Reklama

"'Tino, wyjdziesz za mnie?' W ten sposób po raz pierwszy oświadczył mi się Erwin Bach, moja miłość od pierwszego wejrzenia i miłość mojego życia, mężczyzna, który przyprawił mnie o zawrót głowy, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy".

Tymi słowami Tina Turner, a właściwie Anna Mae Bullock, bo tak brzmiało jej prawdziwe imię i nazwisko, rozpoczyna swoją autobiografię "My Love Story". Publikacja do Polski dotrze tuż przed 82. urodzinami artystki.

Reklama

Wspomniane oświadczyny Erwina Bacha, niemieckiego producenta muzycznego, miały miejsce w 1989 roku, gdy para była razem od trzech lat. Ona kończyła 50 lat, i miała za sobą przemocowy związek z Ikiem Turnerem, o którym wiedział cały świat. On miał zaledwie 33 lata, ale uznał, że chce spędzić z nią życie. Tyle że wówczas Tinie do ślubu nie było śpieszno. Dwadzieścia trzy lata później (lata dla pary niezwykle szczęśliwe), Erwin oświadczył się ponownie. I został przyjęty.

Autobiografia Turner - już druga, po wydanej w 1986 roku książce "I, Tina", zbudowana została na porównaniach między jej dwoma związkami. Między życiem z uzależnionym od kokainy Ike’em Turnerem, przez którego była bita i wykorzystywana seksualnie, oraz życiem z Bachem - opartym na obopólnej miłości, szacunku i całkowitym oddaniu. 

Książka przenosi nas do jej smutnego dzieciństwa i młodości, do czasów kiedy była zwykłą Anną Mae Bullock, do jej kariery, gdy występowała jako połowa duetu Ike i Tina Turner, prowadzi przez rozwód pary pod koniec lat 70. i późniejszą rewolucję w karierze czterdziestokilkuletniej artystki solowej.

Sama Tina Turner jawi się w niej jako nietuzinkowa, niezepsuta przez sukces, niebywale silna kobieta, która przeszła piekło, by jako dojrzała osoba, w końcu zaznać szczęścia i prawdziwej miłości. Jej biografia to bowiem przejmująca opowieść o miłości do życia, o nowych początkach i wygrywaniu kolejnych, nierzadko dramatycznych bitew. O uczeniu się życia z bagażem ran i odkryciu, że niektóre z nich nigdy się nie zagoją.

I tylko żal, że zabrakło w książce jednej, istotnej rzeczy - o muzyce, jaką kocha i śpiewa Tina Turner, nie znajdziemy tu bowiem niemal nic. Być może gwiazda (choć nie ma w sobie nic z primadonny), wyszła z założenia, że to akurat wszyscy wiedzą?

Fool of Love



Tina Turner urodziła się jako Anna Mae Bullock 26 listopada 1939 roku w Brownsville, w stanie Tennessee. Była najmłodsza z trzech córek Zelmy i Floyda Bullocków. W autobiografii wspomina:  

Kiedy miała 11 lat, matka uciekła bez ostrzeżenia, przenosząc się do St. Louis. Dwa lata po tym, jak opuściła rodzinę, jej ojciec poślubił inną kobietę, zaś Anna i średnia siostra zostały wysłane do babci w Brownsville. Już jako mała dziewczynka czuła, że była dzieckiem niechcianym - matka planowała opuścić ojca, gdy była z nią w ciąży. Nawet gdy Turner była już wielką gwiazdą, która zapewniła matce luksusowy dom i dostatnie życie, nigdy nie usłyszała od niej słów pochwały. "Myślę, że matka umiała kochać jedynie siebie" - wyznaje Tina.

Gdy miała 16 lat, babka umarła i ku niezadowoleniu mamy, pewnego dnia Tina wraz z siostrą, pojawiły się w jej mieszkaniu w St. Louis. To wtedy siostra Alline, zabrała ją do nocnego klubu, gdzie grał Ike Turner z zespołem The Kings of Rhythm. Słyszała o nim za sprawą utworu "Rocket 88", jednej z pierwszych rock’n’rollowych piosenek, która stała się hitem.

