Reklama

I - powiedzmy sobie to szczerze - nie ma co się dziwić. 25-letnia Anna Płoszyńska to atrakcyjna, długowłosa brunetka z naturalnym uśmiechem na twarzy. Do tego otwarta, pomocna i chętna do rozmowy. Ten idealny wręcz obraz burzyć może jedynie wózek inwalidzki, choć Ania traktuje go po prostu jak środek transportu. - Wiadomo, że był to proces, bo na samym początku wszystko było dla mnie barierą. Nie potrafiłam przesiąść się z łóżka na wózek i odwrotnie. Nie potrafiłam skorzystać sama z łazienki. Wszystko musiałam wypracować. Ale byłam zawzięta, bo chciałam być samodzielna, nie chciałam być zależna od osób trzecich. Bardzo szybko opanowałam całość funkcjonowania wokół siebie i teraz kiedy tylko otoczenie jest dostosowane do moich potrzeb, czyli nie ma schodów i wszystko jest w zasięgu mojej ręki, to ja swojej niepełnosprawności nie odczuwam. Dziś wszystko mogę zrobić sama. Proszę o pomoc tylko wtedy, gdy przeszkadzają mi bariery architektoniczne - mówi Ania.

Fatalny wypadek

Do wypadku doszło tuż przed jej 18. urodzinami. Trenowała karate i pojechała na zorganizowany obóz. Jedno z zadań, które musieli wykonać młodzi sportowcy, odbywało się na poligonie, a jedną z konkurencji było przejście po linie. - Lina zawieszona była na wysokości pierwszego piętra. Jednym końcem, przywiązana do schodów pożarowych przy budynku, drugim do drzewa. My mieliśmy wejść po schodach pożarowych, przejść przez barierkę, zaczepić się rękami i nogami o linę i w zwisie przejść w stronę drzewa. I kiedy próbowałam wykonać to ćwiczenie, moje ręce niestety puściły, nie wytrzymały i spadłam wtedy na łopatki. Złamałam kręgosłup - wspomina.

Reklama

Od razu straciła czucie w nogach, ale nie miała jeszcze świadomości, co się stało. - Na początku myślałam, że może złamałam nogi. Nigdy wcześniej niczego nie złamałam, więc nie wiedziałam, z czym tak naprawdę złamanie się wiąże. Dopiero w szpitalu dowiedziałam się, że złamałam kręgosłup i że jestem sparaliżowana - dodaje. Przeszła długą i skomplikowaną operację. Okazało się, że odłamki kręgosłupa uszkodziły rdzeń kręgowy. Na początku lekarze dawali jej 20 procent szans na powrót do sprawności. Z tą nadzieją Ania rozpoczęła rehabilitację. Z biegiem czasu lekarze nie mówili już o szansach, ale o walce. - Ciągle słyszałam "musisz walczyć" i chciałam walczyć, bo znałam też historię ludzi, którym nie dawano szans, a wstali na nogi. Pierwsze lata bardzo intensywnie pracowałam nad swoją sprawnością, ale rok po wypadku chciałam wrócić do normalnego życia.  Byłam przed klasą maturalną, chciałam zdać egzamin i pójść na studia. Uczyłam się pod Warszawą w Piasecznie, tam też miałam rehabilitację. Ostatecznie zdałam maturę, nawet miałam świadectwo z biało-czerwonym paskiem i zdałam na studia - opowiada.

Matura, studia, praca, miss

Ania wybrała techniki dentystyczne na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi. To była spontaniczna decyzja. Szukała takiej profesji, w której sprawdziłaby się, siedząc na wózku. Po tym, jak świetnie zdała egzamin wstępny, już wiedziała, że chciałaby to robić profesjonalnie. Dziś cieszy się już tytułem magistra i od roku pracuje w zawodzie. Wróciła też do sportu. Trenuje pływanie i stara się o kwalifikacje do kadry narodowej.

I obok tych wszystkich aktywności pojawiły się jeszcze konkursy piękności. W 2016 roku wzięła udział w plebiscycie Miss Polski na wózkach inwalidzkich. Zdobyła tytuł II wicemiss. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to wyróżnienie będzie przepustką do światowego konkursu. Oba organizowane są przez Fundację Jedyna Taka z Ciechocinka, prowadzoną przez Katarzynę Wojtaszek, która też jeździ na wózku. - Pierwsze wybory Miss Polski na wózku odbyły się w 2013 roku. Wtedy w moim poczuciu to, jak funkcjonujemy i żyjemy, my kobiety z niepełnosprawnością, kłóciło się z wizerunkiem, jaki był widoczny w mediach. Był to zbiorowy manifest mający pokazać, że my też mamy prawo do zwykłych funkcji społecznych. Możemy być matką, żoną i kochanką. Mamy prawo do realizowania się w życiu zawodowym i chcemy funkcjonować w społeczeństwie na równych zasadach. Niepełnosprawności są różne i zdaję sobie sprawę, że nie można ich wrzucać do jednego worka, ale nie chciałam, żeby oceniano nas kobiety niepełnosprawne, jako te gorsze od tych pełnosprawnych. Sama jestem po wypadku i widziałam różnicę  - jak było przed wypadkiem a jak po tym, gdy zaczęłam korzystać z wózka - mówi prezes Katarzyna Wojtaszek.

Polka w konkursie w Meksyku

W 2017 roku fundacja zorganizowała pierwsze w historii Miss Wheelchair World - Miss Świata na wózku inwalidzkim, a w tym roku pod jej banderą odbyła się druga edycja konkursu - Miss Wheelchair World w Meksyku. - Siedziałam w pracy i dostałam informację, że taki konkurs będzie się odbywał i czy nie chciałbym wziąć udziału w rekrutacji. Pomyślałam - dlaczego nie? Z jednej strony czeka mnie kolejna wspaniała przygoda, z drugiej - to ogromne wyróżnienie reprezentować swój kraj na arenie międzynarodowej - opowiada Anna Płoszyńska.

