- Jeszcze dziesięć lat temu nie wiedziałem, co chcę właściwie robić. Nic nie zdołało mnie na tyle zaciekawić, bym chciał się tym zająć na poważnie. Aż pewnego dnia, bodajże w 2014 roku, mój kuzyn zaproponował wspólną wyprawę z wykrywaczem - opowiada z uśmiechem na wspomnienie Odyn.
Już pierwsze spotkanie z detektorem zmieniło zawieszoną egzystencję Adama w pełne pasji życie "Odyna". Z kuzynem wybrali się wtedy do lasu w poszukiwaniu śladów II wojny światowej. Pomysł nie wziął się znikąd. Przyszły teść ów kuzyna kupił wtedy wykrywacz i połączył hobby wypadów na grzyby z poszukiwaniem skarbów.
Pożyczony detektor wydawał sygnały, reagując na większe przedmioty, co skutkowało wyciąganiem na powierzchnię odłamków i starych śmieci.
- Raz kuzyn namierzał sygnały, a ja kopałem, po jakimś czasie się zmienialiśmy. I nagle stało się coś niezwykłego. Kiedy kopałem, zobaczyłem łuskę (główna część naboju, w której znajdują się jego pozostałe elementy - przyp. red.). Widniała na niej data 1914 albo 1915. Uświadomiłem sobie wtedy, że jestem pierwszą osobą, która o tej łusce wie. Pierwszą osobą, która dowiedziała się, że ktoś tutaj 100 lat temu oddał strzał - wspomina z widocznym wzruszeniem.
To wyjątkowe odkrycie pomogło mu zrozumieć, jak wartościową pasję odnalazł.
- To, czego uczono nas w szkole o tych wojnach, okazało się nagle namacalną prawdą. Te odłamki, ta łuska... To była magia - wyznaje. - Wyobrażałem sobie żołnierza, który w ferworze walki biegł, czołgał się, krył się za drzewem i z akcją serca bliską maksymalnej, wychylał się i oddawał strzał. Dosłownie słyszałem świst pocisków, które mogły pruć w jego stronę.
To przeżycie wprowadziło Adama w zupełnie inny wymiar. Po pierwszych owocnych poszukiwaniach zaczął interesować się tym tematem.
- Słuchałem historii o skarbach wykopanych przez innych poszukiwaczy na polach. Opowieści o srebrnych kopertach zegarków (zewnętrznych obudowach tarczy wraz z mechanizmem - przyp. red.) czy średniowiecznych monetach wzmacniały moją ekscytację na myśl o przyszłych przygodach.
- Pracowałem w hucie ołowiu a w wolnym czasie szukałem wykrywaczem metali w jeziorach - wspomina czas, zanim zaczął prowadzić tzw. vanlife i utrzymywać się z filmowania poszukiwań. - To zbieg pewnych wydarzeń skierował mnie na zupełnie inny styl życia.
Pasja zaczęła zajmować lwią część jego czasu i myśli. Ruszył nawet z publikowaniem zdjęć swoich znalezisk na Facebooku:
- Ludzie zaczęli zadawać mi wiele pytań na temat poszukiwań. Widząc ich zainteresowanie, postanowiłem założyć swój kanał na YouTube, aby dzielić się moimi amatorskimi filmami. Powoli, lecz systematycznie, zacząłem zdobywać obserwatorów. Zaciekawienie moją pasją rosło.
Wraz z rosnącym zainteresowaniem zaczęły pojawiać się niepokojące komentarze sugerujące, że takie poszukiwania detektorem metali może być nielegalne. Strach osłabił jego wiarę w sens tego, co robi.
- Wtedy usunąłem wszystkie filmy z kanału - opowiada Odyn. - Zacząłem jednak czytać, rozmawiać z ludźmi lepiej poinformowanymi w kwestiach prawnych i okazało się, że nielegalne jest poszukiwanie zabytków bez zgody konserwatora. Na poszukiwanie współczesnej biżuterii i monet nie trzeba zgód, więc w żadnym wypadku nie jest to przestępstwo.
Postanowił wrócić do nagrywania i tym razem już bardziej świadomie kontynuować pasję. Bardzo inspirowały go filmy z kanałów poświęconych życiu w vanie, a także innych poszukiwaczy, głównie ze Stanów Zjednoczonych. Tymczasem sam miał Fiata Stilo i żył z mamą w wynajmowanym mieszkaniu...
