Reklama

Średnio zdobywamy na letnich igrzyskach 11 medali. Czy taka liczba krążków jest zadowalająca? Czy pozycja w klasyfikacji medalowej odzwierciedla nasz realny potencjał? Aby to ocenić, warto wziąć pod uwagę kilka innych statystyk. Jedną z najważniejszych jest liczba wysyłanych na igrzyska zawodników.

Co mówią liczby?

Nasza kadra olimpijska w XXI w. zawsze liczyła ponad 200 sportowców. Rekordowe jak dotąd były igrzyska w Pekinie w 2008 roku, gdzie reprezentowało nas 263 zawodników i zawodniczek. Patrząc z tej perspektywy, nasz urobek medalowy nie jest zbyt obfity. Medale zdobyło łącznie 21 polskich sportowców, ponieważ wywalczyliśmy podium drużynowo w szermierce i w dwóch wioślarskich czwórkach. Oznacza to, że medale zdobyło zaledwie 8% naszych reprezentantów.

Reklama

Podobnie było na każdych kolejnych igrzyskach. W Tokio 211 reprezentantów Polski wywalczyło 14 medali. Dla porównania Szwajcaria i Turcja zdobyły tylko jeden medal mniej, wysyłając nieco ponad 100 reprezentantów. 69 reprezentantów Kuby zdobyło 17 medali, a 154 reprezentantów Ukrainy wywalczyło 19 krążków. Efektywność polskiej kadry medalowej pozostawia więc wiele do życzenia, pomimo stałych nakładów na sport.

Według danych Ministerstwa Sportu i Turystyki na przygotowania do igrzysk w Paryżu wydaliśmy 471 918 911,93 zł. To suma dotacji dla związków sportowych w dyscyplinach olimpijskich. Dla porównania koszt przygotowań do igrzysk w Rio de Janerio w 2016 r. to 388 684 103,54 zł, a przygotowania do igrzysk w Tokio w 2020 r. pochłonęły 538 320 644,24 zł. Można więc przyjąć, że rocznie przygotowania do igrzysk olimpijskich wynoszą 116 576 972 zł z publicznego budżetu i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że zdecydowana większość dyscyplin nie rozwinęła się przez te 20 lat, a niektóre zanotowały znaczący regres.

Problemem jest system

Wśród 42 dyscyplin olimpijskich znajdzie się zaledwie kilka, w których Polsce udało się zbudować systemowy sukces. Zdecydowana większość, zdobywanych przez Polskę medali to wyniki ponadprzeciętnych jednostek, a nie systemowa sztafeta pokoleń. Najlepszym tego przykładem jest Otylia Jędrzejczak, która zdobyła trzy medale w pływaniu, ale są to jedyne nasze medale w tej dyscyplinie w XXI wieku. W 2008 roku złoty medal w gimnastyce zdobył Leszek Blanik, a w tym roku w Paryżu nikt nawet nie reprezentował nas w zmaganiach gimnastyków. Nikt też nie powtórzył srebrnego medalu Sylwi Bogackiej w strzelectwie, czy Mai Włoszczowskiej w kolarstwie górskim.

W 2012 roku w Londynie zdobyliśmy trzy medale w podnoszeniu ciężarów, a w tym roku w Paryżu w tej dyscyplinie reprezentowała nas tylko jedna zawodniczka. Najskromniejszą reprezentację w XXI wieku mieliśmy też w wioślarstwie, reprezentowały nas tylko dwie osady. Są też dyscypliny, w których medali w XXI wieku nie było w ogóle np. judo, jeździectwo, łucznictwo, taekwondo czy kolarstwo torowe. To pokazuje, że nawet jeśli zdobywamy medale, to często wcale nie służy to rozwojowi dyscypliny i popularyzowaniu sportu, a chyba o to powinno być głównym zadaniem Ministerstwa Sportu?

Po co nam medale?

Medale na igrzyskach powinny być jedynie narzędziem do popularyzacji masowej kultury fizycznej. Na nich powinniśmy budować opowieść o tym, że warto prowadzić aktywny tryb życia i uprawiać wybrany sport. Może sukcesów w kolarstwie nie należy mierzyć liczbą medali na igrzyskach, tylko liczbą ludzi jeżdżących na rowerze? Poza kajakarstwem i siatkówką ciężko wskazać dyscyplinę, w której możemy obserwować regularność sukcesów i ewidentny progres. Antyprzykładem jest z kolei piłka ręczna, w której po krótkim okresie spektakularnych sukcesów, mam problem z zakwalifikowaniem się na wielkie imprezy. Podobnie jest lekkiej atletyce, która była przez lata gwarantem sukcesów. Na poprzednich igrzyskach aż 9 z 14 medali wywalczyli lekkoatleci. Problem w tym, że w tym roku w Paryżu nikt z nich nie powtórzył tego sukcesu, a finalnie skończyliśmy zawody z najmniejszym dorobkiem medalowym w lekkiej atletyce w XXI wieku.

