Reklama

Filmowa opowieść w reżyserii Ellen Kuras zaczyna się w 1938 roku na południu Francji. Piękna Amerykanka, Lee Miller (wspaniała Kate Winslet) spędza tam wakacje z przyjaciółmi. Są nimi głównie artyści - poeci, malarze, fotograficy, dla których przez lata była muzą. Do niedawna wzięta modelka i życiowa partnerka awangardowego fotografa Mana Raya, ma dość bycia postrzeganą przez pryzmat obiektywu i męskich spojrzeń. Woli stać po drugiej stronie aparatu i sama fotografować.

Wybucha druga wojna światowa i z dnia na dzień jej życie się zmienia. Wcześniej poznaje brytyjskiego malarza i kuratora dzieł sztuki Rolanda Penrose’a, (gra go mało przekonujący Alexander Skarsgård), który staje się miłością jej życia. Gdy on jedzie uczyć kamuflażu wojskowego do Londynu, nie zważając na bombardowania, Lee rusza za nim. Znajduje pracę jako fotografka w brytyjskim "Vogue’u", nie zamierza jednak przestrzegać ograniczeń narzucanych kobietom, którym pozwala się dokumentować życie domowe albo modę. Namawia swoją szefową, by wystąpiła do ministerstwa o pozwolenie wyjazdu na front dla niej. Gdy Brytyjczycy odmówią, zdobędzie je od armii amerykańskiej.

Reklama

I całe szczęście, bo Lee - korespondentka wojenna, jako jedna z pierwszych fotografów pokazała z bliska poświęcenie żołnierzy, cierpienie cywilów i koszmar niemieckich obozów koncentracyjnych - Dachau i Buchenwaldu. W dniu, w którym Hitler popełnił samobójstwo, ona kąpała się w jego tajnym mieszkaniu w Monachium w przepastnej wannie, co udokumentowała na bodaj najsłynniejszej fotografii: Lee bierze kąpiel, a za plecami stoi portret Hitlera, marmurową posadzkę "kalają" zaś jej zabłocone buty.

Tyle w skrócie zobaczyć możemy w filmie "Lee. Na własne oczy". Dodajmy - w filmie średnim, który o kilka poziomów wyżej winduje kreacja Kate Winslet. Zafascynowana Lee Miller aktorka nie tylko wcieliła się w modelkę i fotografkę, ale też obraz wyprodukowała. Szkoda tylko, że oparty na pozbawionym pomysłu scenariuszu pióra kilkorga autorów, nie wzbił się ponad przeciętność, w pokazywaniu nieprzeciętnej kobiety.

Trauma, która uwrażliwia

Lee Miller urodziła się w 1907 roku w Poughkeepsie, w stanie Nowy Jork. Jej ojciec był z pochodzenia Niemcem, matka miała szkocko-irlandzkie korzenie. Lee miała również dwóch braci, ale ojciec - Theodore Miller, fotograf - amator, faworyzował córkę i często wykorzystywał jako modelkę do swoich zdjęć. W domu prócz niezbędnego sprzętu miał również prowizoryczną ciemnię, w której nauczył ją podstaw fotografii, pokazując techniczne aspekty tej sztuki.

Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że Lee Miller miała szczęśliwe i dostatnie dzieciństwo. Tak pewnie by było, gdyby w wieku siedmiu lat, podczas wizyty u przyjaciół rodziny, nie została zgwałcona. To nie tylko naznaczyło ją traumą na całe życie, ale sprawiło, że mała dziewczynka zachorowała ciężko na rzeżączkę. To był czas, gdy tę chorobę leczono inwazyjnymi, bolesnymi procedurami - m.in. chirurgicznie z użyciem rtęci, do tego nieskutecznie. Ten czyn sprawił, że piękna, uwielbiana przez mężczyzn i niezwykle inteligentna kobieta, już jako dziecko odkryła, co znaczy być ofiarą i zmagać się z cierpieniem. W dorosłym życiu to poskutkowało niezwykłą empatią, jaką odczuwała w stosunku do innych ofiar, z jakimi się zetknęła. Dotyczyło to zwłaszcza bohaterów jej wojennych fotografii - czuła się po prostu jedną z nich.

To zdarzenie mogło stać się kluczem do uchwycenia prawdy o postaci filmowej Lee, tymczasem tylko zaledwie przemknęło w końcówce nieporadnej rozmowy bohaterki z szefową "Vogue’a". Nastoletnia Miller miała po nim problemy z formalną edukacją - była wyrzucana niemal z każdej szkoły, do której uczęszczała. Mimo inteligencji i wielkich zdolności.