- Jednego dnia spotkałem się z Arturem Troncikiem, aktywistą walczącym o zmiany w polskich przepisach dotyczących poszukiwań: w 2018 roku zmieniły się przepisy a konkretnie ustawa o ochronie zabytków. Wcześniej poszukiwanie detektorem metali zabytków bez zgody konserwatora było wykroczeniem, po 2018 roku stało się przestępstwem. Byłem już wtedy pewny tego, że poszukiwanie współczesnej biżuterii jest legalne i zmiana ustawy o ochronie zabytków w najmniejszy sposób w nie nie ingeruje, ale masa osób zaczęła się wtedy obawiać. Mój znajomy ze strachu przestał poszukiwać - uciął Odyn i zmienił temat na to jak rozmowa z Arturem przerodziła się we wspólne poszukiwania zabytków na jego zgodach. - Po którymś takim wypadzie z Arturem "Saperem" nie wróciłem do domu. Nocleg na pustyni w swoim aucie, ciasnym Fiacie Stilo, sprawił, że rano obudziłem się z przekonaniem, że marzenia o vanlifie i poszukiwaniu skarbów są... osiągalne.
Ta noc była punktem zwrotnym. Zdecydował się na radykalną zmianę a fakt, że właśnie osiągnął na YouTube próg oglądalności, który umożliwił mu włączenie zarabiania, tylko go w tym postanowieniu utwierdził.
- Zwolniłem się z pracy, zamieszkałem w Fiacie i szukałem skarbów. Miałem odłożone 5000 zł, zarabiałem wtedy 15-40 zł za film a publikowałem 30 filmów w miesiącu. Kanał się rozwijał. Założyłem z bratem firmę. Początkowo sprzedawaliśmy kubki i koszulki, ale zysk ledwo starczał na mały ZUS. To widzowie wspierali mnie najbardziej, oglądając filmy. Już po roku odłożyłem 12000 zł na pierwszego busa, lecz remontując go, spłukałem się do przysłowiowego zera.
Rok 2019 przyniósł kolejny przełom.
- W lipcu 2019 wpadłem na pomysł, aby przez miesiąc poszukiwać drobnych na polskich plażach i sprawdzić ile uzbieram. To był strzał w dziesiątkę. Seria oglądała się niesamowicie. Pojawiła się masa współprac i ofert, z których nawet nie skorzystałem. Wtedy postanowiliśmy z bratem stworzyć sklep z detektorami i udało się. Od tamtej pory zarówno kanał, jak i sklep, rosły w siłę.
- Żyjąc w busie, nie masz dużych wydatków: prąd z solara, woda ze stacji, brak opłat za mieszkanie. Słowem bardzo oszczędne życie. Kiedy brakowało na paliwo, widzowie zrzucali się podczas streamów.
Van to nie tylko dom w podróży, ale także przestrzeń, która pozwoliła rozwijać jego pasję, spełniać marzenia i żyć pełnią życia.
- Vanlife daje niesamowite poczucie wolności. I poza poszukiwaniami to moja druga pasja. Uwielbiam podróżowanie i życie w busie. Staję moim vanem przy drogich hotelach we Włoszech czy Chorwacji i idąc spać, uświadamiam sobie, ile właśnie zaoszczędziłem.
Bus jest pełen detektorów, map i notatek oraz stale w gotowości, bo każdy kolejny dzień może przynieść kolejne, niezwykłe odkrycia.
Na plażach: monety, kapsle i zawleczki, w lesie: odłamki i łuski, na polach: blaszki i gwoździe - to najczęstsze znaleziska. Ale gdzieś pomiędzy jednym a drugim, zupełnie niespodziewanie można natknąć się na tajemniczy lub drogocenny przedmiot.
- Moim najbardziej tajemniczym znaleziskiem jest rzymski złoty pierścień znaleziony w grobie królewskim podczas badań archeologicznych organizowanych przez doktora Andrzeja Szelę. Pierścień prawdopodobnie należał do jakiegoś wodza lokalnych plemion, zamieszkujących tereny na wschód od Wisły koło rzeki Wkry. Archeolog przypuszcza, że był to import rzymski i sam pierścień mógł zostać przekazany albo w drodze handlu, albo jako myto (dar), mógł też być zrabowany - opowiada Odyn. - Jak często bywa z takimi znaleziskami, można sobie dużo wyobrażać.