Problem stanowi sam system kwalifikacji do igrzysk. Prawo startu otrzymuje każdy, kto uzyska olimpijską kwalifikację. W praktyce sprowadza się to do tego, że reprezentuje nas osoba w bardzo przeciętnej formie, która kwalifikację wywalczyła... dwa lata wcześniej. Najsmutniejszym tego przykładem w Paryżu był konkurs rzutu oszczepem mężczyzn, gdzie reprezentowało nas aż trzech zawodników i każdy z nich odpadł w eliminacjach. Biorąc pod uwagę to, jak kosztowne są przygotowania do igrzysk, warto zadbać o to, by sportowcy prezentowali na nich najlepszą życiową formę.

Problemem jest też to nastawienie na zdobywanie medali i uznawanie za sukces wyłącznie tych startów, w których reprezentantowi Polski udało się stanąć na podium. Często jest to krzywdzące dla zawodników i zawodniczek, którzy wspinają się na wyżyny swoich możliwości, reprezentując kraj w najlepszy możliwy sposób.

"Sport jest mega brutalny i niesprawiedliwy. Doceniani są tylko ci, którzy przywożą medale i wygrywają. Od tych, którzy poniosą porażkę się odwraca", "Żałuję, że nie zdobyłam medalu olimpijskiego, a jak go nie mam, to nie zaistnieję w świecie. Nikt pewnie nie będzie o mnie mówił i wyjdzie tak, jakby mnie po prostu tutaj nie było. Pamięta się medalistów, zwłaszcza złotych. Mocno wierzyłam w ten złoty medal, ale odpadłam. Taki jest sport" - mówiła pięściarka Aneta Rygielska, mówiła w rozmowie z PZB

Jeden z najbardziej emocjonujących występów Polaków na igrzyskach w Paryżu to mecz Natali Bajor w tenisie stołowym, w którym Polka pokonała faworyzowaną reprezentantkę Portugalii, Fu Yu. Jenak Natalia nie będzie wymieniana w gronie bohaterów igrzysk, bo odpadła w kolejnej rundzie. Zapłakana Katarzyna Niewiadoma po kapitalnym wyścigu kolarskim nie kryła rozgoryczenia i frustracji z powodu kraksy, na którą nie miała wpływu, a która pozbawiła ją szansy na walkę o medal.

W gronie bohaterów z Paryża zabraknie też Krzysztofa Chmielewskiego, który przegrał medal olimpijski o 1,1 sekundy, notując jeden z najlepszych startów w pływaniu od czasu medali Otyli Jędrzejczak. Jeszcze gorzej miała Ewa Swoboda, której zabrakło 0,01 sekundy, by awansować do finału. Przy takich różnicach w biegu na 100 metrów znaczenie ma nawet prędkość i kierunek wiatru, a Ewa pobiegła w półfinale, w którym wiało najmocniej. To pokazuje, jak mikroskopijna jest różnica pomiędzy sportowym bohaterem a zupełnie bezimiennym zawodnikiem lub zawodniczką, których wysiłek i poświęcenie nie zostanie odnotowany w medalowych statystykach. Wystarczy sobie wyobrazić, że nasi siatkarze jednak przegrywają piątego seta z Amerykanami 15:13, potem nie dają rady Włochom w meczu o trzecie miejsce i kończą zawody na czwartej pozycji. Ich heroizm w półfinałowym meczu znaczyłby wtedy mniej?

A gdyby zmienić podejście?

Dlatego należałoby podejść do olimpizmu nieco inaczej. Zadaniem każdego, polskiego sportowca na igrzyskach powinno być zaprezentowanie najwyższej życiowej formy, bicie rekordów Polski. Powinniśmy być dumni z każdego sportowca, który osiąga na igrzyskach rekord życiowy. Jeśli robisz wszystko, co tylko można i wystarczyło to na 7 miejsce, mamy ewidentny sukces. Sukces równorzędny do brązowego, czy złotego medalu w innej dyscyplinie. Katarzyna Niewiadoma, Natalia Bajor i Krzysztof Chmielewski nie mogą liczyć na olimpijską emeryturę, ani na nagrodę w postaci sześciocyfrowej premii, diamentu i vouchera na wakacje, które przyznaje się polskim sportowcom za olimpijskie medale. Złoci medaliści mogą też liczyć na dwupokojowe mieszkanie.

