Reklama

Przemysław Radzyński: Brat buduje pierwszą szkołę muzyczną w Republice Środkowoafrykańskiej.

Br. Benedykt Pączka OFMCap: - African Music School funkcjonuje od 7 lat. Przez pierwsze pięć działała w klasztorze, bo nie mieliśmy budynku. Później moi przełożeni powiedzieli: "my kupimy ziemię - ty budujesz". Jest to super teren w centrum 40-tysięcznego miasta Buar. Ale wymagał wyrównania; dotychczas było tam dużo drzew, a ludzie wyrzucali tam śmieci. Kiedy był kupowany, to pomyśleliśmy: teraz tutaj jest ściernisko, ale będzie San Francisco.

Reklama

Niezależny budynek potrzebny jest przede wszystkim ze względu na dzieci, które mogą swobodnie z niego korzystać. Po siedmiu latach stoi pierwszy budynek - 40 metrów długi, 11 szeroki i 2 piętra. Wykonany na razie w stanie surowym. Z Polskiej Fundacji dla Afryki otrzymaliśmy 85 okien, które wojskowym samolotem doleciały z Brukseli do stolicy Bangi. Jeszcze nie wszystkie są zamontowane. Na szkołę otrzymaliśmy też dach papieski.

Papieski?

- Kard. Konrad Krajewski - jałmużnik papieski przekazał nam 20 tys. euro. Wykonaliśmy go w Warszawie. Kontenerem dopłynął na razie do Kamerunu. Niebawem powinien być u nas. Zostanie do wykonania elektryka i instalacja wodno-kanalizacyjna.

W tym budynku uczy się sto dzieciaków, które przychodzą codziennie. Nasza szkoła nie ma nigdy zamkniętych drzwi, także w wakacje. Chodzi o to, żeby to było ich miejsce. Mają dostęp do instrumentów, ale mogę też po prostu tam się spotkać, porozmawiać, naładować telefon czy obejrzeć coś w telewizji, czy internecie. I faktycznie od godz. 6.00 już się schodzą. Czują się tam jak u siebie.

Kto przychodzi do szkoły?

- Szkoła jest dla wszystkich dzieci - niezależnie od wyznania. Przychodzą katolicy, muzułmanie, świadkowie Jehowy. W całym mieście jest pewnie kilka tysięcy dzieci.

Muszą mieć jakieś uzdolnienia muzyczne?

Tak, na początku robimy test. Muszą wykazywać zdolności muzyczne. Wyjątek stanowią bardzo biedne dzieci. Jak wiem, że jest to sierota, które nie ma co jeść, to zapraszam do szkoły właściwie po to, żeby ją nakarmić. W szkole każdego dnia jest posiłek. Często pomagamy także ich rodzinom. To są generalnie ubogie dzieci, ale często bardzo zdolne.

No właśnie... Wasi uczniowie zaczynają podbijać świat.

Pięciu naszych absolwentów wysłaliśmy za granicę. Trzech studiuje w Polsce. Hipolit Balay uczy się gry na perkusji w Krakowskiej Szkole Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Dwóch chłopaków jest we Wrocławiu w szkole muzycznej TONY, a jednego wysyłamy do Nancy we Francji do Międzynarodowej Akademii Muzycznej na gitarze basowej. Saint Christophe Matara zaczyna w tym roku studia w jednej z najlepszych szkół muzycznych na świecie - Berklee School of Music w Bostonie. Prezydent tej szkoły przyznała mu stypendium ze względu na jego zdolności. To około 400 tys. dolarów na cztery lata, które pokryje czesne za szkołę, internat i wyżywienie.

Bardzo się cieszę, że on się tam dostał. To jest nasz najzdolniejszy uczeń. Obawiałem się trochę o jego angielski, bo u nas nie ma szkół, które uczyłyby języków. Uczyła go córka zaprzyjaźnionych misjonarzy protestanckich, która z Nowego Jorku przyjeżdżała czasami do swoich rodziców w Buar. Krzysztof zdał angielski. Myślę, że spokojnie skończy tę szkołę.

