Podatek katastralny, eko-podatek dla singli, 4-dniowy tydzień pracy dla rodzin - oto przykłady chadecko-populistycznych postulatów.
Populizm. Chyba najbardziej zużyty termin współczesnej debaty publicznej. Populistą jest Tusk rozliczający PiS-owską "mafię". Populistą był Kaczyński, wprowadzając 500+, mówiący o suwerenności i niemieckich agentach. Populistą jest Mentzen obiecujący obniżkę podatków, populistą był Hołownia w 2020 roku przedstawiając się jako lekarstwo na polaryzacyjną logikę rządzącą polską polityką.
Ze świecą szukać polityka, który przez swoich oponentów nie zostałby obrzucony tą inwektywą. Termin "populizm" w powszechnym odbiorze najczęściej kojarzony jest jako synonim demagogii, manipulowania emocjami wyborców, obiecywania prostych rozwiązań na skomplikowane problemy. Krótko mówiąc - polega na zwodzeniu tłumów w celu zobycia władzy.
Tak też populizm zdają się rozumieć współcześni liberalni teoretycy polityki, czego doskonałym przykładem jest szalenie popularna w liberalnych kręgach intelektualnych książka "Światło, które zgasło" autorstwa Iwana Krastewa i Stephena Holmesa. Populizm jest fałszywą i złudną odpowiedzią na realne problemy - piszą autorzy.
Inną i ciekawą perspektywę proponują lewicowi teoretycy polityki tacy jak Chantal Mouffe i Ernesto Laclau, którzy zdają się uważać, że we współczesnych demokracjach innego rodzaju polityki niż populistycznej po prostu nie będzie. Ich zdaniem populizm jest sposobem opowiadania o polityce, w którym dzieli się społeczeństwo na "złe" elity i niesprawiedliwie traktowany lud. Populistyczny polityk jest więc obrońcą i rzecznikiem ludu.
Z pewnością taka wizja cierpi na pewną jednostronność. Elity nie zawsze są niesprawiedliwe, a lud z pewnością nie zawsze jest uciskany. Trzeba jednak przyznać Mouffe i Laclau w jednym rację - w dobie social mediów, ścigania się na to, kto na dłużej zdobędzie uwagę tłumów, w końcu, w cyfrowej rewolucji, kształtowania myślenia przez wielkie koncerny technologiczne, dziś innej niż populistyczna polityki po prostu nie będzie.
Chrześcijańska wizja człowieka nigdy nie przeciwstawiała w prosty sposób emocji i rozumu. Emocje są neutralnie moralnie - możemy z nimi zrobić różne rzeczy. Oczywiście powinny zostać poddane racjonalizacji, namysłowi, ocenie. Jednak nie oznacza to, że albo opieramy się na chłodnym rozumie albo tylko na gorących emocjach. Gniew wobec jawnego zła jest czymś słusznym. Jak pisała filozofka Hannah Arendt - kto nie odczuwa gniewu wobec niesprawiedliwości, jest kimś nieludzkim.
Katolicka wizja polityka nie wyklucza populizmu rozumianego jako odwoływanie się do emocji. Nie odrzuca też konfliktu. "Papież nie zamierza oczywiście potępiać każdej i jakiejkolwiek formy konfliktowości społecznej: Kościół dobrze wie, że w historii nieuchronnie powstają konflikty interesów pomiędzy różnymi grupami społecznymi i że wobec nich chrześcijanin musi często zająć stanowisko zdecydowane i konsekwentne" - zwracał uwagę Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus.
Tak więc chrześcijańsko rozumiana polityka nie sprzeciwia się słusznemu gniewowi. Jej celem jest coś innego: jest nim ukierunkowywanie społecznego gniewu we właściwą stronę. W kierunku prawdziwego, a nie wyimaginowanego wroga.
W tym momencie dochodzimy do fundamentalnego pytania: kto jest dziś prawdziwym wrogiem? Z kim/czym chce walczyć chadecki populizm?
Po pierwsze są nimi takie zjawiska jak kryzys zdrowia psychicznego i epidemia samotności. Według raportu Instytutu Pokolenia 41% mieszkańców dużych miast doświadcza głębokiego poczucia samotności. Samotność ma zwłaszcza twarz młodego mężczyzny - aż 55% mężczyzn do 24 roku życia również określa swój stan jako głęboką samotność.
Z kolei jeżeli chodzi o zdrowie psychiczne, to do myślenia daje badanie przeprowadzone w 2022 r. przez Fundację Archezja i Krakowski Instytut Logoterapii na próbie 3,5 tys. małopolskich nastolatków, które pokazuje, że 42% młodych ludzi przechodzi okresy stanów depresyjnych.
Odpowiedzialnymi za ten stan rzeczy obarczyć należy Big-Techy. I nie jest to teoria spiskowa. O tym, że główną przyczyną wzrostu samotności i wzrostu zachorowań na depresje jest wszechobecność mediów społecznościowych mówią od lat tacy badacze jak Jonathan Haidt czy też Jean Twenge. Z kolei w USA Meta, firma Marka Zuckerberga, założyciela Facebooka, została oskarżona w jednym z największych pozwów zbiorowych w historii przez 33 stany w USA o celowe uzależnianie dzieci przy pomocy algorytmów. Tak więc świadomość szkodliwości Big-Techów powoli staje się częścią głównego nurtu debaty publicznej.