Najbardziej dumny jest jednak ze znalezienia miecza z epoki brązu w londyńskiej Tamizie.
- Stworzyłem sobie listę rzeczy które chciałbym znaleźć w życiu. Jednym z przedmiotów z tej listy był owy miecz, choć na jego znalezienie dawałem najmniejsze szanse. Również moi widzowie nie wierzyli, że mi się uda. A tu proszę, jednak się udało.
Miecz ma ponad 3000 lat, jest z epoki brązu. - Bardzo ważne jest, aby przy takich znaleziskach dokładnie spisać koordynaty GPS. W Museum of London jest kilka podobnych mieczy, ale wszystkie pochodziły z kolekcji i nie wiadomo było, gdzie dokładnie zostały znalezione. Unikalne jest również to, że miecz jest idealnie zachowany pod grubą warstwą osadów, które osiadły na nim przez te ponad 3 tysiące lat w wolno płynącej części Tamizy.
- Archeolog, który odbierał ode mnie miecz oraz informacje o miejscu znalezienia, był bardzo wdzięczny i zachwycony, że go nie czyściłem oraz dokładnie spisałem koordynaty. Mam nadzieję, że niedługo skończy się jego konserwacja i będzie można go zobaczyć w Muzeum Londynu.
Ile ludzi i miejsc do poszukiwań, tyle technik odszukiwania miejsc "skarbogennych".
- Są tacy, którzy uwielbiają historię i oni korzystają z map przedstawiających miejsce bitwy, przekazów ustnych innych ludzi lub z literatury: książek, które opisują jakąś bitwę, zapisków żołnierzy, archiwów.
Odynowi nie można odmówić wiedzy na temat miejsc, w których warto szukać skarbów:
- Jeżeli satelita Google Earth zrobi zdjęcie w odpowiednim momencie, to po roślinności widać czy na jakimś polu była jakaś osada bądź ciekawy obiekt. Tam, gdzie kiedyś stały fundamenty, zbiera się więcej wilgoci i rośliny szybciej rosną - opowiada Odyn. - Z kolei na kąpieliskach najwięcej biżuterii jest od poziomu bioder po szyję. Na plaży ludzie rozbijają parawany głównie przy wodzie i przy wydmach, to na środku siedzi ich najmniej. Nad morzem po mocnym sztormie, który zabierze piach można znaleźć masę przedmiotów a jeżeli sztorm narzuci piachu, nie znajdzie się nic. W sezonie w miejscowościach typowo imprezowych, gdzie jest więcej młodzieży, znajduję więcej rzeczy typu: portfele, telefony, ubrania, torby z zakupami, zakopane czteropaki piwa.
Wiedzy na temat detektorów, również mu nie brakuje. W końcu nie tylko niemal się z nim nie rozstaje, ale handluje nimi jako "Odyńce".
- Do poszukiwań dużych rzeczy używa się detektorów, które pracują na niskiej częstotliwości i wybiera się duże sondy. Do poszukiwań maluteńkich rzeczy wybiera się detektory, które pracują w wysokiej częstotliwości i zazwyczaj małe sondy, bo te przedmioty występują w śmietnikach tj. pomiędzy gwoździami i masą przeróżnego żelaza. Najważniejsze, by wychodzić odpowiednią ilości godzin ze sprzętem, aby go poznać.
Istnieje nie tylko prawo pisane, o którym więcej w kolejnym akapicie, ale również niepisane zasady, których należy przestrzegać.
- W każdym państwie te zasady są inne. W Polsce należy znać ustawę o ochronie zabytków oraz ustawę o rzeczach znalezionych - poucza Odyn. - Niepisane zasady mówią: zostaw po sobie miejsce, w którym szukałeś, w takim samym stanie jak przed poszukiwaniami, szukaj właścicieli przedmiotów, zgłaszaj niewybuchy, zatrzymaj eksplorację w momencie podejrzenia, że znalazłeś zabytek archeologiczny oraz nie szukaj, a tym bardziej nie kop przy cmentarzach czy mogiłach i zawsze zawiadamiaj o znalezionych szczątkach ludzkich.
