Reklama

"Gdyby Huckleberry Finn był piękną, młodą kobietą, byłby Dianą Keaton" - napisał we wspomnieniu o aktorce, przed laty swojej muzie i partnerce Woody Allen. Choć żegna ją całe Hollywood, nikt nie uczynił tego w równie piękny i zarazem dowcipny sposób, jak on.

Huck Finn - uroczy łobuziak i najlepszy przyjaciel Tomka Sawyera, uwiódł czytelników powieści Marka Twaina poczuciem humoru i pozytywnym podejściem do życia i ludzi. Nade wszystko cenił też sobie własną wolność i niezależność. Dokładnie tak, jak Diane Keaton i najważniejsza z jej filmowych bohaterek - tytułowa "Annie Hall", za rolę, której aktorka odebrała zasłużonego Oscara.

Reklama

Siła i urok panny Hall to przecież Diane Keaton, której Woody Allen pozwolił zagrać siebie. To jej osobowość. Jej sposób mówienia, zachowania się i oczywiście ubierania, który po premierze filmu uczynił ją nie tylko wielką gwiazdą, ale również ikoną mody i stylu. Za sprawą Annie Hall, której Allen pozwolił również nosić ubrania z prywatnej szafy Keaton, inspirowany modą męską styl (marynarka, krawat, kamizelka, szerokie spodnie i ukochany kapelusz fedora), stał się istotnym trendem mody końca lat 70. "Powiedzmy, że Keaton zawsze ubierała się z pewną ekscentryczną wyobraźnią" - zauważył Allen. I dodał: "Jakby jej osobistym stylistą był Louis Buñuel".

Ale w tym zestawie najważniejsza była jej autoironia - ta niezwykła umiejętność śmiania się z siebie samej, którą Allen dołożył do roli. (Wiele lat później Nancy Meyers reżyserka m.in. "Lepiej późno niż później", stwierdziła: "Diane jest najbardziej autoironiczną osobą na świecie!"). 

I tak właśnie narodził się w kinie nowy typ bohaterki: nowoczesna kobieta, kształtująca swoją tożsamość, niezbyt pewna siebie, ale piekielnie inteligentna, trochę neurotyczna i nieporadna, ale niezwykle dowcipna i zabawna. Do tego wolna, niezależna i oryginalna. Jedyna w swoim rodzaju.

Trudno się dziwić, że świat stracił dla niej głowę.

"La-di-da", czyli za co kochamy "Annie Hall"

Nakręcony w 1977 roku film pierwotnie miał nosić tytuł "Anhedonia", co oznacza kliniczną niezdolność odczuwania szczęścia. W sporej mierze skupiał się na analizie prawdziwego związku Allena i Keaton, który wtedy po kilku wspaniałych latach, właśnie się rozpadł. Para do końca pozostała jednak w wielkiej przyjaźni.

Tytuł "Annie Hall" pojawił się dopiero po skończeniu zdjęć. Gdy Allen obejrzał nakręcony materiał, uznał, że Keaton stworzyła tak wybitną kreację, że tytuł powinien skupiać się na niej i granej przez nią postaci. Dodajmy, że "Annie" to było imię, które przylgnęło do młodej Keaton, zaś Hall to jej prawdziwe nazwisko, nim przyjęła na potrzeby kariery panieńskie matki.

To, że Annie Hall jest wielką miłością życia granego przez Allena bohatera, jest dla nas jasne od pierwszych scen. Sam film jest retrospekcją z otwierającego go monologu, w którym bohater ze smutkiem zauważa, że rok wcześniej byli zakochani i nie mogli bez siebie żyć. Pytanie brzmi: co poszło nie tak? Jak doszło do rozpadu związku?  Odpowiedzi jednak nie ma. Poza stwierdzeniem, że choć znalazł szczęście, nie potrafił w nie uwierzyć. Neurotyczna, czasami dziecinna i frustrująco niedostępna Annie, której naiwny urok jest tak samo atrakcyjny dla publiczności, jak dla bohatera Allena, czyni opowieść głęboko wzruszającą.