W głosie dyrektora szkoły słychać nie tylko zadowolenie, ale i dumę.

- No tak. Jak dostaliśmy tę decyzję...

Nawet język Brata zdradza... Nie mówi Brat, że to sukces Krzysztofa, ale Wasz.

- Tak, to nasz sukces! Gdyby nie African Music School, gdyby nie muzycy, którzy uczyli u nas - Krzysztof Gumienny i Paweł Urbański, gdyby nie Agata Bajno - menadżerka Anny Marii Jopek, Krzysztof nie dostałby się tam. Na to składa się zaangażowanie wielu osób. Jak dostaliśmy tę decyzję, to ja przez całą noc nie zasnąłem. Krzysztof nie zdawał sobie sprawy z tego, co to znaczy.

Kiedy wysłałem tą informację do prof. Piotra Wojtasika, trębacza i wykładowcy w Katowicach i we Wrocławiu na uczelniach jazzowych, odpisał jednym zdaniem: "Bóg istnieje!".

Krzysiu to jest fajny chłopak. Będą z niego ludzie. A African Music School zyska dobrego profesora.

Dlaczego Bratu zależy na tym, żeby swoich absolwentów wysyłać do szkół i akademii muzycznych na całym świecie, i to najlepszych?

- W Republice Środkowoafrykańskiej robimy coś, co nie istnieje. Mam na myśli nie tylko sam budynek szkoły, ale przede wszystkim jej program muzyczny i profesorów - na każdym instrumencie chcemy wykształcić ludzi, którzy po powrocie do RCA będą mogli uczyć innych. W ten sposób edukacja muzyczna rozpocznie się w całym państwie. Tam nie ma żadnej osoby wykształconej muzycznie. Nie ma kobiety, która czyta nuty. Naszym zadaniem jest wyłapać najlepszych, wysłać ich na światowe uczelnie, aby później mogli być nauczycielami w RCA.

 Oni o tym wiedzą?

- Chłopaki mają jasno powiedziane, że to nie jest tak, że jak wyjadą do USA, to już tam zostaną. Podpisujemy z nimi umowy. One zakładają, że zagraniczne studia muszą odpracować w RCA, a z zarobionych pieniędzy oddać dziesięcinę na naszą szkołę. Absolwenci naszej szkoły stają się jej pierwszymi dobrodziejami. Jeśli ktoś dzięki African Music School dostanie możliwość grania na najlepszych scenach w Nowym Jorku, Paryżu czy Warszawie, to ma podzielić się tak zarobionymi pieniędzmi ze swoimi młodszymi kolegami. 

Po ŚDM w Lizbonie np. Młodzież z Angoli nie wróciła do swojego kraju. Ojciec jest pewny swoich uczniów?

- Na pewno wrócą. Nie zamykamy dla nich drogi, żeby mogli się rozwijać, wyjeżdżać, koncertować na całym świecie. Ale musi być czas przeznaczone na edukację jego braci i sióstr. My mamy setkę dzieci, a wyjechało pięciu. Myślę, że każdy by chciał wyjechać - kształcić się, dobrze zjeść i doświadczyć innego świata.

Brat w muzyce widzi szansę rozwojową dla młodzieży?

- Nie tylko dla młodzieży. Muzyka to antidotum na wojnę, instrument pokoju, lekarstwo na blizny. Kiedy my się spotykamy, gramy i coś razem robimy, to ludzie zapominają, stają się inni - oni kochają grać, śpiewać, kochają się rozwijać, ale nie mają możliwości, żeby to robić. Jedynym takim miejscem w tym kraju jest African Music School w Buar. Będziemy nadal ich kształcić, razem koncertować, jeździć po kraju i za granicę.