Początkowo interesowała się teatrem - przez  rok studiowała scenografię i kostiumografię w Szkole Sztuki Teatralnej Ladislasa Medgyesa w Paryżu.  W 1926 roku wróciła do Nowego Jorku i wzięła udział w programie nauczania dramatu eksperymentalnego w Vassar College, prowadzonym przez Hallie Flanagan. Nie czuła się w niej jednak dobrze, i zrezygnowała z nauki.

Wkrótce w dość niezwykłych okolicznościach poznała magnata wydawniczego Condé’a Nasta, m.in. właściciela "Vogue’a".  Nast prawdopodobnie uratował jej życie, gdy cudem zdążył ją powstrzymać, przed wejściem wprost pod niezauważony przez Miller samochód. Będąc pod wrażeniem jej urody, namówił ją, by została modelką jego pisma. W marcu 1927 roku Lee znalazła się na okładce amerykańskiego i brytyjskiego wydania "Vogue’a". Przez kolejne dwa lata była jedną z najbardziej pożądanych modelek w Nowym Jorku, fotografowaną przez czołowych fotografów mody - m.in. przez Arnolda Genthe’a i Edward Steichena. Zepchnęła na dalszy plan niezwykle popularne wtedy Louise Brooks i Clarę Bow. Obdarzona klasyczną urodą, do tego wysportowana i sama kierująca własną karierą, od początku była promowana jako "kobieta nowoczesna". Umiała też fantastycznie pozować (także nago), bo ojciec nauczył ją, by wyobrażała sobie, że jest dziełem sztuki i była "niczym żywa rzeźba". Niestety, jedno z jej zdjęć zostało bez jej zgody, umieszczone w reklamie...podpasek Kotex, co uznała za żenujące.

Porzuciła z dnia na dzień Nowy Jork i wyjechała do Paryża, za którym tęskniła. "Tu nikomu nie przyszłoby do głowy, by utopić mnie w środkach higienicznych" - opowiadała rozbawionym paryżanom.

Muza, kochanka, artystka

Jadąc do Paryża, miała w głowie plan: wiedziała, że chce zostać wybitną fotografką. Zamierzała odbyć praktyki u słynnego, surrealistycznego artysty malarza i fotografa, Mana Raya. Od dziecka przebojowa, świadoma swoich walorów, odnalazła  go i po prostu oznajmiła: "Jestem twoją nową uczennicą". Choć początkowo przekonywał, że nie przyjmuje uczniów, wkrótce została nie tylko jego współpracowniczką i modelką, ale także muzą i kochanką. Z czasem Lee założyła własne studio fotograficzne, często przejmując zlecenia modowe Raya, podczas gdy on skupiał się na malowaniu, które cenił bardziej. Współpracowali z sobą tak ściśle, że niektóre znakomite zdjęcia Miller, do dziś przypisuje się Rayowi.

Najważniejszym wspólnym dokonaniem pary stało się jednak odkrycie na nowo fotograficznej techniki solaryzacji (zjawisko częściowego lub całkowitego odwrócenia obrazu negatywowego na pozytywowy). Ponoć za wszystkim kryła się... mysz, która przebiegła Lee po stopie podczas pracy w ciemni, co sprawiło, że włączyła światło podczas wywoływania zdjęcia. Prace Miller i Raya wykonane przy użyciu tej techniki przeniosły fotografię z wiernego przedstawienia osób i rzeczy w danym miejscu i czasie, do sztuki zdolnej przedstawić świat takim, jakim widział go lub czuł fotograf.

Piękna Lee, partnerka cenionego artysty, szybko stała się częścią artystycznej bohemy Paryża pierwszej połowy XX wieku. Czuła się tu w swoim żywiole. Do bliskich przyjaciół pary należeli najsławniejsi artyści tamtego czasu: między innymi poeta Paul Éluard, malarz Pablo Picasso, malarz i rzeźbiarz Max Ernst czy Joan Miró - także malarz i rzeźbiarz. Miller ich wszystkich fotografowała. Poznała blisko też Jeana Cocteau - poetę, malarza a z czasem również głośnego reżysera filmowego, którego Ray traktował jak rywala. Cocteau był tak zafascynowany urodą Miller, że wykonał jej gipsowy odlew - w formie statui, na potrzeby swojego debiutanckiego filmu "Krew poety" (1930). Obraz zaliczany jest do najwybitniejszych dzieł filmowych surrealizmu. Niestety, podczas sporu Cocteau z Rayem o autorstwo ich rzekomo  wspólnego dzieła, Ray miał przeciąć brzytwą szyję muzy- statui.