Kolejnym wrogiem są patologie polskiego rynku mieszkaniowego. Jak pisał w swoim eseju dla Klubu Jagiellońskiego Konstanty Pilawa, "doprowadziliśmy do sytuacji, w której absolutną normą dla młodych ludzi jest marzenie, aby po dekadzie ciułania na wkład własny zdobyć swoje 50 m2, co najczęściej oznacza zadłużenie do 70 r. życia. Równolegle pozwoliliśmy na powstanie całej klasy rentierów żyjących z wynajmu mieszkań, a także patodeweloperów zarabiających krocie na budowaniu 10-metrowych niby kawalerek".
Te wszystkie wyżej wymienione problemy łączy jeden mianownik: są owocem takiej struktury społeczno-ekonomicznej, która wartościuje ludzi i struktury społeczne pod kątem ich użyteczności mierzonej za pomocą logiki pieniężnego zysku.
Gdzie szukać ratunku? Instytucją, z największym potencjałem uleczenie chorób współczesności jest rodzina. Nie chodzi oczywiście o jej idealizację, zarówno dziś jak i w przeszłości obarczona jest kryzysami. Badania empiryczne (odsyłam do raportów Niedoceniana rodzina Mariusza Staniszewskiego i Rodzina 2030. Szanse i zagrożenia pod. red. Moniki Chilewicz) pokazują, że to właśnie małżeństwo rozumiane jako związek kobiety i mężczyzny najlepiej chroni przed współczesną epidemią samotności i to właśnie w pełnej rodzinie dzieci znacznie rzadziej cierpią na depresję i inne zaburzenia psychiczne.
Rodzina - zwłaszcza ta jej zrodzona w nowoczesności forma, której założenie jest efektem dobrowolnych decyzji pozbawionych rodowego czy ekonomicznego przymusu czasów dawnych - może stanowić odtrutkę na kapitalistyczną logikę rynku i wychowywać do bezinteresowności. Zakorzenia w czymś trwałym i niezmiennym. Dla wielu osób trwała relacja żony, męża i dzieci może być ucieczką od tymczasowości, wyspą normalności na oceanie wiecznych przemian i chaosu. Rodzina zamiast indywidualizmu i ekshibicjonizmu zapewnia głębokie relacje i intymność. Ma więc potencjał leczyć samotność oraz uczyć, że człowieka to ktoś znacznie więcej niż użyteczne narzędzie przynoszące wzrost słupków PKB.
By jednak rodziny mogły zaistnieć i by ich istnienie było trwalsze, niż aktualnie to obserwujemy, należałoby wprowadzić zmiany na poziomie strukturalnym. Big-Techy upośledzają ludzką zdolność do zawiązywania relacji, patologie rynku mieszkaniowego zmniejszają poczucie bezpieczeństwa, związane z posiadaniem swojego miejsca na ziemi sprawiając, że założenie rodziny nie mówiąc o posiadaniu dzieci, wiąże się z pokonywaniem strachu i blokad.
Po pierwsze ze względu na fatalną sytuację na rynku mieszkaniowym koniecznością jest wprowadzenie podatku katastralnego (podatek od mieszkania proporcjonalny do jego wartości). Ograniczyłoby to zjawiska lokowania kapitału w mieszkaniach czy też tzw. flipping, które to powodują zmniejszenie dostępności mieszkań dla tych, którzy najbardziej tego potrzebują.
Z katastru od pierwszego mieszkania byłyby zwolnione małżeństwa, młodzi do osiągnięcia określonego wieku oraz wdowy i wdowcy, ale do określonego metrażu lub wartości nieruchomości. Można rozważyć by również mechanizm zwolnienia z podatku za kolejne mieszkania w powiązaniu z kolejnymi wychowywanymi dziećmi.
Po drugie - należałoby wprowadzić 4-dniowy tydzień pracy dla rodziców. Jeden dodatkowy dzień wolny (lub po prostu dodatkowe godziny wolne do wykorzystania zgodnie z uznaniem) mógłby zostać spożytkowany na szereg obowiązków związanych z wychowaniem dzieci.
Po trzecie, postulat proponowany przez Piotra Trudnowskiego na łamach magazynu "Pressje", w tece "Chadecki populizm", uprzywilejowanie "zielonej rodziny". Duże rodziny są bardziej ekologiczne niż gospodarstwa domowe singli czy nawet rodzin 2+1 jeśli weźmiemy pod uwagę ślad węglowy liczony na głowę każdego domownika. Ma to związek z oszczędnością na wspólnie wykorzystywanych sprzętach czy mniejszą skłonnością do nabywania dóbr luksusowych i podróżowania. Można by zatem wprowadzić pewne ekologiczne ulgi dla dużych rodzin takie jak np obciążenie podatkowe przede wszystkim tych, którzy generuję większe emisje zanieczyszczeń, a więc także singli. W najprostszym wariancie mogłoby polegać to po prostu na podwyżce i większym zróżnicowaniu stawek PIT w taki sposób, by z kosztów zwolnione były rodziny z dziećmi.
Wyżej zarysowany opis i postulaty są tylko pewnym wycinkiem koncepcji chadeckiego populizmu, którą szerzej opisujemy na łamach Klubu Jagiellońskiego.