Już dwukrotnie graliśmy dla więźniów. Myślę, że to ważne doświadczenia zarówno dla osadzonych, jak i dla naszej młodzieży. Muzyka to narzędzie do utrzymania pokoju w RCA. Nie można tylko budować armii środkowoafrykańskiej, ale trzeba też zadbać o budowanie kultury w tym kraju. W RCA nie ma żadnych archiwów, nagranych utworów czy płyt. Szkoła jest też ważnym czynnikiem, żeby budować i utrzymywać tamtejszą kulturę.

W RCA ciągle trwa wojna?

- RCA jest pogrążona w wojnie domowej, ciągle są jakieś napięcia. Ludzie są dotknięci rebeliami, ciągłym uciekaniem przed zagrożeniem. Niektórzy kilkukrotnie tracili swoje domy, nie mówiąc o zabitych dzieciach, ojcach czy matkach. Na co dzień widzimy te rany. Jesteśmy tam po to, żeby je leczyć.

Brat widzi taką wielką szansę w muzyce, bo sam jest muzycznie wykształcony?

- W szkole podstawowej zaczynałem od gry na akordeonie. W liceum chodziłem na gitarę do szkoły muzycznej pierwszego stopnia. Później też na lekcje prywatne, m.in. na trąbkę. Mam podstawy instrumentalno-wokalne. Kiedy byłem w seminarium w Krakowie, chodziłem na lekcje śpiewu do pani Alicji Sławeckiej czy Marka Bałaty. To ja uczyłem pierwszych akordów Matarę, który jest teraz w Bostonie, czy zadęcia na trąbce Gustawa, który zaczyna naukę we Wrocławiu.

Od siedmiu lat praktycznie codziennie jestem w szkole muzycznej. Przebywam wśród muzyków -  uczyło u nas ok. 30 profesorów z Europy. Teraz nie będziemy mieli trębacza, więc pewnie go zastąpię, na ile będę potrafił...

Budynek szkoły już stoi. Jakie dalsze plany?

- Sala koncertowo-sportowa. Szukamy sponsora. Potrzebujemy 3 mln zł. Może ktoś do nas przylecieć, zobaczyć i powiedzieć: tak, to będzie moja sala. Mamy miejsce i plany przygotowane przez dobrego architekta z Danii. Brakuje nam tylko pieniędzy.

Potrzebujemy takiego miejsca, gdzie będziemy się spotykać i dawać koncerty. Takiej sali nie ma nawet w stolicy kraju. Jak pada deszcz, to nie mamy możliwości grania. A u nas pada przez sześć miesięcy w roku. Chcę, żeby w tej sali były koncerty, ale chcę, żeby dzieci też mogły grać w piłkę, bo sport też jest bardzo ważny dla młodych.

Ojciec jest na urlopie w Polsce. Jak Ojciec odpoczywa?

- W niedzielę jestem w różnych kościołach w całej Polsce, głoszę kazania. Towarzyszy mi dwójka moich uczniów na trąbce i saksofonie. Po mszy prosimy ludzi o pomoc - zbieramy pieniądze. To są środki potrzebne na codzienne funkcjonowanie szkoły. W skali roku potrzebuję ok. 120 tys. zł. Mamy setkę dzieci. Każdego dnia otrzymują posiłek w szkole. Musimy też zapewnić utrzymanie naszych profesorów i wynagrodzenia dla personelu - kucharek i ochroniarzy.

Z jakimi uczuciami wraca Ojciec do Polski?

- Kocham Polskę. Cieszę się, że jestem Polakiem. Zawsze wracam do Polski z wielką wdzięcznością, bo widzę, jak dużo ludzi nam pomaga i robi to bezinteresownie.

Ale ciężko się wyjeżdża z RCA. Ludzie za nami płaczą. Ale bez takiego wyjazdu do Polski trudno byłoby przez kolejny rok funkcjonować w Afryce bez pieniędzy. Gdy będę wyjeżdżał z Polski, też pewnie będzie smutno. Ale wracamy do RCA. Pomimo trudności, które tam są, bo Bóg się nimi zajmie. Jak oddajemy Mu swoje serca, to nie martwimy się, bo Bóg się zajmie innymi rzeczami.