Trudno też oczekiwać, że prezentujący się kapitalnie zawodnicy, którzy jednak nie stanęli na podium, zostaną zauważeni przez potencjalnych sponsorów, którzy mogliby diametralnie odmienić warunki, w jakich uprawia się w Polsce daną dyscyplinę. Potrzebujemy lauru innego niż medale, który uhonoruje zasługujących na to sportowców nawet jeśli nie stanęli na olimpijskim podium.

Medalocentryzm tworzy też niepotrzebną presję na zawodników, o której mówiła Wioletta Myszor czy Iga Świątek, bo przecież bez medalu ich udział będzie "wycieczką do Paryża".  Co gorsza, polowanie na medale sprzyja kulturze hejtu. Mało kto bierze pod uwagę trudy w przygotowaniach do igrzysk, realne i naturalne dysproporcje pomiędzy zawodnikami i zawodniczkami. Oczekiwania społeczne nastawione są na medal, nawet jeśli to bardzo mało prawdopodobne, co wywołuje psychiczne obciążenie u sportowców, a bardzo ciekawe jest to, ilu z nich może liczyć na wsparcie psychologa.

Zamieszajmy w systemie

Polski olimpizm wymaga reformy. Potrzebujemy większego nastawienia na popularyzację kultury fizycznej i obniżenia medalowej presji. Oczekiwania co do zawodników powinny być urealnione, a system nagród adekwatny do tych realiów. Można to zobrazować na prostym przykładzie. Wprowadzamy sekcję brązową, srebrną i złotą. Zawodnicy z sekcji brązowej mają za zadanie godnie reprezentować kraj i podnosić ogólny poziom całej dyscypliny. W tej grupie mogłaby się znaleźć np. Sandra Sysojeva, która zajęła 15 miejsce w finale ujeżdżania, który był pierwszym w historii finałem w tej konkurencji z udziałem Polki, co jest ewidentnym sukcesem.

Do sekcji srebrnej mogliby należeć sportowcy, którzy mają predyspozycje, by sięgać po medale za kilka lat i zbierają dopiero doświadczenie na takiej imprezie, jak igrzyska. Jedynym oczekiwaniem wobec nich powinno być prezentowanie przyzwoitej formy i bicie rekordów życiowych.

Sekcja złota to pretendenci do medali. Liczba miejsc w tej grupie może odpowiadać naszym realnym aspiracjom medalowym. Polska powinna się sukcesywnie zbliżać do 20 krążków na igrzyskach. Uwzględniając, że zawsze mogą przydarzyć się kontuzje, dyskwalifikacje, czy inne zdarzenia losowe, ta grupa powinna liczyć około 50 osób, w których pokładalibyśmy nadzieje medalowe. Pod jednym warunkiem, że sportowcy z tej grupy, będą mieli zapewnione jak najlepsze warunki do startu. Michael Phelps ośmiokrotny złoty medalista igrzysk olimpijskich w Pekinie każdego dnia spożywał dokładnie takie samo śniadanie, zawsze wykonywał identyczną rozgrzewkę i miał przygotowaną specjalną playlistę. Jason Terry z Houston Rockets przed meczem spał w spodenkach przeciwników. Z kolei Adam Nawałka wymagał, żeby kadra zawsze jeździła tym samym autobusem. Nawet tak błahe zachcianki mogą mieć wpływ na komfort zawodników i sportowy sukces. Dlatego tym, od których wymagamy spektakularnych osiągnięć, należy zapewnić optymalne warunki.

Taki podział pozwalałby niwelować największe problemy polskiego olimpizmu. Każda sekcja powinna mieć osobny system nagród, tak aby docenić wysiłek nie tylko medalistów. Mniej popularne dyscypliny miałyby szanse na zaistnienie i trwałą systemową zmianę. Każdy kibic wiedziałby też, czego realnie może oczekiwać od każdego zawodnika i zawodniczki, co zmniejszyłoby presję i hejt. Nasza kadra byłaby zapewne nieco mniejsza, ale za to bardziej efektywna i nastawiona na to, co najważniejsze, czyli promocję masowej kultury fizycznej.