Żeby jednak wylot Ani doszedł do skutku - potrzebna była pomoc. Znalezienie sponsorów w dobie globalnego kryzysu nie było proste. Obok firm pomogły też anonimowe osoby. - Jestem dumna, że motylki integracji z Polski poleciały do Meksyku i fruwają, zmieniając świat. Jednak, gdyby nie pomoc Bemowskiego Centrum Kultury, Fundacji Orlen i projektantki Violi Piekut - nie byłabym w stanie wysłać Ani do Meksyku. Koszt biletu - ponad 16 tys. zł - przekracza moje możliwości. Pomogli też dobrzy ludzie i tu wielkie podziękowania. Tak, to my Polacy zmieniamy świat - podkreśla Wojtaszek.

Miss, która chce pomóc

Przed samym finałem odbyły się tygodniowe warsztaty dla uczestniczek. Podczas uroczystej gali kandydatki zaprezentowały dwie choreografie. Pokazały się także w strojach nawiązujących do ich barw narodowych. Ania wystąpiła w długiej czerwonej sukni i w ludowym wianku na głowie. Potem ogłoszono werdykt. Tytuł Miss World zdobyła obywatelka Peru, druga była Holenderka, a trzecia - właśnie Anna Płoszyńska.  - Na wyborach Miss Polski było tak, że każda z nas mogła zdobyć kilka tytułów. W Meksyku było inaczej. Wiedziałam więc, że skoro poszczególne dziewczyny zdobywały komplementarne tytuły, to nie zdobędą już tych głównych. A moje nazwisko nie padało, więc pomyślałam - "jest szansa". I jak już usłyszałam swoje nazwisko i tytuł II wicemiss, byłam po prostu przeszczęśliwa. To były wspaniałe emocje. Wtedy można po prostu pokazać światu, że piękno nie ma barier i że mogę przezwyciężać swoje słabości, pokazać swoją odwagę - podkreśla miss.

- Przed wylotem sporo rozmawiałyśmy i Ania wiedziała, że nie leci tam po koronę, ale po ty, by wymieniać się doświadczeniami i dzielić wiedzą. Myślę, że na tytuł oprócz urody wpłynęła jej osobowość i radosne podejście, integrowanie się z koleżankami i mnóstwo empatii. To mądra kobieta i zdaje sobie sprawę, że niektórym koleżankom żyje się dużo trudniej. Niestety nadal są kraje, gdzie wózek jest dobrem luksusowym i takie, gdzie głos kobiet nie tylko z niepełnosprawnością, nie ma znaczenia. Myślę, że sukces Ani w pierwszym rzędzie posłuży do pomocy innym. W Meksyku była piękna Miss Wheelchair Cameroon, która miała wielki ortopedyczny, rozpadający się wózek i tej dziewczynie chcemy pomóc. Chcemy wysyłać jej z Polski wózek, na którym będzie mogła się poruszać - mówi prezes fundacji Jedyna Taka.

Sukces Polki powinien być bowiem kolejną okazją do zmieniania wizerunku osób z niepełnosprawnościami. Wiele pod tym względem już się zmieniło, ale wciąż wiele jest do zrobienia. - Dlaczego mam być oceniana jako gorsza, tylko dlatego, że jeżdżę na wózku? Niestety wiele osób tak się czuje. Pamiętam taką sytuację, kiedy do mojego chłopaka podeszła pewna osoba i powiedziała: "szacunek, że jesteś z taką dziewczyną". Ja to słyszałam, byłam obok. Mój chłopak był bardzo zdziwiony, bo dla niego to nie jest nic nadzwyczajnego, bo ja żyję normalnie, tylko poruszam się na wózku. Oczywiście to nie jest tak, że zawsze czuję się pewnie. Ja też mam czasem zachwiania poczucia własnej wartości. Wtedy pomagają mi bliscy, rozmowy z rodziną, partnerem. Ważna jest ta wewnętrzna siła. Ważne, by osoba z niepełnosprawnościami taką siłę w sobie odnalazła-  mówi Ania.

Przeciwności losu

Jednak siła Ani imponuje jeszcze bardziej, bo jej i jej rodzinę los wciąż nie oszczędza. Ania miała 8 lat, kiedy straciła mamę. Kobieta zmagała się chorobą nowotworową. Osierociła jeszcze dwóch synów. Wszystkimi zaopiekował się tata Krzysztof. Po 10 latach kolejna tragedia - wypadek Ani. I kiedy cała rodzina zaczęła układać sobie życie na nowo, zachorował brat Ani. Przeszedł dwa udary mózgu, wylew i ciężką operację serca. Teraz walczy o powrót do zdrowia w łódzkim szpitalu. - Nasza walka zaczyna się od nowa. Zrobimy wszystko, żeby mu pomóc. Skąd mam/mamy tę siłę? To chyba taki gen. Moja mama nigdy nie okazała słabości, dlatego my też nie możemy sobie na to pozwolić.

W konkursie finalnie wzięło udział 18 kobiet z całego świata, między innymi z Indii, z RPA, z Malezji, z Peru, z Mongolii... W większości miały około 30 lat, a najstarsza mogła mieć nawet 40. - Nie musimy spełniać wyśrubowanych kryteriów jak te znane z tradycyjnych wyborów miss. Każda niepełnosprawność jest de facto inna i wiąże się także z innymi deformacjami w ciele. Oczywiście brana jest pod uwagę uroda, także to, w jaki sposób siedzimy na wózku, jak się prezentujemy - wyjaśnia Ania.