"Annie Hall" zbudowana jest w całości z błyskotliwych dialogów. Peter Bradshaw z "Guardiana" napisał przed laty: ", Ponieważ jest to nasz ulubiony film Woody'ego Allena, ponieważ zdobył Oscara i jest komedią romantyczną, niewielu zauważa, jak wiele w nim ludzie rozmawiają, po prostu rozmawiają i nic więcej. Chodzą i rozmawiają, siedzą i rozmawiają, chodzą do psychologa, kochają się i znowu rozmawiają". I to w zupełności wystarczy. Czasami, gdy kończą się tematy do rozmowy i na moment zapada cisza, Annie rzuca magiczne "La-di-da". Choć oboje z Allenem są tu znakomici, to od niej nie sposób oderwać wzroku. Także za sprawą urody, w którą zresztą nigdy nie wierzyła, powtarzając, że może zagrać co najwyżej "sympatyczną, ale nigdy piękną kobietę".

"Annie Hall" to film niezwykły. Słodycz i smutek równoważą się w nim, a refleksje i śmiech następują wymiennie tuż po sobie. I to działa genialnie. To właśnie ten film wprowadził nas w niezwykle ważną dla twórczości Allena obsesję na punkcie śmierci: jak ulotne jest życie, jak zależne od przypadku i przepełnione myślą o nieuchronnym końcu. A przecież mamy tu do czynienia z komedią romantyczną, mimo że nie słyszymy dzwonów weselnych ani nawet szczęśliwego zakończenia i to nadaje filmowi ten sznyt.

Cztery najważniejsze Oscary - w tym dla najlepszego filmu, za reżyserię, scenariusz i dla Keaton - najlepszej aktorki, mówią o nim wszystko. Mimo to  w autobiografii aktorka pisze: "Gdyby nie genialny, wybitny reżyser, który mnie wspaniale poprowadził byłabym jedynie przeciętną gwiazdeczką".

Diane Keaton pojawiła się aż w ośmiu filmach Allena, w tym w świetnym "Manhattanie". Ale takiej roli jak ta w "Annie Hall" nie da się powtórzyć po raz drugi. W 2006 roku magazyn Premiere umieścił  jej kreację w "Annie Hall" na 30. miejscu na liście "100 najlepszych występów wszech czasów"! I zauważył: "Trudno grać narwaną. Geniusz Annie polega na tym, że pomimo jej fatalnej jazdy i nerwowych tików, jest jednocześnie skomplikowaną, inteligentną kobietą. Keaton znakomicie ukazuje tę dychotomię swojej postaci".

Skromna ponad miarę

"Nie, nie oglądam żadnego z moich filmów, chyba że naprawdę muszę" - zdradzała za każdym razem w wywiadach, pytana o swoje role. I tłumaczyła: "Unikałam oglądania ‘Ojca Chrzestnego’ przez jakieś pięć lat, aż musiałam w końcu obejrzeć. Wiem, że to świetny film, ale mój udział w nim - z moją małą główką i tą wielką, grubą peruką - sprawił, że pomyślałem sobie: "Kim jest ta mała, główkowa osóbka? Dlaczego ona jest w tym filmie? To kompletne dziwadło".

"Jest jak wszystkie bardzo inteligentne osoby; niezwykle skromna, ponad miarę autentycznie skromna. Ma tę niezwykłą cechę" - mówił o niej Woody Allen. Z kolei Francis Ford Coppola pytany przez nią: "Dlaczego to mnie obsadziłeś w ‘Ojcu chrzestnym’ w roli żony Michaela? Mogłeś wybrać tyle ładniejszych i zdolniejszych ode mnie?", z uśmiechem odpowiadał: "Nikt nie był bardziej odpowiedni. Byłaś idealna. Potrzebowałam aktorki, która prócz urody miałaby jeszcze w sobie to coś, co sprawia, że może zagrać jedyną sprawiedliwą - prawdę". Była głosem sumienia Michaela Corleone.

Ona jednak nieustannie zachwycała się talentem kolegów z planu, urodą koleżanek, nazywając ich wybitnymi, wielkimi gwiazdami, podkreślając, że sama się do nich zalicza. I nie wydaje się, by to była kokieteria.

Jane Fonda po jej śmierci napisała: "Zawsze była iskrą pełną życia i światła, ciągle chichocząc ze swoich słabości, bezgranicznie kreatywna i wyjątkowa. (...) I chociaż nie wiedziała o tym lub nie chciała się do tego przyznać, była naprawdę świetną aktorką!". 

