Najpierw były anonimowe posty na "babskich" grupach na Facebooku. "Dziewczyny, pomóżcie, nie stać mnie na panieński, którego życzy sobie moja przyjaciółka", pisały podenerwowane internautki, które spotkał "zaszczyt" pełnienia roli świadkowej. Frustracja wynikająca z normalizowania wysokich wymagań co do wieczorów panieńskich i całej pretensjonalnej otoczki wokół zamążpójścia zaczęła jednak szybko wykraczać poza anonimowe żale - stała się jedną z pełnowymiarowych kwestii kulturalno-społecznych dotyczących młodych kobiet. Dlaczego kulturalno-społecznych? Bo można ją dziś świadomie określić kolejnym sposobem na antagonizowanie kobiet wobec siebie - i generowanie przy tym ogromnego zarobku.
- Kiedy ja i moje koleżanki wychodziłyśmy za mąż, wychodziło się na miasto albo robiło zakrapianą imprezę piżamową w domu i tyle. W życiu bym się nie zgodziła na taką farsę, którą robi się teraz z wieczorów panieńskich - słyszę regularnie od kobiet, które świętują obecnie naste rocznice ślubu, w odpowiedzi na opowieść o współczesnym wieczorze panieńskim. Zaczynając od tego, że dawno wykroczył on już poza ramy "wieczoru".
Z reguły jest to teraz impreza wyjazdowa, która zajmuje cały weekend, a i sam wyjazd to dopiero początek. Weekend panieński powinien być wypełniony atrakcjami. W trendach "miejskich" są escape roomy, laser tagi, paintballe, warsztaty robienia własnych kosmetyków, zaplatania wianków, wizyty w spa, degustacje alkoholi - a i to już dość oklepane pomysły. W przypadku wyjazdów "w dzicz" (aczkolwiek odpowiednio luksusową), obowiązkowym punktem programu stały się sauny, baseny, jacuzzi czy ruskie banie. Furorę robią też "instagramowe" kolacje na powietrzu, których organizacją zajmują się już profesjonalne firmy: polega to na ustawieniu długiego stołu ze sklejkowych palet, udekorowaniu go kwiatami, świecami i girlandami z lampek i dołączeniu siedzisk w postaci poduszek położonych w trawie. Koszt tego typu atrakcji oczywiście co najmniej dwukrotnie przekracza potencjalną kwotę rachunku za kolację w dobrej, popularnej restauracji w dużym mieście, ale za to robi furorę w mediach społecznościowych i jest jednym z częściej wyświetlających się obrazów na Instagramie czy Pintereście po wpisaniu frazy "wieczór panieński".
Panny młode, które cenią sobie "wysoką estetykę doświadczeń", nierzadko zapraszają na imprezy dodatkowo fotografów lub makijażystki.
Jeśli atrakcje okroi się do tylko jednej lub dwóch z powyższych, całość ma szansę zamknąć się w tysiącu złotych za osobę, jeśli koszty rozłożą się na odpowiednią liczbę osób, i nikt nie zaproponuje wyjazdu za granicę. Taką imprezę można uznać za budżetową.
Dodatkowym standardem na tego typu wyjazdach, niezależnie od ich kosztów, są też prezenty dla przyszłych panien młodych: biżuteria, perfumy, satynowe szlafroki, vouchery do spa. Z reguły zajmują one już marginalną część całego budżetu, ale jednak fakt, że ich brak uważany jest dziś już za faux-pas też mówi wiele o obecnym ślubnym know-how. Bo prezenty to gest konieczny, niezależnie od faktu, że panna młoda za swój własny pobyt na wyjeździe oczywiście nie płaci.
"Cześć dziewczyny, Maja wymarzyła sobie panieński w Wenecji. Myślę, że fajnie byłoby wynająć jakiś dom albo duży apartament, a na miejscu zorganizować kilka atrakcji. Może degustacja win z kolacją? A następnego dnia prywatny rejs motorówką? Dajcie też znać, jakie macie pomysły na prezent panieński dla Majki. Myślałam o złotych kolczykach albo zawieszce". Taki post przeczytała Kasia, gdy została zaproszona na Facebooku na panieński swojej koleżanki ze studiów.