- Pokochałem Tamizę oraz angielskie prawo, które daje mi większe możliwości realizowania pasji, niż prawo w Polsce. W 2019 roku specjalnie poleciałem do Anglii, aby znaleźć denara rzymskiego i wyeksportować go do Polski, tylko po to, by pokazać, że ja jako Polak mogę nie tylko szukać w Anglii, ale nawet mogę mieć taki zabytek na własność.
Dziś Odyn posiada nie tylko wymarzonego denara, ale całą gablotę przepięknych zabytków z Anglii w swoim sklepie z detektorami.
- Można przyjść, zobaczyć. Na każdy zabytek mam licencję eksportową - mówi z dumą. - W Polsce ze względu na aktualne przepisy niestety nie ma opcji posiadania zabytku, który się znalazło, nawet podczas poszukiwań zgodnych z prawem. Obecnie walczymy o zmianę tych przepisów i nową ustawę, która ułatwia pozyskiwanie zgód na poszukiwania. Została ona przegłosowana w sejmie, natomiast w senacie nie i na tę chwilę wróciła do sejmu. Pożyjemy zobaczymy.
Aktualnie według ustawy na zgodę od konserwatora zabytków czeka się 30 dni roboczych.
- W rzeczywistości czeka się bardzo długo, nawet kilka lat. A i tak często konserwatorzy wydają zgodę na poszukiwania bez możliwości ingerencji w grunt. Oznacza to, że możesz szukać, ale nie możesz kopać - mówi skonfundowany. - Wiecie, jak kopiecie studnię czy budujecie dom, to pozwolenie konserwatora na ingerencję w grunt nie jest potrzebne. Orzesz pole pługiem? Też nie potrzeba zgody. Można przekopać działkę wzdłuż i wszerz. Jeśli twoim celem jest poszukiwanie zabytków, to kopać nie można.
Zapytany o to, co z tymi szczęśliwcami, którym uda się uzyskać zgodę od konserwatora z możliwością ingerowania w grunt, nie odzyskuje humoru:
- Przy zdawaniu odnalezionych przedmiotów do konserwatora też wychodzą piękne kwiatki. Konserwator udzielając takiej zgody, daje swoje warunki, według których trzeba operować. W momencie, w którym kończy się termin owej zgody, należy napisać sprawozdanie z poszukiwań oraz zdać przedmioty celem identyfikacji i stwierdzenia, czy owe znaleziska są zabytkami i należą do skarbu państwa, czy też nie są zabytkami i należą do znalazcy oraz właściciela terenu. I tutaj podam przykład takiego kwiatka. U jednego konserwatora znaleziona kulka ze szrapnela jest zabytkiem a u drugiego nie. Jest to promil takich decyzji, a przytoczone przeze mnie sytuacje są udokumentowane przez Polski Związek Eksploratorów, który reprezentuje nas w walce o zmianę prawa w Polsce.
Plany prywatne Odyna naturalnie kręcą się wokół jego pasji i ściśle łączą się z nadziejami zmian w prawie:
- Raz na jakiś czas będę prowadził poszukiwania zabytków w Tamizie. W sezonie jak zawsze będę szukał współczesnych rzeczy nad polskim morzem, a zimą wyruszę w cieplejsze rejony, by szukać na plażach i w morzach państw, które na to pozwalają - rozplanowuje. - Odnośnie do poszukiwań zabytków w Polsce, czekam na zmianę prawa, aby móc realizować swoją pasję bez przeszkód. Naprawdę, chciałbym znaleźć garnek wypełniony monetami i biżuterią albo coś równie niesamowitego, co po moim zgłoszeniu z wielkim podekscytowaniem eksplorowałby archeolog, stwierdzając, że ma to nie lada wpływ na historię danego miejsca.
Jak widać jego skarby wykraczają daleko poza samą wartość materialną znalezionych przedmiotów. To przede wszystkim odnaleziona pasja i poczucie spełnienia, kiedy już odnajdzie ukryte tajemnice i wyciągnie je na światło dzienne.
Detektor metalu jest nie tylko narzędziem do odnajdywania przedmiotów, ale także kluczem do przeszłości, którym Odyn otwiera zakopane opowieści. Niech otwiera ich jak najwięcej.