- Te rzeczy były spleśniałe, zgniłe, zjedzone przez mole i śmierdziały ze stu metrów. To cud, że to tak wygląda. A jak zobaczyłem Korę, to nie wytrzymałem i się popłakałem - mówił projektant tuż po tym, jak po raz pierwszy zobaczył ekspozycję.
To było dokładnie 10 lat - tylko i aż tyle trwała burzliwa działalność Arkadiusa , czyli Arkadiusza Weremczuka, pochodzącego z Parczewa w województwie lubelskim. Miejsce urodzenia docenił dopiero wtedy, gdy dowiedział się, że sam Yves Saint Laurent - tak, jak on - mieszkał w małej miejscowości. Wtedy poczuł, że może zostać projektantem. - Cieszę się, że te 20, czy nawet 30 lat temu mogłem być inspiracją dla innych młodych ludzi, którzy na co dzień nie mieli dostępu do kultury i sztuki. Chciałem im pokazać, że mogą marzyć i spełniać marzenia - mówi Arkadius. Jako jedyny "zza żelaznej kultury" dostał się do prestiżowej Central Saint Martins w Londynie i od pełnej mitologicznych odniesień dyplomowej kolekcji zatytułowanej "Semen of the Gods" konsekwentnie podbijał niełatwy świat mody i stał się odkryciem przełomu XX i XXI wieku. Potwierdził to sukces kolekcji "Lucina, O!" pokazanej na London Fashion Week w 2000 roku. Rok później "The Independent" umieścił go w dziesiątce topowych mistrzów brytyjskiej mody. Od razu wyznaczył też jeden z zasadniczych nurtów swoich zainteresowań - szukania nieoczywistych połączeń tego, co źródłowe i współczesne. A to doskonale prezentuje wystawa "Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje". - Antyk i Shakespeare spotykały się w jego twórczości z antykapitalizmem, a religia z queerem. Wpływała na niego twórczość Allena Jonesa. Inspirowały go reklamy usług seksualnych. Bywał u królowej i w gejowskich klubach. Na wybieg zapraszał cenione supermodelki i celebrytę z Big Brothera, osoby transpłciowe i uprawiające sztukę drag. Pseudonim projektanta nawiązywał do Arkadii, krainy szczęścia, ale takiej, w której śmierć nie wzbudza przerażenia - czytamy w tekście kuratorskim wystawy.
Prace nad ekspozycją, której pomysł zrodził się w głowie dyrektor CMWŁ w Łodzi Anety Dalbiak, trwały kilka lat. Nie było pewności, czy obiekty ze słynnych kolekcji Arkadiusa przetrwały. Okazało się, że część z nich była przechowywana w Szkocji, część w Polsce. Większość w fatalnych warunkach. - Do naszych zbiorów trafiły wszystkie kolekcje, które w swoim życiu stworzył Arek - w sumie czternaście. Nie są pełne, nie mamy wszystkich sylwetek, ale każda z tych kolekcji ma na wystawie swoją reprezentację. Kiedy te rzeczy do nas przyjechały, były potwornie brudne. Z pleśnią, z rdzą, która jest bardzo trudna do usunięcia, z mikroorganizmami... Pierwszym ratunkiem, pierwszym etapem była fumigacja, czyli krótko mówiąc zdezynfekowanie tych ubrań. Potem zaczęliśmy przeglądać je bardzo szczegółowo. Uświadomiliśmy sobie skalę ubytków w większości obiektów. Wtedy zaczęła się niezwykle żmudna i tytaniczna praca naszego działu konserwacji. Trzeba było wszystkie te obiekty, a na wystawie jest ich ponad dwieście, przywrócić do takiego stanu, by nadawały się do pokazania na sali ekspozycyjnej - opowiada Aneta Dalbiak.
Każdy z tych obiektów wpisuje się w istotny kontekst społeczny, kulturowy, religijny, intelektualny, czy cielesny. Bo moda przełomu wieków funkcjonowała blisko aktualnych wydarzeń. - Działa wtedy Alexander McQueen, czy John Galliano, czyli projektanci, którzy modą opowiadają o świecie. Nie próbują skłaniać uwagi na ubiorze, jako produkcie, tylko na modzie jako zjawisku kultury, czy jakieś formie artystycznej. To był ten moment - wyjaśnia Marcin Różyc, kurator wystawy "Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje".