Dwugłos matki i córki

Najgłośniejsze filmy Diane Keaton są kinomanom doskonale znane. Niewiele natomiast wiadomo o jej życiu, bo aktorka nie należała do osób wylewnych.

Prawdziwą skarbnicą wiedzy okazuje się jednak jej dość nietypowa autobiografia "Wciąż od nowa"- w rzeczywistości będąca wspólnym dziełem aktorki i jej zmarłej matki, Dorothy Hall, która przez całe życie prowadziła dzienniki i zostawiła je córce. Na zewnątrz "dla ludzi" była spełnioną mężatką, gospodynią domową, w swoich dziennikach - kobietą o bogatym życiu wewnętrznym, cierpiąca z powodu skrywanej latami depresji.

Kiedy Dorothy zmarła w 2008 roku, Diane zaczęła wykorzystywać pamiętniki matki jako punkt wyjścia do własnej autobiograficznej podróży. I tak powstała ta książka - niezwykle refleksyjna, prowokująco szczera, choć chaotyczna i literacko niedoskonała, to przejmująco prawdziwa. W autobiografii aktorka wciąż zmienia ton: jest sarkastyczna i surowa w stosunku do siebie, a szczera i pełna pasji, gdy pisze o matce, której zawdzięcza sukces i poczucie własnej wartości.

Urodziła się w Los Angeles w 1946 roku, jako Diane Hall najstarsza z czworga dzieci. Jej ojciec był inżynierem budownictwa, a matka - której panieńskie nazwisko Keaton później przyjęła - zajmowała się domem. Została wychowana jako wolna metodystka. Dorothy była także fotografką amatorką, a jako młoda mama wygrała konkurs piękności "Pani Los Angeles" dla gospodyń domowych. Diane powiedziała, że teatralność wydarzenia wyzwoliła w niej chęć bycia aktorką i pragnienie pracy na scenie.

Jako dziewczynka Diane naśladowała modelkę Vogue'a Penelope Tree (bardzo długie grzywki i mini). Dorothy namówiła lokalnego reżysera musicali, znanego z dobrej muzyki, aby dawał Diane lepsze role, co doprowadziło do przełomowego występu w liceum, w którym wykazała się talentem.

Wkrótce, w wieku 19 lat, znalazła się w Neighborhood Playhouse w słynnej szkole teatralnej w Nowym Jorku, w której Sanford Meisner stworzył - w opozycji do nauczania Lee Strasberga - technikę aktorską opartą "na najbardziej podstawowych działaniach istoty ludzkiej". Wedle niego gra aktorska miała polegać na reakcjach instynktownych, nie na "przeżywaniu".

Jej kariera zaczęła się od roli w musicalu "Hair" na Broadwayu. Śpiewać zresztą uwielbiała od dziecka, myślała też o karierze piosenkarki. Nim jednak pojawiła się na Broadwayu reżyser postawił jej warunek: musiała schudnąć. Straciła gwałtownie na wadze, ale zdarzenie okazało się dramatyczne w skutkach. Dwudziestolatka zachorowała na bulimię, która miała jej towarzyszyć przez kolejne 5 lat. Z choroby wyprowadziła ją dopiero terapia. Jak wspomina: "Pewnego dnia po prostu przestałam to robić i problem zniknął".

Tam właśnie zobaczył ją Woody Allen i obsadził w sztuce, a potem w filmie "Zagraj to jeszcze raz, Sam".

Mężczyźni jej życia i kariera

We "Wciąż od nowa" Diane Keaton wyznaje otwarcie: "Nigdy nie znalazłam domu w ramionach mężczyzny".

O mężczyznach swojego życia mówiła jednak wyłącznie dobrze. A nawet więcej niż dobrze. Tak się też składa, że jej kariera była ściśle powiązana z życiem uczuciowym. Podczas gdy niemal wszyscy z otoczenia Woody’ego Allena odwrócili się od niego, po oskarżeniach o rzekome o molestowanie seksualne jego adoptowanej córki, ona trwała przy nim do końca. Broniła go, gdy inni atakowali, twierdząc, że nigdy jej nie okłamał i nie byłby do tego zdolny.

W poruszającym eseju Allen wspominając teraz Keaton, podzielił się wspomnieniami ich romansu i współpracy twórczej .

