Reklama

Sławosz Uznański-Wiśniewski spędza dwa tygodnie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Zaprezentował zdjęcia, przeprowadził eksperymenty dotyczące stanu nieważkości, a sprawę skwapliwie wykorzystali politycy. Ostatecznie misja miała kosztować Polskę niemal półtora miliarda złotych (licząc wraz z poszerzoną składką do Europejskiej Agencji Kosmicznej).

Jak się jednak okazuje, nie znalazła wielu krytyków. Polacy cieszą się, że mają "człowieka w kosmosie". Nie dość tego, stał się on kimś jednoczącym skłócone w tylu sprawach społeczeństwo. A przecież wydawałoby się, że świat, w tym nasz kraj, powinien mieć już to za sobą. Podróże w kosmos jednak nieustannie fascynują.

Już się nalataliśmy?

Reklama

Latem 1978 roku, 47 lat temu, kilka dni po narodzinach autora tego tekstu, podróż w kosmos odbył poprzedni Polak - Mirosław Hermaszewski. Było to wydarzenie niewątpliwie bardziej spektakularne. Polski lotnik wraz z radzieckim towarzyszem ustanowili szereg ryzykownych kosmicznych rekordów, ucierając nosa imperialistycznej Ameryce i zapracowując na Złotą Gwiazdę Związku Radzieckiego. Było to 17 lat po tym, jak w kosmos wystartował pierwszy człowiek Jurij Gagarin, i dziewięć lat po tym, jak swój wielki triumf miała Ameryka. Neil Armstrong jako pierwszy człowiek postawił stopę na Księżycu, a kapitalizm pokazał, że w propagandę potrafi grać równie dobrze jak komunizm, albo i lepiej. Krótko po locie Armstronga świat sparaliżował dramat załogi statku Apollo 13, odciągając na chwilę uwagę od codziennego dramatu żołnierzy i cywilów w Wietnamie. Rangę tego wydarzenia dobrze pokazuje o ćwierć wieku młodszy film "Apollo 13" (dziewięć nominacji, dwa Oscary w 1996 roku).

Ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Pierwsze projekty naukowe powstawały już przed wiekiem. Prekursorem programu kosmicznego był jeszcze inny system totalitarny. To Niemcy wystrzelili rakietę V2 w kosmos pod koniec wojny, latem 1944 roku, a amerykański program kosmiczny rozwijał potem główny niemiecki specjalista Werner von Braun, "przejęty pod koniec wojny". Także Sowieci swoimi metodami pozyskali niemieckich specjalistów po zajęciu Berlina w 1945 r.

Zastanawia, czy ludzie pracujący nad pierwszymi programami kosmicznymi 70 lat temu albo obserwujący ponad pół wieku temu kolejne misje Apollo czy Wostok nie byliby dziś rozczarowani, widząc, dokąd ludzkość w tej sprawie dotarła. Ostatecznie legendarna "Odyseja kosmiczna" Stanleya Kubricka z 1968 roku toczyła się w 2001. Co prawda ziemskie rakiety opuściły już nasz układ planetarny, ale człowiek wciąż nie stanął na Marsie i od ponad pół wieku nie był na Księżycu. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, na którą teraz poleciał Polak, krąży po orbicie Ziemi od ponad 25 lat, a jej poprzedniczką była stacja Mir - kolejna duma rosyjskiej kosmonautyki, której konstrukcja miała się ponoć współprzyczynić do plajty ZSRR w latach 80. Skończył się wyścig dwóch wielkich mocarstw na Ziemi, to i sukcesy kosmiczne przestały tak bardzo zajmować ludzi. Zostały marzenia i wizje, czyli kultura.

"Marsjanin" rządzi

Najsłynniejszym fikcyjnym bohaterem, który wyruszył w kosmos, jest chyba dziś "Marsjanin" Ridleya Scotta z Mattem Damonem w głównej roli. Scenariusz to w gruncie rzeczy ta sama opowieść, którą Amerykanie (i Brytyjczyk Scott) opowiadają sobie od zawsze. Samotny człowiek w obliczu wrogiej natury. Ponure, złowrogie dzieło stworzenia kontra ludzki spryt, charakter i wytrwałość. Tacy ludzie zbudowali Amerykę, tacy jak niezniszczalny traper ze "Zjawy" grany przez Leonardo DiCaprio (oba filmy pochodzą z tego samego roku). Tyle że bohater "Marsjanina" znalazł się na wymarzonej przez ludzi, ale wrogiej planecie.

Opowieść, bardzo wierna książkowemu pierwowzorowi, pokazuje, że z tej jednoosobowej walki z naturą, wojny o sadzonki, prąd w baterii i dziury w skafandrze, geniusz kina potrafi stworzyć pasjonujący dreszczowiec. Ale Scott nie byłby sobą, gdyby w propagandzie nie przesadził. Jak twierdził, film właściwie nie zalicza się do science fiction w tym sensie, że wszystko, co pokazuje, jest możliwe i naukowo dowiedzione. Nie trzeba dodawać, że z miejsca powstały profile i strony naukowców oraz miłośników nauki, którzy z tej opinii zrobili miazgę.