Swój język opowieści o świecie stworzył też Arkadius, bo projekty, ubrania traktował jako narzędzie służące krytycznej ocenie rzeczywistości. - Aktualizował historyczne tematy, nadawał nowe znaczenia, komentował. Z tego punktu widzenia kolekcje Arka zbliżały się do sztuki - podkreśla dyrektorka CMWŁ w Łodzi.
Wystawę otwiera jeden z najważniejszych pacyfistycznych manifestów pokoju w historii mody - suknia z biało-czerwonymi piórami, będąca częścią kolekcji "United States od Mind", powstałej w czasie inwazji USA na Irak. Charakteryzują ją przeplatające się smbole narodowe i religijne - amerykańskie, żydowskie i arabskie, definiujące tym samym postawę projektanta wobec konfliktów, wojen i napaści. I to pierwszy moment na wystawie, kiedy orientujemy się, że takie przekazy dziś są wciąż boleśnie aktualne. - To jest typowe dla ważnej sztuki. Moda Arkadiusa nie jest anachroniczna, bo mówi jednocześnie o tym, co bieżące, ale i bardzo uniwersalne. A manifest pacyfistyczny stworzony z powodu inwazji USA na Irak, byłby aktualny zarówno w stosunku do wypraw krzyżackich w średniowieczu, jak i do dzisiejszej rzeczywistości w Strefie Gazy. Arkadiusz potrafi w uniwersalny sposób wołać o pokój - podkreśla kurator wystawy Marcin Różyc.
Potrafi też w odważny, swobodny i niepozbawiony szacunku sposób, łączyć sacrum z profanum, czego najlepszym i najbardziej znanym przykładem jest kolekcja "Virigin Mery Wears The Trousers", wykorzystująca wizerunek Marii z Dzieciątkiem. Kontrowersje wzbudzać może "Prositution" poświęcona pracy seksualnej, czy "The House of Pleasure" odnosząca się do różnych barw namiętności. Z kolei osobiste wątki odnaleźć można w arkadyjskiej kolekcji "Paulina", inspirowanej postacią babci projektanta i osadzonej na polskiej wsi. - Nie interesowałby mnie moda Arkadiusa, gdyby właśnie nie była tak bogato zakorzeniona w kulturze, w kwestiach społecznych, politycznych, gdyby nie była tak ważnym komunikatem humanistycznym i aktywistycznym. Wydaje mi się, że to jest nieodłączne. To, czego z kolei nie ma na tej wystawie to popularność Arkadiusa. Nie przejdziemy ścieżką, która pokazywałaby jego karierę, sławę, czy obecność w mediach. Tam są oczywiście fakty, takie, jak na przykład zdjęcia dokumentujące istotne momenty w jego działalności, ale ja tego zjawiska nie analizuję. Stawiam na to, co dla mnie w tej postaci było najważniejsze. Interesuje mnie treść jego mody - dodaje Różyc.
I trudno też nie odnieść wrażenia, że praktycznie każda z prezentowanych w CMWŁ kolekcji Arkadiusa mogłaby z powodzeniem powstać dziś, jako komentarz do bieżących wydarzeń - konfliktów zbrojnych, podziałów społecznych, definiowania tożsamości i postaw moralnych. Choć, co do jednej kolekcji, kurator wystawy ma wątpliwości. - Nie wyobrażam sobie, ze dzisiaj powstałaby kolekcja "Lucina, O". To dosadna opowieść o porodzie, o kobiecym ciele, o krwi i o ciężkości porodu - stworzona przez mężczyznę. Dzisiaj te tematy bardzo się zindywidualizowały i trudno sobie wyobrazić, że to mężczyzna w taki sposób opowiada o fizyczności porodu, który nie jest jego doświadczeniem - zauważa Marcin Różyc.
Tę dynamiczną i docenianą zawodową drogę Arkadiusa przerwały pogłębiające się problemy finansowe i w końcu bankructwo projektanta. Zamyka interesy i znika. Przez długi czas tylko niewielka grupa ludzie wie, gdzie żyje. - To były konsekwencje źle podjętych decyzji, które sprawiły, że mój biznes upadł. Wtedy wiedziałem, że nie mogę tego kontynuować w innej formie, że nie chce pracować tylko komercyjnie dla korporacji, że chcę pozostać artystą - podkreśla Arkadius. Dziś po 17 latach już otwarcie mówi, że prowadzi bardzo spokojne życie w tropikalnej części Brazylii, gdzie stworzył swój własny raj. Poświęca się pracy w ogrodzie, nie zapomina o artystycznych działaniach i inwestuje, chociaż wielokrotnie rządzi tym przypadek. - Często mówię, że to, co mogę zrobić teraz dla natury, to być może oddać jej to, co zabrałem, tworząc kolekcje ubrań przez 10 lat. Dlatego sadzę drzewa - dodaje Arkadius.