"Jej twarz i śmiech rozświetlały każdą przestrzeń, w którą się wkraczało" - napisał. "Gdyby Huckleberry Finn był piękną młodą kobietą, byłby Dianą Keaton" -  pomyślał, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. "Była tak urocza, tak piękna, tak magiczna, że zacząłem wątpić w swoje zdrowie psychiczne. Pomyślałem: Czy to możliwe, że tak szybko się zakochałem?"

Okazała się najbardziej kreatywnym współpracownikiem Allena, oferując mu uwagi dotyczące jego filmów, które cenił ponad wszystko. No i współtworzyła wielki sukces "Annie Hall". "Z czasem kręciłem filmy dla jednego widza, Diane Keaton" - wyznał. "Nigdy nie przeczytałem ani jednej recenzji mojej pracy i zależało mi tylko na tym, co ona miała do powiedzenia".

Po kolejnej części "Ojca chrzestnego" Coppoli, w 1981 roku zagrała  w filmie "Czerwoni" Warrena Beatty’ego. Zaczęła się spotykać z największym playboyem Hollywood tamtej dekady, jakim był Beatty. "Kiedy Warren postanowił rzucić na ciebie swoje światło, nie było odwrotu" - wspominała. Ale był też wspaniałomyślny, zarówno materialnie (kupując jej "saunę do jednej łazienki i łaźnię parową do drugiej"), jak i emocjonalnie, a ona potrafiła być trudna podczas wspólnej pracy. Zaliczyła "coś około 65 ciężkich dubli", nim przestała nienawidzić swoją postać z jego filmu, pisarkę Louise Bryant na tyle, by Beatty uznał, że jest tej roli wiarygodna. Sam film był wydarzeniem, choć opowiadał prawdziwą historię komunistycznego dziennikarza zafascynowanego Rewolucją Październikową. Keaton w roli jego żony-feministki i komunistki męczyła się strasznie. Nie znosiła tego filmu, a jednak zagrała świetnie. Jej bohaterka tkwiła w uczuciowym trójkącie rozdarta między mężem a jego przyjacielem Eugene O’Neillem granym przez Jacka Nicholsona.      

Warren Beatty podkreśla, że był nią zauroczony. "Łączyła w sobie uczciwość, poczucie humoru, urodę, inteligencję i sprawiedliwość. Przede wszystkim jednak miała genialne poczucie humoru" - przyznaje.

Ona, mówiąc o nim, jak zwykle zdawała się rozpływać w zachwytach : "Po raz pierwszy zobaczyłem Warrena w filmie "Wiosenna bujność traw" Eli Kazana. Podkochiwałam się w nim. Facet, za którego można było umrzeć. Nie dość, że był piękny, seksowny, tajemniczy i wielki gwiazdor, to jeszcze niesamowity producent i reżyser. To było wyjątkowe" - czytamy w autobiografii.

Miłością jej życia, jak się wydaje, był jednak Al Pacino. W książce pisze wprost: "Dla mnie wszystkie trzy części «Ojca chrzestnego», opowiadały o jednym - o Alu. To było takie proste". Urzekła ją jego uroda i "kinetyczna" energia. Nauczyła go prowadzić samochód i była przerażona, gdy nie chciał przestać naciskać pedału gazu. Dosłownie i metaforycznie, odnosząc to do wspólnego życia. To był pierwszy etap ich romansu. Później, gdy oboje byli już po przejściach, znów wrócili do siebie.

Rozstali się, gdy postawiła ultimatum: małżeństwo albo nic. "Biedny Al, on nigdy tego nie chciał. Biedna ja, nigdy nie przestałam nalegać" - wspomina z sarkazmem w książce. Ale Al Pacino, który także nigdy nie założył rodziny, wyznaje w autobiografii, że była jedyną kobietą, którą mógł i powinien poślubić, ale okazał się tchórzem. Naprawdę ją kochał.

To umniejszanie własnych umiejętności, talentu było nieodzowną częścią jej sposobu bycia i nie zmienił tego nawet Oscar. Choć nigdy nie wyszła za mąż, w wieku mocno dojrzałym - mając pięćdziesiąt lat - adoptowała pierwsze z dwojga dzieci, dziewczynkę Dexter. Cztery lata później została mamą chłopca.