Jeszcze bardziej rozbuchane ambicje miał powstały mniej więcej dekadę temu "Interstellar". Był to czas, kiedy po zachłyśnięciu się i znudzeniu efektami komputerowymi kino science fiction zwróciło się mocniej w stronę nauki. Twórcy "Interstellar" twierdzili, że podczas komputerowego projektowania czarnej dziury, do której trafił szukający ratunku dla Ziemi kosmonauta, dokonano istotnego odkrycia. Film faktycznie wywołał burzę wśród miłośników kosmosu, którzy do dziś spierają się, czy pokazane zjawiska mogły wyglądać tak, jak je przedstawiono.

Nie dość tego, w tym czasie (2013) powstała też "Grawitacja", opowiadająca o walce dwójki astronautów o przetrwanie i bezpieczny powrót na Ziemię. Skupiono się tam na rodzącym się w ekstremalnych warunkach uczuciu i poświęceniu - motywie starym jak świat. "Grawitacja" miała także ambicje filmu quasi-naukowego, ale siły, którym podlegali Sandra Bullock i George Clooney, zostały potem mocno wyśmiane. Najkrócej mówiąc, tytułowa grawitacja nie zawsze działała tak, jak powinna.

Pod względem realizmu wciąż niedoścignionym wzorem pozostaje o 20 lat starszy "Apollo 13", mający ambicje prawie paradokumentalne. Choć szczegóły misji zostały nieco zmienione czy ubarwione, dodano dramatyczne naprawy statku w przestrzeni, to wciąż jeden z najbardziej realistycznych filmów katastroficznych.

Kosmos najbardziej jednak rozpalał wyobraźnię w postaci niezliczonych hitów z gatunku fantasy, odnoszących się do legend i lęków społecznych, ale mających mało wspólnego z prawdziwymi podróżami kosmicznymi. Tak powstało kilka największych sukcesów w historii kina, jak seria "Gwiezdnych wojen", filmy o superbohaterach w stylu Avengersów czy ambitniejsza "Diuna". Ale od początku kina filmowcy próbowali mierzyć się z kosmosem także na serio.

Pan Twardowski był wcześniej

Oczywiście to nie filmowcy wymyślili podróże kosmiczne, a literaci i rozmaite bajki. Do czasu realnych podróży kosmicznych opuszczanie Ziemi przedstawiano przede wszystkim jako podróże na Księżyc. Wystarczy wspomnieć naszego Pana Twardowskiego z XVI-wiecznej legendy, który uciekł tam po feralnym zakładzie z diabłem. Nie był pierwszy. Na ziemskiego satelitę (wtedy niekoniecznie o tym wiedziano) podróżowali już bohaterowie satyrycznej opowiastki starożytnego Lukiana z Samosat. W podobnym stylu pisał ponad półtora tysiąca lat później francuski autor i bohater znanej komedii Cyrano de Bergerac. Astronom Kepler opisał z kolei senną marę związaną z podróżą na Księżyc, zawierając w niej ówczesne spekulacje naukowe o Srebrnym Globie.
Obaj ojcowie współczesnej fantastyki naukowej, Juliusz Verne i Herbert George Wells, także nie mogli pominąć podróży na Księżyc. Verne zrobił to w "Z Ziemi na Księżyc" (1865), Wells w "Pierwszych ludziach na Księżycu" (1901). Tu wyprawy już przypominały naukowe misje. Można powiedzieć, że ta literatura stała się zaczątkiem ruchu, który po ponad stu latach doprowadził do "Marsjanina", a może i prawdziwych wypraw.

Ale dużo szybciej, bo już rok po książce Wellsa, powstał pierwszy film o podróży na Księżyc, a zarazem pierwsze dzieło science fiction w historii kina. Tych czternaście minut to jedne z najważniejszych minut w historii filmu, a studenci kulturoznawstwa i reżyserii zapewne będą je oglądać jeszcze przez wieki. Georges Méliès w "Podróży na Księżyc" inspirował się Wellsem i Vernem, ale tak naprawdę stworzył nowatorski, do dziś bawiący obraz pełen nieprawdopodobnych przygód załogi rozbitej rakiety i jej spotkania z "kosmitami". Reżyser był iluzjonistą i karykaturzystą, typem człowieka, który potrafił bawić się absurdem i wymyślać rzeczy, jakich nikt inny by nie wymyślił. Stąd najsłynniejsza scena filmu, w której rakieta uderza Księżyc w oko.

Ta scena była wykorzystywana zarówno w kreskówce "Simpsonowie", jak i w reklamach, a zespół The Smashing Pumpkins w latach 90. poświęcił jej cały utwór i teledysk. Po 100 latach genialnemu Mélièsowi film "Hugo i jego wynalazek" poświęcił inny tytan kina - Martin Scorsese.

Potem było już z górki. Podróż człowieka w kosmos stała się wiodącym motywem kina science fiction, bez względu na epokę, fascynując lub pobudzając wyobraźnię. W zależności od czasów mogła wyrażać ambicje impansjonistyczne (powstał nawet serial "Ekspansja") lub lęki, jak w "Interstellar", gdzie kosmos staje się schronieniem, albo w "Odysei kosmicznej 2001", gdzie człowiek staje oko w oko z samoewoluującą sztuczną inteligencją, która uznaje go za zagrożenie. Co ciekawe, choć akcja filmu toczy się w 2001 roku, prawdziwa aktualność tego tematu przyszła dopiero ćwierć wieku później.