W 1932 roku, po trzech latach związku, Lee porzuciła obsesyjnie zazdrosnego, 17 lat starszego od niej Raya, który nalegał na małżeństwo. Ten, w ramach zemsty, wyciął zrobione przez siebie zdjęcie oka Lee, a potem... przyczepił je do wahadła metronomu spinaczem do papieru. Później zrobił zdjęcie "obiektu" i faktycznie go zniszczył. I znowu odtworzył. Po czym ogłosił się wynalazcą reprodukcji, a zdjęcie opublikował w piśmie "This Quarter" gdzie z detalami wyjaśniał, jak demolował młotkiem całość. I polecał jako zemstę porzuconym kochankom.

Miller wróciła do Nowego Jorku niemal zaraz po rozstaniu, w 1932 roku. Jak się okazało jednak - nie na długo.

Beztroskie lata

W filmie Ellen Kuras nie zobaczymy, niestety, tego barwnego korowodu wielkich postaci okresu międzywojnia, które ukształtowały Miller jako artystkę. Co więc działo się z Lee po wyjeździe z Paryża?

Po powrocie do Nowego Jorku Lee wraz z bratem, w roli jej asystenta, otworzyła własne studio fotografii portretowej. Wynajęła dwa mieszkania w budynku obok Radio City Music Hall. Jedno stało się jej domem, a drugie "Lee Miller Studio".  Zaczęła robić portrety gwiazd filmowych, a także surrealistyczne fotografie, najchętniej jako prace reklamowe. Jej klientkami były m.in. Elizabeth Arden i Helena Rubinstein. Na wspaniałych zdjęciach portretowych utrwaliła surrealistę Josepha Cornella, a także aktorki Lilian Harvey i Gertrudę Lawrence. Kontynuowała również modeling i została fotografką "Vogue’a". Kilkukrotnie była zarówno artystką, jak i gwiazdą rozkładówki pisma. To musiało być niezwykłe doświadczenie.

W 1933 roku miała jedyną w jej życiu wystawę indywidualną w słynnej Galerii Juliena Levy’ego. Ale zupełnie nie zależało jej na sławie. Ważne było tylko to, aby zdjęcia były dobre i prawdziwe.

W 1934 roku Miller porzuciła swoje studio, aby poślubić egipskiego biznesmena Aziza Beya, który przybył do Nowego Jorku, by kupić sprzęt dla egipskich kolei. I zabrał ją ze sobą do Egiptu. Niewiele wiadomo o ich wspólnym życiu. Chociaż w tym okresie nie pracowała jako zawodowa fotografka, zdjęcia, które zrobiła w Egipcie, są uważane za jedne z jej najciekawszych fotografii surrealistycznych. W Kairze fotografowała głównie pustynie, piramidy, wioski. Zrobiła m.in. zdjęcie pustyni w pobliżu Siwy, które inny słynny surrealista René Magritte zobaczył i wykorzystał jako inspirację do swojego obrazu "Le Baiser".

Dość szybko okazało się, że takie życie jej nie wystarcza. Podróżowała sama do Paryża i podczas jednej z wizyt w 1937 roku poznała brytyjskiego artystę Rolanda Penrose’a. Okazał się miłością jej życia, dla której rozwiodła się z mężem i znowu pojechała do Europy. Tym razem już na zawsze.

Od tego momentu zaczyna się filmowa opowieść Kuras.

Kobieta, która widziała więcej

Skupienie się na okresie wojny było dobrym pomysłem, gdyby tylko ubrana w konwencję klasycznego "biopicu" opowieść, miała przekonującą dramaturgię. Ale nie ma, bo wybuchające bomby trudno do niej zaliczyć. Nie wystarczy chronologiczne odhaczanie kolejnych zdarzeń, by oddać fenomen Lee - utalentowanej, obsesyjnie niezależnej i silnej kobiety, której życie naznaczyło traumatyczne wydarzenie z dzieciństwa. Można też odnieść wrażenie, że była modelka, zajęła się fotografowaniem w momencie wybuchu wojny, tymczasem zajmowała się nim profesjonalnie od końca lat 20 ubiegłego wieku.

Tak naprawdę jedyne sceny, które robią wielkie wrażenie, to wizyty w obozach koncentracyjnych, w których Miller wykonała jako jedna z pierwszych wstrząsającą dokumentację fotograficzną. To, co tam zobaczyła, prześladowało ją do końca życia. Kate Winslet przekazuje to nam w jednej, milczącej scenie - gdy szuka czegoś w swoich kontaktach, a papieros wypala się do końca filtra. Jej oczy zdają się unosić całe nieszczęście świata. Po wojnie Lee wpadła w ciężką depresję, z którą nigdy się nie uporała. Jej późniejszy problem z alkoholem, który pokazuje film, był tego skutkiem.

Wrażenie robi też świetnie zainscenizowana scena w wannie Hitlera. Ale to wciąż mało. Bo przecież nie o nagromadzenie scen cierpienia i sensacji chodzi, lecz o wewnętrzną, spójną dramaturgię opowieści, którą twórcy zastąpili wyliczanką kolejnych etapów wojennej misji. 