Ike miał nosa do lansowania nowych gwiazd, i natychmiast poznał się na jej talencie. Zaproponował wspólne występy, co wydawało się prowincjuszce szczytem marzeń. Na początku ich relacje były czysto zawodowe. Szybko jednak zakochała się w bawidamku, który ponoć "miał każdą dziewczynę w St. Louis". Był co prawda żonaty (w sumie kilkukrotnie!) i miał dwoje małych dzieci, ale nie przeszkadzało mu to w innych związkach. Po sukcesie jej pierwszego hitu "Fool of Love" (Zakochany głupek), jedna z jego byłych żon dowiedziała się, że dobrze mu się powodzi i chciała wyciągnąć od niego pieniądze.

To ponoć z tego właśnie powodu, Turner zaproponował jej małżeństwo. A w zasadzie, nie pytając nawet, czy chce go poślubić, postanowił, że się pobiorą w Meksyku. "Nie było sensu kwestionować jego pobudek. Wkurzyłby się, a wówczas mógłby mnie pobić. Nie chciałam wystąpić na własnym ślubie z podbitym okiem". Zamiast gości i gratulacji, po ślubie Ike zafundował żonie wizytę w... burdelu. W noc poślubną! "Nigdy nie opowiadałam tej historii, ponieważ za bardzo się wstydziłam. Ludzie nie są w stanie sobie wyobrazić, jakim człowiekiem był Ike" - pisze Tina. "A był kimś, kto zaraz po ceremonii zabrał nowo poślubioną żonę na pokaz seksu na żywo.(...) Cóż, powiedzmy, że pokaz miał bardziej ginekologiczny niż erotyczny charakter".

Nawet na samym początku związku, gdy była w nim zakochana, wiedziała, że na czułość, nie mówiąc już o wierności, nie może liczyć. Był nawet moment, gdy jedna z kochanek Ike’a mieszkała wraz z nimi.

Są w biografii przerażające fragmenty, dotyczące znęcania się Ike’a nad żoną. Uzależniony od kokainy, wciąż zaciągający pożyczki w bankach i żyjący ponad stan Turner, wyładowywał swoje frustracje na Tinie. Każdy powód do awantury był dobry: za nisko czy za wysoko zaśpiewany kawałek, późniejszy powrót Tiny do domu, wszystko kończyło się rękoczynami. Doprowadzona do ostateczności, mająca na wychowaniu czwórkę dzieci (dwoje własnych i dwoje z poprzedniego związku Ike’a), młodziutka Tina popadła w depresję. Podjęła nawet nieudaną próbę samobójczą. - Szkoda, że nie zdechłaś - powiedział jej mąż, gdy ją wybudzono w szpitalu.

Kiedy indziej trafiła tam skatowana przez męża, fioletowo-sina od zadanych ciosów. Żaden lekarz w szpitalu nie zapytał nawet, co się stało. "Prawdopodobnie myśleli, że tak właśnie postępują czarni, zawsze z sobą walczą" - ocenia. Sucho pisze o tym, że jej mąż rzadko używał rąk do bicia. Wolał drewniane prawidła do butów lub cokolwiek innego, co leżało w pobliżu. "Jeśli grasz na gitarze, twoje ręce są twoim najcenniejszym atutem, więc nigdy nie używasz pięści w walce" - wyjaśnia, a nam włosy stają na głowie z przerażenia.

Próba ucieczki od męża wraz z dziećmi, skończyła się niepowodzeniem. Smutne, że przyczyniła się do tego jej własna matka. Tina potrzebowała aż 16 lat, by rzucić wszystko i naprawdę od Ike’a odejść. Pobita, chwiejąca się na nogach z 30 centami w kieszeni i kartą Mobil, uciekła nocą z apartamentu, w którym mieszkali podczas trasy koncertowej, do przydrożnego motelu.

Odchodząc zostawiła mężowi wszystko, czego zdążyli się dorobić. - Zależy mi tylko na imieniu i nazwisku, nie chcę niczego - mówiła w sądzie. Przezorny Ike zarejestrował jednak na samym początku, nadane jej imię i nazwisko "Tina Turner" jako znak towarowy. Należało do niego, nie do niej i musiała stoczyć o nie długą batalię.

Ale widmo Ike’a nawiedzało ją jeszcze wiele lat po rozstaniu. Świat zapamięta ich duet chyba głównie za sprawą wielkiego przeboju "Proud Mary".