Z dystansem obserwuje to, co dzieje się w Europie i w Polsce i chłodno potrafi ocenić swoją karierę z perspektywy lat. Ale kiedy znów - w pełnej formie i w przestrzeni, nawiązujących do architektury świątyni - zobaczył zaprojektowane przez siebie sylwetki z poszczególnych kolekcji, nie mógł powstrzymać emocji. Te największe wzbudziły fotografie Kory, bliskiej przyjaciółki Arkadiusa, w ubraniach z kolekcji "Paulina". - Ta wystawa jest jak film emocji z mojego życia. Zobaczyłem na niej wszystko. Te początki w Londynie, to jak było trudno. I później, jak zobaczyłem Korę, to po prostu nie wytrzymałem i się popłakałem - mówił Arkadius. Ekspozycję uzupełniają prace współczesnych artystów, którzy na nowo interpretują tematy znane z twórczości Arkadiusa i tkaniny artystyczne ze zbiorów muzeów.
Ta wystawa pełni jeszcze jedną ważną rolę. Podejmuje niełatwą próbę wskazania modzie należytego miejsce w kulturze i sztuce, bo do tej pory pozostawała poza ich zasadniczym nurtem, Szczególnie w odniesieniu do placówek muzealnych w Polsce i w przeciwieństwie do takich światowych miejsc, jak MET w Nowym Jorku czy londyńskie Victoria & Albert Museum.
W CMWŁ w Łodzi to kolejna taka propozycja po ekspozycji "Dior i ikony paryskiej mody z kolekcji Adama Leja" i jednocześnie kolejny krok w rozbudowywaniu modowych zbiorów instytucji. A wszystko w jednym zasadniczym celu - zmieniania sposobu postrzegania instytucji muzeum w ogóle i co za tym idzie - poszerzania grona jego odbiorców. - Zmienia się sposób funkcjonowania muzeum. Trzeba jednak pamiętać, że muzea żyją pamięcią i bardzo wolno się przekształcają. Jestem jednak zwolenniczką tego, żeby głośno mówić, że muzea są dla ludzi. My nie robimy instytucji, kolekcji, wystaw dla swoich kolegów muzealników, czy historyków sztuki. Dysonans w funkcjonowaniu tych instytucji polega na tym, że na poziomie deklaratywnym wiemy, że powinniśmy być otwarci na wszystkich, ale na poziomie realizacyjnym to się jeszcze często nie udaje. Wielkim grzechem polskich muzeów pozostaje hermetyczna komunikacja - analizuje dyrektorka CMWŁ w Łodzi Aneta Dalbiak.
Wystawa "Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje" będzie prezentowana w Łodzi do lipca 2025 roku, ale już teraz wiadomo, że to tylko początek jej drogi. - Propozycje posypały się zaraz po otwarciu, z zagranicy, więc mamy nadzieję, że będzie pokazywana na świecie. Jestem przekonana, że na przykład w Londynie, wywołałaby nie mniejsze emocje niż u nas w Polsce - mówi Aneta Dalbiak.
- Takiej skali zainteresowania się nie spodziewałem. W Polsce wystawy sztuki, wystawy mody nie mają takiej medialności. To jest ogromnie ważny moment dla sztuki współczesnej, która też jest prezentowana tej wystawie. Ale to jest też gest pokazujący, jak bardzo potrzebowaliśmy Arkadiusa, jak bardzo był ważny dla polskiej kultury - podkreśla Marcin Różyc.
I w końcu - to Arkadius na kanwie popularności i szerokiego rozgłosu wystawy, wydaje się zmieniać swoje podejście do kwestii ewentualnego powrotu do zawodu czynnego projektanta. Bo dziś na pytanie: "czy wrócisz do mody" nie pada już stanowcze "nie". - Jestem człowiekiem, który lubi wkładać kij w mrowisko - kończy Arkadius.