Kilka lat temu w wywiadzie dla magazynu "People" stwierdziła, że..."od 30 lat nie była na randce" i jest chyba jedyną singielką w Hollywood, która tyle wytrzymała bez mężczyzny.

- Odkryłam, że świetnie sobie bez nich radzę - mówiła ze śmiechem.

Nie tylko aktorka

Choć Diane Keaton zagrała w ponad 60 filmach, spora ich część ostatnimi laty, to były tytuły poniżej jej talentu i umiejętności. Standard w Hollywood w przypadku kobiet osiągających wiek dojrzały, o czym sama wiele mówiła.

Trzecia część "Ojca chrzestnego" nie była już z takim sukcesem, jak dwie poprzednie, ale aktorka stworzyła w niej bodaj najlepszą kreację u Coppoli. Nie sposób pominąć też rolę poświęcającej się całe życie dla innych, chorej na białaczkę Bessie w "Pokoju Marvina" Jerry’ego Zaksa, za którą otrzymała nominację do Oscara. Warto też wspomnieć o nieco zapomnianej "Pani Soffel", gdzie zagrała żonę dyrektora więzienia, która postanawia sprawować "duchową opiekę" nad skazanymi za morderstwo młodzieńcami. Wkrótce jej współczucie dla jednego z nich (Mel Gibson) zaczyna przeradzać się w miłość i pomaga skazańcom w ucieczce z więzienia... Stworzyła w tym filmie wysoko ocenioną kreację.

Za swój ukochany film uważała jednak - o dziwo nie "Annie Hall", ale obraz w reżyserii przyjaciółki, Nancy Meyers "Lepiej późno niż później" z 2003 roku, w którym u boku Jacka Nicholsona wcieliła się w kobietę niezwykle podobną do siebie dojrzałej. Niezależną, zdecydowaną, dokonującą własnych wyborów. Banalna opowieść o podstarzałym playboyu, który spotyka się z jej córką, by potem zakochać się w matce, o co sam by się nie podejrzewał, to aktorski popis duetu Keaton-Nicholson. To była jej trzecia i ostatnia oscarowa nominacja.

Poza aktorstwem Keaton miała jednak jeszcze inne pasje. Z impetem wkroczyła w kolejne przedsięwzięcia — pracując nad książkami o architekturze i fotografii, reżyserując kilka dokumentów i udaną komedię romantyczną oraz będąc producentką ciekawych projektów - m.in. głośnego "Słonia" Gusa Van Santa. Keaton poświęcała też mnóstwo czasu i pieniędzy na działalność charytatywną. Osobiście uczestniczyła w wydarzeniach organizowanych przez The People Concern, organizację non-profit pomagającą ofiarom przemocy domowej i bezdomnym. Nie tylko finansowała te inicjatywy, ale także aktywnie brała w nich udział, pomagając rozdawać jedzenie i rozmawiając z potrzebującymi, którzy ją uwielbiali.                                                                                                                                                                                                 

        

Pożegnanie

Wiadomość o jej nagłej śmierci spadła na przyjaciół i fanów 11 października jak grom z jasnego nieba. Podobno chorowała od kilku miesięcy, ale rodzina utrzymywała to w tajemnicy, wierząc, że pokona chorobę. Wcześniej dwukrotnie zmagała się z rakiem skóry.

W marcu ubiegłego roku podjęła nieoczekiwaną decyzję o wystawieniu na sprzedaż swojego "wymarzonego domu" w Los Angeles, który z pasją przez lata odnawiała. Poświęciła mu też książkę "Dom, który zbudował Pinterest". (Uchodziła zresztą za jedną z najbardziej kreatywnych renowatorek domów w Hollywood). Być może już wtedy wiedziała o chorobie.

"Niektórzy aktorzy grają emocje. Diane Keaton w nich żyła" - napisała Amerykańska Akademii Filmowej w swoim wspomnieniu o aktorce. Na ekranie i poza nim, do końca pozostała sobą: wybitną aktorką, która odcisnęła piętno na każdej swojej roli, dobrym człowiekiem, niepospolitą osobowością. Odeszła tak jak żyła - na własnych warunkach.

"Nauczyła pokolenia kobiet śmiać się pomimo złamanego serca" - napisał nieżyjący już wielki Roger Ebert. Choćby z tego jednego powodu nigdy nie przestaniemy jej kochać.