Życie po Ike'u

Zaskakujące jest to, jak samokrytyczna jest Tina, która nigdy nie postrzegała siebie jako atrakcyjnej kobiety. Nawet jej słynne, piekielnie zgrabne, długie nogi, nie zasługują jej zdaniem na komplementy. W "My Love Story" pisze, że wychowano ją w kulcie kobiet zaokrąglonych, "a nie zbudowanych, jak kucyk o czym zawsze myślałam, patrząc na moje długie, zwisające nogi". Mówi, że ma za krótką szyję i nieciekawy tors, choć wydatny biust.

"Zrobiłam, co mogłam, z tym, co dał mi Bóg - i z pomocą naprawdę dobrych peruk i czerwonej szminki wykreowałam jakiś tam mój wizerunek"- wyznaje. Znamienne, że jako kluczową część wyglądu Tiny Turner wymienia... peruki. Ma ich mnóstwo, od początku sama się nimi zajmuje, a dzięki starannemu docinaniu i stylizacji, to "najlepsze peruki w show-biznesie". Niektórzy są gotowi dać sobie uciąć rękę, że to jej własne włosy.

Jeszcze w czasie trwania związku z Turnerem za sprawą przyjaciółki z zespołu, zainteresowała się buddyzmem. To on dał jej siłę i wiarę, że może uwolnić się od męża tyrana. Mówi, że buddyzm uratował jej życie. "Od ponad czterdziestu lat jestem buddystką i mam piękny pokój modlitewny w domu, gdzie codziennie recytuję mantry i modlę się przy ołtarzu zwanym butsudanem" - wyznaje.

Po rozstaniu z Turnerem zrobiła sobie przerwę od występów. "Jeden z największych powrotów w historii muzyki", nastąpił w 1984 roku, gdy pojawiła się ponownie, z kompletnie inną muzyką, tak różną od nostalgicznych utworów Ike’a. Multiplatynowy album "Private Dancer" zawierał przebój "What's Love Got to Do with It ", który zdobył nagrodę Grammy za płytę roku i stał się jej pierwszym i jedynym numerem jeden na liście Billboard Hot 100 . W wieku 44 lat była najstarszą solową artystką, która znalazła się na szczycie listy Hot 100.

Sprzedając ponad 100 milionów płyt na całym świecie, stała się jedną z najbardziej dochodowych artystek wszech czasów. Otrzymała aż 12 nagród Grammy, trzy Grammy Hall of Fame oraz Grammy za całokształt twórczości . Była także pierwszą czarnoskórą artystką i pierwszą kobietą, która znalazła się na okładce "Rolling Stone". Swoje taneczne ruchy "pożyczył" od niej Mick Jagger, choć zapewnia, że tańczyć uczyła go matka.


Mężczyzna jej życia

Z Erwinem Bachem spotkali się na lotnisku w Bonn, w 1986 roku. Jej menedżer poprosił go, by odebrał ją z lotniska. Po 30 latach, jakie minęły od tego spotkania, Tina pisze:

"Miał wtedy 30 lat i najpiękniejszą twarz. To było szalone. Pomyślałam: 'skąd się wziąłeś?'. Był naprawdę przystojny. Moje serce zaczęło bić szybciej i to był znak, że bratnie dusze się spotkały. Moje ręce się trzęsły". To była miłość od pierwszego wejrzenia.

Zaletom wspólnego życia z Bachem artystka poświęca znaczną część książki. Dlaczego mieszkają w Szwajcarii? Bo tu zapewnia się ludziom prywatność, w takim stopniu, jak nigdzie indziej na świecie. Przyznaje, że wcześniej nie wiedziała, co znaczy być bezwarunkowo kochaną. Dlatego dzień, w którym została żoną Erwina Bacha, miał być spełnieniem marzeń. I był. Bajką z księżniczką, księciem i prawdziwym zamkiem Château Algonquin niedaleko Zurychu, gdzie mieszkają od wielu lat. Pełna dramatycznych wydarzeń książka na moment zmienia ton, gdy Tina opisuje go, detal po detalu.