- Zaczęłam to wszystko od razu podliczać w głowie. Bilety? Dom? Degustacja? Dojazdy? Jedzenie na miejscu? Przecież to wyjdzie ze dwa albo dwa i pół tysiąca. A do tego koperta, sukienka, kwiaty czy wino... Myśl, że ślub koleżanki, którą bardzo lubię, ale z którą nie jestem jakoś wybitnie blisko, może kosztować mnie tegoroczne wakacje, mocno mnie sfrustrowała. Z jednej strony chciałam uczestniczyć w tym wydarzeniu, chciałam być częścią tego wyjątkowego momentu w życiu Majki, ale z drugiej, wiedziałam, że ten wyjazd jest mocno ponad mój budżet. Zgodziłam się, ale w środku czułam bunt - opowiada mi. - Po kilku tygodniach zaczęłam podpytywać inne zaproszone dziewczyny o ich odczucia. Ponad połowa odpowiedziała, że dla nich to również jest przesada, ale żadna nie czuła się komfortowo z proponowaniem czegoś mniej kosztownego, bo przecież padł argument-zabójca: "Maja sobie wymarzyła". Jak z tym dyskutować? Wizja została nam narzucona. Miałyśmy do wyboru tylko odżałować i wybulić, albo nie jechać w ogóle.
Co więc stoi na przeszkodzie, żeby zrezygnować z angażowania się w coś, co nam nie odpowiada?
- Strach i wstyd. Dziewczynom jest dziś głupio powiedzieć "hej, to przesada", bo jak to tak można umniejszyć wagę czyjegoś ślubu? Wiele ich koleżanek "dostało" już takie panieńskie, to czemu one mają mieć gorsze? Z pierwszej ręki znałam historie, w których panna młoda obrażała się na koleżanki, które odmawiały udziału w jej wieczorze panieńskim. zasłaniając się kwestiami finansowymi. Dziewczyny słyszały, że to "jedyna taka okazja w jej życiu", że "nie wyobraża sobie jej bez nich" i (najbardziej bezczelny), że "to tylko kasa, zarobi się kolejną". Śmierdziało szantażem emocjonalnym. I egoizmem. Bo niektóre dziewczyny takich czyichś "jedynych okazji w życiu" miały na przykład trzy w jednym sezonie. I musiały potem rezygnować z własnych urlopów, bo zwyczajnie nie miały już na nie kasy - wyjaśnia Kasia.
Gorzkimi historiami dzielą się jednak nie tylko zaproszone koleżanki. O własnym panieńskim opowiedziała mi Weronika, która bez ogródek oznajmiła, że był "najgorszym dniem w jej życiu".
- Mówiłam konkretnie, co chcę. Lubię długie niedzielne poranki zakończone deserem i kieliszkiem espresso martini. Na moim panieńskim dostałam likier kawowy (bo zapamiętały tylko, że było "coś z kawą") i to w dodatku wieczorem. Kto pije takie rzeczy wieczorem? Chciałam jechać na odludzie, na babski wypad w jakimś uroczym miejscu z balią czy sauną. Dziewczyny to olały i zaprosiły mnie po prostu do mieszkania jednej z nich. Siedziałyśmy na podłodze, bo nie było wystarczającej liczby krzeseł dla wszystkich. Czułam się zażenowana. Chciałam desperacko uratować ten wieczór, więc próbowałam zaciągnąć je do swojego ulubionego lokalu na mieście. Część niechętnie się zgodziła, część w ogóle nie chciała. Postawiłam na swoim, ale miałam ich dosyć. Zachowywały się, jakby robiły mi łaskę, więc zaraz po przyjeździe do lokalu wtopiłam się w tłum i poszłam się bawić z obcymi ludźmi. Po prostu im zwiałam - opowiada Weronika.
Jej historia najbardziej dobitnie uświadomiła mi, że dla wielu panien młodych wieczór panieński to dziś śmiertelnie poważna sprawa. Cóż, w końcu to jedyna taka okazja w ich życiu.
W wyidealizowanym świecie napędzanym obrazami z mediów społecznościowych propozycja bycia czyjąś świadkową to prawdziwy zaszczyt i ukoronowanie przyjaźni. Jednak dzisiejsze panny młode, pod płaszczykiem "przywileju", potrafią zamienić swoje najbliższe koleżanki w darmowe asystentki, całodobowe terapeutki i kolejne dopracowane akcesoria do ślubnej stylizacji.