To, co mimo wszystko udało się w filmie, dzięki wielkiej kreacji Winslet, to pokazać kobietę, która widziała o wiele więcej, niż patrzący na to samo mężczyźni. Widziała szczegóły walki w sposób, który mężczyźni pomijali - nie tylko to, co stało się z nieznaną kobietą na ulicy, leżącą  w kałuży krwi, ale także jej wstyd i upokorzenie. Widziała i umiała pokazać na fotografii ból odczuwany przez tych, których wojna na zawsze zmieniła. I to właśnie oferuje film "Lee. Na własne oczy" - wojnę i jej skutki z kobiecego punktu widzenia.

Tuż po wojnie Miller fotografowała życie chłopów w powojennych Węgrzech, a na koniec egzekucję faszystowskiego premiera László Bárdossyego. Potem, już u boku męża, krótko pracowała dla "Vogue’a". Powrót do świata blichtru, po tym co widziała, był jednak niemożliwy. Dlatego rzuciła fotografowanie. Niesamowite, że zastąpiła je inną pasją - porzuciła ciemnię na rzecz kuchni, stając się wyrafinowaną kucharką i uczęszczając do paryskiego Le Cordon Bleu. Organizowała "surrealistyczne" kolacje i przygotowywała szalenie eksperymentalne dania, serwując swoim gościom potrawy takie jak zielony kurczak lub niebieska ryba. Specjalizowała się również w "historycznym jedzeniu", takim jak pieczone prosię, a także w oryginalnych przysmakach, jak "pianki w sosie cola" (robione po to, by zirytować angielskiego krytyka, który powiedział, że Amerykanie nie potrafią gotować).

60 tysięcy zdjęć i listy miłosne

Przez całe życie Lee Miller zrobiła niewiele, aby promować swoje fotograficzne dokonania. To, że jej  prace są znane dzisiaj, zawdzięczamy wysiłkom syna, Antony'ego Penrose'a, który promuje i konserwuje prace matki od lat 80.

Już po jej śmierci (zmarła na raka w 1977 roku), odkrył około sześćdziesięciu tysięcy fotografii, negatywów, dokumentów, dzienników, aparatów fotograficznych, listów miłosnych i pamiątek na strychu w rodzinnym domu Farley Farm w Anglii, gdzie Lee i Roland mieszkali do śmierci. Jej zdjęcia są dostępne w udostępnionych przez niego archiwach Lee Miller. Anthony oferuje też wycieczki po muzeum poświęconym pracom matki i ojca, w jakie zamienił odziedziczony po rodzicach dom. Dziś zresztą zdjęcia Miller prezentowane są w najbardziej prestiżowych galeriach świata. Największe zbiory obejrzeć można w dwóch: w nowojorskim Museum of Modern Art i w londyńskim Tate Modern.

Lee Miller doczekała się wielu biografii, ostatnia pióra Anthony’ego, (pierwszą napisał w 1985 roku), stała się  podstawą dla filmu. Może nie był to najlepszy wybór, choć  syn nie ukrywał drażliwych wątków - począwszy od jej wygranej walki z alkoholowym uzależnieniem po wątek dotyczący wieloletniej kochanki ojca, cyrkowej akrobatki, której istnienie pogłębiło depresję Lee. Najciekawsze (dla biografów), wydają się jednak niewydane, niestety w Polsce "Listy miłosne w złotych kajdankach Lee Miller i Rolanda Penrose’a". To uchwycone w autentycznych listach pisanych przez Lee i Rolanda, narodziny wielkiego uczucia między tą parą, począwszy od ich spotkania w Paryżu w 1937 r. aż do 1939 r., kiedy Miller opuściła swojego egipskiego męża Aziza i dołączyła do Penrose'a w Londynie. Z całą pewnością potraktowanej po macoszemu w filmie opowieści o uczuciu artystycznej pary przydałyby kolorytu. Zwłaszcza że spotkanie tych dwojga dostajemy na "dzień dobry" w filmie.

"Kate Winslet walczyła o ten film przez niemal dekadę. Napisała pierwszą wersję scenariusza, pomagała uzyskać finansowanie, przesłuchiwała aktorów i osobiście płaciła pensje ekipie przez pierwsze dwa tygodnie zdjęć" - czytamy w materiałach do filmu, którego w końcu aktorka jest producentką. Stworzyła w nim wielką, przejmującą kreację, powiedziałabym wręcz, że zbyt dobrą jak na średni film.

Ale właśnie choćby tylko dla jej roli (a powodów znajdzie się więcej), warto ten film zobaczyć.