiepskie zdanie.

- Jeśli ktoś zapyta mnie o radę, powiem: "Weź opiekuna z innego miasta". Może dojść do sytuacji, w której taki człowiek część zakupów przeznaczy na swój zaprzyjaźniony dom. Gdy jest z innego miasta, nie ukradnie dorsza, co najwyżej czekoladę. To opiekun ustala listę potrzeb. Niektórzy nie dźwigają samotności i zaczynają szukać znajomości obok chorego. Pan chce pójść do sąsiada na mecz i zostawi seniora. Albo kobieta. Poszukuje bratnich dusz i do stumetrowego mieszkania w kamienicy - na oglądanie serialu - zaprosi koleżanki. Chory schodzi na dalszy plan, bywa kimś na doczepkę.

70-latek opowiada o zawodowej satysfakcji. O codziennych uśmiechach podopiecznego.

- Potrafię odczytać emocje osoby nawet w bardzo zaawansowanym stadium demencji czy alzheimera. Przebywamy ze sobą bez przerwy. Znam wyraz jego twarzy, spojrzenie. Wyczuwam zadowolenie, choć czasem może już nawet nic nie mówić.

Od seniorów uczy się akceptacji. - Nie możesz czegoś zmienić? Pogódź się z tym. Z drugiej strony - przed tobą jeszcze trochę życia, nie rezygnuj z niego. To, co przeżyjesz dziś i tak jest twoje. A we wszystkim, co wokół nas, można znaleźć coś przyjemnego. Wszystko zależy od nastawienia.

Mówiąc z kolei o strachu, przywołuje sytuacje podbramkowe. Takie, w których nie zareaguje odpowiednio.

- Co, gdy reakcja będzie konieczna i niezbędna, a ja zgłupieję? Nie zdarzyło mi się jeszcze, choć wzywałem karetki. Sam ambulans to czasem za mało. Gorzej, jeśli incydent miałby istotny wpływ na pogorszenie stanu zdrowia chorego lub jego śmierć.

Mirek - w podeszłym wieku - marzy o opiekunie. Nie chciałby obarczać rodziny. Jak zaznacza, zapewne nie będzie to możliwe ze względów finansowych.

- Zostanę w zawodzie, dopóki starczy sił. Czy podołam? Zależy od zleceń. Nie wybiegam myślami w daleką przyszłość. Jeśli nie umrę szybko, wyląduję w DPS - kończy, uśmiechając się smutno.

"Odczuwamy sprzeczne emocje"

Psychoterapeutka, psychoonkolog Marlena Ewa Kazoń podkreśla, że osoba podejmująca ten rodzaj pracy powinna wzmocnić poziom rezyliencji - odporności psychicznej, elastyczności i umiejętności dostosowania do nowych warunków.

Jak zatem radzić sobie z samotnością obecną na co dzień?

- Lubić siebie i - przede wszystkim - być dla siebie przyjacielem, spełniać potrzeby. Gdy pojawia się samotność, rozmawiać ze sobą. Ważne, abyśmy ją w pełni czuli i dobrze z nią radzili. Co to znaczy? Pozwalajmy na nią i bądźmy na nią gotowi.