Nosi kreacje od Giorgia Armaniego i odkąd na jednym z pokazów w Pekinie zobaczyła wspaniałą suknię z zielonej tafty i czarnego tiulu, wysadzaną kryształami Swarovskiego, wiedziała, że tylko w niej może pójść do ślubu. "Włożyłam do niej czarny welon. Erwin nazwał suknię (i mnie) dziełem sztuki" - wspomina.

Sprowadzili z Holandii w ciężarówkach - chłodniach ponad sto tysięcy róż w odcieniach czerwieni, różu, pomarańczy, żółci i bieli, i udekorowali nimi cały teren. Bryan Adams zaśpiewał im swoją romantyczną balladę "All for One", a "nad dom nadleciał śmigłowiec i nagle zaczął padać deszcz z płatków róż".

Ale bajki w prawdziwym życiu nie trwają wiecznie. Zaledwie trzy tygodnie po ślubie z Erwinem Bachem, obudziła się z uczuciem, "jakby piorun raził mnie w głowę i prawą nogę". Nie mogła też mówić.

To był udar. Musiała na nowo nauczyć się chodzić. Gdy znów uwierzyła, że może być dobrze, w 2016 roku zdiagnozowano u niej raka jelita. Leczenie, które wyciągnęło ją ze śmiertelnej choroby, ściągnęło na nią inną - jej nerki stały się niewydolne. Szanse na otrzymanie nowej były niskie i musiała rozpocząć dializy. Nie przynosiły znaczącej poprawy, ale podtrzymywały ją przy życiu. Kompletnie wycieńczona, rozważała nawet wspomagane samobójstwo. Zapisała się do programu "Exit Switzerland", zajmującego się samobójstwami wspomaganymi. (Oznacza to dosłownie "Opuść Szwajcarię".) Ale wtedy Erwin zaoferował swoją nerkę. Turner przeszła z sukcesem przeszczep w kwietniu 2016 roku. Potrzebowała roku, by nabrać sił i znowu stanąć na nogi. Wydawało jej się, że to koniec złej serii.

Życie napisało jednak inny scenariusz. W lipcu 2018 roku jej najstarszy syn, Craig popełnił samobójstwo. Mówi, że zawsze był "zmartwioną duszą", choć wciąż nie może zrozumieć, dlaczego to zrobił. Krótko przed śmiercią powiedział jej: "Wiesz, że dodajesz mi zawsze odwagi. Masz w sobie tę niezwykłą wolę życia". Ale żalił się też w wywiadzie, że odkąd matka przeniosła się na stałe do Szwajcarii w 1994 roku, jej kontakty z dorosłymi dziećmi zostały ograniczone. Tina zastanawia się, czy może jego dzieciństwo, i agresja demonstrowana przez  Ike’a, nie miała na niego tak głębokiego wpływu. Ale zrzucanie winy na innych nie jest w jej stylu. Przyznaje, że nie udało jej się stworzyć z dziećmi takiej więzi, o jakiej sama zawsze marzyła. Czuje się winna, choć wierzy, że "teraz Craig jest w dobrym miejscu".

Wyznaje, że nigdy nie zastanawiała się tak bardzo nad swoim życiem, jak podczas dializ, które zmusiły ją do siedzenia godzinami w bezruchu, co dało jej okazję do rozmyślań nad własnym życiem. "Zadawałam sobie pytania, których często starałam się unikać - dlaczego Ike zachowywał się wobec mnie w taki sposób? Patrząc wstecz, zdałam sobie sprawę, że życie potrafi zamienić truciznę w lekarstwo, zło może zamienić się w dobro. (...) Miałam przetrwać - jestem tu z jakiegoś powodu - i może podzielić się swoją historią?".

Emeryturę wymusiły na niej ciężkie choroby, których doświadczyła, ale pracowała od 16. roku życia, więc czas nareszcie cieszyć się życiem. Czy wie, że zainspirowała wiele kobiet, które przeszły przez to samo co ona? Odkąd opowiedziała prawdę o swoim życiu, dostaje mnóstwo listów od kobiet z całego świata. Najczęściej piszą : "Szukałam w sobie odwagi, by zostawić człowieka, który mnie bije. Znalazłam ją dzięki tobie, Tino".

To dlatego nazywa swoją autobiografię "pamiętnikiem ocalonej".