- Byłam świadkową raz i wiem, że już nigdy tego nie powtórzę. Organizacja wieczoru panieńskiego, miliardy powiadomień na "panieńskim czacie" na Messengerze, wymyślenie wszystkiego tak, żeby każda z czternastu zaproszonych koleżanek była zadowolona (z których niektóre były tak nietaktowne i roszczeniowe, że potrafiły doprowadzić mnie do płaczu), to jedno karkołomne zadanie. Ale czternaście miesięcy ciągłych kryzysów, rozterek, wielokrotnego analizowania wad i zalet wszystkich przymierzonych sukienek ślubnych... Nie miałam niczego przeciwko zaangażowaniu się w pomoc czy doradzaniu, ale to się zamieniło w robotę na pełen etat. Gdy zaczęłam zaznaczać granice, zwyczajnie ze zmęczenia, panna młoda się obraziła i zaczęła rozpowiadać ludziom, że nie może na mnie liczyć. W dniu ślubu była dla mnie oschła i wredna, traktowała mnie protekcjonalnie, strofowała, słyszałam, jak mnie obgaduje za plecami z siostrami czy matką. Płakałam po kątach i modliłam się, żeby ten dzień już się skończył. Na kopertę wyskrobałam ostatnie pieniądze pożyczone od mamy, bo moja sytuacja finansowa była wtedy dramatyczna. W trakcie wesela zdecydowałam, że jej nie wręczę. Wtedy też widziałyśmy się po raz ostatni. Na zakończenie znajomości wysłała mi jeszcze list, w którym opisała, jak bardzo ją zawiodłam. Znalazło się tam wszystko: od mojej "zbyt mało entuzjastycznej" reakcji na jej zaręczyny, przez niedostatecznie ciekawy wyjazd panieński, po rzekomo niestosowny ubiór mojego partnera na weselu. Nie odpisałam. Z ulgą zamknęłam ten rozdział - wspomina Klara.
- Zostałam poproszona o bycie świadkową przez koleżankę, z którą przez kilka lat pracowałam. Oczywiście się zgodziłam. Nagle kontakt z panną młodą zaczął się urywać, a ja wyczułam, że coś jest nie tak. Domyśliłam się w końcu, że nie angażowałam się w organizację jej ślubu tak, jak sobie to wyobrażała, czyli nie rzuciłam wszystkiego i nie zaczęłam żyć jej ślubem i przygotowaniami do niego. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że panieński już jest zaplanowany i ma się odbyć, a ja... nawet nie zostałam na niego zaproszona. Zostałam też skrytykowana za dobór osoby towarzyszącej na wesele: panna młoda powiedziała, że nie lubi tej osoby i nie chce jej na swoim weselu. Wtedy postanowiłam, że miarka się przebrała i zwyczajnie nie poszłam. Od tego czasu nie mamy ze sobą kontaktu.
Rozterki Marty, która była w tym roku świadkową swojej starszej siostry, nie obfitują w tak dramatyczne wydarzenia, ale zwracają uwagę na kolejny istotny aspekt podobnych sytuacji.
- Panieńskie to najczęściej zbieranina różnych dziewczyn, które niekoniecznie się znają lub lubią. Te przyjęcia są teraz coraz mniej kameralne, nie ograniczają się już do samego grona najbliższych przyjaciółek, więc rozumiem opory przed wydawaniem kupy kasy na wyjazd, na którym nawet nie mamy z kim się dobrze bawić. Jest w tym jednak też poważniejszy problem: im więcej zaproszonych dziewczyn, tym więcej różnych sytuacji finansowych. Z jednej strony z całych sił próbowałam ograniczyć wydatki do minimum, żeby nie wpędzać tych mniej zamożnych dziewczyn w niezręczne sytuacje, a jednocześnie musiałam wysłuchiwać narzekań tych bardziej kasiastych, że nie wypada oszczędzać na tak wyjątkowym dniu Sylwii - opowiada.
We wrześniu br. amerykański "Glamour" poświęcił cały numer tematowi "wypalenia druhen" (The Bridesmaid Burnout). Znalazły się w nim artykuły m.in. o tym jak kulturalnie odmówić bycia świadkową czy jak być taktowną panną młodą.
"Powiedzmy sobie jasno: nie narzekamy, że musimy wspierać swoje przyjaciółki czy celebrować z nimi ważne momenty w ich życiu - oczywiście, że chcemy to robić. Ale chcemy też wrócić do podstaw i ponownie znormalizować rolę druhny mniej polegającą na pokornym kłanianiu się w pas, a bardziej na podkreśleniu wyjątkowej więzi między przyjaciółkami (...) To niewielki wkład, ale mamy nadzieję, że historie zgromadzone w tym numerze pomogą otworzyć drzwi do komunikacji kobietom, które czują się sfrustrowane, robiąc rzeczy, których nie chcą robić. Sprawmy, aby bycie druhną znowu było wspaniałe (a przynajmniej znośne). Raz na zawsze", pisze redakcja w artykule otwierającym numer.
I jest to życzenie, za które mogę wznieść toast. Byle nieodpowiednim drinkiem podanym o nieodpowiedniej porze.
Wszystkie imiona bohaterek zostały zmienione.